30.Preston_Fayrene_ Ametystowa_mgla.pdf

(612 KB) Pobierz
Amethyst Mist
192594382.001.png
FAYRENE PRESTON
AMETYSTOWA
MG Ł A
192594382.002.png
1
ROZDZIAŁ 1
Ciemność i burza oślepiały ją i ogłuszały. Była wyczerpana i obolała,
potknąwszy się o coś twardego, krzyknęła i instynktownie wyciągając rękę,
zraniła się o chropowatą korę.
Nie wiedziała, gdzie się znajduje. Nie była w stanie myśleć, nic nie
widziała. Docierało do niej tylko jedno — musi iść naprzód.
Błyskawica rozdarła ciemności i zaraz potem eksplodował piorun. Niebo
zdawało się pękać. Kiedy gałąź uderzyła ją w twarz, zatoczyła się do tyłu.
Nie upadła jednak i utrzymawszy równowagę, mozolnie ruszyła dalej.
Była kompletnie zdezorientowana, ale wiedziała jedno: nie mogła
pozwolić złapać się w pułapkę. Niezależnie od wszystkiego, musiała
uwolnić się od ciemności i burzy.
Światła nie spostrzegła aż do momentu, kiedy niemalże dotarła do jego
źródła.
Burza nacierała na chatę. Brady McCulloch, nie zważając na szalejący na
zewnątrz żywioł, dorzucił drewna do ognia.
Usiadł na tapczanie i sięgnął po kawę. Obok leżała otwarta książka.
Płomienie w murowanym kominku migotały, sycząc i iskrząc się. Było
ciepło.
Intensywność i gwałtowność burzy zawsze sprawiały Brady'emu
przyjemność. Łączyły w sobie piękno i pasję z ogromną zdolnością
niszczenia. Burze były dla niego uosobieniem życia.
Grzmot z narastającą siłą przetoczył się przez niebo i wybuchnął z mocą,
która spowodowała drżenie szyb. Na Bradym nie zrobiło to jednak żadnego
wrażenia, życie też nie robiło na nim wrażenia. Już nie.
Założył nogę na nogę i pociągnął łyk kawy. Według prognozy pogody
front burzowy mógł przez jakiś czas utrzymać się nad okolicą. Sprzyjałoby
to jego pracy. Chciał stworzyć coś pięknego i żywego właśnie w tej
naładowanej elektrycznością atmosferze.
Leżący u jego stóp seter irlandzki, Rodin, podniósł nagle łeb i spojrzał w
kierunku drzwi.
— O co chodzi, stary?
Rodin rzucił swemu panu przelotne spojrzenie i z powrotem utkwił
wzrok w drzwiach frontowych. Brady zachichotał.
— Lubisz towarzystwo, prawda? Przykro mi, że go przy mnie nie masz.
Złą osobę wybrałeś na pana.
Rodin, najwyraźniej nie zainteresowany poglądami swego właściciela na
jego psie życie, podreptał w kierunku dużych sosnowych drzwi. Przez
chwilę obwąchiwał je, a potem spojrzał błagalnie na Brady'ego.
— Mówię ci, że nikt nie przyjdzie do nas dziś wieczorem.
Rodin utkwił w nim jednak niezwykle intensywne spojrzenie.
Brady westchnął:
— Nie zaznasz spokoju, dopóki nie otworzę drzwi, co? W odpowiedzi
Rodin zamachał ogonem.
— Dobrze stary, wygrałeś.
Brady odstawił kubek i podniósł się. Z rozbawieniem pomyślał, że
nieczęsto dogadza swemu psu. Rodin dotrzymywał mu towarzystwa i darzył
przywiązaniem, w zamian wymagając bardzo niewiele. Był dla Brady'ego
wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Odryglował zamek i otworzył drzwi.
Błyskawica, oderwawszy się od nieba, uderzyła w szczyt pobliskiej
sosny, rozszczepiając ją na pół.
W jego ramiona osunęła się kobieta. „Co, u diabła?"— pomyślał.
Po chwili osłupienia zaczął działać instynktownie. Na wpoi wniósł, na
wpół wciągnął ją do chaty i położył na podłodze. Zatrzasnął drzwi. Potem
odwrócił się i obejrzał nieoczekiwanego gościa.
Miała ciemne włosy i od stóp do głów przesiąknięta była wodą.
Olbrzymi guz pod lewym okiem sięgał linii włosów i przybierał już
fioletową barwę. Cała twarz była podrapana.
Rodin, zadowolony z przybycia gościa, węszył przy jej szyi i włosach.
— Siad, Rodin.
Brady ukląkł przy kobiecie, aby sprawdzić jej puls. Był wyraźny, choć
trochę nierówny. Dziękując Bogu, delikatnie uniósł kobietę i zdjął z niej
płaszcz. Kremowa jedwabna bluzka i płócienne spodnie oblepiały wspaniałą
figurę. Położył ją z powrotem. Oczywiste było, że miała wypadek,
sprawdził więc szybko, czy nie ma jakiegoś złamania. Na szczęście jego
obawy okazały się nieuzasadnione. Pomyślał, że musi być w szoku, a więc
potrzebuje ciepła i suchego ubrania.
Podniósł ją z łatwością i zaniósł po schodach do sypialni. Sam zdjął z
niej ubranie, a po krótkim wahaniu również koronkową bieliznę.
Zobaczył skórę białą i przezroczystą, co sprawiło, że pomyślał przez
chwilę o alabastrze. Była również zimna, więc szybko przykrył ją kołdrą.
Czuła na ciele jego silne dłonie i ich pewny dotyk nie wywoływał w niej
strachu. Kiedy zdjął całe ubranie z obolałego ciała, poczuła ulgę.
3
Słyszała burzę, ale nie czuła już uderzeń wiatru i deszczu. Kłujący ból
ciągle rozsadzał głowę, ale to nie było teraz najważniejsze. Najważniejszy
był on. Wielkim wysiłkiem woli otworzyła oczy i zobaczyła pochyloną nad
sobą twarz o aroganckich i grubych rysach. Wyglądała, jakby była z brązu
pokrytego żłobieniami i zmarszczkami. A kiedy spojrzał na nią, stwierdziła,
że szare oczy były zdecydowane. Twarz ta uspokoiła ją. Ten człowiek
powstrzyma burzę, przy nim będzie bezpieczna.
Jej oczy zaskoczyły Brady'ego. Były piękne, ametystowe. Całkowita
ufność, z jaką na niego spoglądały, zaszokowała go. Podobnie jak jej słowa:
— Dzięki Bogu, znalazłam cię — wyszeptała.
Z zaskoczeniem stwierdził, że odezwała się w nim czułość, a myślał, że
od dawna to uczucie jest mu obce. Usiadł na brzegu łóżka i poprawił kołdrę.
— Szukałaś mnie?
— Tak.
Szybko zaczął grzebać w pamięci i czułość zniknęła.
— Dobrze, znalazłaś mnie. I co teraz?
Na twarzy kobiety pojawił się cień uśmiechu. Nieskomplikowana
słodycz tego uśmiechu zirytowała Brady'ego, nawet kiedy uświadomił sobie
irracjonalność tego odczucia. Jednakże po raz pierwszy od dawna ktoś
złożył mu niezapowiedzianą wizytę.
— Jak mnie znalazłaś?
Zmieszana zmarszczyła brwi, a w oczach można było dostrzec ból, jaki
sprawił jej ten odruch.
— Mniejsza o to. To bez znaczenia — odpowiedział sobie. — Na próżno
przeszłaś to piekło.
— Naprawdę? Szybko kiwnął głową.
— Jak tylko będzie to możliwe, wrócisz tam, skąd przybyłaś.
— Tak —jej głos wyrażał całkowitą aprobatę.
— Co się właściwie stało? Straciłaś w czasie burzy kontrolę nad
samochodem?
— Burza — wyszeptała. — Ale teraz już jestem bezpieczna.
Zatrzepotała powiekami i zamknęła oczy, pozostawiając go bez
odpowiedzi. Sprawiała wrażenie bardzo wątłej i kruchej. Zastanowił się, jak
poważne mogą być jej obrażenia. Potem zaklął — mógłby tak zastanawiać
się do przyszłego tygodnia, a jej trzeba było pomóc.
Ruch materaca, kiedy podnosił się, obudził ją. Wpadła w popłoch.
Chwyciła go za rękaw koszuli.
— Nie zostawisz mnie, prawda?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin