Clarke Susanna - Jonathan Strange i pan Norrell 03.doc

(1687 KB) Pobierz
Susanna Clarke

Susanna Clarke

Jonathan Strange i pan Norrell tom 3

 

Tłumacz: Małgorzata Hesko-Kołodzińska

Tytuł oryginału: Jonathan Strange &MrNorrell

Wydanie angielskie: 2004

Wydanie polskie: 2005

 

Pamięci mojego brata, Paula Fredericka Gunna Clarke’a, 1961-2000

 

John Uskglass

 

Pan Norrell z Hanover Square pragnie, aby z magii nowoczesnej usunięto wszystko,

co wiąże się z Johnem Uskglassem, tak jak usuwa się mole i kurz z płaszcza. Czy rozumie, do

czego to doprowadzi? Jeśli pozbędziemy się Johna Uskgiassa, zostanie nam jedynie

powietrze.

Jonathan Strange, prolog Historii i zastosowania angielskiej magii, wyd. John Murray,

Londyn 1816.

 

Rozdział pierwszy

Prolog Historii i zastosowania angielskiej magii Jonathana Strangea

 

Pod koniec ino roku w północnej Anglii pojawiła się dziwna armia. Najpierw

usłyszano o niej w niejakim Penlaw, trzydzieści bądź czterdzieści kilometrów na północny

zachód od Newcastle. Nikt nie wiedział, skąd przybywa - powszechnie sądzono, że to inwazja

Szkotów, Duńczyków, a nawet Francuzów.

Na początku grudnia armia zajęła zamki w Newcastle i Durham i kontynuowała marsz

na zachód. W końcu przybyła do Allendale, niewielkiej kamiennej osady położonej wysoko

na wzgórzach Northumbrii. Nocą rozbiła obóz na skraju wrzosowiska, za miasteczkiem.

Ludzie w Allendale trudnili się hodowlą owiec, nie wojaczką. Miasteczka nie otaczały mury

obronne, a żołnierze stacjonowali ponad pięćdziesiąt kilometrów od nich i zajęci byli

przygotowaniami do obrony zamku w Carlisle. Tak więc mieszkańcy Allendale uznali, że

należy bezzwłocznie zaprzyjaźnić się z obcą armią. W tym celu wysłano do żołnierzy kilka

ładnych dziewcząt - dzielnych Judyt gotowych za wszelką cenę bronić siebie i sąsiadów. Gdy

jednak przybyły one do obozu, obleciał je strach.

 

Obozowisko wydało im się posępne i ciche. Sypał gęsty śnieg. Nieprzyjaciele leżeli na

ziemi, otuleni czarnymi pelerynami. Zrazu dziewczęta pomyślały, że mężczyźni nie żyją.

Wrażenie to pogłębiała obecność kruków i innych czarnych ptaków, które rozsiadły się w

okolicy, oraz fakt, że żołnierze leżeli na brzuchach. Żyli jednak; od czasu do czasu któryś się

wzdragał, podnosił i szedł do koni lub odpędzał ptaki, gdy te usiłowały podziobać mu twarz.

Jeden z żołnierzy wstał na widok młodych kobiet. Najodważniejsza zebrała się w

sobie, podeszła do niego i ucałowała go w usta.

Miał bardzo bladą cerę (opalizowała niczym księżyc) bez najmniejszej skazy. Jego

włosy były długie i proste; przypominały kaskady ciemnobrązowej wody. Kości twarzy miał

niezwykle delikatne, lecz mocne, minę poważną. Jego niebieskie oczy były przepastne i

skośne, a cienkie i ciemne brwi przypominały pociągnięcie piórem zakończone dziwnym

zawijasem. Żaden z tych szczegółów ani trochę nie zaniepokoił dziewczyny. Wiedziała

przecież, że każdy Duńczyk, Szkot i Francuz, który kiedykolwiek przyszedł na ten świat, jest

nieziemsko urodziwy.

Nieznajomy chętnie przyjął całusa i pozwolił ucałować się raz jeszcze. Potem

odwzajemnił pieszczotę. Z ziemi podniósł się inny żołnierz i otworzył usta, a z jego gardła

popłynęły smutne, melodyjne dźwięki. Pierwszy żołnierz poprosił dziewczynę do tańca.

Dotykał, obracał i popychał ją długimi białymi palcami, aż zaczęła się poruszać tak, jak tego

pragnął.

Po pewnym czasie dziewczyna rozgrzała się tańcem, więc przystanęła, by ściągnąć

pelerynę. Wtedy pozostałe kobiety ujrzały na jej ramionach, twarzy i nogach, perlące się

niczym pot, krople krwi, które zaczęły skapywać na śnieg. Widok był przerażający, więc

uciekły.

Dziwne wojsko nigdy nie weszło do Allendale. W nocy żołnierze wyruszyli w

kierunku Carlisle. Następnego dnia mieszkańcy miasta ostrożnie wspięli się na wzgórza,

gdzie uprzednio obozowała armia. Tam znaleźli białą jak płótno i pozbawioną krwi

dziewczynę. Śnieg wokół niej zabarwił się szkarłatnie.

Dzięki tym śladom rozpoznali Daoine Sidhe - Elfi Zastęp.

Walczono wszędzie, Anglicy przegrywali na całego. Na Boże Narodzenie Elfi Zastęp

był już w Yorku. Elfy zajęły Newcastle, Durham, Carlisle i Lancaster. Poza doprowadzeniem

do śmierci dziewczęcia z Allendale nie okazywały okrucieństwa, z którego słynie ich rasa. Ze

wszystkich zajętych przez siebie miast i fortyfikacji z dymem puściły jedynie Lancaster. W

Thirsku zaś, na północ od Yorku, świnia obraziła jednego z członków zastępu, wpadając pod

kopyta jego rumaka. Koń runął na ziemię i skręcił kark. Elfy dopadły świnię i wyłupiły jej

ślepia. Zazwyczaj jednak przybycie zastępu budziło wielki entuzjazm wśród zwierząt,

zarówno dzikich, jak i udomowionych, gdyż rozpoznawały one w elfach sojuszników w

walce ze wspólnym wrogiem - człowiekiem.

Na Boże Narodzenie król Henryk wezwał earlów, biskupów, opatów i wielkich ludzi

królestwa na naradę do swej siedziby w Westminsterze. W tamtych czasach elfy można było

spotkać łatwiej niż obecnie. Swoje osady miały w wielu miejscach - część była ukryta dzięki

magii, a inne chrześcijanie starali się omijać. Doradcy króla Henryka doszli do wniosku, że

elfy są niegodziwe z natury - lubieżne, kłamliwe i skłonne do kradzieży. Do tego uwodziły

młodzież, mąciły w głowach podróżnym, porywały dzieci, kradły bydło i zboże. Były

nieprawdopodobnie leniwe: już przed tysiącem lat opanowały sztukę kamieniarki, ciesielki i

rzeźby, ale miast zadać sobie trud budowania domów, wolały mieszkać w miejscach, które

nazywały zamkami, a które w istocie były starymi kopcami. Mówiono na nie brugh. Elfy

spędzały czas na piciu i tańcach, podczas gdy owies i ziarna gniły na polach, zwierzęta zaś

trzęsły się z zimna i padały z chłodu na wzgórzach. Wszyscy doradcy króla Henryka doszli do

wniosku, że gdyby nie magia i zdolność przedłużania życia niemal w nieskończoność, cała

rasa elfów dawno by wymarła z głodu i pragnienia. Ale te niezaradne i niegospodarne istoty

podbiły jednak dobrze strzeżone chrześcijańskie królestwo, wygrywały wszystkie bitwy i

przejmowały każdą twierdzę napotkaną na swej drodze. To wszystko świadczyło o pewnej

stanowczości, o jaką nikt elfów nie podejrzewał.

Nie wiadqmo było, jak sobie z tym poradzić.

W styczniu Elfi Zastęp opuścił York i ruszył na południe. Zatrzymał się nad Trentem.

I to właśnie na brzegu owej rzeki, w Newarku, król Henryk i jego armia starli się z Daoine

Sidhe.

Tuż przed bitwą szeregi armii króla Henryka owiał magiczny wiatr i rozbrzmiała

wśród nich słodka muzyka wygrywana na flecie. Wiele koni pogalopowało ku elfom,

niejednokrotnie unosząc na grzbietach nieszczęsnych jeźdźców. Po chwili zaś żołnierze

usłyszeli głosy swych bliskich - matek, ojców, dzieci, kochanek - proszące ich, by wrócili do

domu. Stado kruków runęło z nieba, dziobiąc Anglików i oślepiając ich plątaniną czarnych

skrzydeł. Żołnierze nie tylko musieli poradzić sobie z umiejętnościami oraz gwałtownością

Sidhe, ale i pokonać własny lęk przed ich niesamowitą magią. Trudno się dziwić, że bitwa

była krótka i że król Henryk przegrał z kretesem. W chwili gdy zapadła cisza i stało się jasne,

że król został pokonany, ptaki rozśpiewały się z radości.

Król i jego doradcy czekali na zjawienie się dowódcy wroga. W końcu szeregi Daoine

Sidhe się rozstąpiły i wysunął się przed nie piętnastoletni chłopiec. Podobnie jak reszta

Daoine Sidhe, ubrany był w obszarpany strój z szorstkiej czarnej wełny i miał długie, proste,

czarne włosy. Tak jak elfy nie mówił ani po angielsku, ani po francusku (były to języki

używane wtedy w Anglii), jedynie w dialekcie Faerie . Był blady, przystojny i poważny i nikt

nie miał wątpliwości, że to jednak człowiek, nie elf.

Zdaniem normańskich i angielskich earlów i rycerzy, którzy tamtego dnia zobaczyli

go po raz pierwszy, zdecydowanie brakowało mu obycia. Nie widział nigdy łyżki ani krzesła,

ani żelaznego dzbanka, ani pensa, ani świecy z wosku. W tamtych czasach żaden klan elfów

nie miał tak zbytkownych przedmiotów. Kiedy król Henryk i chłopiec przystąpili do podziału

Anglii, król, siedząc na drewnianej ławie, popijał wino ze srebrnego kielicha, chłopiec zaś

usiadł na podłodze i pił z kamiennego kubka owcze mleko. Kronikarz Orderic Vitalis opisuje

około trzydziestu lat później zaskoczenie dworzan, którzy ujrzeli, jak podczas ważnych

rokowań żołnierz Daoine Sidhe pochyla się i pieczołowicie wyciąga wszy z brudnych włosów

chłopca.

W Elfim Zastępie walczył młody normański żołnierz Thomas Dundale . Choć wiele

lat wcześniej został porwany do Faerie, na tyle dobrze pamiętał własny język (francuski), by

posłużyć za tłumacza chłopca i króla Henryka.

Król spytał chłopca o imię, ten zaś odparł, że nie ma żadnego . Król Henryk chciał

wiedzieć, dlaczego wydał wojnę Anglii. Chłopiec odparł, że jest jedynym żyjącym

potomkiem normańskich arystokratów, którym ojciec króla Henryka, Wilhelm Zdobywca,

podarował ziemie na północy Anglii. Włości i życia pozbawił rodzinę niegodziwy Hubert de

Cotentin. Chłopiec powiedział, że wiele lat temu jego ojciec zwracał się do Wilhelma II (brata

i poprzednika króla Henryka) o sprawiedliwość, nie doczekał się jej jednak. Wkrótce ojca

chłopca zamordowano. Chłopiec dodał, że jako niemowlę został pojmany przez ludzi Huberta

i porzucony w lesie. Znalazł go Daoine Sidhe i zabrał do Faerie. Teraz chłopiec powrócił.

Z młodzieńczą żarliwością wierzył, że to on ma rację, natomiast cała reszta się myli.

Wbił sobie do głowy, że część Anglii między rzekami Tweed i Trent będzie sprawiedliwą

rekompensatą za niedopełnienie zemsty przez królów normańskich na mordercach jego

rodziny. Królowi Henrykowi miała natomiast przypaść południowa część królestwa.

Chłopiec oznajmił, że już jest królem, w Faerie. Wymienił władcę elfów, swojego

pana. Nikt nic nie zrozumiał .

Tego dnia rozpoczął ponad trzystuletnie rządy.

W wieku czternastu lat zdążył już stworzyć podwaliny magii, którą stosujemy dzisiaj,

a raczej stosowalibyśmy, gdybyśmy mogli. Większość tej wiedzy poszła w zapomnienie. Jego

magia była idealną mieszanką magii elfów i ludzkiej organizacji - potęga elfów została

sprzężona z jego przerażającą determinacją. Nie potrafimy wyjaśnić, czemu jedno porwane

ludzkie dziecko wyrosło na maga wszech czasów. I przed nim, i po nim porywano dzieci do

Faerie, ale żadne nie skorzystało na tym doświadczeniu tak jak ono. W porównaniu z jego

osiągnięciami nasze wysiłki wydają się trywialne i nic nie znaczące.

 

Pan Norrell z Hanover Square pragnie, żeby z magii nowoczesnej usunięto wszystko,

co wiąże się z Johnem Uskglassem, tak jak usuwa się mole i kurz z płaszcza. Czy rozumie, do

czego to doprowadzi? Jeśli pozbędziemy się Johna Uskglassa, zostanie nam jedynie

powietrze.

Jonathan Strange, prolog Historii i zastosowania angielskiej magii, tom I, wyd. John

Murray, Londyn 1816

 

Rozdział drugi

„Niebo przemówiło...”

styczeń 1816

 

Dzień był pochmurny. Lodowaty wiatr zwiewał płatki śniegu na okna biblioteki pana

Norrella, gdzie Childermass pisał służbowe listy. Choć dopiero co minęła godzina dziesiąta,

świece już się paliły. Słychać było jedynie syk węgielków w palenisku i skrobanie pióra

Childermassa.

 

Hanover Sąuare, 8 stycznia 1816

 

Do lorda Sidmoutha, ministra spraw wewnętrznych

Wasza Lordowska Mość, Pan Norrell pragnie poinformować Pana, że zaklęcia

wstrzymujące wylew rzek w hrabstwie Suffolk są gotowe. Rachunek wyślemy w dniu

dzisiejszym do pana Wynne’a z Ministerstwa Skarbu...

Gdzieś, bardzo daleko, bił dzwon - załomy dźwięk. Ghildermass ledwie zdawał sobie z

tego sprawę, ale bicie dzwonu sprawiło, że pokój pociemniał i posmutniał.

 

...Magia zatrzyma wody w granicach rzecznych koryt. Jednakże pan Leeves, młody

inżynier zatrudniony przez reprezentanta korony w Suffolk do oceny wytrzymałości obecnych

mostów i innych budowli sąsiadujących z rzekami, wyraził pewne wątpliwości...

Rozciągał się przed nim posępny krajobraz. Widział go bardzo wyraźnie, jakby dobrze

znał to miejsce lub widywał ten obraz codziennie przez całe lata. Brunatne puste pola i ruiny

budynków pod smutnym szarym niebem...

...czy mosty na Stour i Orwell wytrzymają o wiele gwałtowniejszy napór wody, której

poziom z pewnością się podniesie podczas intensywnych opadów. Pan Leeves zaleca

natychmiastową i dokładną inspekcję mostów, młynów i brodów w Suffolku, od Stour i

Orwell począwszy. Mówiono mi, że pisał już do Waszej Lordowskiej Mości w tej sprawie...

Już nie tylko myślał o pejzażu. Wydawało mu się, że właśnie dońftrafił. Stał na

pokrytej koleinami wiekowej drodze, która wiła się po czarnym wzgórzu ku niebu. Na wzgórzu

zbierało się wielkie stado czarnych ptaków...

...Pan Norrell odmówił wydania gwarancji trwałości zaklęć. Jego zdaniem przetrwają

one równie długo jak same rzeki, choć pan Norrell prosi Waszą Lordowską Mość o

pozwolenie na skontrolowanie zaklęć za dwadzieścia lat. W następny wtorek zamierza użyć

tej samej magii w hrabstwie Norfolk...

 

Ptaki były niczym czarne litery na szarym niebie. Pomyślał, że za moment zrozumie, co

oznacza to pismo. Kamienie na starej drodze były symbolami przepowiadającymi drogę

wędrowca.

 

Childermass drgnął, zaniepokojony. Pióro wypadło mu z ręki, a atrament poplamił list.

Rozejrzał się, zdezorientowany. Chyba nie śnił. Widział wszystkie dobrze mu znane

przedmioty: półki pełne książek, zwierciadło, kałamarz, przybory do kominka, porcelanową

figurkę Martina Pale’a. Nie ufał już jednak własnym zmysłom. Nie wierzył, że książki, lustra,

porcelanowa figurka naprawdę się tutaj znajdują. Czuł, że to wszystko jest jak bibuła, że

gdyby ją rozdarł, znalazłby pod nią zimne pustkowie.

 

Brunatne pola byty częściowo zalane. Pokrywały je łańcuszki lodowatych szarych

kałuż. Ich układ na polach miał znaczenie. Kałuże zostały wypisane przez deszcz. Były magią

deszczu, tak jak stado czarnych ptaków było zaklęciem rzuconym przez niebo, a ruch

szarobrązowych traw zaklęciem wiatru. Wszystko miało ukryte znaczenie.

 

Childermass zerwał się od biurka i zadrżał. Obiegł cały pokój i zadzwonił po

służącego, ale magia ponownie dała mu się we znaki. Gdy przyszedł Lucas, Childermass nie

wiedział już, czy przebywa w bibliotece pana Norrella, czy też stoi na starej drodze...

Gwałtownie pokręcił głową i kilkakrotnie zamrugał.

- Gdzie pan Norrell? - zapytał. - Coś się nie zgadza.

 

— Proszę pana? - Lucas patrzył na niego z niepokojem. - Jest pan chory?

— Nieważne. Gdzie pan Norrell?

— W admiralicji. Myślałem, że pan wie. Przed godziną przyjechała kareta. Sądzę, że

niedługo wróci.

— Nie, to niemożliwe - odparł Childermass. - Nie mógł wyjść. Na pewno nie czaruje

na górze?

— Na pewno nie, proszę pana. Widziałem, jak odjeżdża kareta z panem Norrellem.

Poślę Matthew po medyka. Wygląda pan bardzo niezdrowo.

Childermass otworzył usta, by zaprotestować, że wcale nie jest chory, ale w tej samej

chwili...

 

... niebo spojrzało na niego. Ziemia wzruszyła ramionami, gdyż poczuła go na swym

grzbiecie.

Niebo przemówiło.

Nigdy wcześniej nie słyszał tego języka. Nawet nie był pewien, czy to słowa. Zapewne

przemówiło do niego czarnym pismem stworzonym przez ptaki. Był mały, bezbronny, nie mógł

uciekać. Uwiązłpomiędzy ziemią a niebem, jakby zamknięty w dwóch dłoniach. Mogły go

zmiażdżyć, gdyby tylko chciały.

Niebo znowu przemówiło.

- Nie rozumiem - odparł.

 

Zamrugał oczyma i zobaczył nad sobą Lucasa. Childermass oddychał z trudem.

Wyciągnął rękę, dotknęła czegoś u jego boku. Odwrócił głowę i ze zdumieniem ujrzał nogę

krzesła. Leżał na podłodze.

- Co...? - zaczął.

 

— Jest pan w bibliotece - wyjaśnił Lucas. - Chyba pan zemdlał.

— Pomóż mi wstać. Muszę porozmawiać z Norrellem.

— Mówiłem już panu...

— Nie, mylisz się - przerwał Childermass. - Musi tu być. Musi. Prowadź mnie na

górę.

Lucas pomógł mu wyjść z pomieszczenia, ale kiedy dotarli do schodów, Childermass

ponownie omal nie zemdlał. Lucas zawołał Matthew, drugiego lokaja, i razem na wpół

zanieśli, na wpół zawlekli Childermassa do małego gabinetu na drugim piętrze, gdzie pan

Norrell odprawiał swą najbardziej sekretną magię.

Lucas otworzył drzwi. W pokoju płonął ogień. Pióra, nożyki do piór, obsadki

spoczywały na niewielkiej tacy, kałamarz był pełen i zamknięty srebrnym korkiem. Książki i

notatniki leżały w schludnych kupkach albo stały na półkach. Wszystko odkurzono i

wypolerowano. Najwyraźniej pan Norrell nie wchodził tu dzisiejszego ranka.

Childermass odepchnął lokajów i w zdumieniu oglądał pokój.

— Widzi pan? - spytał Lucas. - Tak jak mówiłem. Pan przebywa w admiralicji.

— Tak - powiedział Childermass.

To nie miało sensu. Jeśli nie Norrell był autorem tej dziwnej magii, to kto?

— Czy Strange tu był? - zapytał.

— Ależ skąd! - odparł Lucas z oburzeniem. - Zbyt dobrze znam swoje obowiązki, nie

wpuściłbym pana Strange’a do domu. Nadal dziwnie pan wygląda. Proszę mi pozwolić posłać

po medyka.

- Nie, nie. Już mi lepiej. Znacznie lepiej. Pomóż mi usiąść. - Childermass z

westchnieniem opadł na krzesło. - Na co się obaj gapicie, u licha? - Niecierpliwie machnął

ręką. - Matthew, brak ci zajęć? Lucas, przynieś szklankę wody.

Wciąż był oszołomiony i kręciło mu się w głowie, ale mdłości ustąpiły. Dobrze

przypominał sobie krajobraz, utrwalił się w jego umyśle. Wyczuwał jego pustkę, jego

nieziemskość, ale już nie przerażało go, że się w nim zgubi. Mógł myśleć.

Lucas powrócił z tacą, na której stał kieliszek do wina i karafka z wodą. Nalał wody

do kieliszka.

Childermass znał pewne zaklęcie, które odkrywało magię. Nie mówiło, co to za magia

ani kto ją odprawia; po prostu pozwalało rozpoznać, czy w pobliżu ktoś ją stosuje.

Przynajmniej tak brzmiała teoria. Childermass wypróbował je tylko raz, nic wtedy nie zaszło,

nie wiedział zatem, czy zadziałało.

- Nalej jeszcze wody - nakazał Lucasowi. Lucas wypełnił polecenie.

Childermass nie opróżnił kieliszka. Wymamrotał do niego kilka słów, potem podniósł

go do światła i obejrzał przez szkło wszystkie kąty pokoju.

Nic.

- Nawet nie wiem, czego szukam - mruknął i rzucił do Lucasa: - Podejdź, potrzebna

mi twoja pomoc.

Wrócili do biblioteki. Childermass znowu uniósł kieliszek, wypowiedział zaklęcie i

ponownie się rozejrzał.

Nic.

Podszedł do okna. Wydawało mu się, że dojrzał na dnie kieliszka coś, co wyglądało

jak perła białego światła.

 

— To jest na placu - powiedział.

— Co jest na placu? - zainteresował się Lucas. Childermass nie odpowiedział.

Zamiast tego wyjrzał przez okno. Kocie łby na Hanover Sąuare pokrył śnieg. Czarne

balustrady, które ogradzały środkową część placu, wyraźnie odcinały się od bieli. Śnieg wciąż

padał, wiał silny wiatr, mimo to na dole znajdowało się kilka osób. Było powszechnie

wiadomo, że pan Norrell mieszka na Hanover Sąuare, więc mnóstwo ludzi przychodziło tu w

nadziei, że go zobaczą. Teraz również jakiś dżentelmen i dwie młode damy (bez wątpienia

fanatycy magii) stali przed domem, patrząc nań z zainteresowaniem. Nieco dalej

ciemnowłosy młodzieniec opierał się o barierki. Obok niego stał sprzedawca atramentu w

podartym paltocie i z beczułką inkaustu na plecach. Po prawej Childermass ujrzał jakąś

kobietę. Odwrócona plecami do domu, szła powoli ku Hanover Street, ale Childermass

odniósł wrażenie, że przed chwilą znajdowała się wśród gapiów. Była w modnej i drogiej

ciemnozielonej pelisie zdobionej gronostajami, a ręce ukryła w obszernej mufce z takiego

samego futra.

Childermass dobrze znał sprzedawcę atramentu, często się u niego zaopatrywał.

Wszyscy inni byli mu obcy.

- Rozpoznajesz kogoś? - zapytał.

— Tego o ciemnych włosach. - Lucas wskazał młodzieńca opartego o barierki. - To

Frederick Marston. Był tu kilka razy prosić, by pan Norrell przyjął go na ucznia, ale nasz pan

nie chciał go widzieć.

— Tak. Chyba mi o nim wspominałeś. - Childermass jeszcze przez chwilę przyglądał

się ludziom na placu, po czym powiedział: - Choć wydaje się to zupełnie nieprawdopodobne,

ktoś z nich czaruje. Muszę zejść i to sprawdzić. Chodź. Nie dam sobie rady bez ciebie.

Na placu działanie magii było jeszcze silniej wyczuwalne. W głowie Childermassa

zabił smutny dzwon. Za zasłoną śniegu oba światy migotały na przemian jak obrazy w

magicznej latarni - w jednej chwili Hanover Square, w następnej posępne pola i czarne pismo

na niebie.

Childermass wyciągnął kieliszek, by wypowiedzieć słowa zaklęcia, ale nie było takiej

potrzeby. Szkło zalśniło miękkim białym światłem, najjaśniejszym w tym zimowym dniu.

Było ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin