Oakley Natasha - Nić porozumienia.pdf

(405 KB) Pobierz
140360790 UNPDF
Natasha Oakley
Nić porozumienia
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Chyba nikogo nie ma.
Lydia Stanford mocniej zastukała do wąskich drzwi z odpadającą granatową farbą.
Cofnęła się, popatrzyła na okna poddasza umieszczone tuż pod dachem pokrytym
nierównymi dachówkami.
Dom stał w malowniczej okolicy, ale Lydia nie przyjechała tu, by podziwiać widoki.
Ogarniało ją niemiłe przeczucie, że panująca cisza zwiastuje coś złego. Nigdzie ani śladu
najmniejszego ruchu, w żadnym oknie nie drgnęła firanka. Nie było słychać radia ani
telewizora. Nic nie świadczyło o obecności właścicielki. Nic oprócz uchylonego okna nad
prowizoryczną przybudówką na tyłach domu.
Przez otwór na korespondencję zajrzała do sieni.
– Halo! Jest tam kto? – Odpowiedziała jej głucha cisza. – Pani Bennington! Tu Lydia
Stanford. Jesteśmy umówione na dziesiątą.
Spojrzała na zegarek. To prawda, były umówione na dziesiątą, ale już dochodziło wpół do
jedenastej. W myśli złorzeczyła niesłownej kobiecie. Dokąd poszła? Gdzie może być? Czy to
możliwe, żeby taka osoba zapomniała o spotkaniu?
Poirytowana wbiła wzrok w zamknięte drzwi. Zaburzenia pamięci raczej nie wchodziły w
grę. Wprawdzie pani Bennington przekroczyła już siedemdziesiątkę, lecz umysł miała
przenikliwy, a język ostry. Gdy przemawiała, politycy trzęśli się ze strachu. Wiekowa, lecz
niezmordowana działaczka, miała fenomenalną pamięć.
Lydia od lat podziwiała Wendy Bennington i dumą napawała ją myśl, że ma napisać jej
biografię. Taka gratka trafia się raz w życiu, więc po otrzymaniu wiadomości o zleceniu
natychmiast wróciła z Wiednia z wymarzonych wakacji i zabrała się do wertowania
materiałów o niezwykłym życiu niestrudzonej obrończyni praw człowieka.
Lecz gdzie znajduje się bohaterka biografii? Lydia powoli obeszła cały ogród. Liczyła na
to, że pani Bennington jest zajęta pieleniem albo odpoczywa na ławce. Wczoraj tak bardzo
cieszyła się z tego spotkania, więc niemożliwe, żeby o nim zapomniała i wyszła z domu. A w
dodatku zostawiła otwarte okno! Przecież nikt tak nie postępuje!
Lydia mogła wrócić z kwitkiem do Londynu albo pojechać do Cambridge, posiedzieć w
kawiarni, a po godzinie ponownie tu się zjawić. Jednak oba rozwiązania oznaczały irytującą
stratę czasu.
Znów mocno nacisnęła dzwonek i zajrzała do sieni.
– Pani Bennington! – zawołała głośno.
Przez wąziutką szczelinę widziała tylko skrawek podniszczonego dywanu.
Nagle coś ją zaintrygowało. Nie usłyszała ludzkiego głosu ani żadnego konkretnego
dźwięku, lecz szóstym zmysłem wyczuła coś dziwnego.
– Jest tam kto? – Cisza. A potem jakby szurnięcie. – Halo! Halo! Pani Bennington!
Nie miała pewności, ale chyba znów coś usłyszała. Nie był to jednak odgłos kroków ani
upadającego człowieka. Może kot coś przewrócił...
140360790.001.png
A jeśli to był sygnał? Jeśli pani Bennington wzywa pomocy? Może zasłabła i liczy na
domyślność umówionego gościa? Lydia musiała coś zrobić.
Tylko co?
Po prostu trzeba wejść do domu, bo jeśli starsza pani leży bez sił... Przyjrzała się
uchylonemu oknu. Wystarczy wejść na dach, a stamtąd dostać się do okna. Stosunkowo
proste zadanie.
Bacznie się rozejrzała, ale w pobliżu nie było żywej duszy. Nie miała kogo zapytać, czy
tego dnia widział panią Bennington.
Nie było wyboru.
Ukryła dyplomatkę pod rododendronem, spięła włosy w kok na czubku głowy,
przysunęła do ściany pojemnik na śmieci, wdrapała się na niego i schwyciła krawędzi dachu.
Poszło niezbyt zgrabnie, ale szybko. Potem zwinnie wciągnęła się na dach. Należałoby
podpowiedzieć starszej parii, że żaden solidny agent nie ubezpieczy takiego domu. Byle
złodziej może się tutaj włamać. W Londynie, a przynajmniej w Hammersmith, mieszkańcy
postępowali rozsądnie i przed wyjściem zawsze sprawdzali, czy wszystkie okna są zamknięte.
Samochodów też nie zostawiano bez opieki, nawet na parę minut.
Wiejską ciszę zakłócił gniewny męski głos.
– Cholera! Co pani wyprawia? – Gdy Lydia zamarła z ręką przy otwartym oknie, dodał ze
złością: – Niech pani schodzi! Natychmiast!
Popatrzyła na mężczyznę, który zjawił się znikąd. Był młody, wysoki, dość przystojny, a
przede wszystkim wściekły.
– Co pani wyprawia? – powtórzył głośniej. Lydia powoli odsunęła się od okna.
– Chciałam wejść do środka, bo pani Bennington nie otwiera drzwi. Zdawało mi się, że
słyszę coś podejrzanego.
– Naprawdę? – wycedził.
– Naprawdę – powtórzyła ze złością. Ciekawe, czy ten impertynent widział włamywaczkę
w eleganckim żakiecie zaprojektowanym przez Anastasię Wilson. – Umówiłyśmy się na
spotkanie o dziesiątej...
– Wypadałoby poczekać, aż pani Bennington otworzy drzwi. Nie przyszło to pani do
głowy?
Baczniej przyjrzała się nieznajomemu. Jego sposób mówienia nie pasował do niedbałego
wyglądu. Na pewno nie był farmerem, jak w pierwszej chwili pomyślała. I nie był szczególnie
przystojny. Miał ostre rysy, arogancki sposób bycia. Chętnie powiedziałaby mu to i owo do
słuchu, bo chyba jeszcze nie przyswoił sobie zasad dobrego wychowania.
– Pomyślałam o tym, ale...
– Więc czemu zmieniła pani zdanie? – spytał sarkastycznym tonem.
Z trudem zachowała spokój.
– Bo nie lubię przez pół godziny sterczeć pod drzwiami. Chciałam sprawdzić, czy pani
Bennington coś się nie stało.
– Odwróciła się, ale przez ramię dorzuciła: – Jeśli to panu nie przeszkadza.
– Przeszkadza.
140360790.002.png
– Słucham?
– Bardzo mi przeszkadza.
– Niech pan nie będzie śmieszny. Umówiłyśmy się na godzinę dziesiątą w ważnej
sprawie, więc pani Bennington na pewno nie zapomniała o spotkaniu. Nie daj Boże
przewróciła się, leży nieprzytomna... Panu pewnie taka ewentualność nie przyszła do głowy. –
Odwróciła się, szerzej otworzyła okno.
– Zawsze lepiej wchodzić jak przyzwoity człowiek.
– Co proszę? – Zerknęła na dół i zobaczyła nieznajomego w otwartych drzwiach. – Jak
pan to zrobił? Drzwi były zamknięte. Sprawdziłam.
– Pod doniczką leżał zapasowy klucz.
Lydia zaklęła w duchu na czym świat stoi. To chyba jakiś zły sen. Kiedy ostatnio tak się
czuła? To znaczy, jak skończona idiotka.
No dobrze, ale skąd miała wiedzieć, że zapasowy klucz leży pod doniczką? Taka
niefrasobliwość nie pasowała do groźnej, bezkompromisowej działaczki. Widocznie zawsze
tak postępowała, o czym wiedzieli sąsiedzi.
A przynajmniej jeden z nich. Kim może być ten człowiek? Jest niegrzeczny, wręcz
arogancki, sarkastyczny, wyniosły. Oczywiście sama też zareagowałaby podobnie, gdyby
zauważyła obcą osobęna dachu domu sąsiada. Lecz czy on aby naprawdę jest sąsiadem?
Zeszła na dół powoli, aby nie zniszczyć żakietu, otrzepała się z kurzu, wzięła ukrytą
dyplomatkę.
Nieznajomy zostawił otwarte drzwi, zapewne spodziewając się, że „włamywaczka” nie
ucieknie, lecz wejdzie do środka. Tak też uczyniła.
Wcześniej obeszła dom i ogród. Pierwszy był w opłakanym stanie, drugi okropnie
zarośnięty. Mimo to zaskoczył ją widok wnętrza. Nie przypuszczała, że w Wielkiej Brytanii
ludzie jeszcze mieszkają w takich warunkach.
Kuchnia wyglądała jak dekoracja do filmu z połowy dwudziestego wieku. Nie było
żadnego nowoczesnego akcentu. Staroświecka kuchenka gazowa oraz niestarannie
przemalowana szafa z bakelitowymi gałkami wyglądały jak muzealne eksponaty.
Pomarańczowe płytki tu i ówdzie odkleiły się od podłogi. Dużo miejsca zajmował olbrzymi
bojler. Panował tytoniowy zaduch.
Pomieszczenie było okropnie ponure.
Lydia inaczej wyobrażała sobie dom tej odważnej kobiety. Wyminęła miseczki z wodą i
karmą dla kota.
Zaczęła żałować swej pochopnej decyzji. Rozsądniej byłoby zostać w Wiedniu,
podziwiać zabytki oraz dzieła sztuki, zachwycać się muzyką. Po co tutaj przyjechała?
Dlaczego zrezygnowała z wakacji nad pięknym modrym Dunajem na rzecz kilku rozmów w
starym zaniedbanym domu? To szaleństwo! Chyba postradała rozum.
Panująca wokół cisza niemal dzwoniła w uszach. Gdzieś w głębi domu cicho tykał zegar.
Postawiła dyplomatkę koło zardzewiałego bojlera i spojrzała na nieznajomego, który
przeglądał leżące na stole koperty.
– Jestem Lydia Stanford – przedstawiła się.
140360790.003.png
– Wiem.
– Skąd? – Gdy nawet nie mruknął w odpowiedzi, spytała: – Kim pan jest?
– Nick Regan. – Teraz mruknął, ale nie raczył na nią spojrzeć.
Nazwisko nic jej nie mówiło.
– Mieszka pan w pobliżu? – Ruchem głowy wskazała jedyną ludzką siedzibę w
odległości półtora kilometra od domu pani Bennington.
– Nie.
– Nie jest pan sąsiadem?
– Mieszkam trochę dalej. – Wreszcie przelotnie na nią zerknął, ale raczej z niechęcią.
Nick Regan... Na pewno nie zetknęła się z takim nazwiskiem podczas czytania
materiałów dotyczących Wendy Bennington ani w trakcie poszukiwań w internecie, nie
figurowało też w jej notatkach. Czyżby przeoczyła coś bardzo istotnego?
Sposób mówienia świadczył o tym, że Nick Regan uczęszczał do ekskluzywnej prywatnej
szkoły, a pewność siebie, z jaką poruszał się po domu, wskazywała, że jest tutaj częstym
gościem.
Zauważyła jego kosztowny zegarek i eleganckie buty. Według mamy Lydii z wyglądu
butów można wiele dowiedzieć się o człowieku. Jeśli miała rację, mężczyzna w znoszonym
swetrze i dżinsach posiadał pokaźne konto bankowe.
Kim on jest?
Synem, który przez trzydzieści lat był zazdrośnie ukrywany przed okiem gawiedzi?
Lydia lekko uśmiechnęła się na taką niedorzeczność. A szkoda, ponieważ byłaby to
sensacyjna wiadomość. Niestety Wendy Bennington, osoba odważna i niezależna,
przyznałaby się do posiadania dziecka. Nigdy nie przejmowała się konwenansami i z dumą
oświadczyłaby całemu światu, że ojciec jej syna był biologiczną koniecznością, niczym
więcej.
– Powinnam znać pańskie nazwisko?
– Nie – burknął.
Czuła narastającą irytację. O co mu chodzi? Ledwie raczy odpowiadać na pytania,
zachowuje się dziwnie. Prawdę powiedziawszy, opryskliwie i gburowato. Podeszła do niego.
– Od jak dawna pan zna panią Bennington? Nick rzucił plik kopert na stół.
– Od początku życia.
– Naprawdę? Skąd?
Obrzucił ją krytycznym spojrzeniem i bez słowa wyszedł z kuchni.
Lydia głośno sapnęła, ale ugryzła się w język, żeby nie wyrzucić z siebie cisnących się na
usta inwektyw. Arogancki typek nie rozumiał, że przyjechała z daleka na umówione
spotkanie i niepotrzebnie straciła dużo cennego czasu.
Przeszła do wąskiej sieni.
Nick Regan otworzył drzwi po lewej stronie i zajrzał do środka.
– Wendy? – Gdy nie doczekał się odpowiedzi, wprawdzie nie odwrócił się, ale
półgębkiem poinformował Lydię:
– Sprawdzę na piętrze.
140360790.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin