Rozdział 21.pdf

(83 KB) Pobierz
18
Rozdział dwudziesty pierwszy
Strasznie długo trwało, zanim wszyscy usadowili się na swoich miejscach. Nie
mogłam pokazać, co rzeczywiście czuję, a czułam się po prostu zniesmaczona. Nikt
jednak by tego nie zrozumiał, co gorsza, nikt by nie uwierzył w to, co właśnie
zaczynałam dostrzegać: że Neferet skrywała jakąś ponurą tajemnicę, ze tkwił w niej
jakiś pierwiastek zła. Z drugiej strony niby dlaczego ktoś miałby mnie rozumieć czy
mi wierzyć? W końcu byłam tylko małolatą. Bez względu na to jaką mocą obdarzyła
mnie Nyks, z pewnością nie grałam w tej samej drużynie co starsza kapłanka. Poza
tym nikt prócz mnie nie widziała tych drobnych elementów układanki, które tworzyły
taką właśnie całość.
Afrodyta by mnie zrozumiała i uwierzyła mi. Niemiła mi była ta myśl, ale chyba
prawdziwa.
- Zoey, powiedz, kiedy będziesz gotowa, a ja wtedy włączę się z muzyką – zawołał
do mnie Jack z drugiego krańca Sali rekreacyjnej, gdzie znajdował się cały sprzęt
audio. Gdy okazało się, ze nowy adept był geniuszem elektroniki, natychmiast
zdecydowałam, że będzie się zajmował oprawą muzyczną uroczystości.
- Jeszcze chwileczkę. Kiedy będę gotowa, dam ci znak głową, dobrze?
- Mnie to wystarczy – odpowiedział z uśmiechem.
Cofnęłam się o parę kroków, uświadamiając sobie, że – o ironio – właśnie stałam
dokładnie w tym samym miejscu, gdzie przed chwilą stała Neferet. Uczyniłam
wysiłek, by pozbyć się negatywnych myśli i emocji, które jeszcze mnie nie opuściły.
Omiotłam spojrzeniem całą salę. Zgromadziło się w niej więcej ludzi, niż
podejrzewałam. Stopniowo się uciszali, chociaż nadal atmosfera przesycona była
pełnym napięcia oczekiwaniem. Białe świece w szklanych pojemniczkach rzucały
jasne, czyste światło. Zobaczyłam, jak czwórka moich przyjaciół stoi na
stanowiskach, wyczekując, kiedy rozpocznę uroczystość. Właśnie myślałam, jakimi
cudownymi darami zostali obdarzeni, gotowa dać znak Jackowi do rozpoczęcia
obchodów, gdy wyrwał mnie z zadumy czyjś głos:
- Pomyślałam sobie, że zaoferuję ci swoją pomoc.
Na dźwięk aksamitnego, głębokiego głosu Lorena podskoczyłam na miejscu i
pisnęłam. Stał za mną w przejściu.
- Holender, Loren! Tak mnie wystraszyłeś, że omal się nie zsikałam z wrażenia! –
wymsknęło mi się, zanim zdążyłam opanować swój niewyparzony język. Tyle że
mówiłam szczerze. Loren naprawdę mnie zaskoczył.
Ale jakoś mu nie przeszkadzało, że nie umiałam poskromić swojego języka.
Uśmiechnął się do mnie szeroko, uwodzicielsko.
- Myślałem, że wiesz, że tutaj jestem.
- Nie. Trochę jestem rozkojarzona.
- Zestresowana, jak się domyślam. – Dotknął mojej ręki gestem na pozór niewinnym.
Takie profesjonalne dodanie otuchy. Ja jednak odebrałam to jako pieszczotę. Jego
coraz szczerszy uśmiech sprawił, że przypomniałam sobie o nadzwyczajnej intuicji,
jaką są obdarzone wampiry. Ja się zabiję, jeżeli on chociaż tylko trochę czyta w
moich myślach.
- Otóż jestem tu, by pomóc ci znieść ten stres.
Czy on żartuje? Przecież na jego widok kompletnie tracę głowę. Nie czuć żadnego
stresu, przebywając w towarzystwie Lorena Blake’a, to czysta utopia.
- Naprawdę? Jak chcesz to zrobić? – zapytałam, uśmiechając się trochę zalotnie,
świadoma tego, że cała sala patrzy na nas, nie wyłączając mojego chłopaka.
- Zrobię dla ciebie to, co zwykle robię dla Neferet.
Zapanowało milczenie, podczas którego moja wyobraźnia nurzała się w błocie na
myśl, co on mógł robić dla Neferet. Na szczęście Loren nie dopuścił do zbyt długiego
taplania się w bagnie.
- Każda starsza kapłanka ma swojego barda, który recytuje dla niej strofy starożytnej
poezji, by przywołać Muzy, gdy ona rozpoczyna rytualne obchody. Dziś gotów jestem
recytować dla wyjątkowej kandydatki na starszą kapłankę. Poza tym wydaje mi się,
że należy położyć kres pewnym nieporozumieniom.
Skrzyżowane palce złożył na piersi, jak to się czyni przy powitaniu Neferet.
Zareagowałam nie jak godna szacunku, obiecująca przyszła starsza kapłanka, ale
raczej jak idiotka. Po prostu gapiłam się na niego z otwarta buzią. Nie miałam
bowiem pojęcia, o czym on mówi. Nieporozumienia? I jak tu ktoś może wierzyć, że ja
wiem, co robię?
- Ale potrzebne jest mi twoje pozwolenie – ciągnął Loren – Nie chciałbym ci
przeszkadzać w odprawianiu rytuału.
- Ależ nie! – zaprzeczyłam. I zaraz sobie uświadomiłam, że mógłby opacznie
zrozumieć moja początkowe milczenie, a potem wykrzyknik: „O, nie!”. Wzięłam się w
garść i szybko wyjaśniłam: - Chcę przez to powiedzieć, ze nie, nie będziesz mi
przeszkadzał, i tak, przyjmuję twoją ofertę. Z wdzięcznością – dodałam na koniec,
myśląc jednocześnie, jak to się dzieje, że przy nim zawsze czuję się dorosła i
seksowna.
Uśmiechnął się do mnie, a ja rozpłynęłam się w zachwycie.
- Doskonale. Daj mi znać, kiedy mam rozpocząć twój występ. – Rzucił okiem na
Jacka, który cały czas się na nas gapił. – Nie będziesz miała nic przeciwko temu,
bym zamienił kilka słów z twoim asystentem na temat drobnej zmiany scenariusza?
- Nie – odrzekłam, czując się oderwana od rzeczywistości.
Loren przechodząc obok, otarł się o mnie, co odebrałam jako objaw zbliżenia.
Czyżby to było tylko złudzenie, że on się do mnie zaleca? Popatrzyłam na adeptów
tworzących krąg, wszyscy się we mnie wpatrywali. Z pewnymi oporami poszukałam
wzrokiem Erika, który stał obok Stevie Rae. Uśmiechnął się i puścił do mnie oczko.
Porządku, zatem Erik nie dostrzegł niczego niewłaściwego w zachowaniu Lorena
wobec mnie. Spojrzałam z kolei na Erin i Shaunee. Gapiły się na niego głodnym
wzrokiem. Musiały wyczuć, że na nie patrzę, bo z trudem oderwały oczy od jego
tyłka. Znacząco poruszyły brwiami w moją stronę i wyszczerzyły się w uśmiechu.
One także zachowywały się całkiem normalnie.
Widocznie tylko dla mnie zachowanie Lorena było nieco dziwne.
Weź się w garść, napomniałam sama siebie. Lepiej się skup…
- Zoey, ja jestem gotów, a ty? – zapytał Loren, stojąc już za moimi placami.
Wciągnęłam powietrze głęboko do płuc, by się uspokoić, i podniosłam głowę.
- Jestem gotowa.
Nasze oczy się spotkały.
- Pamiętaj, by zaufać swojemu instynktowi. Nyks przemawia do serc swoich
kapłanek. – Po czym oddalił się w głąb Sali. – To jest noc radości! – zapowiedział.
Jego głęboki głos nabrał tonów pełnych ekspresji, ale gdy mówił, brzmiało to również
jak rozkaz. Miał taką samą jak Erik zdolność skupiania na sobie uwagi za pomocą
wyłącznie głosu. Wszyscy natychmiast się uciszyli, wyczekując, co powie dalej. –
Trzeba wam jednak wiedzieć, że radość tej nocy wynika nie tylko z hojnych darów,
którymi Nyks zamanifestowała swoją łaskę. Dzisiejsza radość ma swoje źródło
również w decyzji, która zapadła przed dwoma dniami, kiedy wasza nawa liderka
zadecydowała o lepszej przyszłości, jaką widzi dla cór i Synów Ciemności.
Słysząc te słowa, lekko się zdziwiłam. Nie sądzę, by ktokolwiek pojął, o czym on
mówi: że to ja, a nie Neferet, wystąpiłam z inicjatywą odnowienia Cór Ciemności, ale
doceniła jego próbę ukazania tego we właściwym świetle.
- By uczcić Zoey Redbird i jej wizję przyszłego kształtu Cór i Synów Ciemności, mam
zaszczyt otworzyć obchody święta Pełni Księżyca prowadzone przez nią pierwszy
raz w charakterze waszej nowej przewodniczącej i przyszłej starszej kapłanki. Z tej
okazji zaprezentuję klasyczny wiersz i narodzinach pierwszej radości, napisany przez
mojego imiennika, Williama Blake’a. – Loren spojrzał na mnie i bezgłośnie wyszeptał:
„Teraz ty!”, po czym skinął na Jacka, który natychmiast rzucił się do aparatury
nagłaśniającej.
Salę wypełniły czerwone dźwięki orkiestrowej wersji „Aldebaran” Enki. Zrzuciłam z
siebie ostatki tremy i zaczęłam z wolna przechadzać się na zewnątrz kręgu, tak jak
robiły to Neferet i Afrodyta podczas prowadzonych przez siebie uroczystości. Tak jak
one starałam się poruszać w takt muzyki, wykonując od czasu do czasu taneczne
pas. Bałam się tej części rytuału, bo choć nie jestem niezdarą, nie nadawałabym się
jednak na główną cheerleaderkę. Na szczęście okazało się to łatwiejsze, niż sobie
wyobrażałam. Wybrałam właśnie tę muzykę ze względu na jej pięknie
zaakcentowany rytm oraz dlatego, że – jak się dowiedziałam z Google’a – był to
utwór na topie, poza tym piosenka sławiąca nocne niebo wydawała mi się bardzo
odpowiednia na nasze święto. Dokonałam trafnego wyboru, ponieważ miałam
wrażenie, że muzyka mnie unosi, wdzięcznie poruszałam się po Sali, zapomniawszy
o początkowej tremie i skrępowaniu. Kiedy Loren zaczął deklamować poemat, on
także trzymał się tej samej kadencji muzycznej, w rytm której się kołysałam, dzięki
czemu czułam, że razem tworzymy magiczny spektakl.
Bezimienna
Mam zaledwie dwa dni.
Jak cię nazwać?
Jestem szczęśliwa,
Radość to moje imię,
Radość niech cię ogarnie!
Zachwyciły mnie słowa wiersza. Kiedy zmierzałam w stronę środka kręgu, czułam, że
dosłownie uosabiałam to uczucie.
Śliczna radości,
Choć tylko dwudniowa
Uśmiech niech w tobie zagości…
Posłuszna słowom wiersza uśmiechnęłam się, zachwycona atmosferą magii i
tajemnicy, które zdawały się przepełniać całą salę wraz z muzyką i głosem Lorena.
Wyśpiewuję tę chwilę,
Niech cię ogranie słodka radość.
Loren skończył dokładnie wtedy, gdy zbliżałam się do stołu Nyks znajdującego się w
centrum kręgu. Tylko trochę zdyszana uśmiechnęłam się do wszystkich zebranych w
kręgu i powiedziałam:
- Witajcie na pierwszej uroczystości Pełni Księżyca w odnowionym składzie Cór i
Synów Ciemności.
- Bądź pozdrowiona – odpowiedzieli wszyscy machinalnie.
Nie pozwalając sobie na chwilę wahania, sięgnęłam po ozdobną zapalniczkę
używaną do rytualnych uroczystości i nieprzypadkowo stanęłam przed Damienem.
Powietrze było pierwszym żywiołem, który się przywoływało, i ostatnim, z którym się
żegnało pod koniec rozwiązywania kręgu. Czułam, że Damien jest podekscytowany
swoją nową rolą.
Uśmiechnęłam się do niego i odchrząknęłam, by pozbyć się nerwowej chrypki. Kiedy
przemówiłam, starałam się modulować głos, tak jak robiła to Neferet. Nie wiem, do
jakiego stopnia mi się to udało. Wystarczy powiedzieć, że byłam zadowolona, iż
utworzyliśmy stosunkowo niewielki krąg, a sala zachowywała spokój.
- Pierwszym żywiołem, który przywołuję, jest powietrze. Proszę je, by nas pilnie
strzegło. Powietrze, przybądź do nas!
Przytknęłam zapalniczkę do świecy Damiena, a ta natychmiast zapłonęła, mimo że
staliśmy teraz smagani wiatrem, który burzył nam włosy i łopotał mają piękną
spódnicą, jakby się nią bawił. Damien roześmiał się i szepnął do mnie:
- Wybacz, ale wszystko jest dla mnie takie nowe, że nie mogę opanować emocji.
- Doskonale cię rozumiem – odpowiedziałam również szeptem. Następnie zwróciłam
się w prawą stronę i zaczęłam iść po obwodzie kręgu, zmierzając do miejsca, w
którym stała Shaunee. Minę miała niezwykle poważną, jakby za chwilę miała
przystąpić do egzaminu z matematyki. – Wyluzuj… - poradziłam jej szeptem, usiłując
nie poruszać ustami.
Kiwnęła głową skwapliwie, ale nadal wyglądała na śmiertelnie przerażoną.
- Przywołuję do naszego kręgu żywioł ognia, proszę by palił się jasno, płomieniem
mocy i namiętności, by nas strzegł i pomagał nam. Ogniu, przybywaj!
Ledwie zbliżyłam zapalniczkę do czerwonej świecy Shaunee, knot natychmiast zajął
się trzaskającym płomieniem, który wystrzelił wysoko poza brzeg szklanej osłonki.
- Ojej – speszyła się Shaunee.
Zagryzłam wargi, by się nie roześmiać, i zaraz przeszłam znów na prawo, gdzie stała
Erin, trzymając przed sobą kurczowo niebieską świecę, jakby to był ptak gotów w
każdej chwili odlecieć.
- Przywołuję wodę do naszego kręgu i proszę, by nas strzegła swoim morzem
tajemnicy i majestatu, karmiła nas tak, jak zsyłany przez nią deszcz karmi drzewa i
trawy. Przybądź do mnie, wodo!
Zapaliłam niebieską świecę Erin, co wywołało najdziwniejszy efekt. Wydało mi się, że
nagle zostałam przeniesiona gdzieś nad brzeg jeziora. Czułam zapach wody, na
skórze jej chłód, mino że stałam przecież pośrodku Sali i na pewno nigdzie w pobliżu
nie było żadnej wody.
- Chyba powinnam trochę stonować ten efekt – zaproponowała Erin.
- Nie – odpowiedziałam półgłosem. Następnie podeszłam do Stevie Rae. Wyglądała
trochę blado, ale uśmiechała się szeroko, kiedy do niej podchodziłam.
- Jestem gotowa – powiedziała na tyle głośno, że parę osób stojących bliżej
zachichotało.
- To dobrze – odpowiedziałam. Po czym przywołałam ziemię i poprosiłam, by nas
strzegła swą kamienną mocą i bogactwem pszenicznych pół. – Przybądź do mnie,
ziemio! – Zapaliłam zieloną świecę i natychmiast owionął mnie zapach łąk i kwiatów,
usłyszałam śpiew ptaków.
- Niesamowite! – cieszyła się Stevie Rae.
- Tak jest – niespodziewanie usłyszałam głos Erika.
Zdziwiona podniosłam głowę, a on wskazał na krąg. Patrząc w tym kierunku,
zobaczyłam srebrną nić, która łączyła całą czwórkę, cztery personifikacje żywiołów,
zaznaczając w ten sposób granice potęgi wewnątrz kręgu oświetlanego na obwodzie
przez świece. Będę musiała potem dowiedzieć się czegoś więcej o tym niezwykłym
zjawisku, ale na razie nie chciałam się tym kłopotać.
Wróciłam szybko do stołu Nyks, który stał w samym środku, by dopełnić tworzenie
kręgu. Przed sobą miałam teraz fioletową świecę.
- Na koniec przywołuję ducha, niech przybędzie do naszego kręgu i natchnie nas
prawdą i szczerością, by Córy i Synowie Ciemności zintegrowali się ze sobą. Duchu,
przybywaj! – Zapaliłam świecę.
Niezwykła jasność ogarnęła cały krąg, a powietrze wokół mnie wypełniło się
zapachem i odgłosami wszystkich pozostałych żywiołów. We mnie również wniknęły,
sprawiając, że poczułam się zarówno silna, jak i uspokojona, mino że napełniły mnie
także energią. Pewnym ruchem wzięłam do rąk wiązkę splecionego eukaliptusa z
szałwią. Zapaliłam ją od świecy ducha, pozwoliłam jej chwilkę płonąć, po czym
zdmuchnęłam płomień, a wtedy owiał mnie aromatyczny dym. Zwróciłam się twarzą
do osób stojących w kręgu i zaczęłam mówić. Od wystąpienia Neferet, która
dosłownie ukradła dużą część tego, co zamierzałam powiedzieć, martwiłam się, co
zawrę w swojej przemowie. Teraz jednak, stojąc w środku kręgu, napełniona mocą
daną mi przez wszystkie żywioły, szybko odzyskałam wiarę w siebie, a gotowe
zdanie jak na zamówienie powstawały w mojej głowie.
Okadziłam się dymiącą wiązką ziół, wracając na środek kręgu i patrząc wszystkim w
oczy, by każdy czuł się mile widziany.
- Chcę dziś wiele zmienić, począwszy od rodzaju palonych ziół, a skończywszy na
wykorzystywaniu naszych koleżanek i kolegów. – Mówiłam powoli, czekając, aż moje
słowa i dym ziół wnikną do serc i uszu słuchaczy. Wszystkim było wiadomo, że za
kadencji Afrodyty podczas rytuału używano sporo marihuany, jak też że
sprowadzano młodszych adeptów do roli „lodówek”, jak ich nazywano, by ich krew
dodawać do wina, którego każdy wypijał po łyku. I to się więcej nie powtórzy, w
każdym razie dopóki będę miała coś do powiedzenia na ten temat. – Wybrałam
eukaliptus i szałwię jako wonne zioła, które będziemy palić ze względu na ich
właściwości. Od wieków Indianie używali eukaliptusa jako rośliny leczniczej,
zapobiegającej chorobom i oczyszczającej, w podobnych też celach stosowali
szałwię, która odciągała złe duchy, złą energię i złe wpływy. Dziś proszę pięć
żywiołów, by jeszcze wzmocniły działanie tych ziół.
Nagle powietrze wokół mnie zawirowało, jakby przemieszała je ręka olbrzyma,
wciągnęło dym z ziół i rozprowadziło go po całym kręgu. Rozległ się szmer
zadziwionych adeptów siedzących w pierwszych rzędach, a ja zmówiłam po cichu
dziękczynną modlitwę do Nyks za to, że mogłam okazać tak wyraźnie otrzymaną od
niej moc władania żywiołami.
Kiedy w kręgu zapanował spokój, mówiłam dalej:
- Pełnia księżyca jest czasem magicznym, kiedy zasłona dzieląca znane od
niezbędnego staje się wyjątkowo cienka i może nawet być uniesiona. To cudowna
tajemnica, dziś jednak chciałabym się skupić na innym aspekcie tego zjawiska,
mianowicie że to bardzo stosowna pora na kończenie czegoś i zaczynanie nowego.
Dziś chciałabym, aby nastał koniec złej sławy Cór i Synów Ciemności. Niech więc
wraz z pełnią księżyca nastanie tego kres, a nowe niech zostanie zapoczątkowane.
Przez cały czas przechadzałam się po obrzeżach kręgu, poruszając się w kierunku
przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Starannie dobierając słowa, powiedziałam:
- Od tej chwili Córy i Synowie Ciemności będą grupą kierującą się prawdomównością
w działaniu i dążącą do osiągania wytyczonych celów. Wierzę, że wybrani przez
Nyks adepci obdarzeni zdolnością kontaktowania się z żywiołami dobrze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin