Trisha David Slub tysiaclecia.pdf

(411 KB) Pobierz
Trisha David
Trisha David
,,Ślub tysiąclecia”
Tłumaczyła Halina Mińska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Sophie Connell odebrała telefon i usłyszała poirytowany głos siostry:
- Dzień dobry. Wyobraź sobie, że Bryn Jasper podkradł nam milenijny ślub.
- Co ty powiesz!
Brodą przytrzymała słuchawkę i wpięła w wieniec jeszcze jedną lilię. Odsunęła się,
popatrzyła krytycznym okiem i z uznaniem skinęła głową. Wieniec wyglądał
nadzwyczaj ładnie.
- Słuchasz mnie?
- Oczywiście.
- Musisz przyjechać i nas poratować - mówiła coraz bardziej zdenerwowana
Ellie. - Dziadkowi serce krwawi, bo ten Jasper nie ma skrupułów.
Bryn Jasper, Bryn Jasper... Sophie wreszcie zdołała sobie przypomnieć, że siostra w
listach skarżyła się na tego milionera właściciela Marlin Bluff Resort, o którym
dziennikarze chętnie pisali.
- Czytałam, że on wszędzie zajmuje się ślubami.
- Ale tutaj od ślubów jest nasz dziadek.
Sophie westchnęła; jej zdaniem siostra była bardzo staroświecka.
- Czasy się zmieniły i coraz mniej ludzi bierze ślub w kościele.
- Wcale nie tak mało! - zawołała Ellie. - James i ja wzięliśmy kościelny ślub.
- Ale o was nikt nie powie, że jesteście nowocześni.
- Jesteśmy! Nawet bardzo! - Ellie podniosła głos. - Nie myśl, że skoro mieszkasz
w Nowym Jorku, zjadłaś wszystkie rozumy. Słuchaj, musisz nam pomóc! To dla
młodych milenijny ślub, a dla dziadka dwutysięczny i od dawna ustalony na
1
pierwszego stycznia. Był przejęty jak nigdy i cieszył się, że ta młoda para będzie
ostatnią, jaką połączy węzłem małżeńskim przed przejściem na emeryturę. Tylko to
podtrzymywało go na duchu.
- Chcesz powiedzieć, że rozczarowanie go zabije?
- Całkiem prawdopodobne.
- Jak zwykle przesadzasz i histeryzujesz. Sześć lat temu dziadek groził, że umrze,
jeśli pojadę do Stanów. Pamiętasz?
- Teraz sprawa jest poważna. Nie wiesz, jak bardzo on przeżywa to, że Jasper
zabiera mu jedną parę za drugą. Dla dziadka to kwestia honoru, ale nie chce mi
powiedzieć, kto zrezygnował. Gdybym miała adres tych ludzi, mogłabym pojechać do
nich i porozmawiać. Sophie, jesteś potrzebna, bo ja nie mam siły w pojedynkę szarpać
się z Jasperem.
- Mam przyjechać, żeby mu odebrać ten ślub?
- Tak. Powinnaś to zrobić dla rodziny.
Sophie była przyzwyczajona do taktyki siostry i odwoływania się do uczuć.
Popatrzyła przez okno na ulicę, na brudny śnieg i stosy śmieci, których od ponad
dwóch tygodni nie sprzątano z powodu strajku śmieciarzy.
Uzmysłowiła sobie, że w Nowym Jorku panuje zima, a w Northern Queensland
zaczyna się pora deszczowa i Ellie, jeśli też patrzy przez okno, widzi bujną tropikalną
zieleń. Wprawdzie w rodzinnych stronach w tym okresie często pada i jest mokro, ale
wszystko rośnie w oczach, kumkają żaby, między jednym deszczem a drugim świeci
słońce... Ogarnęła ją tęsknota za domem, więc tym łatwiej podjęła decyzję. Uznała, że
wspólnik, Rick Hastings, może sam przez miesiąc zajmować się robieniem wieńców,
co poniekąd będzie słuszną karą za to, że ostatnio obsługiwał wyłącznie wesela.
- Dobrze - powiedziała zdecydowanym tonem i uśmiechnęła się, ponieważ
wyczuła, że siostra oniemiała z wrażenia. - Przyjadę i odbiorę Jasperowi ślub, na który
dziadek liczył.
- Nie żartujesz?
- Ani trochę.
Oczyma wyobraźni ujrzała dziadka w niewielkim kościele w Marlin Bluff. Pastor
wyglądał dostojnie w najwspanialszym purpurowym ornacie, a kościół tonął w
2
powodzi najpiękniejszych kwiatów. Postanowiła zrobić wszystko, aby odbył się ślub,
wart wspominania przez tysiąc lat.
- Mówię poważnie i już szykuję się do walki z Jasperem. Obiecuję, że odbędzie
się ślub, jakiego jeszcze nie było i wszyscy długo będą o nim mówić.
ROZDZIAŁ DRUGI
Dzień był upalny, więc Bryn Jasper wyszedł w samych szortach. Wyprowadził dogi
bez smyczy, ponieważ droga była słabo uczęszczana, a w porze deszczowej nikt tędy
nie chodził. Toteż przestraszył się, gdy psy dopadły człowieka, przewróciły i stanęły
nad nim. Na kilka sekund zamienił się w słup soli, a potem pobiegł na ratunek.
W błocie leżała na wznak młoda kobieta w jasnej sukni, opryskanej błotem. Miała
czarne kręcone włosy, ładną twarz i roześmiane oczy.
- Precz stąd! - zawołała. - No, jazda!
Odepchnęła olbrzymie psy i próbowała usiąść, lecz one nadal lizały ją po twarzy. W
dodatku oparły się o nią łapami, więc znowu się przewróciła, ale zamiast się
rozgniewać, wybuchnęła śmiechem.
- Marty! Goggle! - krzyknął Jasper. - Do nogi!
Schwycił obroże i pociągnął, lecz psy się nie ruszyły; były zbyt podniecone tym, co
wydarzyło się na drodze.
Sophie szła zamyślona drogą, którą w szkolnych latach przemierzała dwa razy
dziennie. Nagle pojawiły się dwa dogi i ją przewróciły, a po chwili między nimi
ukazał się półnagi mężczyzna. Poznała go, ponieważ widywała jego zdjęcia w różnych
czasopismach. Jego nagość wprawiła ją w zakłopotanie, więc zamknęła oczy. Po
chwili znowu spojrzała na jego mocne nogi, szeroką pierś oraz opaloną twarz i mokre
włosy, z których woda spływała na czoło i policzki. Poczuła się jeszcze bardziej
nieswojo, gdy zauważyła, że Jasper wpatruje się w nią z napięciem. Miał ciemne,
głęboko osadzone oczy, które przymrużył, aby lepiej widzieć. Pomyślała, że w takich
oczach można się zatracić. Gdy wreszcie zdołał odciągnąć psy, otworzyła usta, aby
coś powiedzieć, lecz nie wykrztusiła ani słowa.
- Czy coś się pani stało? - zaniepokoił się Jasper.
3
- Nie. - Odzyskała głos. - Nic mi nie jest. Słyszał pan chyba, że kąpiele błotne są
doskonałą kuracją na wiele schorzeń? Ta też pomoże, tylko nie wiem na co. -
Niezgrabnie wstała i uśmiechnęła się zażenowana. - Czy mam przyjemność
rozmawiać z panem Brynem Jasperem?
Jej pytanie zbiło Jaspera z tropu.
- Tak - bąknął. - A kim...
- Kim ja jestem i co tu robię? Nazywam się Sophie Connell. - Uśmiechnęła się
uprzejmie. - Nie podam panu ręki, bo w tej chwili pana głównym zadaniem jest
trzymanie psów. Jak się te bestie wabią?
- Marty i Goggle, ale...
- Czemu?
Jasper miał wiele pięknych znajomych, zatrudniał setki ładnych pracownic, a mimo
to uroda ubłoconej kobiety go olśniła. Czuł, że traci grunt pod nogami.
- Przepraszam, nie rozumiem.
- Co tu jest do rozumienia? Chcę wiedzieć, dlaczego tak się wabią. Dla takich nie
ułożonych psów Szatan i Łobuz byłyby stosowniejszymi imionami.
Uśmiechnął się rozbawiony, a wtedy stało się jasne, dlaczego jest określany
mianem najatrakcyjniejszego kawalera pod słońcem. Bogaty, przystojny i uroczy...
- Tak nazywały się złote rybki mojej matki. Sądziłem, że to najlepsze imiona dla
moich psów.
Sophie wyciągnęła z błota torbę, postawiła obok siebie i powiedziała:
- Bardzo stosowne i logiczne.
- Ooo?
- Bo przecież pańskie dogi nie mają więcej szarych komórek niż małe ryby. Nie
dziwię się, że pana matka tak je nazwała.
- Wcale nie ona, tylko ja. Nadałem im takie imiona, żeby udobruchać matkę po
tym, jak moje psy pożarły jej ukochane rybki.
- I co, dała się przebłagać? - Przewiesiła torbę przez ramię i postąpiła jeden krok.
- Czy gdyby mnie zagryzły, nazwałby je pan inaczej? Może na moją cześć wabiłyby
się Sophie i Connell, co? Ile razy zmieniał im pan imiona? - Nim zdążył otworzyć
4
usta, skinęła głową na pożegnanie. - Nie powiem, że miło mi było pana poznać, ale
spotkanie niewątpliwie można nazwać interesującym. Żegnam pana.
W najbliższej okolicy znajdowała się jedynie plebania, więc Jasper spytał
zdziwiony:
- Dokąd pani idzie?
- Na plebanię. Do dziadka, który jest proboszczem parafii świętego Marka.
- Pani dziadek jest pastorem?
- Tak. Hm, jak na takiego dużego mężczyznę nie ma pan chyba zbyt dużego
mózgu, ale zgadł pan. Pańska matka może być dumna z syna. A teraz wybaczy pan,
ale...
Urwała i czekała, aby się odsunął.
- Idzie... pani do... wielebnego Johna Connella?
Sophie poczuła satysfakcję, że zbiła go z pantałyku.
- Miałam zamiar iść, ale jeszcze trochę, a będę mogła popłynąć.
Jasper postanowił zadać kilka pytań, więc nie odsunął się i udał, że nie zauważył
ironii.
- Skąd się pani tutaj wzięła?
- Spod grzyba, jak krasnoludek. - Uśmiechnęła się pobłażliwie, jakby do istoty
niespełna rozumu. - Przepraszam, żartowałam, bo nawet tutaj nie rosną dostatecznie
duże grzyby. Przyjechałam z Nowego Jorku.
- Z Nowego Jorku?
- To takie miasto w Stanach Zjednoczonych - poinformowała uprzejmym tonem.
- Słyszał pan o Ameryce?
W tym momencie Jasper stracił panowanie nad sobą i wybuchnął gromkim
śmiechem. Dziwna kobieta podobała mu się coraz bardziej.
- Pani pozwoli, że pomogę nieść bagaż.
Nieopatrznie puścił psy, które znowu rzuciły się na Sophie. Zachwiała się pod ich
ciężarem, lecz Jasper złapał ją za rękę i dzięki temu nie upadła. Psy szczekały jak
szalone, Sophie krztusiła się ze śmiechu, a Jasper klął pod nosem.
- Do nogi, tępaki, do nogi! Oddam was hyclowi. No, uspokójcie się...
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin