Steele Jessica - Intruz z Werony.rtf

(426 KB) Pobierz
Jessica Steele

 

Jessica Steele

 

Intruz z Werony


Rozdział 1

 

Elyn stała ze słuchawką w ręku, czekając niecierpliwie na połączenie z pokojem hotelowym, w którym zatrzymali się jej matka i ojczym.

– Niestety, nikt nie odpowiada – poinformowała telefonistka. – Jeśli zechce pani zostawić wiadomość, otrzymają ją natychmiast po powrocie.

Miły głos telefonistki sprawił, że Elyn zdołała jakoś opanować rosnącą panikę.

– Nazywam się Elyn Talbot. Proszę przekazać, że czekam na telefon w bardzo pilnej sprawie – powiedziała, zdobywając się na równie miły ton.

Odłożyła słuchawkę, uświadamiając sobie, że aczkolwiek zawsze była osobą zrównoważoną i opanowaną, tym razem ogarnął ją prawdziwy popłoch.

Ponownie, po raz nie wiadomo który, przejrzała stronice zapełnione rzędami cyfr. Ogarnęła ją gwałtowna potrzeba oderwania się od buchalteryjnych zestawień. Schowała do szuflady biurka bilans wyników. Sytuacja firmy była fatalna. Wkładając płaszcz i wychodząc na krótki spacer, miała wszakże płonną nadzieję, że, być może, po jej powrocie prawda okaże się mniej zatrważająca.

Pragnęła podzielić się z kimś tą przygnębiającą wieścią. Ruszyła więc w stronę pracowni projektowej, w poszukiwaniu swojego brata przyrodniego. Guy, oczywiście, nie mógł w niczym pomóc, ale ciężar ponurej prawdy zbyt ją przytłaczał, by mogła unieść go sama.

Gdyby Samuel Pillinger, jej ojczym, a zarazem właściciel Zakładów Ceramicznych Pillingera, był na miejscu, natychmiast zaalarmowałaby jego. Wszystko wskazywało na to, że pod koniec miesiąca nie będą mieli funduszów na wypłaty dla pracowników, nie mówiąc już o dostawcach. Ale ojczym był nieobecny. Mimo że już wcześniej sygnalizowała mu złą sytuację, postanowił dotrzymać obietnicy, którą złożył wcześniej jej matce, i wyjechali wspólnie do Londynu na kilkudniowe wakacje.

Wakacje! Byli bankrutami! – rozważała ponuro Elyn, naciskając klamkę w drzwiach pracowni projektowej.

– Jest tu Guy? – spytała Hugha Burrella. Człowiek ten nie cieszył się jej sympatią, mimo iż był niezłym fachowcem.

Hugh Burrell odwzajemniał jej niechęć, ó czym dobrze wiedziała. Zaczęło się to dwa lata temu, kiedy to próbował się z nią umówić, a ona odpowiedziała odmownie. Nazwał ją wtedy zarozumiałą snobką, choć nie zasługiwała na żadne z tych określeń. Odmówiła nie tylko dlatego, że w jego spojrzeniu widziała jakiś fałsz, który ją zniechęcał. Po prostu przestrzegała zasady, by nie umawiać się ze swoimi pracownikami. Zdarzyło się tak tylko raz, a mężczyzna, z którym się umówiła, uznał, że daje mu to prawo do szczególnych przywilejów w pracy.

– Jest u dentysty – odparł Hugh Burrell, obrzucając swoim lisim spojrzeniem jej zgrabną figurkę i długie włosy barwy miodu.

– Dziękuję – mruknęła.

W zdenerwowaniu zapomniała, że Guy uprzedzał ją przy śniadaniu o zamówionej na dziś rano wizycie. Spojrzenie Burrella wprawiało ją w zakłopotanie, toteż czym prędzej wyszła.

Dziesięć minut później dotarła do parkowej części Bovington, zwolniła kroku i pomimo chłodu październikowego dnia opadła na jedną z licznych ławek. Niestety, spacer nie przyniósł ulgi jej skołatanym nerwom.

Nie przestawała zadręczać się myślą o tym, jak od początku roku usiłowała ostrzec Sama Pillingera, że sprawy fumy wyglądają bardzo niepomyślnie. Jednakże on, człowiek o usposobieniu artysty, podobnie jak i jego syn, albo nie wierzył, iż sytuacja wygląda aż tak źle, albo sądził, że wydarzy się coś, co ich ocali.

Nic się jednak nie wydarzyło. W końcu zgodził się przejrzeć razem z Elyn dane z ostatniego miesiąca. Sądziła, że wreszcie zdołała uświadomić mu stopień zagrożenia. Tymczasem usłyszała: „Więc jest aż tak źle?” – i Sam pogrążył się w myślach, przygryzając fajkę. Elyn oczekiwała jakiejś konstruktywnej rady, która pozwoliłaby im przetrwać, w przypadku gdyby plotki o bankructwie ich największego kontrahenta okazały się prawdą, ale dowiedziała się tylko, że właśnie takie plotki stają się często przyczyną bankructwa. Sam dorzucił jeszcze kilka gorzkich uwag, upatrując przyczyn swoich niepowodzeń w pojawieniu się na rynku nowej firmy, która należała do obcokrajowca o nazwisku Maximilian Zappelli.

W rzeczywistości jednak, przypominała sobie Elyn, jakieś dwa lata temu Zappelli przejął chylącą się ku upadkowi firmę Gradburna w pobliskim miasteczku Pinwich i w krótkim czasie postawił ją na nogi! On sam zaś prowadził we Włoszech znakomicie prosperujące przedsiębiorstwo, zajmujące się ceramiką i marmurami. Uznał więc zapewne – myślała Elyn – że utworzenie w Anglii jego filii, to z handlowego punktu widzenia właściwe posunięcie. Okazało się wszakże, iż w efekcie przekształcenia dawnej firmy Gradburnów w prężnie rozwijający się koncern, Zappelli znacznie ograniczył rynek zbytu dla wyrobów Pillingera, a ponadto przyciągnął do swoich zakładów w sąsiednim Pinwich znaczną część wysokiej klasy fachowców.

Już choćby z tego powodu – w odczuciu Elyn – zasługiwał na niechęć. W końcu ci pracownicy zostali wyszkoleni przez Pillingera, a on ich podkupił.

W odruchu obiektywizmu uznała jednak, że skoro Zappelli większość czasu spędzał we Włoszech, najlepszych fachowców Pillingera podkupił zapewne nie on, lecz kierownik tutejszego oddziału.

Zirytowanym gestem wepchnęła dłonie w kieszenie, a jej piękne zielone oczy patrzyły przed siebie nic nie widząc. Mimo wszystko daleka była od sympatii do Zappellego. Nigdy go wprawdzie nie poznała i nie miała na to najmniejszej ochoty, wiedziała jednak dobrze, co to za typ. Jego zdjęcie znów pojawiło się we wczorajszych gazetach. Jak na Włocha, który na ogół mieszkał we własnym kraju, cieszył się w Anglii znaczną popularnością, stwierdziła ponuro.

Bez trudu przypomniała sobie, że nie był na zdjęciu sam. Nigdy, na żadnym zdjęciu nie był sam! Z łatwością odtworzyła z pamięci jego fotografię – wysoki, ciemnowłosy mężczyzna po trzydziestce, w wieczorowym stroju, z uwieszoną na jego ramieniu elegancką, piękną kobietą. To jasne, iż zawsze asystowała mu jakaś kobieta i że zawsze była to kobieta piękna, choć nigdy nie ta sama, z którą afiszował się poprzednio.

Uwodziciel i kobieciarz, zaszeregowała go Elyn. Tacy mężczyźni wzbudzali w niej instynktowną niechęć. Najgorsze było to, że kobiety z reguły traciły głowę dla takich jak on. Nie musiała szukać przykładów daleko. Wystarczała jej przyrodnia siostra, Loraine.

Wprawdzie Loraine nigdy nie spotkała Zappellego, ale miała niewątpliwie wrodzoną słabość do mężczyzn w typie Casanovy i wciąż padała ofiarą kolejnych rozpaczliwych związków.

Dziwne, że matka Elyn, która za sprawą męża kobieciarza miała na swoim koncie wiele gorzkich doświadczeń, nie znajdowała współczucia dla swojej przybranej córki. Sam Pillinger również nie potrafił jej pocieszyć, gdy tonęła we łzach z powodu kolejnego miłosnego rozczarowania. Tak więc za każdym razem rola pocieszycielki spadała na Elyn.

– A ja myślałam, że on mnie kocha! – zawodziła Loraine. Elyn uciszała ją i koiła jej ból dopóty, dopóki siostra nie doszła do siebie na tyle, by wdać się w następną niepomyślną dla niej przygodę.

Elyn pozostawało wtedy tylko czekać i obserwować. Doskonale potrafiła ocenić typ donżuana. Nie tolerowała mężczyzn tego rodzaju. Taki właśnie był jej ojciec – mnóstwo wdzięku i ani cienia charakteru.

Wspominała dzieciństwo jak prawdziwy koszmar. Była spokojnym, wrażliwym dzieckiem, które kochało oboje rodziców i drętwiało w obliczu gwałtownych awantur. Jej rodzice bowiem albo nie widzieli poza sobą świata, albo obrzucali się naczyniami i głośno krzyczeli. Pamiętała, jak często widywała matkę samotną i pogrążoną w rozpaczy, podczas gdy Jack Talbot znikał na całe tygodnie. Gdy wracał, następowały kolejne awantury, nowe wybuchy łez i oskarżeń. Kochała swojego ojca, toteż, będąc jeszcze dzieckiem, z bólem stwierdziła, że pod jego nieobecność życie toczy się dużo spokojniej.

Miała dwanaście lat, gdy ojciec zniknął po raz kolejny. Był to jego ostatni wybryk. Ann Talbot zażądała rozwodu. Elyn, kryjąc cierpienie głęboko w sercu, nigdy go już więcej nie zobaczyła.

Dopiero dużo później dowiedziała się o wszystkich sprawkach, które matka mu wybaczała, o wszystkich przysięgach miłości i obietnicach wierności, którym raz po raz ufała, by w końcu, po jego kolejnym miłosnym wybryku, uznać, że przekroczył już miarę.

Matka pracowała w tym czasie w niepełnym wymiarze godzin w Zakładach Pillingera – fabryce artystycznych wyrobów z ceramiki. Obie przeżyły ciężki okres oczekiwania na należne alimenty, zanim rzeczywistość potwierdziła podejrzenia, że ojciec nigdy ich nie wyśle. Latami, z najwyższym trudem, wiązały koniec z końcem, walcząc rozpaczliwie o to, by nie zalegać z rachunkami, co nie zawsze im się udawało. Były w długach, gdy Ann Talbot zdołała wreszcie otrzymać pełny etat u Pillingera i dzięki temu spłaciła w końcu należności.

Sprawy z wolna zaczęły przybierać pomyślniejszy obrót. W jakiś czas potem matka przedstawiła ją swojemu pracodawcy, Samuelowi Pillingerowi, który był wdowcem, a niebawem zapytała, czy córka potrafiłaby go uznać za przybranego ojca.

– Chcesz za niego wyjść? – spytała Elyn, szeroko otwierając oczy. Miała wówczas piętnaście lat i bardzo romantyczny obraz świata. – Ty go kochasz?

– Znam już cenę miłości. Pillinger to najlepsza oferta, jaka mi się trafia, i czas najwyższy, żebym z niej skorzystała.

Elyn nie winiła matki o to, że od czasu, gdy ze łzami wzruszenia w oczach zawierała pierwsze małżeństwo, serce jej stwardniało. Opanowała się i powiedziała:

– Chcę żebyś była szczęśliwa.

– Będę – stanowczo oświadczyła jej matka.

W miesiąc później Ann poślubiła swego pracodawcę i wraz z Elyn przeprowadziła się z wynajmowanego mieszkania do wielkiego, pięknego, starego domu, w którym Samuel Pillinger mieszkał ze swoim piętnastoletnim synem i siedemnastoletnią córką, a także z gospodynią, panią Munslow.

Nowa pani Pillinger przestała pracować, nie widziała jednak powodów, by rezygnować z usług Madge Munslow, toteż wkrótce życie w Grange ułożyło się przyjemnie i wygodnie.

Elyn polubiła zarówno swoją przyrodnią siostrę, Loraine, jak i przyrodniego brata, Guya. Darzyła również sympatią panią Munslow. Najwięcej czasu spędzała jednak w towarzystwie Guya, który był spokojnym, nieśmiałym chłopcem. Loraine natomiast przedkładała męskie towarzystwo nad parę piętnastolatków.

W ciągu tego roku Elyn przywiązała się do swojej nowej rodziny. Jej ojczym okazał się porządnym człowiekiem, który niewiele mówił, wierzył w uczciwą pracę i, ku wielkiej uldze Elyn, był wierny żonie.

Stosunek Samuela do pracy nie wpływał wszakże na jego stosunek do Loraine, którą wyraźnie faworyzował i która potrafiła okręcić go sobie wokół małego palca. W wieku szesnastu lat Loraine uznała, że ma już dość szkoły, więc ją porzuciła. Oświadczyła również, że nie zamierza pracować ani robić kariery zawodowej, i – korzystając z hojnych dotacji ojca – nie czyniła w tym kierunku najmniejszych wysiłków.

W przypadku Guya i Elyn sprawy wyglądały nieco inaczej. Gdy w wieku szesnastu lat zaczęli zastanawiać się nad swoim dalszym wykształceniem, Samuel Pillinger uznał, że czas najwyższy, by przestali zajmować się zbędną edukacją i rozpoczęli praktykę w branży ceramicznej.

– Mamy podjąć pracę w zakładach? – spytał Guy.

– Czemu nie? – odparł jego ojciec. – Pewnego dnia będą należeć do ciebie i do Loraine. Elyn również otrzyma swoją część – uśmiechnął się w jej stronę. – A teraz radziłbym, żebyście popracowali przez pewien czas na każdym z oddziałów i...

Rozmowa ta miała miejsce sześć lat temu, przypomniała sobie Elyn, patrząc na zegarek. W tej samej chwili uświadomiła sobie, że powinna wracać. Być może ojczym z matką wrócili już do hotelu i próbują się z nią połączyć.

Były to lata na ogół szczęśliwe. Zarówno Guy, jak i ona, spędzili po sześć miesięcy na każdym z oddziałów, począwszy od szatni, poprzez odlewnię, pracownię modelowania, wypalania i dział zdobnictwa. Oboje praktykowali również w administracji przedsiębiorstwa. Elyn wykazała niezwykłą pojętność w zakresie księgowości i właśnie w tej dziedzinie osiągała najlepsze rezultaty.

– Jesteś nadzwyczajna! – wykrzyknął ojczym, gdy w krótkim czasie uzupełniła zaległości w poufnych zestawieniach rachunkowych. Od tamtej pory powierzył jej nadzór nad wszystkimi tajnymi ogniwami zarządzania, skłaniając jednocześnie do poznania kolejnych szczebli pracy w administracji. Sam natomiast zaczął spędzać większość czasu w swojej ukochanej pracowni projektowej, gdzie uczył syna tego wszystkiego, co umiał.

Stopniowo, rok po roku, w miarę jak inni pracownicy odchodzili na emeryturę lub zmieniali pracę, dzięki pełnemu ofiarności wysiłkowi, Elyn dotarła do szczytu kariery administracyjnej.

Pewnego ranka uświadomiła sobie z zaskoczeniem, że w wieku dwudziestu jeden lat skupia w swoich rękach wszystkie ogniwa administracyjne firmy.

Dziś wchodziła na teren Zakładów Pillingera ze świadomością, że jeśli jej wyliczenia są słuszne, to lada chwila nie będzie miała już czym zarządzać.

Zrezygnowała z poszukiwań Guya. Rzadko pojawiała się w pracowni projektowej, wzbudziłaby więc zaciekawienie swą obecnością. A gdyby ktokolwiek podsłuchał, że Zakłady Huttona, ich głównego odbiorcy, ogłaszają bankructwo, ona sama zaś gwałtownie poszukuje syna właściciela fumy, plotka jak ogień mogłaby się rozprzestrzenić od wydziału do wydziału, dając początek szkodliwym spekulacjom.

Po powrocie do swego gabinetu od razu chwyciła za słuchawkę.

– Były do mnie jakieś telefony, Rachel? – spytała sekretarkę.

– Nie, nikt nie dzwonił.

– Połącz mnie z miastem – poprosiła, jak gdyby właśnie przypomniała sobie, że ma gdzieś zatelefonować.

W minutę później pytała hotelową telefonistkę, czy państwo Pillinger wrócili do hotelu.

– Chwileczkę – odparł uprzejmy głos.

Elyn czekała. Trwało to jakiś czas. Dopiero na dźwięk głosu ojczyma, zdała sobie sprawę, że jest bliska płaczu.

– Sam, to ja, Elyn.

– Jak się masz, kochanie. Właśnie dostałem twoją wiadomość. Masz szczęście, że nas złapałaś. Wróciliśmy tylko dlatego, że twoja mama chce zmienić pantofelki i...

– Sam, posłuchaj, to pilne – przerwała mu Elyn. Trudno było jej wykrzesać współczucie dla udręczonych zwiedzaniem stóp rodzicielki.

– Co takiego?

Głęboko wciągnęła powietrze i chód wiedziała, że teraz nikt nie może jej podsłuchiwać, zakomunikowała krótko:

– Rano dzwonił do mnie Keith Ipsley... – Przerwała, by ponownie zaczerpnąć powietrza. – Hutton zwija interes.

– To znaczy, że bankrutuje?

– Tak – odparła najspokojniej, jak umiała.

– Ale... przecież oczekujemy od nich czeku! Wielkie nieba! Są nam winni tysiące funtów!

– Wiem. Natychmiast tam zatelefonowałam. Niestety, Sam – ciągnęła niechętnie – weszli już likwidatorzy. Będziemy mieli szczęście, jeśli dostaniemy choć dziesięć pensów z każdego funta, który nam się należy, i jeden Bóg wie, kiedy to nastąpi.

Parę sekund milczał.

– Zaraz wracamy do domu – powiedział głosem pozbawionym wyrazu. – Chcesz rozmawiać z Ann? – spytał.

– Nie, teraz nie – odparła łagodnie Elyn. Pożegnała się i odłożyła słuchawkę.

Przy całej miłości do matki nie mogła się zdobyć na czczą gadaninę. Sprawy w Bovington przedstawiały się zbyt poważnie.

Przez następnych kilka godzin Elyn usiłowała zająć się pracą, ale pytanie, jak bankructwo Huttona wpłynie na losy ich fumy, nie dawało jej spokoju. Część należnej im sumy mieli otrzymać jeszcze w tym tygodniu i były to pieniądze pilnie potrzebne. Dyrektor administracyjny Zakładów Huttona, Keith Ipsley, czuł się osobiście odpowiedzialny za to, że nie może zwrócić długu, i miał przynajmniej tyle przyzwoitości, by poinformować ją o tym.

Trudno było go obwiniać za bankructwo firmy. Podobnie jak inni pracownicy Zakładów Huttona, znalazł się na bruku, choć do wczoraj zarządzał tą renomowaną firmą.

Pakując dokumenty do aktówki, uświadomiła sobie, że jeśli ojczym nie wymyśli jakiegoś cudownego rozwiązania, zarówno ona, jak i reszta załogi Pillingera znajdą się w tej samej sytuacji. Nie wiedziała, jak teraz spojrzy w oczy herbaciarce, nie mówiąc już o innych pracownikach.

Kiedy wróciła do domu, na podjeździe nie było żadnego samochodu. Ojczym i matka jeszcze nie przyjechali. Weszła do kuchni, gdzie potężna kobieta o matczynym wyglądzie stała przy stolnicy z rękoma po łokcie białymi od mąki.

– O tej porze w domu? – Madge Munslow spojrzała zdziwiona, obdarzając córkę chlebodawcy ciepłym uśmiechem.

– Wagaruję – uśmiechnęła się w odpowiedzi Elyn, uświadamiając sobie jednocześnie, że zapewne niebawem nie będzie ich już stać na gospodynię. O Boże! Madge przekroczyła sześćdziesiątkę i w tym domu miała jeszcze jedną osobę do pomocy. Kto ją teraz zatrudni? – Mama i pan Pillinger wracają dziś, nie jutro, jak planowali – rzuciła w pośpiechu.

– Dobrze, że ktoś wpadł na to, żeby mi choć wspomnieć o dwu dodatkowych kolacjach! – burczała dobrodusznie Madge. – Napijesz się herbaty?

Elyn poczuła nagle, że nie może spojrzeć jej w oczy. Szybko się odwróciła i machając aktówką, powiedziała:

– Dziękuję. Mam mnóstwo papierkowej roboty.

Gdy znalazła się w swoim pokoju, szybko zmieniła elegancki kostium na spodnie, bluzkę i sweter. Nie potrafiła jednak skupić się na niczym. Stanęła w oknie. Dom położony był na rozległym terenie prywatnym, nie widziała jednak ani starannie utrzymanych trawników, ani alei wysadzanej pięknymi drzewami. Wpatrywała się nieruchomo w drogę, oczekując na powrót ojczyma.

Tymczasem pojawił się Guy. Szybko zbiegła po schodach.

– Cóż to, jesteś pierwsza? To niezwykłe! – zauważył przyjaźnie, gdy ją zobaczył.

– Jak dentysta? – przypomniała sobie w ostatniej chwili.

– Czyste barbarzyństwo. Wyglądasz na zmartwioną – powiedział, podchodząc bliżej. – Co się stało?

– Do Huttonów wkroczył likwidator.

– Nie!

– Nie ma wątpliwości.

– A niech to... – wykrztusił. – Co to oznacza dla nas?

– Nic dobrego – odparła ponuro. – Czy wychodzisz wieczorem?

– Miałem zamiar, ale...

– Rozmawiałam z Samem. Wracają dzisiaj.

– Musi być źle, skoro staruszek przerywa wakacje – zaopiniował Guy.

– Zostaniesz? To... może dotyczyć cię bardziej niż pozostałych. – Elyn dostrzegła, że Guy nagle spoważniał, jak gdyby dopiero teraz uświadomił sobie, że zakłady ceramiki artystycznej, które miały pewnego dnia stać się jego własnością, mogą już nigdy do niego nie należeć.

– Tak, lepiej zostanę – zgodził się gorliwie.

Oboje z Guyem byli na dole, gdy godzinę później otworzyły się ciężkie drzwi frontowe i stanęli w nich Ann i Samuel Pillingerowie.

– Poproś Madge, by za dziesięć minut podała herbatę do salonu – powiedział Samuel, po czym wraz z żoną weszli eleganckimi schodami na górę, by odświeżyć się po podróży.

– Przyjechali – oznajmiła Elyn, wchodząc do kuchni, ale przygotowała herbatę sama i ustawiła na tacy cztery filiżanki i talerzyki.

– I, jak widać, są spragnieni – dorzuciła Madge, a Elyn pomyślała, że nie wyobraża sobie tego domu bez niej.

Po piętnastu minutach wszyscy zebrali się w salonie. Elyn była przekonana, że matka również zejdzie, wiedząc, że ich stabilność finansowa jest poważnie zagrożona. Natomiast z ulgą przyjęła nieobecność Loraine, która bawiła w odwiedzinach u przyjaciół. Lubiła przyrodnią siostrę, ale wiedziała, że wiadomość o obniżeniu kwoty na jej osobiste wydatki spowodowałaby zapewne atak histerii, podczas gdy teraz należało zająć się sprawami dużo poważniejszymi.

– Sprawdziłem – zaczął Samuel Pillinger. – To prawda. Hutton przepadł. A z nim nasz kapitał.

Spojrzał ponownie na żonę, potem na syna, by w końcu zatrzymać wzrok na Elyn.

– Jak stoimy? – zwrócił się do niej spokojnie.

– Fatalnie – odparła zachrypniętym głosem.

– Plajtujemy?

– Obawiam się, że tak – potwierdziła z rozpaczą, sięgając po aktówkę, by wyjąć zestawienia, które sprawdzała tylokrotnie, iż znała niemal na pamięć każdą cyfrę. – Pragnęłabym, by sprawy przedstawiały się inaczej, ale moje życzenia nie zmienią faktu, że nie mamy funduszów na wypłaty dla pracowników, nie mówiąc już o innych zobowiązaniach.

– To niemożliwe! – wykrzyknął Guy.

– Elyn na pewno się nie myli – stwierdził jego ojciec. – Przedstaw mi bilans, kochanie.

Minęło pół godziny. Stopniowo ogarniało ich coraz większe przygnębienie. W końcu jednak wszyscy, łącznie z matką Elyn, uznali, że bez względu na to, co się stanie, personel zakładów musi otrzymać należne pensje.

– Jutro wszyscy będą już wiedzieć o bankructwie Huttona. Takich rzeczy niepodobna ukryć – powiedział Sam. – Ale do tej pory nikt nie wie, jak wysokiego udzieliliśmy im kredytu ani jak dalece ich bankructwo uderza w nas. Guy, musisz jutro udać się do pracy, jak gdyby nic się nie stało, a ja z Elyn wyruszymy do banków i adwokatów szukać wyjścia z sytuacji, w której się znajdujemy.

Do tej pory Ann Pillinger przysłuchiwała się rozmowie w milczeniu. Elyn była zaskoczona jej gwałtownym wybuchem:

– To sprawka tego przeklętego włoskiego intruza! Gdyby ten Zappelli nie wepchnął się tu i nie wykupił Gradburna, nigdy by nas to nie spotkało!

Wrodzone Elyn poczucie sprawiedliwości doszło wówczas do głosu. I choć nie żywiła cienia sympatii dla tego kontynentalnego bawidamka, miała pewność, że nigdzie się nie wpychał. O ile słyszała, nikt inny nie reflektował na zakłady Gradburna, a właściciele firmy skwapliwie skorzystali z tej oferty.

Zanim jednak zdołała coś powiedzieć, Samuel Pillinger już wtórował żonie:

– Masz rację, moja droga! Przeklęty intruz – mruczał z przekonaniem.

– Ależ... – Elyn znów nie zdołała wykrztusić słowa, gdyż do chóru dołączył się jej brat.

– I zabrał nam najlepszych pracowników! – oskarżał zaciekle.

– I najlepszych klientów... – dodał Samuel.

Przez następne dziesięć minut, podczas gdy Elyn milczała, wszyscy prześcigali się w oskarżeniach pod adresem Maximiliana Zappellego.

Późnym wieczorem, gdy leżała w łóżku, nawiedziło ją coś w rodzaju poczucia winy z tego powodu, że w imię uczciwości nie podjęła obrony tego człowieka. Natychmiast jednak się otrząsnęła. Bronić go? Do licha! Jej rodzina ma rację! – pomyślała, uświadamiając sobie ich straszne położenie. Czemu miałaby bronić tego włoskiego intruza!

 

Nazajutrz rano zupełnie zapomniała o Maximilianie Zappellim. Pan Eldred, dyrektor banku, wiedział już o bankructwie Huttona i bynajmniej nie był zachwycony wystąpieniem Pillingera o pożyczkę.

– Jak więc mam opłacić personel? Niech mi pan powie – naciskał Samuel.

– Ma pan na to trzy tygodnie. Sugerowałbym, by zechciał się pan przyjrzeć portfelowi swoich akcji – doradził Eldred.

– Mam sprzedać akcje?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin