Honoré de Balzac - Eugenia Grandet.pdf

(764 KB) Pobierz
665730 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
665730.001.png 665730.002.png
Honoriusz Balzac
Eugenia Grandet
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Istnieją w niektórych miastach prowincjonalnych domy, których widok rodzi melancholię,
podobną tej, jaką budzą najposępniejsze klasztory, najbardziej jednostajne stepy lub najsmut-
niejsze ruiny. Może jest w owych domostwach wraz i cisza klasztoru, i ugór stepu, i szkielety
ruin. Życie i ruch są tam tak spokojne, że obcy mógłby sądzić, iż domy te są wręcz nieza-
mieszkałe, gdyby nie spotkał naraz bladego i zimnego spojrzenia nieruchomej istoty, której
wpółmnisza twarz wychyli się z okna na odgłos nieznajomych kroków.
Te znamiona melancholii posiada fizjonomia pewnego domu w Saumur 1 na końcu stromej
ulicy, która wiedzie przez górną część miasta do zamku. Ulica ta, dziś mało uczęszczana, go-
rąca w lecie, zimna w zimie, miejscami ciemna, odznacza się dźwięcznością drobnego bruku,
zawsze czystego i suchego, ciasnotą swej krętej kolei, ciszą domów, które należą do starego
miasta i nad którymi wznoszą się wały.
Budowle te, liczące trzy wieki, są jeszcze mocne, mimo że zbudowane z drzewa; a rozma-
itość ich kształtów przydaje oryginalności tej części Saumur w oczach antykwariuszy 2 i arty-
stów. Trudno, mijając je, nie podziwiać olbrzymich belek, których rogi rzeźbione są w dzi-
waczne postacie i wieńczą czarną płaskorzeźbą parter większości tych domostw. Poprzeczne
bale pokryte są łupkiem i rysują się błękitną linią na wątłych ścianach takiego domu, zakoń-
czonego dachem w kształt gołębnika, uginającym się od lat, o gontach przegniłych i wygię-
tych od słońca i deszczu. Gzymsy u okien, zużyte i sczerniałe, z zaledwie widocznymi deli-
katnymi rzeźbami, wydają się zbyt lekkie na ciemne gliniane doniczki, z których strzelają
goździki albo róże biednej robotnicy. Dalej widać drzwi opatrzone olbrzymimi ćwiekami, w
których duch naszych przodków zaklął domowe hieroglify, niemożliwe do odcyfrowania. Ja-
kiś protestant wypisał tam swoje credo albo jakiś stronnik ligi 3 przeklął Henryka IV. Może
jakiś mieszczanin wyrył tam swoje parafiańskie godności, chwałę swego zapomnianego urzę-
du. Jest tam cała historia Francji. Obok jakiegoś domu o ścianach obrzuconych tynkiem, na
których rzemieślnik uczcił swoją gracę murarską, wznosi się pałac szlachcica, gdzie na łuku
kamiennej bramy widać jeszcze ślad jego herbu, skruszonego rozmaitymi rewolucjami, które
od 1789 wstrząsały krajem.
Na tej ulicy mieszkania parterowe kupców to nie są ani sklepy, ani magazyny; entuzjasta
średniowiecza odnalazłby tam warsztat naszych ojców w całej jego naiwnej prostocie. Te ni-
skie sale, które nie mają ani szyldu, ani gablotki, ani witraży, są głębokie, ciemne, bez żadnej
zewnętrznej lub wewnętrznej ozdoby. Drzwi masywne są grubo okute; górna ich część otwie-
ra się do wewnątrz, dolna zaś, uzbrojona dzwonkiem, jest w ustawicznym ruchu. Powietrze i
światło dochodzą do tej wilgotnej nory albo górą drzwi, albo też przestrzenią między sklepie-
niem, podłogą i przymurkiem, gdzie umieszczone są mocne okiennice, zdejmowane rano, za-
kładane wieczór i opatrzone żelaznymi sztabami, które się przyśrubowuje. Przymurek ten słu-
ży za wystawę towaru.
Tu nie ma żadnej szarlatanerii. Zależnie od rodzaju handlu wystawa składa się z dwóch
szaflików pełnych soli i sztokfisza, z paru zwojów żaglowego płótna, lin, mosiądzu wiszące-
go u stropu, z obręczy wzdłuż muru lub kilku sztuk sukna na półkach.
1 S a u m u r – miasteczko nad Loarą w Andegawenii (Anjou), starej prowincji francuskiej, której głównym mia-
stem jest wymienione dalej Angers.
2 A n t y k w a r i u s z – tu w znaczeniu: badacz starożytności, historyk.
3 S t r o n n i k l i g i – nazwę ligi nosiło w drugiej połowie XVI w. stronnictwo katolickie, któremu przewodził
ród Gwizjuszów; po śmierci znanego z historii Polski Henryka III Walezjusza usiłowało ono nie dopuścić do
tronu jego następcy, późniejszego Henryka IV, który początkowo był protestantem.
4
Skoro wejdziesz, dziewczyna czyściutka, tryskająca młodością, w białej chusteczce, z
czerwonymi rękami, porzuca swoje druty, woła ojca lub matkę, którzy przychodzą i obsługują
cię wedle życzenia, flegmatycznie, uprzejmie lub opryskliwie, zależnie od swego charakteru,
za dwa grosze lub za dwadzieścia tysięcy franków. Ujrzysz tam handlarza klepek, siedzącego
przed bramą i młynkującego palcami wśród pogwarki z sąsiadem. Na pozór ma tylko desecz-
ki do zabezpieczenia butelek i parę paczek łat; ale warsztat jego mieszczący się w porcie ob-
sługuje wszystkich bednarzy w całym Anjou; wie co do jednej sztuki, ile może być potrzeba
beczek, kiedy zbiór jest dobry; promień słońca bogaci go, słota go rujnuje; w ciągu jednego
ranka beczki warte są jedenaście franków albo spadają do sześciu. W tych stronach, jak w Tu-
renii 4 , zmiany atmosferyczne regulują życie handlowe. Winiarze, właściciele ziemscy, han-
dlarze drzewa, oberżyści, marynarze, wszyscy wypatrują promienia słońca; kładąc się wie-
czór spać drżą, aby się nie dowiedzieli rano, że w nocy był przymrozek; boją się deszczu,
wiatru, suszy, pragną wody, gorąca, chmur na zawołanie. Toczy się nieustanny pojedynek
między niebem a ziemskimi interesami. Barometr zasmuca, rozchmurza, weseli na przemian
fizjonomie. Z jednego końca tej starożytnej ulicy na drugi słowa: „Ależ mamy cudowny
czas!” biegną od bramy do bramy. I każdy odpowiada: ,,Pada deszcz, ale luidorów 5 !” wie-
dząc, ile mu ich przynosi promień słońca albo deszcz, gdy przyjdzie w porę.
W sobotę, koło południa, kiedy jest ładnie, nie dostaniesz ani za grosz towaru u tych dziel-
nych kupców. Każdy śpieszy do swej winnicy, do swej zagrody i spędza dwa dni na wsi. Tam
– skoro wszystko jest przewidziane: kupno, sprzedaż, zysk – kupcy mogą dziesięć godzin
dziennie obrócić na wywczasy, na obserwacje, plotki, szpiegowanie się wzajemne. Gospodyni
nie kupi kuropatwy, aby sąsiedzi nie spytali męża, czy była dobrze upieczona. Młoda dziew-
czyna nie wystawi głowy oknem, aby jej nie widziały wszystkie próżnujące grupy. Sumienia
są tam przejrzyste, tak samo jak nie mają tajemnic te niedostępne, czarne i milczące domy.
Życie spływa przeważnie na powietrzu; każda rodzina siada przed bramą, tam śniada, tam ja-
da, tam się kłóci. Nie przejdzie ulicą nikt, aby mu się nie przyjrzano. Toteż niegdyś, kiedy
obcy przybywał do miasta na prowincji, drwiono zeń od bramy do bramy. Stąd trefne po-
wiastki, stąd przydomek kpiarzy, dawany mieszkańcom Angers, mistrzom w obracaniu języ-
kiem.
Dawne pałace starego miasta zajmują górną część tej ulicy, niegdyś zamieszkałej przez
okoliczną szlachtę.
Smutny dom, w którym spełniły się wypadki tego opowiadania, był właśnie jednym z ta-
kich mieszkań, czcigodnych zabytków epoki, gdy ludzi i rzeczy cechował ów charakter pro-
stoty, którą francuskie obyczaje tracą z każdym dniem.
Idąc zakrętami tej malowniczej drogi, której każdy zaułek budzi wspomnienia i której
ogólne wrażenie pogrąża w zadumie, spostrzegasz dość ciemne zagłębienie, w którym ukryta
jest brama domu należącego do pana Grandet. Niepodobna ocenić dźwięku tych słów, o ile
się nie zna życiorysu pana Grandet.
Pan Grandet zażywał w Saumur reputacji, której przyczyn i skutków nie zrozumieją osoby
obce obyczajom prowincji. Pan Grandet, jeszcze nazywany przez niektórych o j c i e c G r a
n d e t (ale liczba tych starców malała z każdym dniem), był w roku 1789 majstrem bednar-
skim bardzo dostatnim, umiejącym pisać, czytać i rachować. Skoro Republika wystawiła na
sprzedaż w okręgu Saumur dobra kleru, bednarz, wówczas liczący czterdzieści lat, ożenił się
był właśnie z córką bogatego handlarza desek. Grandet skupiwszy całą swą- gotowiznę oraz
posag żony – razem dwa tysiące ludwików – udał się do powiatu, gdzie przy pomocy dwustu
ludwików, ofiarowanych przez jego teścia surowemu republikaninowi nadzorującemu sprze-
4 T u r e n i a – jedna z najżyźniejszych prowincji francuskich, granicząca od wschodu z Andegawenią; głównym
jej miastem jest Tours, położone o 200 kilometrów na płd.-zach. od Paryża.
5 L u i d o r – albo ludwik, złota moneta francuska, tak nazwana od wytłaczanej na niej podobizny Ludwika XIII,
za którego czasów (w. XVII) weszła w życie.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin