Chmiel Katarzyna Karina - Syn Gondoru 03 - Ścieżka Umarłych.pdf

(919 KB) Pobierz
Syn Gondoru
SYN
GONDORU
Część trzecia
Ścieżka Umarłych
Rozdział I
Rogaty Gród
- Pozbierajcie swoje rzeczy - Aragorn stanął między Merrym a Boromirem. -
Ruszymy dalej, nie zwlekając, tak jak Gandalf przykazał. Do świtu zostało wprawdzie
kilka godzin, ale wątpię, byśmy zdołali zasnąć. Odpoczniemy w Helmowym Jarze. Jeśli
dobrze pójdzie, staniemy tam w południe. Merry, pozbierasz koce? My z Boromirem
pójdziemy po konie.
Hobbit pokiwał głową i zabrał się do pracy. Wciąż poruszał się jak we śnie,
składanie koców szło mu opornie, czuł się, jakby miał dwie lewe ręce. Wszystko stało
się tak szybko. Jeszcze nie docierało do niego, tak do końca, że Pippin na dobre odjechał.
I że mogą się już nigdy nie zobaczyć.
Nigdy.
Czy to właśnie czuje Boromir, kiedy martwi się o brata?
Złożył koce na jeden stos, przypasał swój mieczyk i sakiewkę. Ustawił obok
kociołek, miski i kubki, żeby o nich pamiętać i spytać Obieżyświata czy będą im jeszcze
potrzebne. Gimli mrucząc coś pod nosem pakował swoje sakwy i rzemieniami mocował
koce.
Legolas jako pierwszy był gotowy i z grzbietu Aroda obserwował zwijanie obozu.
- Czy zechcesz dotrzymać mi towarzystwa, mości hobbicie?
Merry odwrócił się. Za nim stał Boromir trzymając w ręku wodze Lossara.
Gondorczyk uśmiechnął się i ruchem głowy wskazał na siodło. Kompletnie odruchowo,
bez udziału świadomości, wzrok Merry’ego przeskoczył na nadchodzącego
Obieżyświata i, niestety, Boromir to zauważył. Jego uśmiech zgasł.
- Chyba, że wolisz jechać z Aragornem - oświadczył chłodno.
- Nie, nie - skłamał Merry szybko. - Chętnie pojadę z tobą.
- Na pewno?
- Tak - Merry miał nadzieję, że w świetle księżyca nie będzie widać tego, że zaczyna
się czerwienić. Hobbit zdecydowanie wolał jechać z Aragornem, ale tak bardzo bał się
urazić Boromira, że nie potrafił zdobyć się na szczerość. - Po prostu przywykłem, że
zawsze jeździłeś z Pippinem - dodał, uśmiechając się przepraszająco. Boromir wciąż
patrzył na niego nieco podejrzliwie, a przynajmniej tak się Merry’emu zdawało, więc
hobbit brnął dalej: - Dziękuję za zaproszenie. Chętnie skorzystam, zwłaszcza, że mam
do ciebie parę pytań - palnął bez zastanowienia.
Boromir uniósł jedną brew, zdziwiony, a Merry zaczął się zastanawiać, po co, u
licha, to powiedział.
- W porządku zatem - Boromir przerzucił Lossarowi wodze przez łeb i podniósł
dwa koce. - Jesteś spakowany? - zapytał, zwijając je i przytraczając do siodła.
- Tak, nie wiem tylko co z kociołkiem i naczyniami.
- Ja wezmę kociołek. Niech każdy zabierze swój kubek i miskę - zarządził
Obieżyświat.
Merry poroznosił więc naczynia przyjaciołom i każdy dopchnął je do swoich sakw.
- Myślałem, że pojedziemy w pięciu – ciągnął Obieżyświat, pakując koce. - Ale
Theoden też chce ruszyć z nami. Będziemy więc mieli towarzystwo w drodze do
Helmowego Jaru.
- A co dalej? - odezwał się Legolas.
- Dalej do Minas Tirith. Theoden chce zwołać swych Jeźdźców na odsiecz
Gondorowi, ruszając na przełaj przez stepy Rohanu, ale ja nie zdecydowałem jeszcze o
mojej drodze - odparł Obieżyświat mocując koce przy przednim łęku swego siodła.
Merry dostrzegł, że Boromir marszczy czoło, odwracając się ku Strażnikowi.
- A czy zechcesz podzielić się z nami swymi planami?- spytał, mrużąc oczy. - Jaką
inną drogę masz na myśli? Lotem ptaka?
- Kiedy będę pewien mej decyzji, dowiecie się jako pierwsi – odpowiedział
Obieżyświat poważnie. - Moja godzina jeszcze nie nadeszła, więc póki co zachowam
swe plany dla siebie.
Boromir prychnął cicho, włożył stopę w strzemię i jednym szybkim ruchem
podciągnął się do góry.
- Daj mi rękę, Merry - rozkazał.
Hobbit posłusznie wyciągnął ramiona, a Boromir schylił się i chwytając go za dłonie
podciągnął do góry, tak, że aż Merry’emu w stawach zatrzeszczało. Chwilę trwało nim
usadowili się obaj w miarę wygodnie, poprawiając płaszcze, koce i trocząc sakwy do
małych, mosiężnych pierścieni, przymocowanych do przedniego łęku. Wreszcie
Gondorczyk ujął wodze w obie dłonie. Merry westchnął i oparł się o niego plecami.
Zbliżała się najzimniejsza godzina przed świtem, z pysków koni biły kłęby pary, a
każdemu oddechowi hobbita towarzyszył niewielki obłoczek.
Dzwoniąc kolczugą i ozdobami przy końskim rzędzie podjechał ku nim Eomer.
- Wjeżdżamy w stepy, na równą drogę - powiedział. - Przez chwilę rozstępujemy
konie, a potem ruszymy galopem. Za pozwoleniem - Rohańczyk skłonił głowę przed
Aragornem i Boromirem - ja poprowadzę zastęp. Znam drogę.
Nim Obieżyświat zdążył odpowiedzieć, Boromir szerokim gestem wskazał mu
drogę na znak, że puszcza go przodem. Rohańczyk wykrzyknął krótką komendę w
swoim własnym języku. Jego koń ochoczo zatańczył w miejscu zarzucając łbem.
Ruszyli.
Merry musiał przyznać, że na Lossarze jedzie się całkiem wygodnie, dużo bardziej
stabilnie niż na nerwowym i rozedrganym Arodzie. W odróżnieniu od wierzchowca
Legolasa, wielki gniadosz kroczył pewnie i dostojnie, by nie rzec flegmatycznie. Merry
szybko odprężył się, czując się bezpiecznie, mimo wysokości, z której spoglądał na
świat. Boromir też, jak widać, ufał Lossarowi, bo ujął wodze luźno w prawą dłoń, a lewą
oparł na kolanie.
Trawy szeleściły pod kopytami koni, co jakiś czas rozlegały się parsknięcia, ale
wśród jeźdźców panowała cisza.
Merry spojrzał na wielki łeb Lossara, który zasłaniał mu drogę i pobiegł myślami do
domu, do własnej stajni. Miał nadzieję, że jego kuce, Beza i Karmel zdrowo się chowają i
zgodnie z jego zaleceniami Rob nie pozwala na nich jeździć kuzynostwu, a zwłaszcza
Berilakowi. Merry tęsknił za swymi ulubieńcami, ale z drugiej strony cieszył się, że nie
posłuchał głosu serca i nie wziął ich na tę wyprawę. Lepiej im będzie w domu. Jeśli
wszystko dobrze poszło Beza powinna się już oźrebić i hobbit był dziko ciekawy, czy i
tym razem będzie to kasztanek. Klacz, sama będąc gniadą, dwukrotnie dochowała się
już kasztanowatego potomstwa, choć za każdym razem ojcem był ten sam srokaty
ogierek wuja Merimaka. Merry po cichu miał nadzieję, że tym razem źrebak okaże się
łaciaty. Podobało mu się takie umaszczenie, a poza tym czekał na godnego następcę
wiernego Karmelka. Wprawdzie siwek był bardzo krzepki jak na swoje dziesięć lat, ale
trzeba by pomału pomyśleć o odchowaniu i ułożeniu nowego wierzchowca. Gdyby
źrebak był srokaty, mógłby zwać się na przykład... na przykład... Makowiec? Nie.
Torcik? Pudding? Merry uśmiechnął się pod nosem. Był bardzo dumny ze swoich
pomysłów - siwy Karmelek i gniada Beza były swojego rodzaju manifestem, bowiem
Tukowie mieli w zwyczaju nadawać swoim koniom okropnie sztywne i nadęte imiona.
Ulubiony kuc Pippina był kary (oczywiście) i zwał się Piorun (ku wściekłości Tuka
Merry z lubością nazywał go Piołunem). Kare były też wymuskane wałachy ojca
Peregrina, które razem chodziły w zaprzęgu- Grom i Agat. Imiona pretensjonalne i bez
polotu. Choć i tak lepsze niż sławny Brzeszczot Paladina, czołowy ogier Wielkich
Smajali. Przez długi czas ulubionym zajęciem dziadka Merry’ego było wyśmiewanie
zarówno tego imienia, jak i właściciela konia. „Trzeba mieć owsiankę zamiast mózgu,
żeby tak nazwać zwierzaka. „Brzeszczot”? A czemu od razu nie „Sekator”? „Tylko Tuk
może siadać okrakiem na Brzeszczocie” i tak dalej i tak dalej. W nieskończoność. Ojciec
Merry’ego pozwolił sobie kiedyś na uwagę, że Tukowie nie mogli sprawić Dziadziowi
większej radości i chyba specjalnie dla niego nazwali swego ogiera.
Dlatego Merry z upodobaniem wymyślał zwariowane i nie pasujące imiona dla
zwierząt, a rodzina z rezygnacją i z rozbawieniem zarazem pogodziła się z tym jego
zwyczajem. I tak, pies Brandybucków zwał się na przykład Mech (Tuków dla
porównania – Bestia), a koty Serek i Ogórek. Ogórek była rudą kotką, ale Merry
twierdził, że to nieistotny szczegół. Dla kontrastu kocur siostry Tuka nazywał się Ryś i
oczywiście był do rysia z umaszczenia podobny. Ojciec Merry’ego jeździł na Sikorce,
ojciec Peregrina na Demonie. Dziadek Merry’ego z satysfakcją upatrywał w tych groźnie
brzmiących imionach dowodów na tukową manię wielkości. Coś w tym było - kiedy się
bowiem siedzi na Torciku, nie sposób popaść w megalomanię. Natomiast dosiadać
Demona to nic innego, jak zadzieranie nosa i przerost formy nad treścią. Zwłaszcza, gdy
Demon jest zapasionym wałachem.
- Boromirze?
- Tak?
- Masz jakieś swoje konie w Minas Tirith?
- Dwa, czy trzy.
- A masz jakiegoś ulubionego?
- Owszem, jest taki jeden, szybki i niepłochliwy. Zostawiłem go Faramirowi.
- Kary?- Merry uśmiechnął się leciutko.
- Skąd wiesz?- zdziwił się Boromir.
Ha!
- A, tak tylko zgaduję. A jak ma na imię? – drążył Merry, nastawiając się na coś w
stylu: Agat lub Błyskawica. A może Mordor.
- Na imię ma Koń.
- Jak to „Koń”? - Merry zadarł głowę, by spojrzeć na Boromira.
- Po prostu. Koń - Gondorczyk wzruszył ramionami.
- A wolno spytać, jak w takim razie nazywają się pozostałe?
- Pozostałe nie mają imion - w oczach Boromira błysnął wesoły ognik.
Merry parsknął śmiechem.
- Po Prostu Koń - powtórzył. - Tak skromnie? Nie „Piorun”, „Grom” albo „Gniew
Gondoru”?
Teraz Boromir zaczął się śmiać.
-„Gniew Gondoru”! Zlituj się mości hobbicie, Gniew Gondoru nie powinien tarzać
się na grzbiecie ani ciągnąć ludzi za kieszenie. Koń to koń, a imiona w stylu Piorun czy
Demon uważam za pretensjonalne.
- Ojciec Pippina jeździ na Demonie, a Pip na Piorunie - oświadczył Merry z wielką
uciechą.
- Żartujesz.
- Nie. Oba są kare, dodam.
- Och, a więc wygląda na to, że popełniłem gafę - odparł Boromir z uśmiechem. -
Nie mów nic Pippinowi.
- Ani słowa.
- Skoro już jesteśmy przy imionach, zdradź mi jak też się nazywa twój koń,
Meriadoku Brandybuck.
-Zgadnij.
- Mmm .. Fajeczka?
- Nie, Karmelek. Ale, hej, wiesz, co? Fajeczka mi się podoba - Merry wyprostował
się entuzjastycznie. - Fajeczka, Fajka. Świetne! Jeśli Beza sprezentuje mi kobyłkę nazwę
ją Fajka. Dziękuję za podpowiedź.
- Proszę bardzo - odparł Boromir z rozbawieniem. - A jeśli to będzie ogierek nazwij
go Cybuch.
- Cybuch, he he. Dobre. Mojemu ojcu się spodoba - Merry chciał opowiedzieć
Boromirowi historię Brzeszczota, ale nie zdążył, bowiem Eomer dał komendę do
galopu.
Hobbit mógłby przysiąc, że Lossar westchnął z rezygnacją, kiedy majestatycznie
ruszał do przodu.
Był to najdłuższy galop w jeździeckiej historii Merry’ego. Zaczynał już rozumieć,
dlaczego konie Rohanu były takie niezwykłe. Żaden kuc nawet na krótkim dystansie nie
dotrzymałby im kroku. Galopowali równym tempem, narzuconym przez Eomera, step
umykał im spod kopyt, konie parskały ochoczo i byłaby to wyjątkowo przyjemna
przejażdżka, gdyby nie to, że przy każdym podskoku Merry ocierał się łydką o klamrę
przy puślisku Boromira, a ozdobny pas Gondorczyka wbijał mu się w krzyż. Hobbit nie
miał jak zmienić pozycji, a nie śmiał prosić o zatrzymanie zastępu, by poprawić się w
Zgłoś jeśli naruszono regulamin