454. Eames Anne - Najlepsze święta.pdf

(378 KB) Pobierz
The best little Joeville Christmas
Anne Eames
Najlepsze święta
350377788.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jenny Moon prawie każdego dnia zastanawiała się,
dlaczego wyjechała z Montany i z rancza Malone'ów. Ponad
półtora roku temu wróciła do Detroit, opuszczając nie tylko
swoją przyjaciółkę, Savannę, ale także góry, strumienie i pola,
które tak pokochała. I nic nie pomagało wmawianie sobie, że
tak naprawdę nie ma za czym ani za kim tęsknić.
A już szczególnie za mężczyzną tak ponurym jak Shane
Malone.
Owszem, może trochę ją zainteresował, ale tylko
fizycznie. Po powrocie do pracy szybko o nim zapomniała.
Ale teraz, stojąc na lotnisku w Billings, Jenny skłonna
była przyznać, że być może wyjechała z Montany nie tyle z
powodu chęci powrotu do pracy, lecz raczej w panicznej
obawie przed czymś nie nazwanym, co w jakiś sposób miało
związek z Shane'em...
Na tę niedorzeczną myśl aż potrząsnęła głową. Nie, Shane
Malone nie ma tu nic do rzeczy. To po prostu zbliżające się
wakacje wprawiają ją w taki melancholijny nastrój.
Wraca tam, by znów spędzić trochę czasu z Savanną, i
tyle. Gdzieś w podświadomości usłyszała jednak słowo
„kłamczucha", a na wspomnienie czekającego na nią
mężczyzny serce zaczęło jej szybciej bić.
Po odprawie wyszła do hali przylotów. Od razu zauważyła
Shane'a, opartego o kolumnę w taki sam sposób, jak wówczas,
gdy ujrzała go po raz pierwszy. I tak jak wtedy patrzył na nią
spod ronda kowbojskiego kapelusza. Nie ruszył się z miejsca,
lecz czekał, aż Jenny do niego podejdzie, co od razu ją
rozzłościło.
Zarzuciła torbę na ramię i z głębokim, pełnym rezygnacji
westchnieniem ruszyła w jego kierunku.
- Niezbyt się spieszyłaś - mruknął, nie zmieniając pozycji.
Jenny rzuciła torbę u jego stóp i wsparła się pod boki.
350377788.003.png
- Nie ma bezpośredniego lotu. Musiałam przesiąść się w
Minneapolis i...
- Miałem na myśli powrót. - Shane wziął torbę i ruszył ku
wyjściu.
Jenny przez kilka sekund przyglądała się smukłej sylwetce
oddalającego się mężczyzny, a potem pospieszyła za nim,
starając się nie stracić go z oczu.
- Nigdy nie obiecywałam, że wrócę.
Shane spojrzał na nią z ukosa i bez słowa dołączył do
grupy pasażerów oczekujących na odbiór bagażu. Jenny
poczuła się tak, jakby w ogóle stąd nie wyjeżdżała. Ten facet
samym tylko spojrzeniem już czegoś od niej żąda. Ale nie ma
mowy, by to dostał - czymkolwiek to jest. To ona będzie
kontrolowała sytuację, nie on.
- Savanna z tobą nie przyjechała?
- Niezbyt dobrze się czuje.
- Co jej jest? - Tak mocno szarpnęła go za koszulę, że
Shane musiał przystanąć.
Opuściła dłoń dopiero wtedy, kiedy z niechęcią spojrzał na
jej rękę.
- Jest w ciąży.
- To wiem. - Zupełnie zapomniała, że Shane nie należy do
ludzi rozmownych. Jego zgryźliwa mrukliwość zaczynała jej
działać na nerwy. - I tylko to?
- A nie wystarczy?
Jenny zauważyła na taśmie swoją walizkę i chciała ją
zdjąć, Shane jednak był szybszy.
- To cały twój bagaż? - spytał.
- Tak.
- Przyprowadzę auto - oznajmił i nie czekając na
odpowiedź, ruszył ku wyjściu.
Jenny, coraz bardziej wściekła, podążyła za nim. Sama
może ponieść walizkę, do samochodu też jakoś dojdzie. Kiedy
350377788.004.png
jednak pierwszy podmuch arktycznego powietrza przewiał na
wylot jej cienką kurtkę, cofnęła się do środka.
Dobrze, poczeka tu na Shane'a.
Nie miała zamiaru pozwolić, by ten cholerny kowboj
zepsuł jej wakacje. Mowy nie ma! Podczas
kilkutygodniowego urlopu będzie dość czasu, by nacieszyć się
Savanną i pomóc jej w przygotowaniach na przyjście dziecka
na świat. Może nawet uda im się wyrwać do miasta na
świąteczne zakupy. Przez szklane drzwi spojrzała na pryzmy
odgarniętego śniegu. Były wysokie na co najmniej trzy metry.
A zatem trzeba będzie urządzić bitwę na śnieżki i konkurs na
największego bałwana.
Z zadumy wyrwał ją donośny dźwięk klaksonu. Zza
kierownicy potężnego dżipa uśmiechał się Shane.
- A niech cię - mruknęła pod nosem i, mimo
przejmującego zimna, wolnym krokiem podeszła do auta.
Gorzej być nie mogło. Przy takiej pogodzie droga na
ranczo potrwa co najmniej dwie godziny. Tylko tego
brakowało. Sam na sam z milczącym wielbicielem Indian.
Siadając wygodnie w fotelu, skrzyżowała ręce na piersi i
odezwała się, wlepiając wzrok w przednią szybę:
- Więc... nadal mieszkasz w chatce przy stajniach z tym
starym Indianinem?
Spojrzał na nią z ukosa.
- A ty nadal jesteś zagorzałą przeciwniczką wszystkich
czerwonoskórych?
No dobra, skoro tak, to posłucha sobie radia i zupełnie
zignoruje Shane'a. Przecież wszyscy na ranczu znali jej zdanie
na ten temat. Ojciec Jenny, Indianin z plemienia Kruków,
porzucił pewnego dnia swoją młodą żonę i jeszcze nie
narodzoną córeczkę. Odtąd dziewczyna, która nigdy nie
poznała ojca, darzyła żywiołową niechęcią wszystkich
przedstawicieli rasy czerwonej.
350377788.005.png
Nacisnęła klawisz i... pierwsza stacja, jaką złapała,
nadawała jakieś indiańskie rytmy. Jenny jęknęła w duchu i
jeszcze przez chwilę próbowała znaleźć coś innego. Niestety,
wszyscy jakby się zmówili i nadawali country.
- Do jasnej cholery! - mruknęła przez zęby i wyłączyła
radio.
Za szybą ujrzała blask księżyca odbijający się srebrną
poświatą od śniegu. Od czasu do czasu mijali domy otoczone
udekorowanymi i oświetlonymi choinkami. Był to widok
zupełnie niepodobny do tego, który Jenny zapamiętała z
poprzedniej, letniej wizyty, lecz równie piękny. Musiała
przyznać, że bardzo tęskniła za tym miejscem i życiem na
ranczu.
Spojrzała znów na Shane'a. Ciekawe, co porabiał od jej
wyjazdu. Może znalazł sobie kogoś...
Aż skarciła się w duchu za takie myśli. A co to za różnica?
Wkrótce znów będzie z powrotem w Michigan i zapomni
o tym ponuraku.
Cisza panująca w aucie stawała się coraz bardziej
męcząca.
- Nadal gotujesz? - ni z tego, ni z owego spytał Shane.
- A bo co... - zaczęła, lecz szybko się zreflektowała.
Może nadeszła pora, by zmienić swój stosunek do tego
faceta, a przede wszystkim zacząć mówić innym tonem.
Uprzejma rozmowa jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a czas
szybciej upłynie. - Owszem, nadal gotuję, a ostatnio zajęłam
się ziołami. Można je wspaniale wykorzystać w kuchni, ale
zainteresowały mnie również ich właściwości lecznicze.
- Hm.
- Na przykład: czy wiesz, że jeśli potrzesz czosnkiem
skórę ukąszoną przez komara, to natychmiast przestanie
swędzieć?
350377788.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin