Norton Andre - Koci Miot.doc

(927 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

ANDRE NORTON

 

 

 

Koci Miot

(Tłumaczył Piotr Kuś)


 

 

 

 

 

 

 

 

Z wyrazami wdzięczności za nieocenioną pomoc w badaniach, składam podziękowanie zamieszkującym wraz ze mną ludziom w futrach (według pierwszeństwa)

Timmiemu

Punchowi

Samwise’owi

Frodowi

Su Li

i oddaję hołd pamięci

Thai Shana

Sabiny

Samanthy

którzy byli z nami o wiele za krótko.

Człowiek jest wystarczająco dorosły, aby widzieć siebie takim, jakim naprawdę jest - ssakiem pomiędzy ssakami...

Jest wystarczająco dorosły, aby wiedzieć, że mogą nadejść lata, gdy zniknie z powierzchni ziemi jak prehistoryczne wielkoludy z przeszłości, a tymczasem życie rozkwitnie w wyższej formie, lepiej przystosowanej do przetrwania...

Homer W. Smith, Kamongo

Co za potworny głupiec, pomyślcie tylko, doprowadził naturę do tego, że stworzyła sobie jednego wielkiego wroga - człowieka!

John Charles van Dyke


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Wiał lekki wiaterek, dzięki któremu liście na drzewach cichutko szeleściły. Furtig leżał na brzuchu na szerokiej gałęzi, w pozycji myśliwego, jednak jego kleszcze wciąż tkwiły w pętli u pasa. Wiatr nie nawiewał do jego rozszerzonych nozdrzy żadnego użytecznego zapachu. Właściwie to wspiął się na drzewo nie po to, by polować, lecz by rozejrzeć się po okolicy. W tej chwili stwierdził, że musi wejść jeszcze wyżej. Liście wokół niego były zbyt gęste, aby cokolwiek przez nie zobaczyć.

Poruszał się zwinnie, elastycznie, z gracją. Chociaż jego przodkowie polowali na czterech nogach, Furtig powstał teraz na dwie. Na cztery kończyny opadał tylko wówczas, gdy czas go poganiał i musiał szybko biec. Wśród konarów wysokich drzew czuł się jak we własnym domu. Jego przodkowie również wspinali się na drzewa, ale czynili to tylko wtedy, gdy na wierzchołki gnała ich ciekawość, nakazująca myszkować tam, gdzie jeszcze nikt nie odważył się zajrzeć. To dzięki nim jednak Furtig mógł teraz przeskakiwać gałąź po gałęzi z wrodzoną wprawą coraz wyżej i wyżej, na coraz krótsze i cieńsze konary.

Wreszcie przysiadł w jakimś rozwidleniu i przez szparę w gęstwinie liści patrzył w dal. Drzewo, które sobie wybrał, znajdowało się na niewysokim pagórku, pozwalało jednak bez przeszkód spoglądać bardzo daleko.

Powoli ziemię zaczynały okrywać pierwsze przymrozki, jednak dni wciąż bywały ciepłe. Pomiędzy Furtigiem a tymi odległymi, a tymi odległymi, monstrualnymi cieniami unosiła się wysoka trawa. Była brązowa, zapowiadająca szybkie nadejście pory zimowej. Najpierw jednak musiały odbyć się Próby Zręczności.

Czarne wargi Furtiga wywinęły się, a on sam wydał bezgłośny bojowy charkot. Szeroko rozwarł paszczę, ukazując białe, ostre kły i klapną szczękami. Jego uszy przyległy płasko do fałdów na okrągłej czaszce, furo na czarnym grzbiecie stanęło na sztorc, włosy na ogonie uniosły się.

Dla tych, którzy znali jego przodków, Furtig musiał przedstawiać groteskowy widok: ciało, kiedyś doskonałe przystosowane do potrzeb właściciela, natura - nie wiedzieć czemu - ogromnie odmieniła. Zakrzywione pazury stały się prostymi palcami, niezgrabnymi i mało przydatnymi w  walce, jednak chwytnymi. Całe ciało wciąż okryte było futrem, w większości grubym, jednak zdarzały się miejsca, gdzie było bardzo rzadkie. Czaszka była bardziej okrągła; z prostego powodu, że inny był mózg, który okrywała, wyrażający myśli, koncepcje i pomysły wcześniej nieznane. W gruncie rzeczy to właśnie mózg był odmieniony najbardziej. Przodkiem Furtiga był kot. Furtig był jednak czymś, czego ci, którzy znali zwykle, prawdziwe koty, nie potrafiliby nazwać.

Jego ziomkowie nie mierzyli czasu inaczej, jak przez tworzone przez siebie okresy, odbywane co dwa lata Próby Zręczności, podczas których wojownicy udowadniali swą zręczność, a kobiety dobierały sobie spośród nich pary. Odnotowywano nadejścia groźnych zim, powroty wiosen, gorące lata, kiedy w ciągu dnia wylegiwano się w słońcu, a w nocy polowano. Jednak Ludzie nie próbowali odróżnić jednego od drugiego.

Mawiano, że Gammage robił takie rzeczy, o których żaden człowiek do tej pory nie pomyślał. Gammage....

Furtig uważnym wzrokiem spojrzał w kierunku potężnego skupiska budynków po drugiej stronie pól, ku legowiskom Demonów. Tak... Gammage nie bał się Demonów. Jeżeli wszystkie opowieści nie były kłamstwami, Gammage żył w samym sercu świata, utraconego przez Demony. Było już uświęconym zwyczajem, że wojownicy, którzy po raz pierwszy wyruszali do świata Demonów, by udowodnić swoją odwagę, mówili, iż „idą do Gammage’a”. Niektórzy z nich, bardzo rzadko, docierali do niego. Żaden jednak nie powracał, co świadczyło, że pułapki Demonów wciąż funkcjonowały, mimo iż całe pokolenia, od wielu lat, nie widziały na oczy żywego Demona.

Furtig widział ich namalowane wizerunki. Oglądanie tych wizerunków było częścią nauczania chłopców, którzy w ten sposób dowiadywali się, jak rozpoznawać wroga. Młodym chłopcom pokazywano żywych Barkerów, Tuskerów, a nawet ohydnych Rottonów, jednak Demony, w razie ich spotkania, mogli rozpoznać tylko na podstawie tych wizerunków.

Bardzo dawno temu Demony opuściły swe legowiska, pozostawiły jednak po sobie wstrętne ślady. Ciężkie choroby, kaszel prowadzący do śmierci, robaki zżerające skórę - to wszystko pozostało Ludziom po Demonach, które przez długie lata więziły ich w swoich legowiskach. Niewielu Ludzi przetrwało wówczas ten koszmar.

Pamięć okropieństw, jakie pozostawiły po sobie Demony, przez wiele generacji trzymała Ludzi z dala od ich legowisk. Gammage był pierwszym, który ośmielił się powrócić i zamieszkać w przeklętych kryjówkach Demonów. Uczynił to, ponieważ ciekawość, nad którą nie potrafił zapanować, zwyciężyła ostrożność. Gammage pochodził z bardzo rzadkiej linii kotów i bardzo różnił się od większości Ludzi.

Zamyślony, Furtig uniósł łapę do ust i zlizał z futra wilgotną plamę, która powstała przy jego zetknięciu z mokrym liściem; takie plamki często powodowały straszne swędzenie.

Furtig pochodził wprost z linii Gammage’a, znanej z zuchwalstwa, ciekawości, a także z różnic w budowie ciała, bardzo widocznych na tle innych Ludzi. Prawdę mówiąc, Ludzi z tej linii nadmiernie nie szanowano. Wojownikom z rodziny Furtiga niełatwo było zdobyć parę, nawet gdy wygrywali Próby. Ich niespokojne dusze, przyzwyczajenie do kwestionowania wszystkiego, co stare i uświęcone tradycją, nie były mile widziane przez ostrożne matki z pieczar, szukające dla swych przyszłych wnucząt przede wszystkim spokoju i bezpieczeństwa.

Często więc na widok klanu Gammage’a odwracano głowy w przeciwną stronę. Sam Gammage, chociaż jego imię wciąż wzbudzało grozę, nie cieszył się już wielkim szacunkiem wśród Ludzi. Mimo to przyjmowano prezenty, które, chociaż nieregularnie przesyłane przez niego z legowisk, zawsze wzbudzały zainteresowanie i zdziwienie.

Kleszcze do polowań, delikatnie podzwaniając przy każdym ruchu Furtiga, były jednym z pierwszych podarunków Gammage’a dla swego klanu. Wykonano je z lśniącego metalu, który nie śmierdział, nie kruszył się, ani nie łuszczył, mimo mijających lat. Umieszczone w obręczy, którą zakładano na przegub ręki, miały długie ochraniacze na palce i kończyły się ostrymi hakami, przypominającymi szpony, które koty kiedyś posiadały. Metalowe były jednak o wiele bardziej niebezpieczne niż kocie, jedno uderzenie nimi, dobrze wymierzone, mogło pozbawić życia jelenia lub dziką krowę; ludzie Furtiga polowali na nie dla mięsa.

W wojnach, jakie czasami wybuchały pomiędzy Ludźmi, używanie kleszczy było zakazane. Można jednak było walczyć nimi przeciwko Barkerom; ci bali się ich jak ognia. Stosowano je też przeciwko Rattonom - w gruncie rzeczy wobec tych podłych stworzeń używano każdej broni, jaka akurat była pod ręką. Z Tuskerami nie walczono, między Ludźmi a nimi od dawna panowało bowiem zawieszenie broni, a zresztą, nie dawali nigdy żadnych powodów do kłótni.

Tak, kleszcze Furtiga były podarunkiem Gammage’a. Od czasu do czasu docierały inne podarunki od niego; przeznaczeniem wszystkich było ułatwienie życia i pracy w Pięciu Pieczarach. Podarunki spełniały swą rolę, dlatego wciąż pamiętano o Gammage’u, a wobec klanów, które używały tych przedmiotów, odczuwano respekt i strach. Między Ludźmi krążyły pogłoski, że na północ od legowisk osiedliły się kolejne, nieznane dotąd klany, jednak nikt z Ludzi Furtiga, jak do tej pory, ich nie widział.

Legowiska.... Furtig uważnie wpatrywał się w ciemne plamy, widoczne niemal na linii horyzontu. Formowały łańcuch, przypominający sztuczne pasmo gór. Czy Gammage wciąż tam był? Minęło - Furtig zaczął liczyć pory roku, pomagając sobie palcami - minęło tyle pór roku, ile palców Furtig miał u jednej ręki, od ostatniej wiadomości czy podarunku Gammage’a. Może Przodek już nie żył?

Trudno było jednak w to uwierzyć. Przecież nawet wtedy, gdy nadeszła ostatnia, jak dotąd, wiadomość od Gammage’a, był on już o wiele starszy niż jakikolwiek przeciętny wojownik. Powszechnie wiadomo było, że krew Gammage’a żyła o wiele dłużej niż jakakolwiek inna. Fuffor, ojciec Furtiga, był jedynym mieszkańcem Pięciu Pieczar ze swojego pokolenia, gdy zginął w walce z Barkerami, a przecież wcale nie wydawał się stary; jego kobieta jeszcze na krótko przedtem wydała na świat parę młodych, a przecież była jego czwartą, którą zdobył podczas Prób! Pra-pra-pra-dziad Furtiga był młodym Gammage, zrodzonym z ostatniej kobiety, którą zdobył, zanim udał się do legowisk.

Rozmyślając o Gammage’u, Furtig cicho parsknął. Krążyło już o nim wśród Ludzi wiele mrocznych opowieści, a także opowieści, im więcej zawierają bzdur, tym szybciej się rozchodzą i tym więcej są słuchane. Szeptano, że Gammage zawarł przymierze z Demonami, że skorzystał z ich tajemnej wiedzy, by przedłużyć swoje życie. Mimo tych plotek, zawsze niecierpliwie oczekiwano jego wysłanników i zawsze chętnie korzystano z tego, co Gammage przysyłał Ludziom.

Teraz jednak, gdy od dawna już nie pojawił się żaden wysłannik, gdy nie wracali nawet ci, którzy wyruszyli na poszukiwania Gammage’a, plotki nasiliły się. Podczas ostatnich Prób jednym ze zwycięzców stał się brat Furtiga z wcześniejszego miotu. Mimo zwycięstwa, nie wybrała go żadna kobieta. Wyruszył więc na zachód, na poszukiwania, z których dotąd nie powrócił. Czy był lepszy od Furtiga w walce? Nie, chyba nawet słabszy, w niczym nie przypominał bowiem Fughana, walecznego wojownika; był od niego mniejszy i słabszy, a jego rywale przed Próbami obawiali się jedynie jego szybkości i zwinności.

Furtigowi przyszło do głowy, że powinien jeszcze trochę poćwiczyć, przygotować się do Prób, że źle robi, tracąc cenny czas na bezsensowne wypatrywanie w kierunku legowisk. A jednak trudno mu było oderwać od nich wzrok. Jego umysł budował różne dziwne obrazy tego, co powinno znajdować się za ich ścianami. Ogromna była wiedza Demonów; szkoda, że używali jej w tak bezsensowny sposób, co doprowadziło ich w konsekwencji do zagłady.

Furtig przypomniał sobie, jak kiedyś ojciec rozmawiał z kimś o historii ich dni. Jego rozmówcą był kolejny wysłannik Gammage’a, który tym razem przyniósł od Przodka wizerunek Demona. Gammage podarował go Ludziom z przykazaniem, aby strzegli się wszystkich istot, które choć odrobinę przypominają tę z portretu.

Przed swoją zagładą Demony poszalały, jak czasami szaleli Barkerowie. Z wściekłością atakowały się nawzajem, nie były w stanie łączyć się w pary i wydawać na świat młode. Bez młodych, ogarnięte powszechną nienawiścią, musiały szybko wyginąć, co też nastąpiło, a świat bez nich stał się o wiele lepszy.

Gammage dowiedział się tego wszystkiego w legowiskach. Bał się, że pewnego dnia Demony powrócą. Ze świata umarłych? Furtig często się nad tym zastanawiał. Wielka była wiedza Demonów, ale czy jakikolwiek śmiertelnik mógł umrzeć, a potem żyć jeszcze raz? A może Demony nie były zwykłymi istotami, takimi chociaż jak Ludzie czy Rattonowie? Pewnego dnia Furtig uda się do Gammage’a i dowie się o nich wszystkiego.

Jednak jeszcze nie dzisiaj, najpierw będzie musiał udowodnić swą męskość, pokazać wszystkim w Pięciu Pieczarach, że krew Gammage’a należy szanować. Uznał, że nie powinien marnować więcej czasu na szpiegowanie martwych, opuszczonych legowisk Demonów.

Szybko, zwinnie, zszedł na ziemię. Drzewo, z którego przed chwilą prowadził obserwację, było posterunkiem, z jakiego Ludzie obserwowali krainę lasów, obszar, gdzie mieszkańcy Pięciu Pieczar urządzali polowania. Furtig czuł się tutaj bezpiecznie jak w pieczarach.

Zatrzymał się na chwilę, aby dokładnie przymocować kleszcze u pasa; obijając jeden o drugi, mogły zdradzić jego obecność w lesie. Ruszył przed siebie dopiero wtedy, gdy był pewien, że tkwią stabilnie na swoim miejscu. Ponieważ się śpieszył, opadł na cztery łapy. Ludzie stawali dumnie na dwóch tylnych łapach przede wszystkim podczas wszelkich uroczystości, udowadniając w ten sposób, że nie są gorsi od Demonów, którzy poruszali się jedynie w tej pozycji. Zawsze, gdy była taka potrzeba, opadali na cztery, naśladując przodków.

Zamierzał dotrzeć do pieczar od północy, jednak najpierw ruszył w kierunku zachodnim. Zamierzał dotrzeć do niewielkiego jeziora, ulubionego miejsca ciężkich, pulchnych kaczek. Powracając do pieczar, wojownik miał obowiązek przynosić zawsze ze sobą dodatkowe zapasy żywności.

Nagle, obrzydliwy zapach, jaki dotarł do jego nozdrzy wraz z kolejnym podmuchem wiatru, nakazał mu zatrzymać się w gęstych krzakach. Sięgną ręką do pasa, wydobył kleszcze i z wprawą doświadczonego wojownika założył je na ręce.

Barker! I to, sądząc po zapachu, więcej niż jeden. W przeciwieństwie do Ludzi, Barkerowie nigdy nie polowali pojedynczo, lecz zawsze poruszali się grupami, starając się otoczyć ofiarę ze wszystkich stron. Jeśli tym razem ofiarą stałby się Człowiek, ich radość nie miałaby granic.

Odwaga i głupota to dwie zupełnie odrębne cechy. A Ludzie, w tym Furtig, nigdy nie byli głupcami. Mógł pozostać tam, gdzie się znajdował i wkrótce stoczyć walkę (gdyż winien się spodziewać, że Barkerowie wkrótce go wytropią. W gruncie rzeczy dziwił się, że jeszcze nie spostrzegły jego obecności). Mógł też szukać schronienia w miejscu, gdzie Barkerowie nie powinni go doścignąć - wysoko, na drzewach.

Dzięki kleszczom, mocno wbijającym się w korę, zwinnie wspiął się na górę. Szybko znalazł gałąź, z której roztaczał się widok na rozległy teren poniżej. Z jego gardła wydobył się głuchy warkot. Uszy przylgnęły do czaszki, futro uniosło się na grzbiecie. Przymrużywszy oczy, rozpoczął czujną obserwację, oczekując nadejścia odwiecznego wroga Ludzi.

Było ich pięciu, kłusujących na czterech łapach. Dysponowali jedynie swoją naturalną bronią - kłami. Były one jednak nie mniej groźne niż kleszcze Furtiga. Każdy z Barkerów był mniej więcej jedną trzecią wyższy od niego, a pod ich szarymi futrami skrywały się potężne mięśnie. Futra Barkerów przybierały jasnokremowy kolor jedynie na ich brzuchach i piersiach.

Opasani byli paskami zupełnie innymi niż ten, którym dysponował Furtig. Trzech spośród nich miało zatknięte martwe króliki. A więc polowali, jednak do tej pory złowili tylko drobne sztuki. Gdyby nadal podążali drogą, którą właśnie przemierzali (Furtig zastygł w pełnym napięcia oczekiwaniu), znajdą się na ziemiach Tuskenów. A jeśli będą tak głupi, by rozpocząć polowanie właśnie u nich... Zielone oczy Furtiga zalśniły. Wsparły Tuskerów w potyczce przeciwko każdemu wrogowi, zapewne nawet przeciwko Demonom. Wojownicy Tuskerów byli nie tylko dzielni i waleczni, ale także sprytni i mądrzy.

Miał cichą nadzieję, że Berkerowie natkną się na Złamany Nos. W myślach nadał kiedyś imię to ogromnemu knurowi, przywódcy Tuskerów. Nikt nie znał bowiem jego imienia; Ludzie nie rozumieli mowy Tuskerów, tak samo jak nie rozumieli ostrych ujadań Barkerów. Najprawdopodobniej żadna rozumna istoto nie potrafiłaby wydobyć niczego z tych dźwięków. W tych nielicznych chwilach, kiedy trzeba było porozumiewać się z Tuskerami, rozmawiano za pomocą znaków. W Pięciu Pieczarach nauczono tych znaków nawet najmłodszych.

Furtig długo jeszcze patrzył za Barkerami, nawet gdy zniknęli mu z pola widzenia, i dopiero kiedy był pewien, że odeszli na dobre, rozpoczął swój marsz do domu, przeskakując z gałęzi na gałąź.

Wciąż cicho mruczał, hamując w sobie wściekłość. Widok Barkerów, którzy naszli terytorium łowne należące do Pięciu Pieczar, był dla niego ogromnym szokiem. Postanowił, że nie będzie już tracił czasu na łapanie kaczek. Wiedział, że musi się upewnić, czy grupa, na którą się natkną, nie odłączyła się od większej zgrai. Bywało bowiem, że polujący Barkerowie rozłączali się, zmieniali terytoria, na których polowali, zwykle wtedy, gdy przez dłuższy czas nie natrafili na żadną zdobycz.

Przez długi czas przemieszczał się jeszcze wśród gałęzi, gdzie wrogowie nie mieli szansy wyczuć jego zapachu; zachował ten środek ostrożności, mimo że Ludzie, w przeciwieństwie do Barkerów i Tuskerów, wydzielali bardzo słaby odór. Polując kierowali się wzrokiem i słuchem, podczas gdy ich wrogowie duże znaczenie przywiązywali do zapachów, dysponując silnym powonieniem.

Ostatnim środkiem ostrożności, zastosowanym przez Furtiga, było otwarcie skórzanego woreczka, przywiązanego do paska. W środku znajdowały się ściereczki, wysmarowane galaretowatą substancją; jej piżmowy zapach sprawił, że Furtig z niesmakiem zmarszczył nos. Zdecydowanymi ruchami natarł nią swoje tylne i przednie kończyny. Jeśli tylko jakiś Berker wyczuje ten zapach, zacznie uciekać, bowiem był to zapach śmiercionośnego, jadowitego węża.

Znalazłszy się na ziemi, Furtig szybko ruszył przed siebie. Biegnąc, nasłuchiwał, wciągał głęboko powietrze, starając się nie uronić żadnego znaku, który poinformowałby go, że spokojny las, obszar polowań Ludzi, został nawiedzony przez jakąś wrogą siłę. Nie zauważył jednak niczego, poza śladami małej grupki, którą już wcześniej zauważył z drzewa.

I nagle... Odwrócił głowę i wpatrzył się w wysokie drzewa po lewej stronie, mający służyć Barkerom jako drogowskaz, a poniżej...

Mimo, że spod drzewa unosił się silny, nieprzyjemny zapach, Furtig opuścił głowę i mocno wciągną go w nozdrza. Tak, poniżej znaku drogowego, pozostawionego przez wrogów, umieszczony był inny znak, znak zapachowy, taki jaki Ludzie pozostawiają na granicach swych terytoriów. Tego znaku nie pozostawił jednak nikt z klanu Furtiga.

Wyprostowawszy się, staną na dwóch łapach, a przede wszystkim wyciągną wysoko ponad głowę. Na korze drzewa zauważył mnóstwo zadrapań. Znajdowały się o wiele wyżej, niż mógłby sięgnąć z ziemi on sam albo jakikolwiek znany mu Człowiek. A więc obcy, który pozostawił te znaki, musiał być od Ludzi o wiele wyższy, potężniejszy!

Tym razem Furtig głośno warknął. Podskoczywszy, dosięgną znaku, rozszarpał kleszczami korę i sprawił, że ów znak stał się nieczytelny. Należy się to temu aroganckiemu nieznajomemu. Niech wie, że nie jest u siebie, niech się strzeże!

Po chwili Furtigowi przyszło na myśl, że las staje się coraz bardziej zatłoczony. Oto beztrosko polują sobie w nim Barkerowie, jakiś obcy pozostawia tu swoje znaki - wszyscy zachowują się tak, jakby Pięciu Pieczar ani zamieszkującego ich klanu w ogóle nie było! Im szybciej Ludzie się o tym dowiedzą, tym lepiej.

Wyruszywszy w dalszą drogę, Furtig nie zaniechał jednak środków ostrożności. Gdyby mimo wszystko podążał za nim jakiś zwiadowca, zniechęciłyby go kolejne przedsięwzięcia Furtiga. Mimo, że zajęło mu to sporo czasu, zatoczył szerokie koło i do pieczar dotarł z innej strony, niż wynikało to z dotychczasowego kierunku jego marszu.

Zapadł zmierzch i wkrótce w lesie zrobiło się zupełnie ciemno. Furtig był głodny. Rozmyślając o jedzeniu, bezwiednie wysuwał język z ust. Mimo głodu drogi jednak sobie nie skracał.

Nagły syk, który rozległ się w ciemności, nie przeraził go. W odpowiedzi wydał również syknięcie-odzew. Dawał on pewność, że strażnik nie rozerwie mu gardła. Ludzie przetrwali do tej pory tylko dlatego, że przez cały czas stosowali środki ostrożności i byli po prostu czujni.

Jeszcze dwukrotnie Furtig schodził z wytyczonego szlaku, aby uniknąć pułapek. Ludzie wciąż je stosowali, chociaż nie były one główną bronią przeciwko wrogom i najeźdźcom. Pułapki były ulubionym środkiem obrony Rattonów, którzy w legowiskach doprowadzili sztukę zastawiania ich poziomu, jakiego Ludzie do tej pory nie osiągnęli. W przeciwieństwie do Ludzi, którzy do legowisk odnosili się z zasadniczą nieufnością i trzymali się zawsze z dala od miejsc, które dawniej zamieszkiwały Demony, Rattonowie myszkowali po legowiskach często i chętnie.

Pięć Pieczar stanowiło w zasadzie doskonałą naturalną fortecę, a poza tym umiejętnie bronili jej zamieszkujący ją ludzie. Żadne z wyjść nie znajdowało się na poziomie ziemi. Prowadziły do nich trzy kładki, które można było w każdej chwili unieść i schować do środka. Skonstruowane były tak, że ich końcówki stanowiły bariery, czopujące wejścia do pieczar. Dwukrotnie już pieczary były oblegane przez Barkerów i za każdym razem pozostały nie zdobyte. Mimo, że kilku obrońców oddało  życie, ale Barkerów poległo znacznie więcej. Podczas drugiego oblężenia zginą ojciec Furtiga.

Pieczary były przestronne, a ich korytarze niknęły głęboko pod powierzchnią ziemi. W jednej z nich, w zupełnej ciemności, po skalnej ścianie spływał szeroki wodospad, stanowiący dla mieszkańców źródło czystej, pitnej wody. Oblężeni nigdy nie cierpieli więc pragnienia, a głód zaspokajali suszonym mięsem, którego w Pięciu Pieczarach zawsze znajdowały się spore zapasy.

Ludzie nie zostali stworzeni do życia w wielkich gromadach. Obce też im było spokojne życie rodzinne. Oczywiście, matki nie opuszczały swoich młodych, przez długi czas zajmując się ich wychowaniem. Mężczyźni jednak, z wyjątkiem Miesięcy Parzenia, nie byli mile widziani we wnętrzach pieczar. Ci, którzy nie mieli swych par, nieustannie polowali w okolicy, chodzili na zwiady i udoskonalali system obronny pieczar. Bardzo rzadko, praktycznie poza okresem Prób Sprawności, gromadzili się w jednym miejscu.

Z jednym z klanów, mieszkającym na zachód od Pięciu Pieczar, Ludzie Furtiga utrzymywali bardzo dobre stosunki i Próby odbywali wspólnie. Celem takiej decyzji było porównanie sił, a także mieszanie krwi. Zazwyczaj jednak nie utrzymywano żadnych kontaktów z innymi klanami i mieszkańcy Pięciu Pieczar egzystowali jedynie w gronie pięciu dużych rodzin.

Wejście do Pieczary Furtiga znajdowało się najwyżej i było najbardziej wysunięte na północ. Szybko wspiął się na górę, a jego nos wyczuł już wspaniałe zapachy. Czuł świeże mięso - żeberka z dzikiej krowy, a także kaczek. Jego głód wzrastał z każdym kolejnym oddechem.

Kiedy jednak znalazł się w pieczarze, nie pospieszył tam, gdzie kobiety dzieliły żywność, lecz udał się do niszy, w której najstarszy członek klanu z widocznym zadowoleniem ostrzył kleszcze. Jego mina nie pozostawiała wątpliwości, że bardzo niedawno użył ich z doskonałym skutkiem. Furtigowi przyszło do głowy, że to właśnie dzięki Fal-Kanowi zje dziś na kolację świeże krowie żeberka.

Mimo, że ludzie doskonale się czuli i poruszali w ciemności, pieczara była oświetlona; blask pochodził z małego pudełka, które było kolejnym darem Gammage’a. Pudełko nie wymagało żadnej opieki. Gdy pierwsze promienie słońca oświetlały wejście do pieczary, jego blask nikł i pojawiał się wraz z pierwszymi oznakami nadchodzącego zmierzchu.

Również darem Gammage’a były tkaniny, którymi przykrywano miejsca do spania, znajdujące się najczęściej w niszach skalnych wzdłuż ścian. Tylko latem tkaniny te składano w jedno miejsce, a kobiety rozścielały w zamian grube naręcza pachnącej trawy. W porze chłodów tkaniny pozwalały podczas snu zachować ciepło, niezbędne do przetrwania czasu, najbardziej dla Ludzi nieprzyjaznego.

- Fal-Kan doskonale się spisał. - Furtig przykucnął kilka kroków od najstarszego brata swojej matki, siedzącego teraz wygodnie na swym łożu. W ten sposób, nie zbliżając się zbytnio, okazywał mu należny szacunek.

- Tłusta krowa - odparł Fal-Kan obojętnym głosem, jak ktoś, dla kogo zdobycie takiej ilości mięsa nie jest żadnym nadzwyczajnym osiągnięciem. - Ale... - przez chwilę węszył. - Zdaje się, że przybyłeś do pieczar w wielkim pośpiechu, używając środka do niszczenia śladów. Jakie niebezpieczeństwo cię do tego zmusiło?

Furtig zaczął mówić - najpierw o Barkerach, a potem o dziwnym znaku granicznym. Beztroskim ruchem ręki Fal-Kan zlekceważył informację o Barkerach. Wielokrotnie naruszali już tereny łowieckie Ludzi, nie czyniąc większych szkód. Postanowił jedynie uczulić zwiadowców, aby zwracali uwagę, czy nie przedostają się do lasu zbyt dużymi grupami; w dużych grupach stanowiliby już poważne zagrożenie. Większą uwagę Starszego przyciągnęła informacja o znaku i zniszczeniu go przez Furtiga.

- Dobrze zrobiłeś - powiedział. - Twierdzisz, że znak nie był głęboki. Czy to wystarczyłoby, aby go wyskrobać? - Wyciągnął przed siebie rękę, ukazując Furtigowi swe naturalne szpony.

- Być może - odparł Furtig. Już dawno nauczył się, że ze Starszymi należy rozmawiać ostrożnie i nie wypowiadać żadnych kategorycznych sądów. Skłonni  byli bowiem je lekceważyć, gdy padały z ust młodych, niedoświadczonych wojowników.

- A więc ktoś, kto go pozostawił, nie znał Gammage’a.

Zdumienie Furtiga spowodowało, że niemal przerwał Starszemu.

- No jasne, że go nie znał! To przecież jest obcy, nikt z Pięciu Pieczar ani z pośród Ludzi z zachodu! Nie miał żadnej szansy go poznać.

Fal-Kan cicho warknął i Furtig natychmiast zrozumiał, jak niegrzecznie się zachował. Jego zaskoczenie jednak nie mijało. Fal-Kan sugerował bowiem...

- Czas już - powiedział Fal-Kan gardłowym głosem, używanym zwykle do napominania tych, którzy czynnie lekceważą zwyczaje, panujące w pieczarach - by wreszcie do nas wszystkich dotarła prawda o Przodku. Czy zastanawiałeś się, dlaczego ostatnio nie poświęcił nam żadnej uwagi?

Fan-Kal nie czekał na odpowiedź, lecz kontynuował:

- Otóż nasz Przodek - nie powiedział Szanowny Przodek, głos jego nie zdradził ani cienia szacunku - tak obawia się powrotu Demonów, że nawołuje do zjednoczenia wszystkich Ludzi, tak jakby wszyscy byli jednym klanem albo rodziną. Wszyscy Ludzie razem, wyobrażasz to sobie? – Gdy mówił o tym, wąsy aż mu się zjeżyły. - Wszyscy wojownicy wiedzą, że Demony odeszły na zawsze. Że wyniszczyły się nawzajem, że doprowadziły swój gatunek do takiego stanu, iż nie były w stanie się reprodukować, że z każdym dniem było ich coraz mniej, aż wreszcie zniknęły z powierzchni ziemi. Jak by się teraz mieli odrodzić? Nakładając ciało i futra na stare dawno pogrzebane kości? Bzdura. To tylko Przodek niepotrzebnie się tego obawia, przez co jego umysł wędruje ścieżkami, na jakie nikt rozważny przenigdy by nie wkroczył. Dowiedzieliśmy się przecież, gdy był tutaj ostatni z jego posłańców, że daruje innym Ludziom te same rzeczy, które przesyła do Pieczar. Dowiedzieliśmy się też, co za głupota, że rozważa możliwość rozejmu z Barkerami, aby walczyć z nimi ramię w ramię na wypadek, gdyby przyszło stawić czoła Demonom. Kiedy wyszło to na jaw, Starsi odmówili przyjęcia prezentów od Gammage’a i powiedzieli posłańcowi, żeby nigdy więcej nie powracał do pieczar, gdyż tych, którzy współpracują z Gammage’em nie będziemy już nazywać braćmi.

Furtig głośno przełknął ślinę. Tak, Gammage mógł tak postępować. A jednak za jego postawą musiało kryć się coś, o czym nie było powszechnie wiadomo, coś, co sprawiało, że nie miał innego wyboru. Bo przecież żaden Człowiek nie byłby aż tak głupi, żeby bez powodu dzielić swój oręż z wrogami. Chociaż... i Fal-Kan nie mówiłby o Gammage’u z taką nienawiścią, gdyby nie miał ku temu podstaw.

- Do Gammage’a z całą pewnością dotarły nasze słowa i dobrze je zrozumiał. - Fan-Kal ze złością poruszył ogonem. - Bowiem od tego czasu nie przybył od niego już żaden posłaniec. Słyszeliśmy od naszych współplemieńców z zachodu, że na północnym skraju legowisk wywieszono flagi, oznaczające zawieszenie broni, i gromadzą się tam jacyś obcy. Szkoda, że nie wiemy kim są. - Fal-Kan przez chwilę zastanawiał się, po czym dodał: - Być może, odwróciwszy się od własnego rodzaju, nie zamierzającego popierać jego szaleństw, Gammage przekazuje teraz innym owoce swoich poszukiwań. A to już jest okropny wstyd dla nas wszystkich, że ktoś taki między nami się wychował, dlatego na ten temat zawsze będziemy milczeć, chociaż języki aż świerzbią, by głośno potępiać Przodka.

- Musimy jednak - ciągną Fal-Kan - porozmawiać o znaku, który ujrzałeś na drzewie. To jest sprawa wszystkich wojowników, dlatego wszyscy powinni się o tym dowiedzieć i mieć możliwość wypowiedzenia się. Nie jesteśmy bowiem aż tak bogaci, by pozwolić innym przywłaszczać sobie masz kraj. Będziemy musieli również przekazać tę informację naszym zachodnim współbraciom. Wkrótce przybędą, by uczestniczyć w Próbach. Teraz idź i się najedz, wojowniku. Ja przekażę twoją informację pozostałym Starszym w pieczarach.


ROZDZIAŁ DRUGI

 

Zwiadowcy z pieczar pierwszych gości dojrzeli późnym popołudniem, jednak na miejsce, gdzie zazwyczaj rozbijali obóz, dotarli dopiero po zmroku. Tym razem klany z zachodu przybywały do pieczar. Gdy nadejdzie czas następnych Prób, z kolei Ludzie Furtiga będą musieli udać się na zachód.

Wszyscy młodzi wojownicy, którzy dotąd nie mieli par i powinni wziąć udział w zbliżającej się rywalizacji, zgromadzili się na drodze przed pieczarami (o ile Starsi nie obarczyli ich innymi obowiązkami). Mimo że otwarte przypatrywanie się gościom uważano za przejaw złego wychowania, nic nie było w stanie powstrzymać ich przed przyglądaniem się przybyszom. Trzeba jednak zaznaczyć, że starali się czynić to jak najdyskretniej. Szczególnie uważnie przyglądali się najsilniejszym, przenikali też wzrokiem pilnie strzeżone kręgi, w którym otoczone przez wojowników, znajdowały się te kobiety, które będą wybierały. Od czasu do czasu komuś udało się uchwycić spojrzenie którejś z nich.

Dla Furtiga jednak żadna kobieta z zachodu nie zdawała się tak atrakcyjna jak Fas-Tan z Pieczary Formora. Dlatego o wiele bardziej interesowali go rywale niż prawdopodobne nagrody, jakie mogłoby mu przynieść zwycięstwo, a pochodzące z drugiego klanu. Przyglądając się przeciwnikom stwierdził, że ma małe szanse, aby zostać wybranym przez Fas-Tan.

Z powodu osobliwych powikłań dziedzicznych, jakie występowały w jej rodzinie, jej futro miało dziwny kolor i było dłuższe niż futra pozostałych Ludzi. Głównie z tego powodu uważano Fas-Tan za piękną. Futerko na jej głowie i ramionach było trzykrotnie dłuższe od przeciętnego i dwukolorowe: wcale nie upstrzone plamami i plamkami, jak to często wśród Ludzi bywało, a ciemnobrązowe, przechodzące w kolor kremowy. Jej aksamitny ogon był również ciemny. Wielu wojowników kładło przed Pieczarą Formona zrobione własnoręcznie grzebienie z rybich ości, aby zwrócić na siebie uwagę Fas-Tan. Furtiga martwiła już sama myśl, że któremuś z nich uda się i na nim spocznie łaskawe oko tej, która wybiera.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin