Chrzesc a ludzkosc.doc

(173 KB) Pobierz
Chrześcijaństwo a ludzkość



Chrześcijaństwo a ludzkość

 

na podstawie książki Jana Stachniuka (najciekawsze fragmenty)

 

Chrześcijaństwo jest nieudaną, na szczęście, próbą odwrócenia kierunku rozwojowego ludzkości. Tezę tę w perspektywie historii rozwija niniejsza praca Jana Stachniuka. Chrześcijaństwo zrodziło się jako produkt schorzenia człowieka i trwać będzie tak długo, jak długo panhumanizm nie przezwycięży tej choroby.
Co to jest panhumanizm? Panhumanizm to świadomość i gotowość człowieka pełnienia swej wiodącej roli w tworzycielskiej ewolucji świata. Panhumanizm to człowiecza wola i zdolność kształtowania Bytu według swoich, coraz to wspanialszych, wizji. Panhumanizm osadzony jest mocno w przyrodzoności, ona stanowi teren potęgującej się w nieskończoność mocy stwórczej człowieka.

Przeciwnie, zniszczyć w nim pęd ku przyrodzoności, odwrócić od niej, uzdatnić do pielgrzymki ku nadprzyrodzoności, oto cel założyciela chrześcijaństwa, Chrystusa. Ogłosiwszy się wysłannikiem nadprzyrodzoności, Synem Bożym, potrafił on scalić wszystkie luźno dotąd jawiące się dekadenckie wątki światopoglądowe, tj. personalizm, wszechmiłość, nihilizm, hedonizm, moralizm i spirytualizm - w jedną syntezę, podporządkowaną temu ostatniemu, czyli wierze w istnienie "tam". Objawił wierzącym, że dostać się tam może jedynie ten, kto za życia "tu" ucnotliwi się odpowiednio. Cichość, pokora, miłowanie nieprzyjaciół, niesprzeciwianie się złu to są cnoty otwierające bramy niebios. A najłatwiej i najobficiej wykwitają one u tych, którym los na tym padole płaczu nie szczędzi wszelakich utrapień, cierpienia, słowem - zła. I tu podziwiać należy genialny wynalazek Chrystusa, który wszechobecne w świecie zło uczynił siłą napędową do produkowania cnót. Chrystusowy "automat świętości", jak go nazwał Jan Stachniuk, to niewidzialny mechanizm, który z ludzkich cierpień wydobywa chrześcijańskie cnoty. Cierpienie to wartość.

Porażonym klęską wrześniową Polakom przypomniał o tym specjalnym orędziem z dnia 30 IX 1939 r. Pius XII: "Łzy dla chrześcijanina mają swą nadnaturalną wartość i słodycz". Papieżowi zawtórował biskup polowy Wojska Polskiego Gawlina. W 1940 r. jako jedno z pierwszych wydawnictw dla spragnionych słowa polskiego żołnierzy na obczyźnie ukazał się zeszyt Nauki Chrystusowej, organu szefa duszpasterstwa I Korpusu w Wielkiej Brytanii. Zeszyt ma tytuł O cierpieniu i jemu w całości jest poświęcony. Czytamy tam: "I dlatego Kościół z powołania swego, z natury swej cierpi. Nie jest rzeczą przygodną, że Kościół idzie drogą krzyżową; jest powołaniem Kościoła cierpieć, i dlatego Kościół bez cierpienia istnieć nie może. Owszem, im bardziej Kościół cierpi, tym doskonalej spełnia swoje zadanie. - Stąd wniosek jasny, że cierpienie należy do istoty życia chrześcijańskiego. - Kto przez łzę patrzy na świat, ten patrzy obiektywnie i ma sąd prawdziwy. Dlatego cierpienie jest najlepszą i najkrótszą drogą do religii i do Boga".

Było Vaticanum II, było aggiornamento, lecz Chrystusowy "aparat świętości", puszczony w ruch dwa tysiące lat temu, działa na pełnych obrotach do dziś, jest niezastąpiony. Encyklopedia katolicka, Lublin 1979, w tomie III stwierdza pod hasłem Cierpienie: "C. towarzyszące życiu każdego chrześcijanina nie jest pozbawione sensu. - C. jest błogosławieństwem, ponieważ zapewnia wejście do Królestwa Bożego, lepiej pozwala dostrzec dzieła Boże i zapewnia udział w przyszłej chwale. - W aspekcie transcendentnym c. złączone jest z działaniem Opatrzności Bożej w świecie i dlatego nie można go uważać za bezsensowne; trzeba by bowiem wtedy wykluczyć działanie Boga Stwórcy i Zbawcy, będącego nieskończoną miłością i mądrością".

Tak samo wypowiada się współczesny filozof katolicki: "I tak np. kiedy... podnoszą kwestię, czy istnienie cierpienia jest falsyfikatorem tezy o kochającym, miłosiernym Bogu, to odpowiedź negatywna nie musi być wyrazem apologetycznej interpretacji ad hoc, jeśli tylko wykaże się, że cierpienie to jest sensowne, np. prowadząc do pozytywnych przemian w osobowości cierpiącego, przekształcając jego skalę wartości..." (Józef Życiński, Teizm i filozofia analityczna, t. I, Kraków 1985, s. 91).

Nadnaturalną - jak już wiemy - wartość cierpienia uczynił tematem swojej encykliki Salvifici doloris (1984) Jan Paweł II. Świątobliwi smakosze cierpienia w swoich wypowiedziach zdradzają czasem podtekst zgoła sadystyczny. Oto encyklika Mediator Dei et hominum Piusa XII z 1947 r.: "Ofiara ołtarza nie jest samym prostym przypomnieniem cierpień i śmierci Jezusa Chrystusa, ale prawdziwą i właściwą ofiarą, w której Najwyższy Kapłan czyni to, co uczynił na krzyżu, składając samego siebie jako miły dar (podkr. moje, A.W.) Wiekuistemu Ojcu".
Głęboka prawda tkwi w porzekadle: Kościół cierpi, gdy nie cierpi. Chrześcijaństwo a ludzkość Jana Stachniuka to rewelacja na skalę światową. Takiej teorii chrześcijaństwa, opracowanej ze stanowiska panhumanizmu, nie stworzył dotąd żaden chrystolog, żaden kulturoznawca. Zdobyć się na nią mógł jedynie umysł całkowicie nieprzystępny sugestiom krzyża i spod krzyża, umysł Polaka, a nie polakatolika. Dla tego ostatniego teoria Jana Stachniuka będzie jednym straszliwym bluźnierstwem. Wzdrygnie się z oburzeniem na każdą próbę ukazania mu podszewki, na przykład, tak drogiej mu "miłości bliźniego": "Co to znaczy 'miłość bliźniego'? Innymi słowy jest to deprecjacja wszelkich dążeń i celów ludzkich, o ile one wykraczają poza wolę wegetacji.

Hasło 'miłości bliźniego' oznacza zimny, trupi cynizm w stosunku do każdego pozytywnego dążenia człowieka. Wszelkie dążenia i porywy, moje i twoje, są śmieciem; nic nie jest ważne. Upiorna, wyziębiona starość, chichocząca nad każdym dążeniem, zamiarem, dziełem, bije z apelów o miłość bliźniego".
Przedstawiony w sumiennej pracy Jana Stachniuka obraz chrześcijaństwa może spotkać się z zarzutem, iż jest jednostronny. W istocie, jest taki, bo ukazuje chrześcijaństwo, jakim je widzi człowiek zdrowy, panhumanista, który wobec degeneracji człowieka nie zachowuje się biernie, ale z nią walczy. Całe życie, całe swe pisarstwo, całą swą działalność Jan Stachniuk poświęcił walce ze wspakulturą. Temu służyło wydawane w Warszawie w latach 1937-1939 czasopismo Zadruga. Ten sam cel, ta sama myśl jest osnową wszystkich ośmiu wydanych drukiem prac Jana

Stachniuka. Wymienię tu najważniejsze:

Dzieje bez dziejów Warszawa 1939

Zagadnienie totalizmu Warszawa 1943

Człowieczeństwo i kultura Poznań 1946, II wyd. Wrocław 1996

Walka o zasady Warszawa 1947

Wspakultura Warszawa 1948

Całość pisarstwa Jana Stachniuka to bezcenny oręż ideologiczny, dany do ręki bojownikom o prawdziwe

oblicze człowieczeństwa. Oręż ten służy w Polsce tym wszystkim, dla których natchnieniem są słowa poety:

"Krzyż przeklnę, Chrystusa godło,

gdy męką naród uwiodło.

Dla mnie żywota Prawo!!"

Prawo żywota głosi narodowi Jan Stachniuk - Stoigniew, Twórca Zadrugi, ruchu odrodzenia duszy polskiej.

 

Chrześcijaństwo a ludzkość napisał Stoigniew na krótko przed swym uwięzieniem w 1949 roku. Był to rok, kiedy szczególnie wezbrała idąca ze Wschodu fala prześladowań. Maszynopis przechował prof. dr Damazy Tilgner i następnie przekazał niżej podpisanemu. Maszynopis ten, sporządzony na lichej przebitce, przepisałem do powielenia, z zachowaniem pisowni Autora. Dodałem skorowidz osobowy.W kraju znajduje się już pewna liczba powieleń pierwszej redakcji maszynopisu z lat siedemdziesiątych. Ta pierwsza redakcja nie ma przedmowy ani skorowidza i, sporządzona na gorąco, zawiera szereg błędów.

Antoni Wacyk Wrocław, w marcu 1989 r.

Chrześcijaństwo jest formacją wspakulturową. Degeneracja społeczeństwa w swoistej szacie historycznej pod znakiem krzyża - oto istota chrześcijaństwa. Oczywiście nie jest ono jedyną chorobą panhumanizmu. Znamy kilka epidemii tego typu: buddyzm, hinduizm, islam. Tu będziemy się zajmowali tylko chrześcijaństwem. Ten sam proces rozkładowy człowieka i humanizmu przebiegł w kilku różnych cyklach historycznych. Chcemy więc zwrócić uwagę na jedność procesu chorobowego, odsuwając na bok drugorzędne akcesoria, które z pozoru wyznaczają "odrębność" chrześcijaństwa. Będziemy analizowali chrześcijaństwo od strony prawidłowości w przebiegu cyklu wspakulturowego, gdyż takim ono jest, niczym więcej. Punktem wyjścia cyklu wspakulturowej epidemii, którą znamy jako chrześcijaństwo, staje się radykalne odwrócenie podstawowych kryteriów. Było to czynione zupełnie nieświadomie, i tak jest po dziś dzień. Stąd też żywiołowość stanowi cechę znamienną tego przebiegu. Ale co to znaczy odwrócenie kryteriów? Znaczy to, że wszystko, co należy do kręgu panhumanizmu, do ewolucji tworzycielskiej, jest złem, a wszystko, co wynika z cyklu rozwoju wspakultury - dobrem. Podobnie też będzie z prawdą i fałszem, pięknem i brzydotą. I to daje podstawę, na której rozkwitło następnie chrześcijaństwo.
Zderzają się tu dwie przeciw sobie skierowane zasady naczelne, które odtąd stale ze sobą walczą. Kto nie pojmie, na czym polega odwrócenie tych kryteriów, nigdy nie zorientuje się w chaosie zmagań ludzkich, toczących się od wieków. Jak już pisaliśmy, wspakultura rodzi się akurat w momencie, gdy "pierworodna ułomność" człowieka daje swój pierwszy owoc, polegający na rozszczepieniu organicznej jedni panhumanizmu. To stanowisko pozwala dostrzec, że równocześnie "narodziło się" zło wspakultury. Dla samej wspakultury natomiast złem jest właśnie panhumanizm, dlatego też wierzy, że istniał kiedyś czas, gdy tej szkarady w ogóle nie było, a dopiero "grzech pierworodny" zrodził zło geniuszu tworzycielskiego w człowieku, owe niepojęte namiętności. We wszystkim mamy tu przeciwieństwa najbardziej zasadnicze, z nich wykwita coś, co się zwie światopoglądem chrześcijańskim.
Po przyjęciu takich założeń rozpoczyna się montowanie życia opartego na zasadach wspakultury. Oznacza to odwrócenie kierunku ewolucji ogólnej. W momencie jednak konstytuowania się tego kierunku panhumanizm nie istniał jeszcze jako coś wykrystalizowanego. Nie było więc mowy o tym, by można i potrzeba było przeciwstawiać mu jasne pojęcia, określone zasady ideowe, które są bronią w walce światopoglądowej. Dzięki temu zestalanie się nowego stylu życia odbywa się bez światła jasnych systemów teoretycznych, wyjaśniających, o co się walczy i co się chce urzeczywistnić. Montowano fundamenty posługując się intuicyjnym wyczuciem, zdążając do kwestii praktycznie niezbędnych: były nimi normy codziennego życia, kwestie postępowania i zachowania się jednostki ogarniętej rozpadem wspakulturowym. Normy moralno-etyczne, dające odpowiedź na pytanie: co czynić, stanowiły ośrodek zainteresowań przeciętnego dekadenta. To sprawia, iż same założenia wspakultury pozostały utajone, pomimo że na nich opierano cały gmach. Łańcuch ogniw, który prowadził od podstawowych zasad do praktycznie ważnych norm etycznych, organizujących codzienne życie, nie mógł więc przebiegać jako logiczny ciąg rozumowań i odpowiadających im pojęć. Podobnie jak intuicyjnie wyczuwano fundamentalne zasady, takim też intuicyjnym wywodem doprowadzono do uformowania norm moralnych i nakazów etycznych chrześcijaństwa. Inaczej mówiąc - jasne sformułowanie norm etycznych chrześcijaństwa było w tych warunkach wyczynem niepospolitym. Ktoś, kto go dokonał, musiał być w oczach zachwyconych wspakulturowców boskim objawicielem. Gdyby wspakulturowcy krzyża nie mieli wyrazistych objawień, zapewne głowiliby się bardzo długo, nim doszliby drogą intuicyjną do swoich odwiecznych prawd. Tam, gdzie "nauki" wspakultury są głoszone w skończonej już postaci, każdy dekadent słysząc je doznaje olśnienia, poznając w nich swoje utajone Kredo. Przeskoczenie przez trudności, o których mowa, i ogłoszenie wprost gotowych wyników jako "objawionej nauki", tak bardzo pasującej do stanu duchowego każdego dekadenta, powoduje, że "nauki" te noszą znamiona szyfru, dostępnego tylko dla wtajemniczonych. Klucza umysłowego do nich brak. Nauki są objawione, wiszą w powietrzu i trzeba je przyjąć lub odrzucić. Dla tych, którzy wewnętrznie nie są do nich przygotowani, pozostają one szyfrem nie do odczytania. Takim też szyfrem stanie się cały światopogląd chrześcijański. Operując szyfrem dla poświęconych, można budować różne konstrukcje, im tylko dostępne.

Tam, gdzie odradzały się pędy zdewastowanego humanizmu, jak to było w Europie w wyniku Renesansu, brakło języka dla jakiegokolwiek porozumienia się. Stopniowo więc oddzielały się od siebie sprawy wiary i filozofii, wiary i nauki, a w końcu wiary i kultury w ogóle. Sprawa powoli dojrzewała do rozwikłania. Wiara chrześcijańska, będąca wykładnikiem wspakultury, w miarę tężenia ewolucji tworzycielskiej musiała być spychana na boczne tory, gdyż intuicja trafnie wskazywała, że jest ona pełnym przeciwieństwem każdego postępu kultury. Nastąpiło tu jednak doniosłe powikłanie: chrześcijaństwo, jak i każdy zespół wspakultury, opanowawszy jakiś naród, warstwę społeczną, jest kategorią walczącą i jako taka chwyta się środków skutecznych w tej walce. Powstało więc zagadkowe z pozoru zjawisko, że wspakultura, sama będąc jałową i wrogą postępowi kultury, jednocześnie umie w perwersyjny sposób wykorzystywać cudzy dorobek, o ile dostrzeże jego pozytywną siłę, jako narzędzie dla swego utwier-dzenia się. Poziomy szybko się wyrównywały pomimo jałowizny społeczeństw ogarniętych wspakulturą i ich nieubłaganego więdnięcia cywilizacyjnego. Perwersja wspakultury w tej dziedzinie ma wielkie znaczenie. Dzięki niej może choroba szminkować się i utajać swoją istotę. A to z kolei stabilizuje jej wpływy i zasięgi.
Trzeba przeto sięgnąć do dna rzeczy i wykazać, jak się sprawy mają w rzeczywistości. Zdemaskowawszy chorobę wspakultury, przyśpieszymy jej sczeźnięcie, uzdrowienie ogromnych płatów energii ludzkiej, wyniszczanej przez kosmicznego upiora.

Ażeby wykazać, jak dalece chrześcijaństwo trzeba uważać za formację wspakulturową, będziemy zdążali do wyjaśnienia jego utajonych podstaw. Dzięki krystalizacji idei posłannictwa człowieczego uzyskujemy punkty oparcia dla naświetlenia jego przeciwieństwa, czyli wspakultury. Teoria wspakultury jest tylko wnioskiem dedukcyjnym z ogólnej teorii kultury i panhumanizmu. Zobaczymy, że przesłanki, na których spoczywa wspakultura, doskonale utożsamiają się z tym, co stanowi fundament chrześcijaństwa. Zasady wspakultury, wysnute z teorii panhumanizmu, pokrywają się z intuicyjnie uformowanymi zasadami chrześcijaństwa, umacnianymi przez najwyższe autorytety w ciągu 2000 lat. Okaże się wówczas, że wypowiedzi synów bożych, doktorów Kościoła i świętych nie były wcale jakimiś majaczeniami, jak to usiłowali przedstawiać różni naiwni ateiści, zbuntowani niedowiarkowie i wrogowie krzyża.

Następnie rozsupłaniu ulegnie niezrozumiały z pozoru bełkot różnych wielkich moralistów, a wtedy ujrzymy, iż bełkot ich był tylko logicznym rozumowaniem wykwitającym z zasad wspakultury - dla nich bezspornie świętego źródła prawdy. Usuniemy trudności terminologiczne, a wówczas niezliczone rozprawy teologów nabiorą rumieńców życia. Wszystko się stanie jasne i proste. Świat wierzeń chrześcijańskich przestanie być czymś obcym i niepojętym dla ludzi zwróconych do kultury i nauki. Najważniejsze jednak to uchwycenie istoty prawd objawionych, ogarnięcie naszym umysłem tego, co stanowi ich treść. Staną się one dla nas czymś zrozumiałym i zadziwiająco logicznym. Rozwieje się tajemniczy mrok, który dotychczas otaczał objawienie, gdyż wyraźnie dostrzeżemy ciągłość, idącą od zasad fundamentalnych chrześcijaństwa, z niej zaś wydedukujemy potwierdzenie w całej rozciągłości norm moralno-etycznych krzyża. To, co dotychczas było szyfrem dla wtajemniczonych, stanie się jasnym językiem dla wszystkich. Dostępne też będą dla nas tajniki teologii moralnej, tak niesłusznie lekceważonej przez naukę współczesną.

Razem zaś dokonamy dzieła, o które tak wielu się starało na próżno: włączymy chrześcijaństwo do nauki. Być może zrobimy to nieco inaczej, niż byłoby pożądane dla zwolenników chrześcijaństwa, niemniej jednak usuniemy wiekowy przedział pomiędzy wiarą a wiedzą. Chrześcijaństwo zostanie wmontowane w takie ramy pojęciowe, które wszystkie jego wielkości udostępnią badaniu naukowemu. To, co było dotychczas niewidoczne, nieuchwytne, wskutek wprowadzenia właściwych kryteriów zyska jasność i wyrazistość. Oczywiście, dokonujemy w tej pracy dopiero inauguracji właściwego dzieła. W każdym bądź razie rozszerzamy krąg nauk humanistycznych, włączając doń jako przedmiot badania zjawę wspakultury. Tym samym i chrześcijaństwo znajdzie się pod mikroskopem. Obrońcom chrześcijaństwa pozostanie tylko negowanie tożsamości zasad wspakultury i prawd odwiecznych. Jak zobaczymy z dalszego toku niniejszej pracy, nie będzie to łatwe.

Rozstrój panhumanizmu wyzwala nie tylko odruch biologii człowieczej do pełnego uniezależnienia się, ale i wolę tworzycielską. Żywioł emocjonalny, stanowiący jej osnowę, w trakcie rozpadu panhumanizmu przemienia się w wielką ranę kosmiczną. Oczywiście człowiek nie pojmuje, co z nim się dzieje, czuje tylko, że jaźń - ośrodek doznań - zostaje rozszczepiona w jakieś powikłania u podstaw osobowości, czego wyrazem jest duchowy ból, dominujące czucie nieszczęśliwego człowieka. Lecz to odczucie mocno odmienne od tego, na którym ubazował się personalizm i wszechmiłość. Pierwiastek personalizmu i wszechmiłość wykwitają z ciągot biologii człowieczej do szczęścia fizjologicznego. Podstawą ich są namacalne konkrety żywych ciał: ciała własnego i pulsującego życia biologii wokół nas.

Zupełnie co innego, gdy podstawę odczuć stanowi rozdarty aparat psychiczny. Jest on rozdarty, gdyż pierwiastkowe napięcia żywiołu emocjonalnego nie mogą zestalić się w jakiś skończony kształt norm światopoglądowych, wyrażających panhumanizm, a tym bardziej - w plan akcji zewnętrznej. Unicestwienie tego wszystkiego daje właśnie podstawę wyjściową wspakultury.

Konkretem niezaprzeczalnym pozostaje więc tylko rozdarcie aparatu psychicznego, kikut emocjonalny, stale krwawiący. Normalne funkcje fizjologiczne organizmu ludzkiego wytwarzają, zgodnie z ewolucją tworzycielską świata, stany psychiczne znamionujące naprężenie energii emocjonalnej, która w dalszej fazie przeistoczeń staje się zjawiskiem duchowym: wolą tworzycielską. Ale w tym ogniwie przeistoczeń rozpoczyna się katastrofa wspakulturowa. Przejście od biologii w płaszczyznę kultury ulega zniszczeniu. Wynikiem jest rozdarcie, czyli kikut emocjonalny. Lecz to kikut, dla którego nie ma ucieczki w sferę miraży szczęścia fizjologicznego. Obszarem, gdzie przebiega cały dramat, jest sfera czysto duchowa, moralna, pozostająca w luźnym związku z ciałem i tokami fizjologii.

Wszędzie tam, gdzie człowiek wypada z rytmu kultury, przejawem tego jest wzbierający rozstrój emocjonalny w obszarze "duchowym" jego osobowości. Wyraża on tylko, że coś się psuje i przemienia w kosmiczną ranę. Ból duchowy, dolegliwość moralna, oto jego znamię. Nie ma w tym nic niezwykłego. Skoro podstawowy ciąg ku tworzeniu został zahamowany, tym żywszy musi być rozstrój psychiczny, im żywotniejszy i pierwiastkowo zdrowszy jest dany osobnik. Zatamowanie przerzutu energii biologiczno-fizjologicznej na energię emocjonalną, czyli na prawidłowe bodźce woli tworzycielskiej, musi się odczuć jako podstawowe schorzenie. Przemienienie się aparatu psychicznego w ognisko "moralnego" bólu jest tu normalnym następstwem ciągu rozpadu. Jako rzecz całkiem naturalną przyjąć też musimy skupienie uwagi na tym ognisku niematerialnego bólu. Poczucie przejmującego kalectwa wewnętrznego, upośledzenia, gniotącego brzemienia istnienia stanie się stałym przydźwiękiem doznań. Ognisko cierpienia jest raną nieuchwytną, a jednocześnie ogarniającą cały obszar życia psychicznego. Dotknięty tym schorzeniem człowiek czuje bolesne rozdwojenie swej osobowości.

"Stąd powstaje boleść, która zadaje duszy wielką mękę; jest ona wtedy rozdzieraną, szarpaną, i doświadcza duchownie takiego udręczenia, jakiego byśmy doznali cieleśnie, gdyby nasze ciało na dwoje było rozrywane. Każdy kto nie doznaje szkodliwej i niebezpiecznej pod tym względem obojętności, doświadcza tego w duchu" (św. Bernard, Pisma, homilie, I).

Rozdarcie aparatu psychicznego zmienia do gruntu strukturę życia duchowego. Dlatego też człowiek żyjący pełnią życia nie jest zdolen pojąć podstawy reakcji właściwych dla osobnika objętego dolegliwościami "moralistycznymi". Stąd wynika przeciwieństwo ocen dotyczących tego, co ważne, co jest dobrem, a co złem, a w ślad za tym i kierunek zachowań życiowych.

Najważniejsze wydaje się wygaszenie dokuczliwego bólu duszy. Stąd kierunek zabiegów na łagodzenie cierpienia, plasterkowanie rany moralnej, przylizywanie pozrywanych ścięgien emocjonalnych, dążenie do stanu bezbolesności i ukojenia. Cały ten kompleks nazywamy pierwiastkiem moralistycznym wspakultury. Ubrany w szaty chrześcijańskie, zajmuje on bardzo poczesne miejsce w nauce "Zbawiciela".

Pamiętając, że źródłem bólu jest rozdarcie aparatu psychicznego, wiemy, w jakim kierunku potoczą się zabiegi lecznicze moralizmu. Jego ból przypomina cierpienie, które sprawia poszarpane ścięgno lub zmiażdżony staw ręki bądź nogi: każdy bodziec do ruchu, przekazywany na takie ścięgno lub staw, jest przyczyną dotkliwego urazu. To samo dzieje się z aparatem psychicznym, gdzie nabrzmiewanie energii emocjonalnych i przeistaczanie się ich w bodźce woli tworzycielskiej - a więc normalne funkcje organizmu ludzkiego - stwarza nieustające urazy i cierpienia. Wyjściem z sytuacji jest zahamowanie bodźców do ruchu, jeśli chodzi o zmiażdżony staw lub ścięgno. Dla moralizmu zaś recepta brzmi: zahamować procesy narastania bodźców emocjonalnych, a to drogą znieruchomienia życia psychicznego, zamarcia wszelkich poruszeń duchowych. Zamarcie wewnętrzne jest oczywiście najtrudniejsze dla osobników mających jakieś pragnienia, porywy, namiętności. Trzeba je najpierw zlikwidować, wygasić do dna.

"Mężnie więc walczmy przeciw wzburzeniom duszy i wadom, aże je zdołamy ujarzmić i podać pod władzę rozsądku. Wojujmy, aż wytępimy namiętności i podbijemy niestały orszak myśli naszych; wypędzimy zbawienną chorągwią krzyża Pańskiego srogie zastępy mocy przeciwnych z granic piersi naszej..." (Jan Kasjan, op. cit., VII, 5).
Inaczej mówiąc, zamarcie w sobie jest łatwiejsze dla tych, którzy niczego w świecie nie pragną, którzy bardziej są bliscy trupiej oziębłości: "Pyszny i łakomy nigdy nie mają spocznienia; ubogi i pokorny w duchu żyją zawsze w obfitości spokoju. Człowiek który niezupełnie jeszcze zamarł samemu sobie, łatwo podpada pokusom, a drobnymi nawet i lichymi rzeczami zwyciężon bywa... A przetoż opierając się namiętnościom, nie zaś służąc im, prawdziwy pokój serca znajdziemy" (Tomasz ë Kempis, op. cit., I, 6, 1, 2).

Obszar, w którym tak określona akcja musi przebiegać, jest czysto wewnętrzny, moralny. Świat materialny, a do niego nawet należą nasze ciała, stanowi raczej głębsze i dalsze tło zmagań wielkości moralnych. Osiągnięcie stanu bezboleści, jaki daje czyste serce, odbywa się bez kontaktu ze światem materialnym, zewnętrznym. Jest on raczej zawadą dla "ducha", który dąży do swych celów autonomicznych.

"Albowiem cóż pomoże człowiekowi, choćby wszystek świat pozyskał, a na duszy swojej szkodę poniósł?" (Mt 16, 26).

Pole właściwych trudów tkwi w wymiarach czysto duchowych, wewnętrznych. Tam można osiągnąć szczęście moralne, które daje pełne zamarcie poruszeń emocjonalnych. "Oto bowiem królestwo Boże w was jest" (Łk 17, 21).
W personalizmie uzyskiwało się pogodę i szczęście w świecie poprzez zneutralizowanie jego "zła". Moralizm osiąga szczęście poprzez usunięcie się od świata w zacisze czystego serca, przy czym obojętne się staje, co się z ciałem dzieje. Żmudna praca, zdążająca do zamarcia wewnętrznego, jest tym łatwiejsza, im bardziej usuwamy się od zakłócających wpływów świata. To praca kontemplatywna. Tylko ona potrafi wpłynąć na wielkości moralne, stanowiące substancję rozdartego aparatu psychicznego. Przeszkodą są więc wszelkie powiązania z kulturą, z ewolucją tworzycielską, nastawioną na doskonalenie instrumentarium jako szczebli reorganizacji ładu naturalnego.
"Cóż bowiem pomoże ludziom doskonalenie się w coraz lepszym wykorzystaniu bogactw, dla zdobycia całego chociażby świata, jeśli to im przyniesie szkody duchowe" (Pius XI, Quadragesimo anno, s. 127).
Należyte środki do osiągnięcia celów moralizmu daje tylko kontemplacja.

"Właściwa jej skuteczność polega na tym, że poruszając serce Boga, nie zmienia ani jednego atomu na ziemi. Im bardziej człowiek zbliża się do stanu natury nieskażonego ducha, tym bardziej zmniejsza się dla niego wartość środków doczesnych, oddanych duchowi w służbie" (Jacques Maritain, Religia i kultura, Poznań 1937, s. 56).

Inny autorytet w tej materii formułuje rzecz podobnie: "Wielce się udoskonalisz, jeśli zachowasz się wolnym od wszelkich starań doczesnych. Wielce upadniesz jeśli co doczesnego szanować będziesz. Niech ci nie będzie nic wielkim, nic wzniosłym, nic wdzięcznym i miłym, nic pożądanym... Dusza miłująca Boga, nie dba o nic, i wszystkim pogardza" (Tomasz ë Kempis, op. cit., II, 5, 3).

W poprzednich rozdziałach podkreślaliśmy rozpadową, wspakulturową istotę chrześcijaństwa. Dążąc do położenia akcentu na tej zasadniczej właściwości rozpatrywaliśmy każdy pierwiastek wspakultury z osobna, skupiając światła na jego genezie, na prawidłowościach jego wyłaniania się z rozpadu panhumanizmu, a następnie dopiero wykazując, jak się on przybrał w szaty chrześcijańskie, starając się uchodzić za nowo narodzone i pierworodne dziecię krzyża. Taka metoda była konieczna ze względu na cele wykładu, ale jednocześnie oddalała od poznania tego, czym jest struktura chrześcijaństwa w rzeczywistości. Nie stanowi ono bowiem tylko sumy odpowiednio przybranych w terminy "objawienia" pierwiastków wspakultury, lecz ich organiczną syntezę. Na czym polega ta ich organiczna synteza i jak do niej doszło, opiszemy w tym rozdziale.

Zwróciliśmy już uwagę na to, że każdy pierwiastek chrześcijaństwa jest prawidłowym wynikiem rozpadu panhumanizmu, a raczej jego niedorozwojem. Droga rozpadu panhumanizmu pozostaje zawsze ta sama. W ciągu tysiącleci, wczoraj, dziś i jutro, rozkład człowieka i staczanie się w labirynt wspakultury przebiega zawsze tak samo i zawsze te same problemy znajduje on na początku i u kresu. Problemy te opisaliśmy już jako pierwiastki personalizmu, wszechmiłości, moralizmu, spirytualizmu, nihilizmu i hedonizmu. Oczywiście natężenie i kolejność każdego z nich mogą być różne dla każdej psychiki. To stwarza najzupełniej nieuzasadnioną złudę wielkości i bogactwa wątków przebiegającej dekadencji. Z tego powodu, być może, dotychczas nie mogła powstać ogólna teoria, sprowadzająca do wspólnego mianownika wspakultury pracowite wysiłki niezliczonych dekadentów wszystkich czasów. Wiedząc, czym jest wspakultura, możemy zorientować się bez trudu w niezliczonych systemach filozoficznych, koncepcjach artystycznych, politycznych i literackich, które co generację płodzą wspakulturowcy we wszystkich punktach globu.

Człowiek upadły lub upadający stacza się zawsze po tej samej pochyłości, nim znajdzie się na dnie wspakultury, gdzie zawsze i wszędzie stanie wobec tych samych szczątków panhumanizmu. Gdy zdobędziemy się na pewien wysiłek wyobraźni, uprzytomnimy sobie, że kres dekadencji nie może być inny. Zawsze staje się wobec tych samych konkretów: a) nagiego istnienia indywidualnego, b) masy biologicznej żywych ciał - jako produktu wyrwania się biologii człowieczej z jej roli w kulturze, c) cierpienia rozdartego aparatu psychicznego, d) tęsknoty oddartej woli tworzycielskiej, e) niepojętego zła instrumentarium i f) pokusy użycia wytworów kultury do bezodpowiedzialnej konsumpcji.

Nic innego nie może uchwycić umysł człowieka, który stracił swe powiązanie z celami tworzenia. Każdy taki konkret rzutuje swój światopogląd, a w jego ramach oznacza dobro i zło, prawdę i fałsz, piękno i brzydotę. Gdy przyjdzie do realizacji tego dobra poprzez wyrugowanie zła, powstaje system norm etycznych, odpowiadające im dyspozycje wolowe, które są cnotami. Tak więc w ramach chrześcijaństwa zarysują się cnoty: pokory, miłości, cichości, wiary i pokuty. Widzimy więc, że razem są to wyniki jednego wielkiego procesu rozpadu tworzycielskiej istoty człowieka. W rezultacie wszystkie pierwiastki wspakultury, stanowiące podstawowe jednostki chrześcijaństwa, są połączone głęboką więzią powinowactwa. Ale to nie wszystko. Istnieje jeszcze inne pokrewieństwo między nimi. Tym jest wzajemna współzależność. Każdy pierwiastek wspakultury otwiera perspektywy dla swych pozostałych braci. Weźmy dla przykładu moralizm. Widzimy w nim otwarte drzwi na resztę pierwiastków, chęć osiągnięcia "doskonałości moralnej" każe nam zwalczać zło, które stawia opór. Gdy chcemy to uczynić konsekwentnie, jesteśmy już w moralizmie. Ale proste pytanie: po co? zwraca nas do spirytualizmu. Troska o harmonię wewnętrzną, jeśli ona jest etapem do upajania się szczęściem fizjologicznym, spycha nas ku personalizmowi i wszechmiłości. W kapliczce spirytualizmu znajdujemy miejsce spotkań dla wszystkich pierwiastków. Chcemy zbawienia? Dla kogo? Dla duszy. Jak to osiągnąć? Doskonaląc ją. A więc moralizm. Ażeby jednak umyć się z brudów materii i grzechu, należy sięgnąć do środków nihilizmu itd. Weźmy personalizm. Jego powiązanie z wszechmiłością i hedonizmem jest oczywiste. Krok dalej, i wyziera nasz stary znajomy: moralizm. Chcąc szczycić się szczęściem fizjologicznym, nie można zadowolić się pokorą i miłością. Trzeba uharmonizować "jaźń", by ustał ból w rozdartym aparacie psychicznym. Czy możliwy jest personalizm bez lęku o kres istnienia, śmierć? Znana to rzecz, że indywidua nastawione na osobnicze szczęście fizjologiczne są szczególnie nieodporne na punkcie wizji śmierci, i że na takich z lubością polują kapłani, jak to wiemy z niezliczonych opowieści. Wszędzie więc to samo, wszystkie pierwiastki wspakultury czują się wzajemnie łokciami, są sobie bliskie, wynikliwe z siebie.
Zestawmy to z faktem braku jednoczącej teorii o istocie schorzenia wspakulturowego. Otrzymujemy wówczas coś bardzo interesującego. A więc po pierwsze: istota wspakultury jest utajona, niepojęta dla umysłu z powodu braku pojęć ją wyjaśniających. A po drugie: jest ona czymś organicznie jednolitym i zwartym. Dzięki temu stajemy wobec czegoś mocno zagadkowego. Ktoś, kto został tknięty schorzeniem wspakulturowym, choćby tylko w drobnym ułamku, tym samym wchodził w tajemniczy labirynt wspakultury, w którym orientowało go intuicyjne czucie organicznej jedni dziwnego świata. Jeśli ktoś odczuł wartości personalizmu, tym samym dostępne dlań były wszystkie dalsze pierwiastki wspakultury, chociaż nie miał on żadnego zwartego systemu pojęć, wyobrażeń, kryteriów. Toteż wszyscy wspakulturowcy posługiwali się od tysiącleci i posługują się stale niedomówieniami, które dla nich tylko są zrozumiałe.

Bez analizy z rozdziałów poprzednich takie słowa, jak cnota, dobro, prawda, doskonałość, pokora, miłość, cichość, pokuta brzmią zupełnie inaczej i niezrozumiale dla człowieka, który dekadentem nie jest. Możemy więc powiedzieć, że wspakultura posiada swój szyfr, mocno zamaskowany w terminach i słowach mających zgoła inne znaczenie dla ludzi zwróconych do kultury. Dzięki posługiwaniu się swym szyfrem wszyscy wspakulturowcy rozumieją się w lot: z półsłówek, mętnych sformułowań. Istnieje coś, co by nazwać można sprzysiężeniem wspakulturowców. Należeć do niego mógł każdy, kto zdolny był do odczucia choć jednego pierwiastka wspakultury, gdyż wówczas, na podstawie organicznej jedności schorzenia, wchodził w intuicyjny kontakt z całym światem wspakultury. Dla wyznawców wspakultury teoria co do jej istoty nie była potrzebna. Rozumieli się oni w lot na podstawie swego szyfru. Intuicyjna konspiracja wspakultury była więc czymś zdeterminowanym i niejako naturalnym.

Wskutek intuicyjnej konspiracji mogła wspakultura trwać bez obawy, że jakieś prądy umysłowe, ruchy światopoglądowe, polityczne, zdarzenia historyczne dosięgną jej mateczników. Wszystko, co się dzieje na zewnątrz, na tle historii i społeczeństwa, nie dociera do psychiki skażonej, nie porusza jej odruchowych centrów. Tak było, tak też jest dziś. Wspakulturowiec może żyć w środowisku wyznającym pewne idee, dążenia, może znać te idee, studiować je w szkole, postępować według ich norm, potrafi je wyrecytować, należeć do partii politycznej tej lub innej, ale to wszystko traktuje tylko jako zewnętrzny ubiór. Istotne prawdy, ukryte w szyfrze, są prafilozofią, praideami, prakryteriami, nie ubranymi w słowa i pojęcia, lecz decydują o tym, jak on naprawdę przeżywa swoje zewnętrzne, deklaratywne poglądy i normy postępowania. Na tym też tle wyjaśnić możemy zagadkę, dlaczego każdy prąd umysłowy, ruch ideowo-polityczny, pomimo pozornej jedności naczelnych pojęć, po pewnym czasie rozszczepia się na frakcje zaciekle ze sobą walczące o interpretację zasad, i tego, co z tych zasad wynika. Gdzie powstają frakcje, rozłamy, nie szukajmy wyjaśnień w tym, co się mówi, lecz badajmy nieświadomą infiltrację konspiracji wspakulturowej.

Intuicyjna konspiracja wspakultury jest zjawiskiem prastarym, sięgającym powstania homo sapiens. Lecz pomimo swego sędziwego wieku nie mogła wyjść z konspiracji przez czas dłuższy. Uderzające, że dopiero w ostatnich trzech tysiącach lat potrafiła ujawnić się na zewnątrz. Żywiołowy tok procesów gnilnych miał to do siebie, że wzajemnie się one neutralizowały, powodując słabą dynamikę wspakultury jako całości. Moglibyśmy powiedzieć, że siła przebijania się wspakultury na zewnątrz, na powierzchnię historii, była nikła. Nie potrafiła pokonać wewnętrznej niespójności poszczególnych pierwiastków, co powodowało rozbieżny kierunek jej parcia i ostatecznie słabość dynamiki zewnętrznej. Była więc jakby skazana na trwanie w podziemiach psychiki człowieczej, w intuicyjnej konspiracji.

Co było tego przyczyną? Przyczyną tą była rozbieżność i sprzeczność dążeń poszczególnych pierwiastków. Weźmy personalizm: jest on nastawiony na szczęście fizjologiczne - to jego dobro najwyższe. Za pomocą cnoty pokory chce on zwalczyć "zło", aby pogrążyć się w szczęściu cichego trwania. Ale w zestawieniu ze spirytualizmem rozpoczyna się kłopot. Cnotą jest dążyć "tam" uduchowiając się stale. Ciche szczęście "tu" musi być poniechane. Mało tego, ażeby zło wyniszczyć gruntownie, spirytualizm zaleca odpowiednie maltretowanie grzesznego ciała, zbyt wiążącego z doczesnością. Tu już konflikt zupełny. To samo dotyczy wszechmiłości. A więc mamy zdecydowane przeciwieństwo kierunków osiągania dobra. Jeszcze bardziej występują przeciwieństwa pomiędzy nihilizmem a personalizmem i wszechmiłością. Nihilizm słusznie uważa, że radykalnie wytępi zło panhumanizmu, gdy podetnie działalność nieuchwytnego organu, stwarzającego "geniusz człowieczy". Ponieważ jednak tym organem jest właściwie cały organizm biologiczny człowieka, wobec tego cel się osiąga, gdy radykalnie osłabia się i torturuje ciało ludzkie. Tym samym jednak obala się podstawę cichego szczęścia fizjologicznego. Nie da się pogodzić upojeń personalizmu i wszechmiłości z postulatami nihilizmu.

Również moralizm, skierowany na apatię, zamarcie wewnętrzne, nie da się pogodzić z brutalnością nihilizmu, dążącego do amputacji źródła "zła". Sprzeczne więc są dążenia realizacyjne poszczególnych cnót. Personalizm i wszechmiłość mają przeciw sobie spirytualizm i nihilizm. Ten ostatni przeciwstawia się oprócz tego moralizmowi. Uogólniając możemy więc stwierdzić głębokie przeciwieństwa, rozdzierające rodzeństwo zrodzone przez macierz wspakulturową. Owe przeciwieństwa są przyczyną słabości wspakultury, nieefektywności jej parcia na powierzchnię historii. Wyjaśnia to nam, dlaczego wspakultura stale pozostaje w intuicyjnej konspiracji.
Możemy więc sformułować ważną tezę. Brzmi ona następująco: Żywiołowy proces rozwojowy wspakultury z powodu wewnętrznych przeciwieństw nie pozwala jej na zdobycie siły potrzebnej do pokonania oporów, które stawia normalny tok życia. Człowiek natury taki, jakim go widzimy, pomimo swej ułomności stworzył pewien styl normalnego życia - umysłowego, społecznego, materialnego. Tendencje wspakulturowe zrodziły się z odruchu ucieczki przed cierpieniem, które z tym stylem jest organicznie związane. Ale jednocześnie tendencje te z powodu przeciwieństw wewnętrznych nie mogły wyjść poza intuicyjne sprzysiężenie, pozostając utajonym buntem w podziemiach psychiki ludzkiej. Stan ten trwał zapewne już bardzo długo. Zjawienie się Chrystusa jest tu przełomowym momentem.

Intuicyjna konspiracja wspakultury była więc instytucją starą i zapowiadało się, że taką pozostanie. Jej niemoc, wyrażająca się w niemożności wyjścia z podziemi chorej psychiki na powierzchnię historyczną, była zwiększana jeszcze przez wybujałe ambicje poszczególnych pierwiastków wspakultury. Każdy z nich okazywał tendencje do owładnięcia człowiekiem, narzucenia mu swego systemu światopoglądowego i etycznego. Oczywiście wywoływał tym kontrakcję swych braci. Samo "zło", czyli panhumanizm, było mniej więcej wspólne dla wszystkich. W "cnotach" natomiast występowały największe różnice.

Wszystkie te trudności zostały pokonane przez Jezusa Chrystusa. Dokonał on tego w ten sposób, że uhierarchizował pierwiastki wspakultury na podstawie spirytualizmu. W tej hierarchii udało się mu zneutralizować przeciwieństwa pierwiastków i dać syntezę wspakultury. Wchłonęła ona poszczególne pierwiastki tak dalece, że znikły odrębne systemy personalizmu, moralizmu, nihilizmu itd. Powstała jedna synteza wspakulturowa, którą będziemy nazywać totalną. Od powstania totalnej wspakultury krzyża zamazały się linie odgraniczające poszczególne pierwiastki, które opisywaliśmy w poprzednich rozdziałach. Wszystkie wątki choroby tak zostały zestalone w jedną całość, że pewne ścieśnienie i pokrzywdzenie aspiracji pojedynczych pierwiastków zostało z nadwyżką opłacone zyskiem w postaci niezmiernego wzrostu dynamiki i ciężaru gatunkowego wspakultury jako całości w życiu ludzkim. Wspakultura totalna krzyża stała się przebojową potęgą w świecie dążeń ludzkich, potęgą, która rychło dała znać o sobie.

Dzięki Chrystusowi podświadomy napór wspakulturowych mas świata antycznego znalazł się tuż przed spełnieniem swych tęsknot. Dążenia niezliczonych dekadentów, gubiących się w przeciwieństwach wewnętrznych, mają nagle odpowiedź na dręczące ich pytanie: co czynić? Dla wszystkich wspakulturowców taka wieść jest zawsze czymś oszałamiająco radosnym. Ażeby pojąć, dlaczego synteza wspakulturowa, którą objawia Jezus, stanowi dla nich oszałamiającą i radosną rewolucję, trzeba sobie uprzytomnić, że schorzenie wspakulturowe to fakt psychologiczny, wewnętrzny, pozbawiony światła teorii i pojęć, które można upowszechnić. W każdym dekadencie zachodzą te same ciemne procesy błądzenia po krużgankach labiryntu wspakultury: każdy z nich po omacku brnie w świecie ponurych czarów przez dziwne korytarze, które myśmy nazwali personalizmem, wszechmiłością, moralizmem, nihilizmem, spirytualizmem, hedonizmem; w każdej z tych straszliwych cel w bólu musi rozróżnić dobro i zło, grzech i cnotę, prawdę i fałsz, i to wtenczas, gdy nie ma żadnego światła, które mogłoby mu ułatwić orientację. Ten świat to jego koszmar na jawie, koszmar, którego kresu on nie widzi. Wszystko w nim ciemne i straszne. I oto nagle ktoś zbrojny w niepospolitą intuicję przenika na wylot labirynt wspakultury i przebiegając lotem olbrzymi ciąg przesłanek, ogłasza końcowy wynik - normy etyczne wspakultury totalnej krzyża.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin