Wilks Eileen - Mężatka na niby.doc

(539 KB) Pobierz
EILEEN WILKS

EILEEN WILKS

MĘŻATKA NA NIBY

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Śniły mu się śnieg, chłód i krew. W ciszę grudniowego po ranka wdarł się nagle natarczywy dzwonek telefonu. Koce leżały na podłodze, bo Raz zrzucił je z siebie podczas męczącego snu. Ze strachu miał zziębniętą i wilgotną skórę, wiedział, bowiem, co oznaczały zimno i krew w nocnym koszmarze.

Dzwonek rozległ się ponownie. Raz sięgnął po słuchawkę i usiadł.

— Rasmussm — mruknął, wyciągając rękę po papierosy i zapalniczkę, które powinny leżeć obok aparatu. Lecz zaraz ją opuścił i tylko zaklął pod nosem, bo przecież mniej więcej dwa miesiące temu rzucił palenie.

— Dzień dobry — usłyszał głos brata.

— Jest piętnaście po siódmej — warknął poirytowany. — Chcesz wiedzieć, jak długo spałem?

— Niekoniecznie — odparł Tom, a specyficzny pogłos, wydobywający się ze słuchawki, upewnił Raza, że brat korzysta z telefonu komórkowego. — Podnieś swój leniwy tyłek i słuchaj - Jayiero dobrał się do jednego z moich świadków. Sanitariusza.

— Cholera.

Raz mógł chwilowo nie znajdować się na liście płac houstoń sklej policji, lecz nie wyzbył się starych przyzwyczajeń. Houston traktował jak swoje miasto. Doskonale orientował się we wszystkich lokalnych zdarzeniach i dobrze wiedział, o jakiej sprawie mówi Tom. Trzy tygodnie temu była strzelanina w pogotowiu ratunkowym. To Jayiero i dwaj inni członkowie bandy załatwili swego dotychczasowego szefa. Cztery osoby zginęły, trzy zostały ranne. Prasa uznała zbrodnię za wyjątkowy przejaw przemocy na dotąd stosunkowo bezpiecznym terenie. Rozgłos, jaki nadano tej sprawie, spowodował, iż trafiła ona do Wydziału Specjalnego Policji, a tym samym do Toma Rasmussina. Dwóch bandytów udało się schwytać, lecz Jayiero ciągle pozostawał na wolności.

— Sanitariusz nie żyje? — upewnił się Raz.

— A jak myślisz? Jayiero zjawił się u niego w domu ze swoim uzi. Kule przecięły mojego świadka na pół. Sąsiad, który rozmawiał z draniem i otworzył mu drzwi, jest w stanie

krytycznym.

— Do diabła. — Raz zaczął żałować, że właśnie teraz rzucił palenie. — Masz jeszcze innych świadków — powiedział.

— Jeden, odkąd usłyszało zabójstwie z ostatniej nocy, stracił nagle pamięć.

- A drugi?

— To kobieta. Będzie zeznawać, mimo że ma powody do obaw. — W głosie Toma zabrzmiała satysfakcja. — T że ja nie mam wystarczająco dużo ludzi, by zapewnić jej całodobową ochronę, dopóki nie znajdę Jayiera.

— Tom, nie myśl sobie, że ja... — zaczął Raz.

— Proponowałem jej wynajęcie ochroniarza. Jest lekarką, więc stać ją na to.

— świetnie. Sugerowałeś Agencję Północną? Jej ludzie są godni polecenia.

— Mówiłeś, że chcesz wreszcie pracować na własny rachunek. Obaj wiemy, że to wymówka, która ma usprawiedliwić twoją bezczynność. Ile ofert pracy odrzuciłeś w tym miesiącu?

Trzy, pomyślał Raz.

— Ciągle szukam — odrzekł głośno.

— Z ilu zrezygnowałeś?

— Nie twój interes — rzucił Raz, pocierając brodę pokrytą kilkudniowym zarostem. — Słuchaj, wiem, że chcesz dobrze, ale nie potrzebuję, by starszy brat prowadził mnie za rękę. Znajdę sobie robotę.

Nie ma pośpiechu, mam trochę oszczędności, dodał w myślach.

— Ty naprawdę uważasz, że chodzi mi o ciebie — mruknął Tom. — Nie będę dla twego dobra ryzykował życia świadka. Potrzebuję ochrony dla tej kobiety i chcę, byś przyjął tę pracę, kiedy już przestaniesz użalać się nad sobą. Przecież naprawdę jesteś w tym dobry.

— Prywatne agencje ochroniarskie...

— W tym przypadku nie wystarczą.

Raz uniósł brwi. Czyżby starszy brat osobiście zaangażował się w całą sprawę? Oczywiście nie chodziło o kobietę-świadka. Tom był zbyt uczciwy, by oszukiwać żonę. Poza tym kochał ją nad życie.

— Potrzebuję cię — ciągnął porucznik Rasmussin. — Jacy dostała od Jayiera list z pogróżkami. Nie spodobał mu się artykuł, który opublikowała na temat zbrodni.

— Nic jej się me stało? A dziecku?

— Nie. Ona mówi, że jestem przewrażliwiony. Tuzin dziennikarzy pisało o tym wczoraj. Nawet taki drań jak Jayiero nie będzie ich śledził, by wszystkich powystrzelać, tym bardziej, że jest poszukiwany.

— Może twoja żona ma rację.

— Czyżbyś przez ostatnie kilka miesięcy zupełnie stracił rozum? To były pogróżki od faceta, który niedawno zabił pięć osób.

— Jayiero jest bez wątpienia mordercą, ale nie głupcem — powiedział Raz.

— Wie, iż znalazł się w tarapatach, i myśli, że jak już wpaść, to z rozgłosem. Stąd wysyłanie pogróżek do dziennikarzy.

— Gdyby sądził, że wszystko stracone, nie zależałoby mu na likwidacji świadków.

Raz tylko się skrzywił. Tom zawsze był świetnym policjantem, lecz nie rozumiał Jayiera tak jak on, który całymi latami obracał się w środowisku podobnych mętów. Po prostu stał się jednym z nich. Jako tajny agent policji wcielał się w ludzi z przestępczego półświatka.

— Jedno musisz zrozumieć — wyjaśnił bratu. — Jayiero nie obawia się śmierci ani więzienia. Najważniejsza jest jego durna, reputacja. Chodzi o rozgłos nawet w chwili klęski.

— Możliwe, że kieruje się teraz takimi motywami — zgodził się Tom. — Nie zdaje sobie sprawy, że Jacy jest moją żoną, bo ona używa w pracy panieńskiego nazwiska, lecz jeśli się dowie, na pewno to wykorzysta.

Raz zacisnął palce na słuchawce. Brat miał rację. Kiedy morderca zorientuje się, że jedna z dziennikarek, której groził śmiercią, jest żoną ścigającego go policjanta, może zaatakować. Skoro Jacy była w niebezpieczeństwie, nie miał wyboru i mu siał zrobić wszystko, co w jego mocy, nawet jeśli to oznaczało podjęcie obowiązków ochroniarza jakiejś kobiety. Westchnął głęboko, by pokonać uczucie paniki.

— Co chcesz, żebym zrobił? — zapytał.

— Zaopiekuj się moim świadkiem. Chroń jej życie, póki nie złapiemy Jayiera. Nie chcę, by ten skurczybyk do czasu procesu chodził na wolności.

— Zeznanie jednego świadka nie gwarantuje skazania. Zwykle nie można polegać na naocznej relacji.

— Mamy inne dowody, lecz potrzebuję również jej zeznań. Sędziowie nie zawsze ufają ekspertyzom ze specjalistycznych laboratoriów. Ta kobieta to diabelnie dobry świadek.

— Opowiedz mi o niej.

— Jest lekarką, specjalistką od chirurgii urazowej, choć na to nie wygląda. Wątpię, by miała więcej niż metr sześćdziesiąt

— Nie pytam o jej wygląd — przerwał Raz. — Jaka jest?

— Spokojna. Nie docenia niebezpieczeństwa. Ma świetną pamięć do twarzy. Jest pewna, że tamtej nocy widziała właśnie Jayiera. Rozpoznała go.

— Skąd go zna?

— Przez dwa miesiące pracowała jako wolontariuszka w klinice w Burroughs. Jayiero kilka razy przyprowadzał tam swoją siostrę.

— Z twojego opisu wynika, że będę chronił świętą.

— Zrób wszystko, żeby ze świętej nie zamieniła się w ofiarę.

Raz złożył obietnicę. Wiedział, dlaczego Tom go o to prosił. Houston miało świetnych tajnych agentów, którzy mogliby pod jąć się tego zadania, lecz gdy chodziło o życie Jacy, żaden nie wydawał się jego bratu dość dobry. Tom zaofiarował się zadzwonić do przełożonego Raza i uzyskać dlań pozwolenie na przyjęcie prywatnego zlecenia, które w istocie miało związek z za daniami policyjnymi.

— Mógłbym po prostu zwolnić się z pracy — stwierdził Raz.

— Nie ma potrzeby. Przyjadę po ciebie za dziesięć minut - powiedział Tom.

— Ufasz mi? — spytał Raz, czując, jak drży mu ręka trzymająca słuchawkę.

- Tak — usłyszał.

Głupio robisz, pomyślał, odkładając słuchawkę. Po chwili drżenie ręki ustało. Tom naprawdę nie zdawał sobie sprawy, o co go prosił. Nie znał wszystkich szczegółów z życiorysu młodszego Rasmussina. Zależało mu tylko na zapewnieniu świadkowi należytej ochrony.

Raz wziął prysznic, zastanawiając się, komu właściwie Tom powierza bezpieczeństwo rodziny. Brat nie miał pojęcia, co to znaczy pracować przez osiem lat jako tajny agent. Gorąca kąpiel dobrze mu zrobiła, choć nie zmyła poczucia wyczerpania, które przylgnęło doń jak druga skóra. Wyszedł z łazienki i włączył radio. Spiker oznajmił, że zostało jeszcze trzynaście dni na bożonarodzeniowe zakupy. Raz zatrzymał się na moment. Trzy naście dni? Wyjrzał przez okno. Aż trudno uwierzyć, że zbliżają się święta. Słoneczne niebo południowego Teksasu obiecywało kolejny ciepły dzień. Do tej pory nie zauważył w mieście świątecznych dekoracji. Nie chciał ich widzieć. Z głośnika rozległa się piosenka o białym Bożym Narodzeniu. Raz pomyślało śniegu ze swego snu, zadrżał i wyłączył odbiornik.

Mimo że był już grudzień, powietrze nie wydawało się chłodne tego ranka i zachęcało do kąpieli. Dwadzieścia minut po wschodzie słońca Sara Grace zdążyła już raz przepłynąć basen. Woda była chłodniejsza niż powietrze, naprawdę zimna, ale niektórzy lubiła właśnie taką.

Gdy tylko Sara się zanurzyła, zaczęła marzyć. To było lepsze niż bezustanne myślenie o tym, co kule z broni palnej mogą zrobić z ludzkim ciałem, choćby z jej własnym.

W ciągu dnia rzadko miała czas na snucie fantazji, więc nie była w tym dobra. Niejasno wyobraziła sobie, że obejmują ją silne, męskie ramiona, i poczuła przyjemne ciepło. Gdy dopłynęła do południowego krańca basenu, upewniła się, że przy furtce nadal stoi policjant i pilnie ją obserwuje. Potem zawróciła. Naprawdę przerażało ją to, co przytrafiło się ostatniej nocy biednemu sanitariuszowi. Wiedziała, że nie należy do odważnych, ale potrafiła zapanować nad strachem. Robiąc kolejne okrążenie, wróciła w marzeniach do wizerunku silnego mężczyzny, z którym los zetknął ją pół roku temu.

Była na trzecim nocnym dyżurze w nowym miejscu pracy i w nowym mieście, gdy ten człowiek pojawił się w pogotowiu. Pamiętała liczne rany, które mu opatrywała, podziwiając przy tym muskularną pierś, porośniętą gęstym, brązowym zarostem. Znowu poczuła przyjemne ciepło. Ostatnio próbowała chronić się poprzez erotyczne marzenia przed surową rzeczywistością. Może było to nieco dziecinne, lecz nikomu nie szkodziło, a poza tym tego pacjenta, który wywarł na niej tak silne wrażenie, nigdy więcej nie spotkała.

Sześć miesięcy temu uznała go za bardzo atrakcyjnego, ale mógł być poszukiwany przez policję. Zapewniał, że jego rany pochodzą z wypadku, lecz Sara potrafiła rozpoznać cięcia zadane nożem. Oczywiście zawiadomiła odpowiednie władze, jednak mężczyzna wymknął się, nim ktokolwiek zdążył wysłuchać jego zeznań..

Dopływała do końca basenu, gdy rozległ się męski głos.

— Doktor Grace?

Ogarnął ją strach. Uniosła głowę, chwyciła ręką za krawędź i zamarła. W ułamku sekundy spostrzegła nie jednego, lecz dwóch mężczyzn. Detektyw, z którym rozmawiała wielokrotnie od chwili zabójstwa sanitariusza, przyklęknął na brzegu basenu. Za nim stał mężczyzna z jej marzeń.

Sara osłupiała. Z trudem próbowała zachować zimną krew.

— Tak?

- Nie zamierzałem pani przestraszyć - zapewnił porucznik Rasmussin. — Chciałem jedynie, by pani kogoś poznała.

Sara rzuciła okiem na mężczyznę stojącego za policjantem. Przypominał młodego Harrisona Forda. Miał na sobie wypłowiałe dżinsy i brudnoczerwoną podkoszulkę. Lekko uśmiechnął się do niej, a ją ogarnęło znajome uczucie ciepła.

— Już się spotkaliśmy — wyjaśniła z pewnym zakłopotaniem.

— Naprawdę? — Zdziwiony mężczyzna uniósł brwi.

Sara poczuła się lekko rozczarowana, choć zdawała sobie sprawę, że nie należy do kobiet, które mogłyby się takiemu mężczyźnie wryć w pamięć.

- Kilka miesięcy temu zszywałam panu ranę, panie MacReady.

— Och. — Przybysz nieznacznie się skrzywił, rzucając okiem na porucznika. — Miałeś rację, mówiąc o jej pamięci do twarzy. Zna mnie jako Eddiego MacReady.

— Powinieneś był mi powiedzieć — rzekł policjant.

— Nie wiedziałem, kim jest twój świadek. Przecież ich nazwiska trzymasz w tajemnicy przed prasą.

— Niewiele to dało, skoro Jayiero i tak dopadł jednego — po wiedział Tom.

— Jesteśmy pani winni wyjaśnienie, doktor Grace. To mój brat, sierżant Ferdynand Rasmussin z houstońskiej policji. Pracuje jako tajny agent i ma specyficzne poczucie humoru. Raz, poznaj doktor Sarę Grace.

Sara wpatrywała się w mężczyznę. A więc był policjantem? Teraz dopiero zauważyła różnicę między jego obecnym i dawniejszym wyglądem. Teraz miał krótsze włosy. Inaczej też wyglądały jego oczy, chociaż nie potrafiła uświadomić sobie, na czym właściwie polega ta różnica. Uśmiechał się słodko.

— Proszę mi mówić Raz — zaproponował. — Cieszę się, że, poznając panią, występuję pod prawdziwym nazwiskiem.

— Zachowuj się poważnie — upomniał go brat.

— Muszę coś zrobić, by zatrzeć wrażenie, które mógł wy wrzeć na pani doktor Eddie MacReady — mruknął Raz i wzruszył ramionami.

— Chce pan, by zamiast funkcjonariusza przy furtce pilnował mnie pański brat? — spytała zmieszana Sara.

— Niezupełnie. Raz jest chwilowo na zwolnieniu. Czy nie chciałaby pani najpierw wyjść z wody i wysuszyć się, nim udzielę obszerniejszych wyjaśnień? — spytał porucznik.

Sara zarumieniła się. Po chwili jednak opanowała zmiesza nie, uświadomiwszy sobie, że jest w jednoczęściowym kostiumie, a mężczyźni i tak nie zwracają uwagi na to, jak wygląda.

— Mój ręcznik... - wyjąkała.

Mężczyzna, którego uważała dotąd za Eddiego MacReady, sięgnął po ręcznik, który zostawiła na leżaku.

— Proszę — rzekł z uśmiechem.

To było okropne. Stał tak blisko i patrzył na nią. Sara przy mknęła oczy i szybko owinęła się ręcznikiem. Czuła, że gdy dotknęli się palcami, zadrżała jej ręka. Oblała ją fala gorąca. Zacisnęła dłoń na ręczniku i spojrzała na Raza. Spotkali się wzrokiem.

- Czy zechce pani wejść do domu? — spytał Tom.

Jego głos przywrócił Sarze poczucie rzeczywistości. Uświadomiła sobie, że stoi w oblepiającym skórę, mokrym kostiumie. Zawstydzona, jeszcze ciaśniej owinęła się ręcznikiem.

— Oczywiście. Zapraszam na kawę.

Raz mógł teraz zobaczyć wszystko, co ukryte było dotąd pod wodą. Sara była tego aż do bólu świadoma, lecz już dawno zwalczyła uczucie wstydu. Była dumna, że w ogóle chodzi, i przestała wstydzić się swoich blizn. Wyprostowała się i, utykając, podeszła do krzesła, przy którym zostawiła kulę. Nie obejrzała się, tylko od razu ruszyła do domu.

 

ROZDZIAŁ DRUGI

 

— Dlaczego mi nie powiedziałeś? — spytał cicho Raz, stojąc wraz z bratem w kuchence niewielkiego domu doktor Grace.

Przez ściany pomieszczenia wyraźnie słychać było szum wody spływającej z prysznica. Gospodyni brała kąpiel w łazience.

Doktor Sara Grace mieszkała na Highpoint Ayenue, w ekskluzywnej, drogiej dzielnicy, zamieszkanej przez lekarzy. Jej lokum przypominało rozmiarami dom dla lalek. Obok wąskiej kuchni znajdował się tu pokój pełen roślin, które zwisały z góry i zdobiły duże okno zieloną kaskadą. Na stole przykrytym świątecznym obrusem stało miniaturowe drzewko obsypane małymi, czerwonymi owocami i przybrane kokardkami. Raz znowu uświadomił sobie, że zbliża się Boże Narodzenie.

Na zielono-białym blacie kuchennym parowała świeżo zaparzona kawa. Tom odłożył kapelusz i sięgnął po kubek.

— O czym miałem ci powiedzieć?

— Że doktor Grace została ranna, gdy Jayiero pojawił się w szpitalu, by załatwić swego rywala — odparł Raz, nerwowo i bezskutecznie poszukując w kieszeni papierosów.

— Bandyta jej nie postrzelił. Nie wiem, dlaczego kuleje. Na pijesz się kawy?

— Tak. — Raz rozglądał się po małej kuchni, próbując wyrobić sobie zdanie o kobiecie, którą odtąd miał chronić.

Doktor Grace, lekarka, specjalistka od urazów, świadek... ładniutka, przerażona mała myszka, utykająca na jedną nogę. Jej ułomność nie wyglądała na poważną. Chodziła całkiem dobrze, używając kuli tylko na wszelki wypadek. Na myśl o tym, z jaką pewnością siebie wychodziła z basenu, Raza ogarnęło rozbawienie.

— Co cię tak bawi? — spytał brat, podając mu kubek z kawą.

— Nic takiego — odparł Raz, delektując się smakiem napoju przyrządzonego ze specjalnie dobieranego ziarna, co, według niego, świadczyło o stylu życia Sary. — Chciałbym zadać ci parę pytań, nim wróci gospodyni.

— Pytaj.

— Czy ochraniając ją, mogę liczyć na czyjeś wsparcie?

— Jestem w stanie podsyłać tu kogoś na osiem godzin dziennie.

— Czekaj. Powiedziałeś „tu”. Czyżbyś nie miał bezpiecznego miejsca, w które można by ją przenieść?

— Nie chce się stąd ruszyć.

— Nie? — Raz uniósł brwi. — Nie sądziłem, że jest tak nie mądra.

— Spróbuj ją namówić do zmiany decyzji.

Raz zamierzał to zrobić. Uważał, że dom doktor Grace jest za mały, by pomieścili się w nim oboje. Po prostu bez przerwy wpadaliby na siebie, a to wydawało mu się niebezpieczne od chwili, gdy poczuł na widok kruchej, kobiecej sylwetki nieoczekiwany przypływ pożądania.

— Wspomniałeś jej, że skoro zapamiętała twarz Jayiera, bandyta pewnie także ją rozpozna.

— Większość ludzi nie ma takiej pamięci do twarzy. Pani doktor uważa, że napastnik jej nie pamięta.

— Dziwne, bo nie wygląda na hazardzistkę — zauważył Raz, choć musiał przyznać, iż on sam także jej nie rozpoznał, a przecież szkolił się w zapamiętywaniu twarzy. Jednak wówczas, gdy opatrywała mu skaleczenia, był trochę pijany. — Przecież mówiłeś, że jest przestraszona — powiedział i odwrócił się, słysząc za sobą odgłos kroków.

W drzwiach stała Sara Grace. Miała uniesiony podbródek, co podkreślało zdecydowanie malujące się w szaroniebieskich oczach.

— Oczywiście, że się boję, lecz nie opuszczę domu — oznajmiła.

Po kąpieli jeszcze bardziej przypominała myszkę. Była taka drobna. Miała krótko obcięte, ciemne włosy i oliwkową cerę, co przypomniało Razowi polną mysz, którą w dzieciństwie chował przed matką w pudełku od butów.

— Postawa godna podziwu, lecz w tych okolicznościach nie zbyt rozsądna — powiedział z uśmiechem.

— Nigdy nie tracę rozsądku — zapewniła.

— Więc powinna się pani przenieść w bezpieczne miejsce.

-  Nie. Mam tu pracę do wykonania.

Raz potrząsnął głową. Niepokoiło go, że jej nie pamiętał z ich poprzedniego spotkania. Do tej pory mógł zawsze polegać na własnej pamięci wzrokowej. Ta dziewczyna zupełnie nie wyglądała na lekarkę, a już na pewno nie na taką, która opatruje krwawiące rany w pogotowiu ratunkowym. Miała duże, niewinne oczy. Wszystko, co na sobie nosiła, wydawało się zbyt

Obszerne. Ubrana była w spodnie koloru khaki i białą bluzeczkę, skrywającą piersi, tak ładnie rysujące się przed chwilą w obcisłym kostiumie kąpielowym.

— Nikt nie jest niezastąpiony — nie ustępował Raz. — Szpital przetrwa bez pani parę dni, dopóki Tom nie dopadnie tego drania.

— To może potrwać dłużej, a poza tym brak jednego z do lekarzy dezorganizuje pracę

pogotowia, do czego nie wolno dopuścić ze względu na dobro pacjentów.             

— Tak. Pani obecność w szpitalu naprawdę może okazać się istotna, gdy pojawi się tam Jayiero.

— Nie mógłby...

— Już raz to zrobił, prawda? Tak się zaczęło. Znalazł się tam w pogoni za rywalem i użył broni.

— Nie to mam na myśli. — Sara potrząsnęła głową. — Sądzę, że raczej będzie mnie szukał w domu. W szpitalu wzmocniono ochronę. Po co miałby utrudniać sobie zadanie. A poza tym wątpię, by wiedział, kim jestem.

— Chce pani ryzykować życie innych ludzi, opierając się na własnej ocenie sytuacji?

— Robię to każdego dnia.

Raz przesunął ręką po włosach. Jakoś nie umiał sobie wyobrazić, że ta krucha istota rozcinała ludzką klatkę piersiową, by się dostać do uszkodzonego serca.

— Ma pani na myśli profesjonalną ocenę sytuacji, więc czemu nie ufa pani naszemu doświadczeniu?

— Proszę wybaczyć — odparła miękko Sara. — W szpitalu naprawdę brakuje personelu. Jestem potrzebna. Ale... — zamilkła na moment. — Jeśli detektyw Rasmussin dowiedzie, iż Jayiero zna moją tożsamość, rozważę panów propozycję.

Boże, ależ była uparta! Raza ogarnęła wściekłość.

— Będzie pani w stanie pracować z kulą w plecach?

Blade policzki Sary pobielały jeszcze bardziej.

— Jeśli pan i inni policjanci dobrze wykonacie swoją robotę, nie dojdzie do tego.

- Raz nie będzie miał nikogo do pomocy - wtrącił Tom.

— Wiem, że nie jest pani zachwycona pomysłem wynajęcia ochroniarza...

— To prawda — przyznała Sara, dostając wypieków na policzkach. — Przepraszam, że panu przerwałam.

— Nie chce pani zawodowca, więc sprowadziłem Raza, który chwilowo jest na zwolnieniu — ciągnął porucznik Rasmussin.

— Mój brat mógłby prywatnie podjąć się tego zadania.

— Sądzi pan, że... — Sara spojrzała na Toma z niedowierzaniem. — Powinnam go wynająć?

— Nie jestem taki zły, naprawdę — zapewnił ją Raz.

Starszy brat uciszył go spojrzeniem.

— Pozwoli pani, że podam jej kawę i wyjaśnię jeszcze kilka szczegółów — ciągnął.

— Proszę nalać również sobie. — Sara z uśmiechem skinęła głową.

A więc kłóci się ze mną, a uśmiecha do mojego brata, pomyślał Raz, choć zwykle to on był ulubieńcem kobiet. Nurtowało go coś jeszcze i od razu o to zapytał.

— Czy zawsze potrzebuje pani kuli?

Sara rzuciła mu krótkie, zdziwione spojrzenie i zatrzymała się obok stołu.

— W ogóle nie muszę jej używać — wyjaśniła. — Pomagam nią sobie tylko wtedy, gdy czuję ból w biodrze. Wczoraj miałam w szpitalu ciężki dzień i jestem trochę zmęczona.

— Rozumiem, że była pani w szpitalu, gdy ostatniej nocy Jayiero zastrzelił tam drugiego świadka.

— Miałam dyżur na izbie przyjęć, kiedy przywieziono ciało.

Razowi zrobiło się głupio. Nie wiedział, co powiedzieć, więc tylko podsunął Sarze krzesło.

— Porozmawiajmy — zaproponował, posyłając jej przyjazny uśmiech.— Chciałbym panią przekonać, że powinna pani jednak skorzystać z mojej pomocy. Wymienimy argumenty, wzajemnie sobie nie przerywając, dobrze?

Sara zarumieniła się. Z wypiekami na twarzy wyglądała jak bezradna, mała dziewczynka, co w Razie rozbudziło bardzo męskie pragnienia. Przestał się uśmiechać, a siadając na krześle, musiał poprawić spodnie, by lekarka nie zauważyła efektów podniecenia.

Tom przyniósł jej kawę w czerwonym kubku ze Świętym Mikołajem, usiadł i zaczął mówić o pracy ochroniarzy, kładąc szczególny nacisk na kwalifikacje Raza. Gdy skończył, Sara spojrzała na młodszego z policjantów. Jej palce bawiły się nerwowo kosmykiem włosów.

— Sierżancie Rasmussin... — zaczęła.

— Proszę mi mówić po imieniu — przerwał jej z uśmiechem Raz.

- Dobrze. Chciałabym wiedzieć, dlaczego jesteś na zwolnieniu.

— Zastanawiam się, czy w ogóle nie odejść z policji — odparł Raz, który ostatnio wielokrotnie wyjaśniał to różnym ludziom.

— Parę osób radziło mi, bym trochę odpoczął, nim podejmę ostateczną decyzję.

— Rozumiem — powiedziała Sara i zwróciła się do Toma.

— Mam nadzieję, że nie weźmiecie mi tego za złe, jeśli powiem, że zaskoczyło mnie, iż pan porucznik proponuje do tej pracy swego brata.

— Powinienem był od razu się wytłumaczyć — przyznał Tom i opowiedział o uwikłaniu swojej żony w całą tę sprawę.

Powierzenie młodszemu bratu ochrony świadka wiązało się z osobistym zaangażowaniem się Toma Rasmussina w toczące się śledztwo. Policjant zaznaczył, iż Raz może wydawać się irytujący, lecz jest naprawdę świetny w swoim fachu i w tych okolicznościach będzie bardzo przydatny.

Sara przygryzła wargę. Czuła, że obaj mężczyźni wywierają na nią nacisk. Z drugiej strony nie chciała wynajmować do ochrony kogoś, kto działał na nią tak podniecająco, że obawiała się nań nawet patrzeć. Ale żona detektywa Rasmussina była w niebezpieczeństwie, a poza tym trzeba przyznać, że widok Raza sprawiał jej przyjemność. Rzuciła okiem na potencjalnego ochroniarza i pomyślała, że ten wspaniały mężczyzna pewnie i tak nigdy nie zwróci na nią uwagi, czy zatem naprawdę tak trudno będzie jej znieść jego obecności w pobliżu?

— Sama nie wiem — powiedziała głośno.

— A może by mnie pani poddała próbie. Przecież na razie nie zaangażowała pani nikogo innego. Proszę chociaż dać mi szansę.

Propozycja wydawała się sensowna i opór Sary wyraźnie słabł.

— Nie omówiliśmy jeszcze sprawy wynagrodzenia — przy pomniała.

Pięć minut później dała Razowi klucze od domu, przypominając, iż zatrudnia go na próbę. Wszyscy zgodzili się na taki układ i Tom opuścił mieszkanie lekarki, pozostawiając ją sam na sam z obiektem erotycznych fantazji.

Sara dokładnie wiedziała, jak się zachować w tej sytuacji. Wybąkała, że idzie się zdrzemnąć — o 8.45 rano — i ruszyła do sypialni, nie spodziewając się, że Raz za nią podąży.

— Doktor Grace? — usłyszała przez drzwi.

Rozejrzała się gorączkowo po pokoju, szukając drogi ucieczki. Nagle poczuła się uwięziona w romantycznej pułapce. Nigdy wcześniej nie miała całego domu do własnej dyspozycji, nawet tak małego jak ten. Gdy się tu sprowadziła, z zapałem zajęła się urządzaniem sypialni. Ozdobiła swoje gniazdko wstążkami, tiulem i koronkami w ulubionych kolorach. Łóżko, o wiele za duże dla jednej osoby, zarzucone było poduszkami. Jedną z nich tuliła teraz do piersi.

— Tak? — odezwała się.

— Rozumiem, że odsypia pani za dnia nocne dyżury, i bardzo mi to odpowiada. Ja też częściej pracowałem nocą. Ale teraz muszę panią na krótko opuścić.

— Och? — Sara wydała westchnienie ulgi.

— Powinienem przywieźć tu trochę swoich rzeczy — usłyszała zdanie wypowiedziane zdecydowanym tonem.

— A więc zobaczymy się później — odpowiedziała słabym głosem i pomyślała z nadzieją, że Raza nie będzie na tyle długo, iż zdąży wystawić jedzenie dla kota, z którym od trzech tygodni usiłowała się zaprzyjaźnić.

Nie miała ochoty, by ten mężczyzna dowiedział się, jak nazwała niewdzięczne zwierzę.

— Proszę się nie obawiać — zza drzwi dobiegł uspokajający głos. — Dopóki nie wrócę, najpóźniej za godzinę, na zewnątrz będzie funkcjonariusz Palmer. Niech pani nie wychodzi z domu, dobrze?

Godzina to zbyt mało czasu, by kobieta pokroju Sary przywykła do myśli, że będzie dzielić dom z mężczyzną takim jak Raz.

— Rzadko wychodzę z sypialni podczas snu — odparła.

— Mam nadzieję — roześmiał się policjant. — Kiedy się pani prześpi, omówimy kilka ważnych zasad.

Dziewczyna postanowiła w duchu, że ona też wyznaczy pewne zasady.

— Dobry pomysł, sierżancie — zawołała.

— Raz — poprawił ją ochroniarz. — Do zobaczenia, Saro — do rzucił bezceremonialnie i opuścił dom lekarki, zadowolony, że wszystko układa się po jego myśli.

Po pierwsze: udało mu się skłonić panią doktor, by nie chodziła do pracy, dopóki policja nie schwyta Jayiera. Sara Grace była upartą kobietą, ale poza tym wydawała się mieć wszystkie cechy świętej. Uznał, że go zatrudniła, bo uległa jego urokowi osobistemu. Nie było w tym niczego niewłaściwego. Chodziło przecież o jej życie.

Sara nawet nie próbowała zasnąć. Kiedy tylko Raz wyszedł, zeszła do kuchni, by napełnić miseczkę kocim jedzeniem i wy nieść ją na frontowy ganek. Stanie na własnym ganku nie mogło być przecież potraktowane jak wychodzenie z domu. W końcu przy furtce tkwił policjant.

Nie chcąc, by usłyszał ją funkcjonariusz, zawołała bardzo cicho:

— MacReady? Czas na śniadanie! Mac? Chodź tutaj! — powtórzyła, rozglądając się wkoło.

Ale po kocie, nazwanym na cześć alter ego nowego ochroniarza, nie było śladu. Sara westchnęła. Wiadomo było, że po przeprowadzce do Houston poczuje się samotna. Trudno jej się było zaprzyjaźnić nawet z kotem. Kontakty z ludźmi wymagały znacznie więcej czasu. Mimowolnie zaczęła bawić się kosmykiem włosów, co robiła zawsze, gdy popadała w kłopoty. Być może ze względu na zbliżające się święta czuła się jeszcze bar dziej samo...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin