Clark Mary Higgins - Nie trać nadziei.pdf

(1914 KB) Pobierz
179037158 UNPDF
MARY HIGGINS CLARK
NIE TRAĆ NADZIEI
(Przełożyła: Agnieszka Barbara Ciepłowska)
Prószyński i S-ka
2003
Raz jeszcze
Dla najbliższego mi i najukochańszego człowieka, Johna Conheeneya - mojego wspaniałego
męża;
oraz
dzieci z rodziny Clarków: Marilyn, Warrena i Sharon, Davida, Carol i Pat;
wnuków z rodziny Clarków: Liz, Andrew, Courtney, Davida, Justina i Jerry’ego;
dzieci z rodziny Conheeneyów: Johna i Debby, Barbary, Trish, Nancy i Davida;
wnuków z rodziny Conheeneyów:
Roberta, Ashleya, Lauren, Megan, Davida, Kelly, Courtney, Johnny’ego, Thomasa i Liama.
Jesteście fantastyczni i wszystkich was ogromnie kocham.
Podziękowania
Koniec pisania książki to czas na wyrażanie wdzięczności ludziom, którzy razem ze mną
odbyli tę podróż.
Jestem nieskończenie wdzięczna mojemu długoletniemu wydawcy, Michaelowi Kordzie.
Trudno uwierzyć, że minęło dwadzieścia osiem lat, odkąd dane nam było się poznać przy okazji
„Where Are the Children?”. Każda praca z nim to prawdziwa przyjemność, podobnie jak od
dwunastu lat z jego wspólnikiem, Chuckiem Adamsem. Zawsze byli mi cudownymi przyjaciółmi i
doradcami.
Specjalistka od reklamy, Lisi Cade, moja prawa ręka w tych sprawach, dodaje mi odwagi,
jest spostrzegawcza, zawsze pomocna na tyle sposobów, że nie sposób je wymienić. Kocham cię,
Lisl.
Wdzięczna jestem także swoim agentom: Eugene’owi Winickowi oraz Samowi Pinkusowi.
Prawdziwi z nich przyjaciele, niezależnie od okoliczności.
Zastępca kierownika redakcji, Gypsy da Silva, raz jeszcze zadziwiła mnie cudowną
skrupulatnością. Wielkie dzięki i wyrazy wdzięczności na zawsze.
Dziękuję także jej współpracownikom, do których należą: Rose Ann Ferrick, Barbara
Raynor, Stefe Friedeman, Joshua Cohen i Anthony Newfield.
Zawsze będę serdecznie wdzięczna moim pomocnicom i przyjaciółkom: Agnes Newton i
Nadine Petry oraz pierwszej czytelniczce książki, mojej bratowej, Irene Clark.
Zawsze też będę ogromnie sobie ceniła opinię córki, a jednocześnie także pisarki, Carol
Higgins Clark. Razem przeżywamy wszelkie wzloty i upadki weny. Wzloty zaczynają się zwykle
wraz z ukończeniem książki.
Jestem też ogromnie wdzięczna Carlene McDevitt, mojemu ekspertowi w kwestiach
związanych z testowaniem nowych leków, która cierpliwie przeprowadziła mnie przez wszelkie
wątpliwości, zaczynające się zwykle od słów: „Załóżmy, że..., A gdyby tak...?”. Jeżeli jakieś
szczegóły są inne, niż być powinny, cała wina leży po mojej stronie.
Zamykam podziękowaniami dla mojego męża, Johna, i naszych cudownych rodzin - dzieci
oraz wnuków, które wymieniam w dedykacji.
A teraz, drodzy czytelnicy, możecie przystąpić do lektury. Oby ta książka wam się
spodobała.
1
Owo pamiętne spotkanie akcjonariuszy - choć lepszym zwrotem na określenie tego
wydarzenia byłoby raczej „pospolite ruszenie” - odbyło się dwudziestego pierwszego kwietnia w
Grand Hyatt Hotel na Manhattanie. Dzień był zaskakująco zimny i wietrzny, a jednocześnie ponury
- stosownie do okoliczności. Wiadomość, która dwa tygodnie wcześniej ukazała się na pierwszych
stronach wszystkich tytułów prasowych, została powitana z prawdziwym, wyjątkowo szczerym
żalem. Oto bowiem Nicholas Spencer, prezes i główny zarządzający spółki Gen-stone, rozbił się
swoim prywatnym samolotem w drodze do San Juan. Jego firma była o krok od otrzymania
błogosławieństwa Instytutu Żywności i Leków dla szczepionki, mającej z jednej strony eliminować
możliwość rozrostu komórek nowotworowych, a z drugiej - zatrzymywać postęp choroby u osób
już dotkniętych jej przekleństwem. Nowy środek miał zapobiegać i leczyć, a Nicholas Spencer był
jedynym człowiekiem odpowiedzialnym za jego powstanie. Nazwał swoją firmę „Gen-stone”,
nawiązując do kamienia z Rosetty, który umożliwił rozszyfrowanie języka starożytnych Egipcjan i
pozwolił na zrozumienie godnej podziwu kultury tego narodu.
Alarmujące nagłówki informujące o zniknięciu Spencera bardzo szybko ustąpiły miejsca
sensacyjnemu i zaskakującemu oświadczeniu prezesa zarządu Gen-stone. Oznajmił, że nastąpiły
równie niespodziewane jak liczne niepowodzenia w eksperymentach sprawdzających skuteczność
szczepionki, w związku z czym nie zostanie ona w najbliższej przyszłości przedstawiona do
akceptacji Instytutu Żywności i Leków. Oświadczył także, iż z konta spółki zniknęły dziesiątki
milionów dolarów, najwyraźniej zdefraudowanych przez Nicholasa Spencera.
Nazywam się Marcia DeCarlo, ale jestem lepiej znana jako Carley. Nawet teraz, siedząc w
odgrodzonym linami sektorze dla mediów na zebraniu akcjonariuszy i obserwując wściekłe,
zdumione oraz zrozpaczone twarze dookoła, nadal nie potrafię uwierzyć w to, co usłyszałam. Bo z
tego, co powiedziano, wynika, że Nicholas Spencer, dla wielu: Nick, to oszust i złodziej. Cudowna
szczepionka była tylko owocem jego wybujałej wyobraźni, chciwości oraz sprytnym chwytem
reklamowym. Nicholas Spencer oszukał ludzi, którzy zainwestowali w jego firmę - często
oszczędności całego życia albo rodzinne majątki. Oczywiście robili to, mając nadzieję na znaczny
wzrost wartości akcji, ale wielu z nich podjęło ryzyko, wierząc, że ich pieniądze pomogą w
wynalezieniu cudownego leku. Nie tylko inwestorzy ponieśli straty z powodu upadku firmy; wraz z
bankructwem Gen-stone także fundusze emerytalne pracowników spółki - ponad tysiąca osób -
straciły jakąkolwiek wartość.
Wszystko to wydawało się po prostu niemożliwe.
Ponieważ ciała Nicholasa Spencera nie odnaleziono, połowa zebranych w audytorium nie
uwierzyła w jego śmierć. Druga połowa zaś najchętniej wbiłaby mu w serce drewniany kołek -
gdyby tylko znaleziono jego zwłoki.
Prezes zarządu Gen-stone, Charles Wallingford, miał twarz barwy popiołu, ale z wrodzoną
elegancją, zyskaną dzięki odpowiednim mariażom wielu pokoleń, usiłował zaprowadzić jaki taki
porządek. Pozostali członkowie zarządu, z posępnymi minami, siedzieli razem z nim w pierwszym
rzędzie na podium. Dla szarego zjadacza chleba byli oni prominentnymi figurami w biznesie i
społeczeństwie.
W drugim rzędzie znaleźli się ludzie, których rozpoznałam jako członków zarządu firmy
prowadzącej księgowość Gen-stone. Niektórzy udzielali czasami wywiadów dla „Weekly Browser”,
niedzielnego dodatku, do którego pisywałam w kolumnie finansowej.
Na prawo od Wallingforda siedziała kobieta ubrana w czarny kostium, z pewnością
kosztujący fortunę. Twarz miała alabastrowo białą, włosy kunsztownie upięte w kok. Lynn
Hamilton Spencer. Żona Nicka. A może raczej: wdowa po nim. Jednocześnie, całkiem
przypadkiem, moja przybrana siostra, którą spotkałam dokładnie trzy razy w życiu. Muszę
przyznać, że jej nie lubię. Zaraz to wyjaśnię. Dwa lata temu moja owdowiała matka wyszła za mąż
za owdowiałego ojca Lynn. Poznała go w Boca Raton, gdzie mieszkali w sąsiednich domach.
Podczas kolacji, dzień przed ślubem naszych rodziców, Lynn Spencer rozzłościła mnie
protekcjonalnym założeniem, iż naturalnie jestem oczarowana jej mężem. Owszem, wiedziałam,
kto to taki Nicholas Spencer – „Time” i „Newsweek” pisały o nim bez przerwy. Pochodził z
Connecticut, był synem lekarza rodzinnego, którego hobby stanowiły badania z dziedziny
mikrobiologii. Doktor Spencer urządził w domu laboratorium, a Nick od dziecięcych lat spędzał
tam większość wolnego czasu, pomagając ojcu w eksperymentach.
- Dzieci miewają ukochane pieski czy kotki - opowiadał dziennikarzom - a ja miałem białe
myszki. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem, ale od najmłodszych lat pobierałem nauki u geniusza
mikrobiologii.
W swoim czasie zajął się interesami, zrobił MBA* [Master of Business Administration -
tytuł uzyskiwany po ukończeniu studium podyplomowego z dziedziny administracji i zarządzania
przedsiębiorstwem.] z zarządzania, przedstawiając plan działania firmy realizującej dostawy dla
podmiotów medycznych. Rozpoczął pracę w niewielkiej firmie dostawczej, szybko doszedł na
szczyt i został współwłaścicielem. Potem, gdy mikrobiologia okazała się dziedziną przyszłości,
wszedł na drogę, którą chciał podążać. Zaczął studiować notatki ojca i odkrył, że ten, niedługo
przed nagłą śmiercią, znalazł się o krok od epokowego odkrycia w dziedzinie walki z
nowotworami. Tak więc w ramach swej medycznej firmy dostawczej Nick stworzył dział badań.
Udział kapitałowy pozwolił mu założyć Gen-stone, a wiadomość o szczepionce przeciw
rakowi sprawiła, że spółka zyskała na Wall Street wyjątkowo wysokie notowania. Początkowo
Zgłoś jeśli naruszono regulamin