o. Augustyn Pelanowski_gn2010.doc

(537 KB) Pobierz

GN 2010

 

Bóg zaczyna od niczego  …

Puste stągwie, puste serca   …

Czytać, by widzieć  …

Przyznaj, że potrzebujesz pomocy  …

Powołanie, czyli oderwanie  …

Podniósł oczy  …

Błogosławione niezaspokojenie

Wyjdź z namiotu!  …

Bóg wierzy w człowieka  …

Kocha i czeka  …

Uwolnienie od kamieni  …

Pożądanie duszy  …

Zwierciadło w trumnie  …

Bliźniacze podobieństwo do Boga  …

Żarzące się węgle  …

Miłość jak ogień  …

Miłość odporna na wszystko  ..

Jak w banku  …

Słowa pełne mocy  …

Ojciec, Syn, Duch

Naim znaczy umiłowany  …

Pokusa bycia nadczłowiekiem

Jezus nie dba o reklamę  …

Nie przesadzajmy!  …

Wracajmy do ojczyzny  …

Kto tu kogo leczy?  …

W kogo się wpatrujesz, tym się stajesz  …

Modlitwa jak pocałunek  …

Niebezpieczne credo egoisty

Niezwykłe w rzeczach zwykłych  .

Szczęście wśród porażek  …

Co może Matka?  …

Ostatnie, czyli najlepsze  …

A cóż to za armia nadciąga?  …

Uczucia Boga  …

Majątek do rozdania  …

Sami nie wyliżemy się z ran  …

Kto nie wierzy w Boga, uwierzy we wszystko  …

Obmowa jak trąd  …

Wzniesione ręce Mojżesza, Jezusa, moje  …

Modlić się, aby być sobą  …

Mało poważny pan  …

Kim tam będziemy  …

Kto chce żyć wiecznie 

Chcę, by przyszedł już Pan  …

Korzenie zła  …

Wątpliwości proroka  …

Miriam – drabina do nieba  …

Noc ciemna i błogosławiona  …

 

Bóg zaczyna od niczego

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Jakże wysłuchane bywają modlitwy, gdy je zanosimy w największym uniżeniu!

 

Zanim Jezus pojawił się jako Mesjasz, wpierw wystąpił Jan Chrzciciel. To ma znaczenie również dla nas, gdyż zagłębienie się w chrześcijaństwo musi być poprzedzone tym wstępem pokutnym, którym posługiwał Jan. Droga duchowa ku Bogu zaczyna się na pustkowiu. Bóg ma szczególne upodobanie, by zaczynać od niczego i kiedy decyduje się z nami tworzyć relacje, zaczyna od propozycji oczyszczenia nas, ogołocenia. Do Boga nie zbliżamy się inaczej jak tylko przez jakiś rodzaj pustki, duchowego ubóstwa.

 

Pierwsze błogosławieństwo to błogosławieństwo ubóstwa duchowego. Ubodzy w duchu mogą być dopiero szczęśliwi, podobnie jak jedynie puste naczynie wypełnia się szlachetnym winem. Temu

pierwszemu krokowi ku Bogu odpowiada w mistyce droga oczyszczenia: „via purgativa”, która wszak jest kontynuacją chrztu. „Via purgativa” to krok ku wyrzeczeniu się siebie takim, jakim się było – ku wyrzeczeniu się starego życia i wszystkiego, co było z nim związane. Nierzadko kosztuje nas to utratę wszystkiego, co było złe, ale nawet i tego, co uważaliśmy za dobre. Chrystus zaraz po chrzcie udał się na pustynię, gdzie spędził 40 dni. To pierwszy krok ku rozwojowi duchowemu w chrześcijaństwie. Gdy się wyłączasz na jakiś czas z aktywności zewnętrznej, uruchamia się wnętrze.

 

Czyż nie jest podobnie z naszymi zmysłami? Wyłączenie z funkcji jednego ze zmysłów powoduje, że pozostałe cztery wzmacniają swe działanie. Jeśli wyciszylibyśmy cztery zmysły, ostatni stałby się czterokrotnie silniejszy. Gdy umartwilibyśmy wszystkie, szósty zmysł – kontemplacja – nabrałby potężnego skupienia. Na pustyni człowiek jest niezaspokojony zmysłowo, ponieważ trwa w pustce, dlatego też szósty zmysł – kontemplacja – intensyfikuje się z godziny na godzinę, a niebo tak łatwo się wtedy otwiera! Jezus stojąc w wodach Jordanu, modlił się, a gdy się modlił, otworzyły się niebiosa. Jakże wysłuchane bywają modlitwy, gdy je zanosimy w największym uniżeniu!

 

Bóg Ojciec wypowiada słowa o upodobaniu w swoim Synu, gdy ten stoi na samym dnie, ogołocony z szat, pokorny i niczym nie różniący się od tych, którzy stali na brzegu i czekali na swoją kolej. Dlaczego? Byśmy mogli być adresatami tych słów, które Ojciec wypowiedział o Nim. Tyle że trzeba zejść do poziomu prawdy o sobie. Jezus zejdzie jeszcze niżej, gdy Go podwyższą na krzyżu, a On będzie przeżywał opuszczenie przez Ojca. Głos, który rozległ się nad Jordanem wprost z niebios, zamilknie w czasie ukrzyżowania, by Ten, który został ukrzyżowany, zniżył się do poziomu jeszcze niższego niż Jordan, do poziomu ludzkiej rozpaczy i osamotnienia. A wszystko to po to, by nawet najbardziej opuszczony człowiek mógł w swej pustce ujrzeć, że nie jest już sam, że jest przy nim od tej chwili Chrystus. Opuszczenie Jezusa wypełniło jego obecnością każdą ludzką pustkę, nawet najbardziej depresyjną i beznadziejną.

Puste stągwie, puste serca

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Jej imię znaczy kropla – MIRIAM. Wystarczy jedną łzę wylać przed Jej obliczem i Ona przytuli bardziej bezpiecznie niż matka.

 

Pierwsze chwile ludzkiego życia zwykle zaspokaja uczuciowo nasza matka, ale w miarę upływu lat następuje rozstanie. Może jednak być i tak, że matka nie ma czasu dla dziecka albo je po prostu ignoruje i odpycha. Wtedy w sercu dziecka rodzi się głód. Tak może być wiele lat, w końcu człowiek nie wytrzymuje i zaczyna szukać kogoś, kto zastąpiłby matkę. Możemy jej szukać wśród rówieśniczek, przyjaciółek, nauczycielek, autorytetów, ale zawsze będzie tak samo. Łaknienie budzi silną potrzebę zaspokojenia, stajemy się nienasyceni, chcemy więcej i więcej. Ciepła, bliskości, deklaracji, przytulenia, afirmacji, akceptacji, zrozumienia, spełnienia wszystkich marzeń. W końcu wkradają się zazdrość, lęk przed opuszczeniem i próby zniewolenia kogoś, podejrzliwość, czułość, w końcu złość, nienawiść, odrzucenie, ból.

 

Kto zastąpi ci matkę? Cud w Kanie Galilejskiej jest też cudem odzyskania matczynej miłości! Kiedy zabrakło wina, kiedy zabrakło upojenia miłością, pojawiła się Maryja. Czy naprawdę Ona może cudownie zaspokoić? Pomyślmy o tych sześciu stągwiach. Stały za drzwiami, jak odrzucone dzieci za drzwiami serca matek i ojców. Skamieniałe jak kamienne są losy niekochanych córek, zimne jak nieogrzane serca, puste jak głód miłości we wnętrzu tylu dziewczyn i chłopców. Za drzwiami, poza domem, poza miłością. Służyły do obmyć, czyli nie używano ich do spożywczych celów. Każdy przy nich tylko mył ręce, każdy zostawiał przy nich brud. Z takich naczyń każdy by się brzydził wypić nie tylko wino, ale cokolwiek.

 

Czasem najbliżsi nami się brzydzą. Zostawiają na nas tylko swoje brudy, wylewają nienawiść i niezadowolenie, rozpacz i beznadzieję, złość i wściekłość. To jest takie bezsensowne życie, dopóki nie pojawi się Maryja. Jej imię można przetłumaczyć jako kropla – MIRIAM. Kropla tak mała jak małe jest ziarenko drewniane na różańcu. Wystarczy jedna łza, jedna kropla z Jej policzka i wszystko jest inne. Trzeba jednak chwytać w swe ręce Jej łzy, zaklęte w różańcowy sznur. Wystarczy jedną kroplę, jedną łzę wylać przed Jej obliczem i Ona przytuli bardziej bezpiecznie niż matka.

 

Nie wyrzuci z kaplicy, z domu, z kościoła, z pracy, ze szczęścia, nie zgorszy się, nie usunie z królestwa niebieskiego, choćbyś nie wiem jak źle o sobie myślał lub myślała. Ona myśli zawsze o Tobie więcej niż dobrze. Nawet sam Bóg wybrał Ją sobie za MATKĘ LUDZKĄ. Czyż i my nie powinniśmy? Jak to uczynić? Każda miłość potrzebuje dwóch rzeczy: zapatrzenia i słów. Kontemplowania ikony i choćby jednego różańca każdego dnia, który będzie zwierzaniem się i powierzaniem się Matce. Potrzebujesz tego i dlatego podsuwam ci właściwą Osobę. Wystarczy, że zaczniesz, reszty Ona dokona. Pusta stągiew twojego serca wypełni się nie brudem, ale winem miłości Jezusa. Potrzebujemy miłości, która jest w Matce Miłości.

Czytać, by widzieć

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Czytając Biblię, mam szansę widzieć Chrystusa, a nie tylko o Nim czegoś się dowiedzieć.

 

W średniowieczu mnóstwo ludzi było analfabetami, więc budowniczowie katedr zdobywali się na to, by epopeje biblijne tłumaczyć na język obrazów, rzeźb i witraży. Wiemy, że wiara zaczyna się od słuchania, ale czy jest coś wcześniej, czy jest coś przed słuchaniem? Przed słowem jest wizja, niekoniecznie nadprzyrodzone objawienie. Nigdy nie zapomnę słów, które wypowiedział Henri de Lubac, komentując konstytucję soborową „Dei verbum”: „Choć objawienie biblijne jest istotnie objawieniem słowa, jest jednak nie tylko tym. Teofanie Starego Testamentu sugerują nam, że ponad słowem jest jeszcze wizja, a cała Biblia jest wręcz przepełniona tęsknotą i pragnieniem ujrzenia Boga”.

 

Żeby spisać ewangelię, św. Łukasz wysłuchiwał od naocznych świadków wszystkiego, co było smakiem ich oczu, gdy pośród nich przebywał Jezus. Niewykluczone, że wtedy właśnie spotkał też Matkę Jezusa. Zanim cokolwiek spisał, chciał zobaczyć na własne oczy miejsca i ludzi, którzy widzieli i słyszeli Jezusa. Jezus najpierw chciał być widziany na ulicach Nazaretu jako zwykły człowiek, by nikt później nie miał wątpliwości, że Bóg może stać się człowiekiem. Piłat miał przed sobą tego samego Syna Boga, ale mimo intelektualnego wyrobienia i kultury, niczego poza człowiekiem nie potrafił się dopatrzeć. Chodzi o to, by nie tylko słyszeć o Nim, ale też by w końcu Go zobaczyć, i nie tylko widzieć, ale też dopatrzeć się Boga.

 

Widzenie kogoś czyni go bliższym, niż słyszenie o nim lub słyszenie jego słów. Gdy kogoś widzę, doświadczam go bezpośrednio, mogę do niego przylgnąć, zjednoczyć się z nim, słysząc o kimś, mogę tylko sobie go wyobrazić, a wyobrażenia bywają zwodnicze. Widzenie jest odczuwaniem smaku czyjegoś istnienia. Benedykt XVI komentował Psalm: „»Chodźcie i zobaczcie, jak słodki jest Pan«, dopiero skosztowanie prowadzi do zobaczenia. Pomyślmy o uczniach z Emaus: dopiero podczas wspólnej biesiady z Jezusem, dopiero podczas przełamywania chleba otwierają im się oczy. Dopiero gdy rzeczywiście doświadczą jedności z Panem, przejrzą. To dotyczy nas wszystkich: oprócz myślenia i mówienia potrzebujemy doświadczenia wiary, życiowej relacji z Jezusem Chrystusem”.

 

Czytając Biblię, chcę widzieć. Widząc, chcę kosztować, jak słodki jest Pan. Dla człowieka kultury euroame-rykańskiej słowo jest nośnikiem informacji intelektualnych, dla człowieka Biblii słowo natchnione jest przestrzenią ukrywającą obecność Boga, możliwością spotkania się z Nim. Czytając Biblię, mam szansę widzieć Chrystusa w każdym słowie, a nie tylko o Nim czegoś się dowiedzieć. W Księdze Wyjścia, tam, gdzie mowa o objawieniu się Boga na Synaju, zapisano, iż Izraelici widzieli dźwięki, a nie, że je słyszeli (Wyj 20,18). Raszi tłumaczył ten fenomen tak: „widzieli oni rzeczy, które są do usłyszenia i były niemożliwe do zobaczenia kiedykolwiek indziej”.

Przyznaj, że potrzebujesz pomocy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Dziecko jest zbyt słabe, by się bronić, i każde cierpienie jest dla niego zbyt duże. Dlatego, gdy dorasta, buduje mury, by ochronić siebie przed upokorzeniami.

 

Przyznać się do potrzeby uzdrowienia jest niezmiernie trudno, gdyż to oznacza utratę dumnej maski kogoś, kto sobie świetnie radzi. Żydzi w synagodze byli nastawieni na piękne kazanie o wszystkim i o niczym. Tymczasem Jezus przychodzi z uzdrowieniem, ale żeby doznać uzdrowienia, trzeba w sobie uznać chorobę. Wcale nie jest łatwo powiedzieć o sobie, że się jest chorym wewnętrznie. Dlatego Jezus przypomina im wdowę z Sarepty, kobietę, która, co prawda z ogromnym trudem, ale w końcu przyznała się Eliaszowi, że ma ukryty grzech, gdy jej syn umarł. Nie jest przyjemnie przyznawać się do słabości.

 

Wdowa, cudzoziemiec, sierota - należeli do najbardziej potrzebujących pomocy w starożytnym społeczeństwie. Wdowy były zobowiązywane do milczenia, stąd związek między słowem ILMENA - wdowa i ILLAM - niemy. Symbolicznie więc wdową jest ten, kto nic nie chce mówić, odczuwa paraliż lęku i wstydu, również ktoś, kto milczy, bo nie chce mówić o sobie prawdy. Dlaczego lękamy się odzywać? Ponieważ boimy się upokorzenia. Ludzie milczą, gdy się wstydzą samych siebie i żądają milczenia od innych, gdy lękają się poznać prawdę o sobie. A gdy się im przypomni, kim są naprawdę, wybuchają eksplozją wściekłości. Życie niejednego z nas upokorzyło i okaleczyło. Jak wielu z nas wzrastało w otoczeniu, które nas wykorzystało, a my nie potrafiliśmy się obronić i nie zdołaliśmy stworzyć granic bezpieczeństwa.

 

Dziecko jest zbyt słabe, by skutecznie się bronić, i każde cierpienie jest dla niego zbyt duże. A gdy dorasta, może się okazać, że samo też potrafi ranić, więc się wycofuje, zamyka, jeszcze bardziej wstydzi, już nie tylko tego, co inni mu zrobili, ale też tego, czego samo się dopuściło. Dlatego buduje MURY, by ochronić siebie samego przed upokorzeniami. Mury, które wydają się chronić, zamykają, izolują i tworzą wielką smutną samotność. Wdowa z Sarepty zbierała drewno poza murami. To ma wymiar symboliczny: szuka opału, szuka ciepła, ale zaledwie poza murami, tuż za bramą.

 

Wystarczy otworzyć się choć trochę na tego, którego posyła Bóg, by zaczęło się uzdrowienie. A posyła nam już nie Eliasza, ale samego Chrystusa! Mury Sarepty to mury gniewu, lęku, buntu, użalania się

nad sobą, zwątpienia w siebie i w poprawę swojego losu, utraty wartości i godności. Mury zasłaniające głód: wdowa ma już tylko garść oliwy i mąki. Głód ciepła i miłości bardziej niż zwykły głód. Człowiek zraniony nie chce nic od nikogo, nawet od Jezusa. Bóg potrafi się pochylić jak Eliasz nad umarłym dzieckiem wdowy i wskrzesić w nas nowe życie. Bliskość Boga jest dla nas szansą na wskrzeszenie do nowego życia. Bóg może uczynić z nas zupełnie innego człowieka, jeśli ukażemy Mu siebie w prawdzie. Czy nie potrzebujesz bezwarunkowej miłości Boga, Jego przytulenia, Jego pochylenia, szacunku, dowartościowania, uleczenia i przebaczenia? Czy nie potrzebujesz już wreszcie przestać żyć w ukryciu, w lęku i złości, dumie udawania?

Powołanie, czyli oderwanie

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Trzy czytania wskazują na trzy istotne aspekty powołania: NAWRÓCENIE, OCZYSZCZENIE i ODERWANIE.

 

Paweł wyznaje, że początkiem jego życiowej pasji było nawrócenie pod Damaszkiem. Ukazanie się Jezusa zwróciło jego dążenie życiowe w zupełnie innym kierunku. Łaska nawrócenia przemieniła go z gorliwego prześladowcy w gorliwego wyznawcę. Nawrócenie jest radykalną przemianą zainspirowaną potęgą łaski, a nie własnym wysiłkiem. Drugim aspektem jest oczyszczenie. Izajasz ma wypalane usta żarzącymi się węglami w momencie, gdy wyznaje swoją grzeszność. Ogień oczyszczenia jest ogniem wstydu, który łamie ludzką dumę, gdy przyznajemy się do nędzy. Oczyszczony zaczyna inaczej mówić, zaprzestaje sądzić innych, a zaczyna osądzać swoje czyny w prawdzie. Przestaje moralizować albo krytykować, rozpoczyna wyznawać.

 

Wreszcie trzeci aspekt: oderwanie, które dostrzegamy w posłusznym porzuceniu przez Piotra całego dorobku swej pracy. Piotr zostawił wszystko i poszedł za Jezusem. Żeby iść za Nim, trzeba wszystko zostawić. Wtedy dopiero możemy mówić o spełnionym powołaniu. Powołanie zaczęte to nawrócenie, podtrzymywanie powołania dokonuje się przez oczyszczające wyznawanie, ale spełnionym jest ono dopiero w oderwaniu. Żeby dobrze pojąć sens dzieła finiszującego powołanie, trzeba przyjrzeć się Bogu. Czym Bóg uwieńczył stworzenie wszystkiego? Zaniechaniem, czyli SZABATEM! W Księdze Rodzaju 2,2 hagiograf ukazuje Boga, który skończywszy stworzenie nieba i ziemi, zaprzestaje wszelkich czynności i uświęca ten dzień.

 

Uświęcający charakter szabatu polega na oderwaniu i zaprzestaniu. Bóg stworzył świat, z którego później jakby się wycofał. Pozostawił wszelkie stworzenie w autonomii istnienia, nie narzucając siebie. Jego oderwanie i ukrycie stworzyło tak wielką przestrzeń wolności, że możliwy stał się nawet ateizm (sic!). Zwróćmy uwagę na określenie SZABATU: zaprzestanie, bo to właśnie w hebrajskim oznacza szabat. Kiedy Biblia ujawnia najusilniejsze pragnienie Boga, mówi: „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem Święty!” (Kpł 19,2) i używa w tym miejscu słowa KADOSZ, czyli to, co wyłączone, oderwane, oddzielone, zadedykowane, wyłączone z użytku powszechnego, specjalnie przeznaczone. Uświęcamy się przez odrywanie od wszystkiego, co nie jest Nim, by przylgnąć do Niego. Pierwszym krokiem jest ograniczenie słów, zaprzestanie nieustannego gadania. Oderwanie nie jest niszczeniem siebie i swych pragnień, tylko przekierunkowaniem ich na samego Boga.

 

Piotr nie uczynił sobie na złość, odrywając się od sieci pełnych ryb. Zobaczył po prostu, że nie pozwala mu to iść za Jezusem. Ilekroć o tym czytam, zdumiewają mnie jego spokój i posłuszeństwo, nieżądające żadnych wyjaśnień od Jezusa. Choć Jezus kazał mu porzucić wszystko. Nawet to, co było efektem cudu!

 

Podniósł oczy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Jezus spoglądał na swych uczniów, jakby poza nimi nie było już nic godnego dostrzeżenia na świecie.

 

Zszedł na dół i podniósł oczy tylko na swych uczniów, choć były tysiące innych ludzi. Nie dlatego, że innych nie dostrzegał, tylko chciał, by tysiące dostrzegły to, na kogo On patrzy, wypowiadając swoje błogosławieństwa. Człowiek, który nie w Bogu, ale w drugim człowieku pokłada swą nadzieję na szczęście, jest skazany na fatalny bieg swego losu. Zapatrzony w człowieka, nie dostrzega prawdziwie uszczęśliwiającego spojrzenia Boga. Większość ludzi w chwili, gdy dopada ich nieszczęście, rozgląda się za ludzkim spojrzeniem. Są i tacy, którzy w takich samych okolicznościach jeszcze usilniej wpatrują się w oczy Chrystusa. Ekstremalne sytuacje są najlepszymi lekcjami szczęścia, które łaskawie ofiaruje Bóg.

 

Bardzo mnie porusza wewnętrznie, gdy czytam dziś, jak Jezus podniósł oczy na swoich uczniów. Mocą tego spojrzenia można wszystko uczynić naczyniem szczęścia, nawet głód, smutek, nienawiść i płacz. Greckie HEPAIRO oznacza właśnie to PODNIESIENIE oczu Jezusa, i zostało użyte również w miejscu, w którym jest mowa o podniesieniu oczu apostołów na Jezusa, gdy byli na Górze Przemienienia. Wersja Mateusza, opisując przemienienie, opowiada, jak uczniowie po tym ekstatycznym wydarzeniu podnieśli oczy i już nie widzieli nikogo poza Nim. Jak się domyślam, Jezus tak samo spoglądał na swych uczniów – jakby poza nimi nie było już nic godnego dostrzeżenia na świecie.

 

Celnik nie śmiał podnieść oczu ku Bogu, gdy stał z tyłu świątyni, bo wstydził się swoich grzechów i uderzał się w piersi. Podnieść oczy, w tym wypadku, to być ponad zawstydzeniem, czyli nie odczuwać żadnej niepewności co do swej wartości. Bogaty człowiek, który dzień w dzień świetnie się bawił i nigdy nie dostrzegał trędowatego Łazarza u bram swego pałacu, dopiero w otchłani podniósł oczy na tego żebraka, który spędzał już wieczność na łonie Abrahama. Podnieść oczy oznacza więc również dostrzegać to, co niedostrzegane, wyróżnić pominięte. To także rozumieć swoje zagubienie w grzechu, na co zwraca uwagę Księga Daniela, mówiąc o nawróceniu Nabuchodonozora na pustkowiu. Zanim zaczął się modlić,

wyznając swoją pychę, podniósł oczy ku niebu.

 

Niewątpliwie Jezus, podnosząc oczy na swych uczniów, wyróżnia ich. W Ewangelii Jana, zaraz po nawróceniu Samarytanki, Jezus zwraca się ku uczniom: „podnieście oczy i popatrzcie na pola dojrzałe do żniwa, które potrzebują robotników”. Podniesienie oczu oznacza więc także zdolność do głębszego dostrzegania rzeczywistości, umiejętność odczytywania znaków. Oczami podniesionymi, czyli zdolnymi dostrzec najgłębsze treści, możemy odkryć swoją misję i zmobilizować się do działania. Gdy więc Jezus podnosi oczy, to nie możemy widzieć w tym zwykłego spojrzenia, ale powinniśmy sami podnieść oczy i pojąć, że Jego spojrzenie było więcej niż wymowne.

Błogosławione niezaspokojenie

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Kiedy Bóg cię nie wysłuchuje, to jedynie dlatego, że chce ci dać coś o wiele wspanialszego niż to, o co prosisz.

 

„Temu, kto umie czekać, wszystkie rzeczy zostaną objawione, pod warunkiem, że będzie miał odwagę nie zaprzeczyć w ciemnościach temu, co ujrzał w świetle” – Coventry Patmore. Los wierzącego jest najpierw błądzeniem na pustkowiu, zgnębieniem, ciężką pracą nad sobą i uciemiężeniem. Wiara jest i musi być próbowana, gdyż inaczej sami nie wiedzielibyśmy, czy wierzymy Bogu. Człowiek, który radzi sobie świetnie z życiem, nie może ufać Bogu, bo ufa sobie i światu. Kuszenie umożliwia wzrost zaufania, zbliża do Boga, rzuca słabego człowieka w Jego potężne ramiona. Oczywiście ten, kto doznaje prób i kuszenia, niekoniecznie się sprawdzi.

 

Jezus odpierał wszystkie ataki szatana odwoływaniem się do Pism Świętych. Dlaczego jednak zawsze sięgał po słowa z Powtórzonego Prawa? Księga ta obejmuje 37 dni, w których Mojżesz głosił na pustyni swoje pożegnalne mowy do Izraela bezpośrednio przed śmiercią. Działo się to tuż przed wejściem do Ziemi Obiecanej. Zauważmy, że Jezus doznaje kuszenia właśnie na pustyni, bezpośrednio przed rozpoczęciem swojej misji. Mowy Mojżesza miały bronić przyszłe pokolenia przed utratą przyjaźni Boga bardziej niż przed czymkolwiek innym, gdyż właśnie to jest największym nieszczęściem. Błaganiem Mojżesza było też, aby Adonaj uchylił wyrok, jaki wydał na niego za jedno zwątpienie. Mojżesz nie mógł wejść do Ziemi Obiecanej (por. Lb 20,12). Dlatego błaga Boga o pozwolenie wejścia tam (Pwt 3,23–28).

 

Może nas dziwić, że Bóg kategorycznie odmawia: „Dość, nie mów już Mi o tym więcej!”. Pod surowym charakterem odmowy ukrywa się spełnienie innego rzędu. Bóg nie spełnił pragnienia ujrzenia Ziemi Obiecanej, aby spełnić pragnienie Mojżesza na wyższym poziomie. Kiedy Bóg cię nie wysłuchuje, to jedynie dlatego, że chce ci dać coś o wiele wspanialszego niż to, o co prosisz. Zobaczyć ziemię to za mało, zobaczyć obietnice Boga, które rozwijają się w nieskończoność, to dopiero nasyca człowieka. Nie chodzi o to, by do czegoś dojść w tym wędrowaniu po ziemi, ale o to, by nie przestać pragnąć bliższego odczuwania Boga.

 

Pragnienie Mojżesza miało pozostać niezaspokojone, czyli wieczne, dotykające nieba, aby zawsze popychało go ku Nieskończonej Miłości. Miało pozostać takie jak Bóg, nieskończone. Jakiekolwiek zaspokojenie fizyczne zatrzymuje człowieka, pozbawia Go wyższych pragnień. Powinniśmy pozostać niezaspokojeni na zawsze, jeśli chcemy zawsze dążyć do Boga. Nawet najmniejszy post stwarza w nas inne pragnienie – pragnienie metafizyczne. Jezus odmawia spełnienia, gdyż na poziomie świata nie istnieje spełnienie, a jeśli wydaje się, że ono jest, odwraca uwagę od Boga. Wyrzeczenie Jezusa nie jest bezsensownym odmawianiem sobie przyjemności, lecz oczekiwaniem na coś wspanialszego. Jego głód serca rozwija się w nieskończoność. I tego nam trzeba – zrozumienia postu, który wynosi nas bliżej Boga.

Wyjdź z namiotu!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Modlitwa wyprowadza nas z ograniczenia namiotów, byśmy poznali niebo bez granic, Pana i siebie samych.

 

Uczniowie pragnęli zbudować trzy namioty na Górze Przemienienia, a przecież Bóg kazał Abramowi wyjść z namiotu. Abram wychodzi z namiotu, by się modlić i poznaje tajemnice, jakie Bóg złożył w jego wnętrzu. Modlitwa wyprowadza nas z ograniczenia namiotów, byśmy poznali niebo bez granic, Pana i siebie samych. Czyni nas bardziej domownikami nieba niż tylko koczownikami ziemi. Choć na ziemi wędrujemy, docieramy do tego, co pozaziemskie. Jezus zbywa milczeniem propozycję zbudowania namiotów. Doświadczenia przemienienia nie da się zamknąć w ciasnej przestrzeni jakiegokolwiek ziemskiego namiotu.

 

Pomyślmy jeszcze o słowach apostoła: „Dobrze, że tu jesteśmy!”. Tak, chodzi o odkrycie w modlitwie

przyjemności. Zawsze, kiedy modlę się w celi, w ciszy kontemplując oblicze Chrystusa, staram się przeżywać modlitwę tak, aby w niej odkryć ukrytą przyjemność dobroci Boga. Przyjemność modlitwy i doznawanie dobroci Boga są dostępne, gdy modlitwa nie wynika z moralnego obowiązku, lecz z tęsknoty za Nim samym, gdy jest pragnieniem wyjścia z własnego namiociku egocentrycznych wyobrażeń i potrzeb. Gdy poddajemy się miłości Boga, ona nas wyprowadza ku górze i budzi ze snu niewiedzy, olśniewając dobrocią. Oddając Mu siebie, poddajemy się przeobrażeniu zarówno w tym, co jest dla nas jawne, jak i w tym, czego o sobie nawet nie wiemy. Najwspanialszą cnotą nie jest wpatrywanie się we własne cnoty albo zadręczanie się analizowaniem wad, ale zapatrzenie się w Jezusa. Nie możemy się sami zmienić, przemienia nas wpatrywanie się w Jezusa, i mam na myśli nie tylko adoracyjne wpatrywanie się w Najświętszy Sakrament, w ikonę czy ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin