Sekrety papiestwa(1).doc

(1401 KB) Pobierz
Sekrety papiestwa

- 3 -

 

Sekrety papiestwa

 

Kobieta po przejściach i mężczyzna z przyszłością, czyli Wojtyła na łonie rodziny.

 

 



O gorącym uczuciu łączą­cym Karola Wojtyłę z Ireną Kinaszewską oraz prowadzonych w tle owego związku tajnych ope­racjach Służby Bezpieczeństwa na­pisaliśmy po raz pierwszy w 2002 roku. W miarę zdobywania nowych informacji wielokrotnie wracaliśmy później do tematu, przez co uległ on kłopotliwemu dla wielu naszych Czytelników rozproszeniu. Odpo­wiadając na liczne prośby, postano­wiliśmy usystematyzować historię romansu księdza, a potem biskupa Wojtyły. Bogato udokumentowaną i uzupełnioną o fakty dotychczas nieujawnione, opublikujemy ją w kil­ku kolejnych odcinkach. Dla zakli-naczy sympatycznej, bo ludzkiej prawdy o santo subito Janie Paw­le II będzie to jednak trudny okres... Wiosną 1958 r. peerelowskie taj­ne służby zdobyły informację, że na­zwisko 38-letniego ks. Karola Woj­tyły z archidiecezji krakowskiej, za­trudnionego wówczas w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim na sta­nowisku kierownika Katedry Etyki, znalazło się w przekazanym do Wa­tykanu tzw. terno (grono trzech kan­dydatów, spośród których papież wy biera biskupa) i najprawdopodob­niej zostanie on wkrótce sufraga-nem u boku metropolity krakow­skiego abp. Eugeniusza Baziaka.

Wykładając na KUL-u, Wojtyła dojeżdżał do Lublina, bowiem wciąż mieszkał przy ul. Kanoniczej 19 w macierzystym Krakowie. Jak każdy duchowny, miał w bez­piece swoją teczkę z biografią, cha­rakterystyką i suchymi notatkami re­jestrującymi publiczne wystąpienia. Przeczuwali, że nosi buławę w ple­caku, ale zajmowali się nim dotych­czas po łebkach, bowiem ci i Kra­kowa wysłali teczkę (zgodnie z obo­wiązującymi procedurami) do Lu­blina, gdzie na Wojtyłę nic nie mo­gli znaleźć, ponieważ większość cza­su spędzał w Krakowie.

Wieść o przewidywanym awan­sie dała oficerom SB kopa. Sprawę zaczęła koordynować Warszawa i wkrótce wiedzieli już, z kim Wojtyła się spotyka, u kogo stołuje, z ja­ką książką i o której godzinie zasy­pia... Wiedzieli wszystko, czego tyl­ko mogła im dostarczyć obserwacja, podsłuch telefoniczny, kontrola ko­respondencji oraz niezawodni tajni współpracownicy, wywodzący się spośród jego studentów i wielebnych kolegów po fachu. Tym właśnie spo­sobem SB wpadło na trop kobiety.

Okazało się, że Wojtyła niemal każdy wolny od zajęć duszpaster­skich wieczór spędzaprzy ul. Krowoderskiej w mieszkaniu Ireny Kinaszewskiej, ok.35-letniej rozwódki Sa­­aotnie wychowującej 14-letniego wówczas syna Adama. Podczas owych wizyt Karolowi towarzyszył czasem jego serdeczny druh - ks. Andrzej Bardecki, asystent kościel­ny w „Tygodniku Powszechnym". Bardzo rzadko zdarzało się jednak, aby wychodzili wspólnie. Wojtyła zostawał. Bywało, że do późnej no­cy, ale agenci SB nigdy nie zaobser­wowali, żeby „zasiedział się" aż do śniadania...

O Irenie wiedzieli niewiele. Ot, skromna pracownica „TP", nieudzielająca się politycznie i nigdzie nie notowana.

- Ze wstępnego rozpoznania wy­nikało, że Wojtyła przyjaźnił się z nią „od zawsze". Prawdopodob­nie zanim jeszcze poznał ją później­szy małżonek, z którym dość szyb­ko przeszła w stan separacji - twier­dził niegdyś w rozmowie z „FiM" pułkownik M.

 

Relacja odnalezionego przez nas niedawno byłego męża Ireny wersji tej nie potwierdza, ale też nie wyklucza:

- Poznałem Irenę podczas okupacji. Praco­waliśmy oboje w Energe­tyce, a skojarzyła nas jej koleżanka. Pobraliśmy się bardzo szybko, chyba w 1944 r., ale miesiąca nie pamiętam. Zamieszkali­śmy w dwóch pokojach z kuchnią przy ul. Długiej i wkrótce (6 grudnia 1944 roku - dop. red.) urodził się Adam. Nie zdążył jesz­cze pójść do szkoły, gdy Irena nieoczekiwanie zmieniła pracę i przeszła do „Tygodnika Powszech­nego". Nie wiem, kto jej to załatwił, w każdym ra­zie jakieś dwa, trzy lata po narodzinach Adama pojawił się nagle u boku Ireny i zaczął jej nieustan­nie towarzyszyć ks. Bardecki, a później także Wojtyła. Czułem się w tym towarzy­stwie intruzem - opowiedział nam 91-letni dziś Zbigniew K., by­ły żołnierz Armii Krajowej, które­mu w żaden sposób nie mogło przejść przez gardło określenie Wojtyły mianem „ojciec święty" lub cho­ciażby „papież".

Choć wspomnienia pułkownika i byłego męża różnią się w kwestii daty nawiązania przez Karola „trwa­jącej niemal od zawsze" przyjaźni z Ireną, to data narodzin Adama już może dawać do myślenia. Bez­sporny bowiem pozostaje fakt, że:

8 do sierpnia 1944 r. Wojty­ła pracował w Solvayu, udzielał się aktorsko, studiował konspira­cyjnie teologię i mieszkał samo­dzielnie w kawalerce przy ul. Ty­nieckiej 10;

8 po urodzeniu dziecka Kina­szewską niemal natychmiast odse­parowała się od męża i wkrótce się z nim rozwiodła oraz przeprowadzi­ła na ul. Krowoderską. •

 

- Choć nasz związek faktycznie nie istniał, formalnie trwał jesz­cze około pięciu lat, zanim wzię­liśmy rozwód. Byłem później sys­tematycznie odsuwany od syna, a Irena kategorycznie zabraniała, żeby się ze mną spotykał. Gdy kie­dyś dowiedziała się, że gościł u mnie na obiedzie, zrobiła mu straszną awanturę i zakazała ja­kichkolwiek dalszych odwiedzin. Nie wiem, jaką rolę odgrywali w tym wszystkim ks. Bardecki i kardynał, ale nie wydaje mi się, żeby pozytywnie wpływali na Ire­nę. Na każde wakacje zabierali ją razem z Adamem w góry. Mieli tam lokum u zakonnic. Jestem przekonany, że gdyby tylko chcie­li, bez trudu zdołaliby nakłonić matkę, aby pozwoliła synowi utrzymywać kontakty z ojcem - podkreśla Zbigniew K

 

Jeszcze w sierpniu 1958 r., za­nim Wojtyła został biskupem, spe­cjalna grupa bezpieki kil kakrotnie odwiedziła mieszkanie Kinaszewskiej pod nieobecność domowników.

 

.- Z pewnością było to zaraz na początku wakacji, gdy Irena wy­jechała z Karolem i Adamem w Bieszczady. Jeśli dobrze pamię­tam, na etapie przygotowań zreali­zowano trzy tajne wejścia. Chodzi­ło o znalezienie dogodnego miej­sca do zainstalowania podsłuchu. Specjaliści z Wydziału Techniki wy­brali dno stojącej w pokoju szafy. Przygotowali w firmie identyczny element i w nim zamaskowali mi­krofony. Początkowo była to insta­lacja bezprzewodowa. Prymitywna, ale lepszych wówczas nie mieliśmy. Cholernie duża rura, bowiem musiały zmieścić się w niej także ba­terie. Mieliśmy wiele kłopotów zwią­zanych z koniecznością systematycznego organizo­wania „technice" kolej­nych wejść w celu wymia­ny zasilania oraz z pro­wadzeniem nieustannego nasłuchu, czy aby ktoś nie grzebie w pobliżu mikro­fonów. Widmo dekonspi-racji spędzało ludziom sen z powiek. Dopiero po kil­ku miesiącach udało się zamontować porządną i w miarę bezpieczną in­stalację przewodową zasi­laną z sieci energetycznej - przyznaje były oficer SB z Krakowa.

Tamtejsza policja po­lityczna była zachwycona uzyskiwanymi z podsłuchu informacjami, bowiem Wojtyła czuł się u Ireny bardzo swobodnie i chęt­nie relacjonował jej no­winki z życia kurii, opo­wiadał o rozgrywkach per­sonalnych, planach, terminach, kło­potach...



Siedzących ze słuchawkami na uszach funkcjonariuszy zdumie­wała też atmosfera owych spotkań:

- Wiele małżeństw powinno brać z nich przykład. Tyle szacunku, wza­jemnego zaufania, sympatii. Aż bra­ła zazdrość. A jak traktował jej sy­na! Jak swojego, choć Adam mówił do niego „wujku" - rozczulał się nam w 2002 r. płk. M.

- Gdyby ktoś nie wiedział, kim są podsłuchiwani, mógłby wręcz na­brać pewności, że jest to kochające się małżeństwo, mające dla siebie wiele czułości i zatroskane wspól­nymi problemami. Wojtyłę męczy­ło otoczenie kurialne i chętnie prze­bywał w normalnym domu u boku opiekującej się nim i kochającej go kobiety, co - choć tego nie widać    wyraźnie było słychać i czuć - dodaje odnaleziona przez nas kpt. S. z Wydziału Techniki.

Potwierdzenie wiarygodności tych ocen znajdujemy w zwierzeniach Józefy Hennelowej, znanej dzia­łaczki społecznej, posłanki i publi­cystki pracującej przez kilkadziesiąt lat w „Tygodniku Powszechnym".

„Bardzo serdeczne więzi łączyły Karola Wojtyłę z Ireną Kinaszewską, która była naszą sekretarką. Wtedy już była osobą po przeżyciach, bo miała rozbite małżeństwo oraz sama wycho­wywała syna. Wiem, że w związku z tym musiała natykać się dużo zło­śliwości, no bo zawsze, gdy kobieta w jakiś sposób bardziej oddaje się na usług} kapłanom, to zaraz zaczy­nają się takie różne wycieczki. No i wiem, że nie była lubiana w kurii. Przychodni do niej do domu, tak zwy­czajnie: posiedzieć, wypić herbatę. Ona lubiła potem opowi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin