14.Preston_Fayrene_W_pulapce_uczuc.pdf

(666 KB) Pobierz
104270036 UNPDF
FAYRENE PRESTON
W PUŁAPCE
UCZUĆ
Przełożyła
Ewa Jagielska - Pszczel
PHANTOM PRESS INTERNATIONAL
GDAŃSK 1992
SwanSea 1898
Wstęp
We wszystkich oknach SwanSea płonęły światła.
Dźwięki tanecznej muzyki rozbrzmiewały w eleganckich sa­
lonach i holach. W sali balowej wirowały wytwornie ubrane
pary, a naszyjniki kobiet migotały jak płomienie.
Pół kilometra od SwanSea Leonora Deverell spacero­
wała po opustoszałym tarasie, przytulonym do smaganego
wichrem skalnego urwiska. Nawet tu odnalazła ją cicha
melodia walca.
Gdzie on się podziewa?
Przystanęła. Spojrzała w górę, na zawieszony nad
SwanSea duży żółty księżyc, próbując odgadnąć czas. Mu­
siała już minąć co najmniej godzina od chwili, kiedy stary
zegar w foyer wybił północ. Nerwowo zacisnęła dłonie. Po­
wóz z bagażami już na nich czekał. Piastunka Johna spa­
kowała wszystkie jego ubranka i zabawki, a jeśli wszystko
przebiegało zgodnie z planem, on również czekał już w po­
wozie. Dla trzyletniego dziecka będzie to długa, męcząca
podróż. Leonora miała nadzieję, że chłopiec prześpi całą
drogę do Bostonu, skąd popłyną statkiem do Europy.
Gdzie on się podziewa?
Uspokój się, skarciła samą siebie, wszystko będzie do­
brze. Teraz dopiero zrozumiała, czym jest miłość. Czuła się
szczęśliwa, z radością oczekiwała nadchodzących dni.
Na odgłos kroków odwróciła się gwałtownie. Widok
własnego męża zmroził krew w jej żyłach.
— Czas, byś wróciła na bal, Leonoro. Dobiega już pra­
wie końca, a ty zapewne chciałabyś pożegnać gości.
Nawet w wątłym świetle księżyca mogła dostrzec
gniew w jego niebieskich, zimnych oczach.
5
— Edwardzie, ja...
— Naturalnie założysz znów swoją suknię balową. Wy­
obrażasz sobie reakcję gości, gdyby ujrzeli cię w podróżnym
kostiumie?
Był taki wysoki, duży, taki mocny. Przez cztery lata
małżeństwa nigdy mu się nie sprzeciwiała, lecz teraz miłość
do Wyatta dała jej odwagę, jakiej dotąd nie znała.
— Nie mogę pozostać dłużej z tobą, Edwardzie. Robi­
łam wszystko, by nasze małżeństwo było udane, lecz tobie
na mnie nie zależało. Nie kochamy się, a ja więdnę bez mi­
łości. — Na moment przerwała. — Odchodzę, Edwardzie.
— Nie zrobisz tego, Leonoro. — W rozkazującym ge­
ście wyciągnął do niej rękę. — Chodź ze mną. Twoja poko­
jówka czeka, by pomóc ci się przebrać. Jeśli się pośpieszysz,
nikt niczego nie zauważy.
— Tylko to cię obchodzi, prawda? — Rozpacz za­
drżała w jej głosie. — Wszystko na pokaz. Wszystko dla
zyskania sobie uznania otoczenia.
— Nie mam teraz czasu dyskutować z tobą na ten
temat.
— Ty nigdy nie masz czasu na dyskusję ze mną na jaki­
kolwiek temat, Edwardzie. Sądziłam, że wszyscy mężczyźni
są tacy sami dopóki nie poznałam Wyatta.
Zacisnął mocno zęby.
— Wyatt Redmond jest ubogim malarzem, którego
wynająłem, aby namalował twój portret. Z pewnością nie
zrobisz głupstwa z powodu takiego zera jak on. Jest nikim.
— On nie jest nikim — powiedziała. Łzy dławiły ją
w gardle. — Jest człowiekiem, którego kocham.
— Nic ci nie może ofiarować.
— Może mi dać wszystko, co się liczy.
Na krótką chwilę wyraz prawdziwego zaskoczenia po­
jawił się w oczach Edwarda.
— Nie rozumiem. Dałem ci wszystko, czego pragnę­
łaś. Największy dom w Ameryce. Piękne ubrania. Suk-
6
nia, którą miałaś na sobie dzisiaj wieczorem jest dziełem
„Worth of Paris". Posiadasz jedną z najcenniejszych w tym
kraju kolekcji biżuterii. Przesunął ręką po topazie, kości
słoniowej, złotej lilii, wpiętej w klapę jej żakietu.
Na moment zesztywniała: lilia nie była prezentem
od niego. Uświadomiła sobie jednak, że nie miało to już
obecnie żadnego znaczenia.
— To ty tego wszystkiego pragnąłeś, Edwardzie. Tego
wszystkiego ty potrzebowałeś. Ja chciałam tylko twojej mi­
łości.
— Miłości? — W jego głosie zabrzmiała obawa, iż Le-
onora jest niespełna rozumu.
— Odchodzę, Edwardzie, już nie możesz mnie zatrzy­
mać.
Uchwycił ją mocno za rękę.
— Nie zabierzesz mojego syna.
Tego się właśnie obawiała. Posiadanie potomstwa było
obsesją Edwarda, a John był jedynym dzieckiem, jakie mu
dała.
Przełknęła ślinę.
— Oczywiście John pojedzie ze mną. Jestem jego
matką.
— Co to za matka, która pozbawia syna ojca? Co to
za matka, która pozwoliłaby, by jej dziecko było świadkiem
stosunków łączących ją z kochankiem? Oświadczam, że nie
dopuszczę do tego. Nie będzie skandalu. Nie, Leonoro,
John zostanie ze mną. — Pochylając się, przybliżał swoją
twarz do jej twarzy, brutalnie zwiększając uścisk na jej ręce,
aż do bólu.
— Zastanów się nad tym wszystkim, Leonoro. Jedyną
drogą ucieczki ode mnie jest śmierć.
Spojrzała na niego przerażona.
Żadne z nich nie spostrzegło, że za ich plecami światła
SwanSea gasły jedno za drugim.
7
SwanSea, dzisiaj
1
Nie zwracając na siebie niczyjej uwagi, zajął miejsce
wśród grupy widzów sesji fotograficznej i utkwił swój sta­
lowy, zimny wzrok w światowej sławy modelce, Lianie Mar-
chal.
Stała na marmurowych schodach na tle pawia, zaklę­
tego w witraż okna Tiffany'ego. Była uosobieniem piękna
i pogody.
Posadzka wyłożona była barwną mozaiką, układającą
się w piękny ogon pawi, ciągnący się przez główne schody
aż do wielkiego holu, w którym stali widzowie. Wszystkie te
wspaniałości zapierały dech w piersiach, lecz musiał przy­
znać obiektywnie, że były niczym w porównaniu z żywym
pięknem modelki.
Była najdoskonalszym dziełem sztuki. Brakowało jej
tylko serca i duszy.
Leniwie przesunął po białym monogramie R Z, wy­
haftowanym na mankiecie swojej koszuli, przyglądając się
ludziom pracującym z modelką. Wiedział już, że obecny
tutaj fotograf — Clay Phillips — jest w zastępstwie sław­
nego Jeana-Paula Saviona, jednego z największych mi­
strzów sztuki fotograficznej, który w czasie ostatniej po­
dróży na Środkowy Wschód zaraził się wirusem i zmuszony
był pozostać w swoim domu w Paryżu.
Jego usta wykrzywił grymas niezadowolenia. Szkoda.
— Jak leci, Rosalyn? — zawołał Clay do kobiety
w średnim wieku, która zręcznie wcierała róż w doskonałe
policzki Liany. — Czy już skończyłaś?
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin