Karol May - Cykl-Leśna Różyczka (11) Wyścig z czasem.rtf

(343 KB) Pobierz
Wyścig z czasem

Karol May

 

 

Wyścig z czasem

 

Cykl: Leśna różyczka tom 11

Das Waldröschen oder die Verfolgung rund um die Erde XI


Audiencja

 

Gdy przybył do stolicy wynajął dorożkę i kazał się zawieźć do hotelu magdeburskiego, gdyż bał się ponownego zbiegowiska, dotarłszy do hotelu zawołał portiera:

 Czy to jest hotel magdeburski?

 Tak.

 Dostanę tutaj pokój?

Portier, który przyglądał się przybyszowi ze zdziwieniem rzekł:

 Pan jest obcokrajowcem?

 Tak.

 A ma pan paszport?

 Mam.

 To proszę.

Poprowadził go przez podwórze na tył hotelu i tam otwarł jakieś drzwi.

 Proszę do środka.

Sępi Dziób wszedł do środka i oglądnął wnętrze. Był to ciemny, zadymiony pokój pełen rupieci i starej odzieży. Kilku mężczyzn siedziało przy brudnym stole, na którym stały pełne kieliszki.

 Do stu piorunów! Co to za dziura? — spytał.

 Pokój dla służby.

 Zamawiałem pokój dla służby czy osobny?

 Zamawiał pan tylko pokój, a myślę, że ten jest stosowny, chyba może życzy pan sobie coś lepszego?

 Naturalnie.

 A w jakiej cenie?

 To nie ma znaczenia, byle tylko był wygodny.

Portier zrobił drwiącą minę lecz z głębokim ukłonem rzekł:

 Proszę pójść za mną.

Poprowadził go głównymi schodami. Zaraz na pierwszym piętrze były otwarte drzwi do wygodnie urządzonego pokoju, można było zobaczyć wielki, elegancko urządzony salonik, a po prawej stronie sypialnię.

 Czy to panu wystarczy? — spytał portier drwiącym głosem, sądząc, że gość cofnie się przerażony.

Jednak pomylił się, gdyż przybysz spojrzał obojętnie i powiedział:

 No, pałac to to nie jest, ale.., może wystarczy.

To zezłościło portiera, więc rozdrażniony powiedział:

 W tym pokoju mieszkał sam hrabia Waldsetten i to przez dwa dni.

 Dziwne, ja zatrzymam to mieszkanie tymczasowo. Portier przeraził się nie na żarty, a  jeżeli ten dziwoląg naprawdę się tutaj rozlokuje, a potem nie będzie miał czym zapłacić za pobyt.

 Ten apartament kosztuje pięć talarów za dobę — zawołał szybko.

 To jest mi obojętne.

 Bez jedzenia.

 Wszystko jedno.

 I bez oświetlenia.

 Dobrze.

W tej chwili zjawiła się pokojówka. Była to znajoma Roberta.

 Proszę o dokumenty — powiedział portier.

 Do pioruna, czy to takie pilne? — spytał Sępi Dziób.

 Takie są przepisy.

 To nie hotel, tylko jakaś knajpa, skoro nawet książki meldunkowej nie macie dla gości.

 Mamy, może ją pan zaraz dostać.

 No to proszę ją przynieść, ale najpierw proszę mi powiedzieć, czy przypadkiem nie zna pan kapitana huzarów, Roberta Helmera?

 Nie.

 Czyli, że jeszcze nie przyjechał.

 Nic mi o tym nie wiadomo.

W tej chwili do rozmowy wmieszała się pokojówka i rzekła:

 Ja bardzo dobrze znam pana kapitana.

 Tak?

 Ja pochodzę z tych samych co on okolic.

 Mieliśmy się dzisiaj tutaj spotkać — rzekł Sępi Dziób.

 To zapewne niedługo przybędzie. Czy mam dla niego zarezerwować pokój?

 O tym nie wspominał, ale… — przerwał a zwracając się do portiera powiedział: — Czego pan tu jeszcze stoi? Czy przypadkiem nie miał pan przynieść książki meldunkowej?

 Natychmiast, proszę pana — odparł kelner już innym tonem. — Czy pan jeszcze coś rozkaże?

 Coś do jedzenia.

 Śniadanie? Zaraz przyniosę spis potraw.

 To zbyteczne, proszę mi przynieść dobre śniadanie. Z czego się będzie składało jest mi obojętne.

Kelner oddalił się. Sępi Dziób porozkładał swe bagaże, a zwracając się do pokojówki spytał:

 Pochodzi więc pani z Moguncji?

 Tak.

 To pani też jest tutaj obca?

 Nie, już kilka lat jestem w Berlinie.

 Widziała już pani kiedyś Bismarcka?

 Widziałam.

 Proszę mi go opisać.

Spojrzała na niego ze dziwieniem.

 Czy pan się może do niego wybiera? — spytała.

 Tak moja panno.

 O to raczej będzie trudne, trzeba się najpierw zameldować w ministerstwie.

 Głupstwo, tyle zachodów nie będę robił.

Opisała mu drogę do ministerstwa, tymczasem zjawił się portier z księgą i śniadaniem.

Sępi Dziób wpisał się do książki i zabrał do śniadania. Służba się oddaliła. Kiedy po chwili portier zjawił się ponownie, zastał go wypakowującego swój worek i z przerażeniem spojrzał na zawartość. Nie namyślając się wiele pobiegł do gospodarza donosząc mu o dziwacznym gościu. Kiedy go opisał, właściciel zawołał:

 I takiemu człowiekowi dałeś nasz najlepszy apartament?

 Ja chciałem sobie z niego zadrwić — odparł portier usprawiedliwiająco.

 Jaki ma bagaż?

 Strzelbę.

 Do diabła! Co jeszcze?

 Dwa rewolwery, wielki, długi nóż.

 Straszne.

 Starą trąbę.

 Co? Starą trąbę? W to nie uwierzę. Dokładnie widziałeś?

 Hm, przypuszczam, że to trąba.

 Z mosiądzu?

 To trudno powiedzieć.

 A jakiej jest barwy?

 Podobnej do mosiądzu, tylko ciemniejszej.

 O Boże, to na pewno jakiś diabelski instrument, jakieś działo, albo taran. Mówisz, że wygląda podejrzanie?

 O i to bardzo!

 Kto wie jakie on ma zamiary!

Pokojówka, która dotychczas przysłuchiwała się spokojnie, zawołała nagle:

 O Boże, on pytał się o Bismarcka!

Gospodarz zbladł.

 Czego chciał od niego? — zapytał szybko.

 Nie wiem, dokładnie opisałam mu drogę do pałacu.

 On chce tam iść?

 Tak, chce mówić z ministrem.

 Do stu diabłów! On na pewno szykuje jakiś zamach!

 Powiedziałam, że nie tak łatwo się tam dostać, odpowiedział, że nie będzie robił zbytnich zachodów.

 O Boże! naprawdę chce go zastrzelić! — zawołał kelner.

 Co tu teraz robić? — spytał gospodarz.

 Jak najprędzej o wszystkim poinformować policję — dodał portier.

 Oczywiście, sam tam pobiegnę! — i gospodarz bez tchu pobiegł na komisariat.

 Zamach! Skrytobójczy zamach! — zawołał.

 Gdzie? — spytał policjant.

Hotelarz zaczął opowiadać o szczegółach mieszając się, plotąc piąte przez dziesiąte.

 Jak się ten człowiek nazywa? — pytał dalej policjant.

 William Saunders.

 To jakiś Anglik lub Amerykanin. Kiedy przyjechał.

 Przed pół godziną.

 Jak jest ubrany.

 Potwornie dziwacznie. W starych skórzanych spodniach, we fraku o guzikach wielkości talerza, w trzewikach jak do tańca i w ogromnym kapeluszu.

 Hm, to raczej jakiś szczególny okaz, ale nie zbrodniarz. Jeżeli ktoś planuje jakikolwiek zamach, to ubiera się raczej tak, aby innym nie rzucać się w oczy.

 Ale jego broń!

 Co? Posiada broń?

 Tak. Strzelbę, dwa rewolwery, ogromny nóż i jakąś podobną do trąby maszynę, zapewne naładowaną dynamitem.

 Widział pan to?

 Ja nie, ale mój portier.

 Można mu wierzyć?

 Naturalnie.

 A skąd pan wie, że ten zamach wymierzony jest przeciw Bismarckowi?

 Przecież pytał o jego mieszkanie.

 Kogo?

 Pokojówkę.

 Hm, to rzeczywiście podejrzane, ale nie do końca przekonywujące.

 Powiedział, że nie będzie sobie robił zbędnych ceregieli.

 Czy ta dziewczyna może na to przysiąc?

 Może.

 Powiedział może kiedy ma udać się do Bismarcka?

 Nie.

 Gdzie jest teraz?

 W swoim pokoju, je śniadanie.

 Dobrze. Mam nadzieję, że pan się myli, ale moim obowiązkiem jest zbadać tę sprawę.

Zamelduję to przełożonemu i za jakieś pół godziny zjawię się u pana. Musi pan uważać, żeby do tego czasu nie wyszedł z hotelu.

 W razie potrzeby mogę zatrzymać go siłą....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin