Byłem księdzem.doc

(31 KB) Pobierz

Byłem księdzem

 

Co jakiś czas zbiera mi się na komentowanie listów, któ­re dostaję w hurtowych ilościach. Nie sposób, abym poruszył tu wszystkie problemy i odpowiedział na wszyst­kie pytania, ale postaram się niektórych zadowolić.

Nowi Czytelnicy (a tych ciągle przybywa!) pytają, kto zacz ten facet, który na paginie nad swoim komentarzem umieścił tekst: „Ksiądz nawrócony" i podpisuje się JONASZ. Niektórzy dodają przy tym, że czytali kiedyś książkę pt. „Byłem księdzem" i chcą się upewnić, czy aby ten fa­cet nie podszywa się pod autora bestsellera (do tej pory sprzedano prawie milion egzemplarzy trzech czę­ści). Oto sem ja! - jak powiedziałby dzielny wojak Szwejk. - Jonasz w trzech osobach: autor książki, naczelny redaktor oraz wydawca „FiM". Powstanie „Faktów" zapowiadałem już w kolejnych wznowieniach trylogii i słowa dotrzymałem. Pięć lat temu założyłem też Stowarzyszenie Odnowy Kościoła Rzymskokatolic­kiego na rzecz Osób Poszkodowanych przez Duchow­nych, a dwa lata później Antyklerykalną Partię Postępu RACJA. Byłem księdzem w archidiecezji łódzkiej (pozdra­wiam kolegów!) przez trzy lata i dwa miesiące, co so­bie bardzo chwalę, choć innym nie polecam.

„Fakty i Mity" to pismo jedyne w swoim rodzaju, i to nie tylko dlatego, że ukazuje się w piątek (wielu Czy­telników pisze: „wielki piątek"). Unikalne na polskim, skatoliczałym rynku mediów antyklerykalne „FiM" składają się z dwóch części: typowo dziennikarskiej, zawierającej artykuły dotyczące aktualnych informacji i wydarzeń, oraz problemowo-historyczno-religijnej. O ile problemy i histo­ria nie budzą wielu wątpliwości, o tyle publikacje na te­maty religijne często bulwersują - raz wierzących, innym razem niedowiarków, l o to mi właśnie chodziło! Celowo przyjąłem taką formułę, aby wywołać dyskusję, sprowo­kować przemyślenia, czasem zaintrygować, pokazać alter­natywny sposób postrzegania tych samych zjawisk, histo­rii, archeologii biblijnej oraz samej Biblii. Dlatego kolumny 16 i 17 przedstawiają najczęściej krańcowo różne stanowi­ska autorów. „FiM" jest bowiem zaprzeczeniem tzw. Na­uczycielskiego Urzędu Kościoła i papieża, który oficjalnie zjadł wszystkie rozumy, gdyż ma na swych usługach Du­cha Świętego, a - między nami mówiąc - z zasady błądzi. Na naszych łamach lansujemy tezę, że z całą pewno­ścią wiadomo, że nic nie wiadomo na pewno. Jeśli ktoś szczerze wierzy, tak czy inaczej, w Boga ta­kiego czy innego - jego sprawa, byle sposób, w jaki wyznaje wiarę, nie szkodził innym. Jeśli w dodatku jego wiara pomaga mu w życiu, czy­ni go szczęśliwszym i lepszym wobec bliźnich

- nawet mu zazdrościmy. Z założenia propa­gujemy szeroko pojęty humanizm, któ­ry z wiarą jako taką wcale się nie kłóci. Wręcz  przeciwnie, wiara może nawet po­magać i uzupełniać hu­manizm, o ile naturalnie mu się nie sprzeciwia. Dlatego nasi autorzy

- niezależni, a także ewangeliczni dokto­rzy, profesorowie biblistyki i dogmatycy

- obalają mity i piętnują jawne oszustwa biblijne oraz dogmatyczne Kościoła rzym­skokatolickiego, czyli - krótko mówiąc - okłamywanie mi­lionów nieświadomych ludzi, l żeby to tylko o kłamstwa i straszenie piekłem chodziło! Otóż nasz programowy anty-klerykalizm to przecież „stanowisko postulujące uniezależ­nienie całokształtu życia społeczno-politycznego i kultural­nego od wpływów Kościoła i kleru" (według „Słownika języka polskiego"). Demaskujemy więc na naszych tamach ekspansywną politykę Kościoła, uzależnianie państwa od jego wpływów. Jeśli jeszcze ktoś nie wie, o co chodzi, to się wszystko zgadza, bo właśnie chodzi o pieniądze, i to ogromne, dokładnie te, których brakuje dosłownie na wszyst­ko, a które lądują w sakiewkach nauczycieli ubóstwa.

Piszemy też o wywieraniu katopresji na mentalność nasze­go społeczeństwa i zgubnych skutkach tegoż.

„FiM" to pismo kreatywne, zmieniające rzeczywistość. Oprócz tego, że w ciągu 4,5 roku istnienia na rynku udało nam się zmienić świadomość tysięcy rodaków (świadec­twem tego są właśnie listy), załatwiliśmy też wiele kon­kretnych spraw - ujawniliśmy całe zastępy cywilów i księ­ży złodziei, aferzystów, pedofilów (jednego nawet schwy­taliśmy!), pozbawiliśmy stołka kilkunastu proboszczów, wykryliśmy setki kościelnych i cywilnych afer, co za­owocowało kilkudziesięcioma procesami karnymi oraz skazaniem winnych. Jednocześnie ukazujemy godne na­śladowania przykłady duchownych, po prostu porządnych ludzi i społeczników, którzy swój autorytet wśród wier­nych wykorzystują najlepiej jak potrafią. Wy­chodzimy bowiem z założenia, że to nie ludzie - w tym księża i zakonnicy - są źli, ale system, któremu oni służą.

A wracając do mojej skromnej oso­by. Pytacie mnie w listach, i to bardzo często, czy wierzę, czy nie. Jeśli tak, to jakiego jestem wyznania... Już kie­dyś pisałem, ale powtórzę: jestem po trosze wierzącym, po tro­sze deistą i agnostykiem. Ciągle poszukuję. Przyczy­nę sprawczą wyczuwam ra­czej intuicją niż rozumem. Z natury jestem bezkompromi­sowy, ale w kwestii wiary ro­bię wyjątek i wcale się tego nie wstydzę - po prostu nie wiem. Wiem natomiast, że jest w\elu niewierzących księży i biskupów, mieniących się „zastępcami Chrystusa", więc chyba „byłe­mu" tym bardziej wolno wątpić. Z drugiej strony często wyczu­wam jakąś pomocną, niewi­dzialną dłoń, która pokazuje mi drogi, a te później okazują się właściwe. To dla mnie dziw­ne, bo nie wierzę w żadną opatrzność nad światem, w in­gerencję z wysoka. Wierzę za to w Jezusa, w to, co mówił na Górze Błogo­sławieństw. Na owe cza­sy było to nieziemskie. Kto wówczas otworzył ludziom oczy - dosko­nały Bóg czy genialny człowiek? Nie wiem. Je­śli Żydzi wszystko to wymyślili i sami z sie­bie napisali ewangelie, jak chcą niektórzy, to chyba zacznę wierzyć w Żydów. Trzydzieści lat w katolicyzmie, w tym trzy lata księżowania, skutecznie zraziło mnie do in­stytucjonalnej religii; jestem więc bezwyznaniowy. Sam nie czuję potrzeby modlenia się we wspólnocie, choć wiem, że wielu byłych katolików chciałoby do kogoś dołączyć, po­lecam im wtedy małe wyznania ewangeliczne. Jest ich dość dużo, ale w moim najgłębszym przekonaniu nie jest najważ­niejsze, do jakiego (i czy w ogóle) należy się kościoła, jeśli tylko uczy on miłości Boga i bliźniego, no i nie przekręca we własnym interesie Pisma Świętego.

Czy spotkamy się kiedyś na łonie Abrahama, czy w innej galaktyce? A czy to takie ważne? Jeśli nawet wcale się nie spotkamy, to też połączy nas jeden los. Chyba, że ktoś wierzy w rogate diabły i skrzydlate aniołki. Ja z kreskówek już wyro­słem. Choć podobno jak ktoś mocno wierzy... JONASZ

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin