Rozdział 15.pdf

(79 KB) Pobierz
234273344 UNPDF
Rozdział piętnasty
Prawie już skończyliśmy przygotowywanie sali na niedzielne uroczystości, kiedy ktoś
nastawił wieczorny dziennik na telewizorze z dużym ekranem, który musieliśmy
zostawić na miejscu. Cała nasza piątka wymieniła porozumiewawcze spojrzenia;
oczywiście głównym motywem wiadomości była historia z bombą podłożoną przez
Dżihad Przyrody. Wiedziałam, że nie zostanę zidentyfikowana jako nadawca
informacji: zauważyłam, jak Damien niby to niechcący upuścił telefon, potem na
niego nadepnął, po czym go zniszczył doszczętnie, a mimo to odetchnęłam z ulgą,
słysząc, że jak dotąd policja nie wpadła na trop terrorystów.
Nadano też inną związaną z głównym wątkiem informację: tego wieczoru niejaki
Samuel Johnson, kapitan rzecznej żeglugi dowodzący barką towarową, podczas
pilotowania jednostki dostał ataku serca. Szczęśliwym dla niego zbiegiem
okoliczności ruch na moście został wstrzymany, a policja i służby medyczne
znajdowały się w pobliżu. W ten sposób jego uratowano, a most ani żadna barka nie
doznały uszczerbku.
-Więc tak to się miało stać! – zawołał Damien. – Dostał zawału i barka uderzyła w
most.
W milczeniu skinęłam głową.
-Co dowodzi, że wizja Afrodyty była prawdziwa.
-A to nie jest już dobra wiadomość – orzekła Stevie Rae.
-Moim zdaniem jest – odrzekłam. – Dopóki Afrodyta będzie nas informować p swoich
wizjach, dopóty musimy pamiętać, że powinniśmy je traktować poważnie.
Damien potrząsnął głową.
-Z jakiegoś powodu Neferet nabrała przekonania, że Nyks odebrała Afrodycie swój
dar. Szkoda, że musimy milczeć, w przeciwnym razie Neferet by nam wyjaśniła, o co
w tym wszystkim chodzi albo zmieniłaby zdanie co do Afrodyty.
-Nie. Dałam jej słowo, że o niczym nie powiem.
-Gdyby Afrodyta zmieniła się i przestała być wiedźmą z piekła rodem, toby sama
poszła do Neferet i opowiedziała jej, co się stało – powiedziała Shaunee.
-Może powinnaś jej to podsunąć – zaproponowała Erin.
Stevie Rae skwitowała to ordynarnym odgłosem.
Zgromiłam ją wzrokiem, ale nawet tego nie zauważyła, bo Drew właśnie szczerzył się
do nas w uśmiechu, a ona zaczerwieniona po uszy nie zwracała na mnie uwagi.
-Jak to teraz wygląda, Zoey? – zapytał, nie odrywając wzroku od Stevie Rae.
Wygląda, że czujesz miętę do mojej współmieszkanki, to właśnie chciałam
powiedzieć, ale w gruncie rzeczy nie miałam nic przeciwko temu, a zresztą rumieniec
Stevie Rae wyraźnie mówił to samo, więc w końcu postanowiłam jej darować.
-Dobrze wygląda – odpowiedziałam.
-Nieźle – pochwaliła umiarkowanie Shaunee, mierząc go wzrokiem od stóp do głów.
-Ditto, Bliźniaczko – potwierdziła Erin, unosząc kilkakrotnie brew w górę i w dół,
patrząc jednocześnie na Drew.
Chłopak nie zauważył gestów żadnej z nich. Widział tylko Stevie Rae.
-Umieram z głodu – wyznał.
-Ja też – zawtórowała Stevie Rae.
-To może pójdziemy coś zjeść? – zwrócił się do niej Drew.
-Okay – zgodziła się natychmiast Stevie Rae, ale pewnie zaraz uświadomiła sobie,
że stoimy wokół nich i ich obserwujemy, bo zaczerwieniła się jeszcze bardziej. – O
rany, przecież to pora obiadu. Chodźmy wszyscy coś zjeść. – Nerwowo przeciągnęła
palcami po swojej krótkiej czuprynce i zawołała do Damiena, który w drugim końcu
Sali pochłonięty był rozmową z Jackiem. – Damien, idziemy jeść. Nie jesteście
głodni, ty i Jack?
Jack i Damien porozumieli się wzrokiem, po czym Damien odkrzyknął:
-Tak, my też idziemy!
-Ekstra – odpowiedziała Stevie Rae, śmiejąc się do Drew. – Chyba wszyscy
jesteśmy głodni.
Shaunee westchnęła i ruszyła do wyjścia.
-Jak słowo. Już mnie głowa rozbolała, tyle hormonów w tym pomieszczeniu.
-A ja czuję, jakbym bez przerwy oglądała film Life time. Zaczekaj na mnie,
Bliźniaczko – poprosiła Erin.
-Dlaczego Bliźniaczki wyrażają się tak cynicznie o miłości? – zapytałam Damiena,
Kidy wraz z Jackiem dołączył do nas.
-Nie są cyniczne, tylko wściekłe, bo kilku ostatnich chłopaków, z którymi się
umawiały, szybko się zniechęciło.
Już całą grupką wyszliśmy na dwór, zanurzając się magii listopadowego
zaśnieżonego wieczoru. Płatki śniegu były teraz mniejsze, ale nadal padały bez
przerwy, sprawiając, że Dom Nocy wyglądał jeszcze bardziej tajemniczo i jeszcze
bardziej niż zwykle przypominał stare zamczysko.
-Tak. Bliźniaczki są trudnymi partnerkami, prześcigają chłopaków we wszystkim –
przyznała Stevie Rae.
Zauważyłam, że trzyma się bardzo blisko Drew Partina, tak że idąc, ocierają się
ramionami.
Usłyszałam zgodne pomruki chłopaków, którzy pomagali nam przesuwać meble w
Sali rekreacyjnej. Wyobraziłam sobie którekolwiek z nich, jak umawia się z jedną czy
drugą Bliźniaczką, ona naprawdę działają onieśmielająco (na wampira czy
niewampira).
-Pamiętasz, jak Thor chciał się umówić z Erin? – zapytał jeden z kolegów Drew o
imieniu podajże Keith.
-Tak. Nazwała go lemurem, wiesz, jak te głupkowate lemury z filmu Disneya –
odpowiedziała ze śmiechem Stevie Rae.
-A Walter umówił się z Shaunee raptem dwa i pół raza. W połowie trzeciej randki,
kiedy siedzieli na kawie w Starbucksie, nazwała go procesorem Pentium 3 –
przypomniał Damien.
Spojrzałam na niego nierozumiejącym wzrokiem.
-Zoey, jesteśmy teraz na etapie procesorów Pentium 5.
-Aha.
-Erin do tej pory przy każdej okazji nazywa opóźnionym w rozwoju –dodała Stevie
Rae.
-W takim razie trzeba kogoś naprawdę wyjątkowego, żeby mógł się z nimi umawiać –
orzekłam.
-Myślę, że każdy ma swoją parę – odezwał się nieoczekiwanie Jack.
Wszyscy odwrócili się do niego i Jack się zaczerwienił. Zanim ktokolwiek zdążył
parsknąć śmiechem, powiedziałam:
-Myślę, że on ma rację. – A w myślach dodałam jeszcze: Tyle, że trudno się
zorientować, kto ma być tą parą.
-Całkowitą – zgodziła się entuzjastycznie Stevie Rae.
--W stu procentach – dorzucił uśmiechnięty Damien, mrugając do mnie.
Odpowiedziałam mu uśmiechem.
-Ej – wyskoczyła zza drzewa Shaunee. – Właściwie o czym mówicie?
-O twoim nieistniejącym życiu uczuciowym – odpowiedział niespeszony Damien.
-Naprawdę? – zdziwiła się.
-Naprawdę – przyznał Damien.
-To może porozmawiacie teraz o tym, jacy jesteście zmarznięci i mokrzy? –
zaproponowała Shaunee.
Damien nachmurzył się.
-Mnie nie jest zimno ani mokro.
Erin wyskoczyła z drugiej strony drzewa ze śnieżką w ręce.
-Ale zaraz ci będzie! – wykrzyknęła, rzucając w niego śnieżką i trafiając prosto w
tors.
Zaczęła się bitwa na śnieżki. Dzieciaki piszczały, kryły się, ale zaraz nabierały
garściami śniegu na nowe kule i rzucały nimi, celując w Erin i Shaunee. Zaczęłam się
z wolna wycofywać.
-Mówiłam wam, że śnieg jest świetny! – przypomniała Stevie Rae.
-Miejmy nadzieję, że będzie zamieć – krzyknął Damien celując w Erin. – Mnóstwo
śniegu i wiatr, idealne warunki na bitwę śnieżną! – Cisnął śnieżką, ale Erin była
szybsza i w ostatniej chwili zdążyła się uchylić, tak że kula nie trafiła jej w głowę.
-Dokąd idziesz, Z? – zapytała Stevie Rae, wychylając się zza ozdobnego krzaka.
Zauważyłam, że Drew stał obok niej, mierząc śnieżką w Shaunee.
-Do centrum informacji, muszę opracować odpowiednie słownictwo na jutrzejsze
obchody, zjem coś po powrocie do internatu. – Wycofywałam się z pola bitwy coraz
szybciej. – Strasznie żałuję, że omija mnie ta zabawa, ale… - Wpadłam w najbliższe
drzwi, a gdy tylko zatrzasnęłam je za sobą, usłyszałam trzy miękkie plaśnięcia, kiedy
trafiły w nie śnieżne kule.
Nie była to czcza wymówka, by uniknąć zabawy na śniegu, faktycznie już wcześniej
zamierzałam zrezygnować z obiadu i zakopać się na kilka godzin w bibliotece.
Nazajutrz miałam utworzyć swój krąg i poprowadzić uroczystości obrzędowe
odwieczne jak księżyc.
Nie wiedziałam, co zrobię.
Owszem, raz, przed miesiącem, utworzyłam krąg z przyjaciółmi, głównie by
sprawdzić, czy rzeczywiście mam związek z żywiołami czy też ulegałam iluzji. Dopóki
nie poczułam raz jeszcze mocy wiatru, ognia, wody ziemi i ducha, czego świadkiem
byli moi przyjaciele, przysięgłabym, że poprzednio uległam złudzeniu. Nie jestem
cyniczna ani nic w tym rodzaju, ale jak słowo… (że zacytuję Bliźniaczki).
Współgranie z żywiołami jest czymś naprawdę dziwnym. W końcu moje życie nie
było jak z filmowej opowieści o X-menach (choć nie miałabym nic przeciwko temu,
żeby spędzić trochę czasu z Wolverinem).
Tak jak się spodziewałam, centrum informacji świeciło pustkami. W końcu był to
sobotni wieczór. Tylko ktoś całkiem porąbany może spędzać sobotni wieczór w
bibliotece. Ale ja wiedziałam dokładnie, po co tu przyszłam. Wystukałam w
komputerze kartę katalogową, na której mogłam znaleźć książki ze starymi
zaklęciami i opisami dawnych rytuałów; nowsze publikacje mnie nie interesowały.
Moją uwagę zwróciła zwłaszcza książka Fiony Mistyczne obrzędy Kryształowego
Księżyca. Z trudem skojarzyłam sobie, że Fiona zdobyła Laur Poetycki Wampirów na
początku dziewiętnastego wieku (w Internecie wisiał jej portret). Zapisałam sobie
numer katalogowy książki, którą znalazłam na odległej półce pokrytej kurzem –
widocznie rzadko odwiedzanej. Uznałam, ze to dobry znak, bo źródło, jakiego
szukałam, powinno tak wyglądać – stare tomisko oprawione w skórę, jak się to
dawniej robiło, Potrzebne mi były odwieczne zasady i tradycje, aby pod moim
kierownictwem Córy Ciemności dowiedziały się czegoś więcej o naszej historii, a nie
starały się być supernowoczesne, do czego dążyła Afrodyta.
Otworzyłam notes i wyciągnęłam swoje ulubione pióro, które od razu przypomniało
mi Lorena (boże, znowu ona o nim myśli xDD) i jego powiedzenie, że woli pisać
wiersze odręcznie niż na komputerze… Zaraz moja myśl powędrowała do
wspomnienia, jak gładził mnie po twarzy… i po plecach… i do wrażenia rosnącego
pomiędzy nami związku. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie, dotknęłam swego
policzka – wydał mi się cieplejszy niż zazwyczaj – po czym zaraz uświadomiłam
sobie, że oto siedzę sama i uśmiecham się do siebie jak kretynka, rozgrzana myślą o
facecie, który jest dla mnie za stary, a do tego jest wampirem. Oba fakty wprawiły
mnie w zdenerwowanie (tak być powinno). Przyznaję, ze Loren jest wspaniały, ale
przecież ma dwadzieścia kilka lat. To prawdziwy dorosły, który zna wszystkie
tajemnice wampirów, wie o pragnieniu krwi i pragnieniu w ogóle. Niestety, czyniło go
to tym bardziej pożądanym, zwłaszcza po moim krótkim, ale jakże smakowitym
doświadczeniu ze spijaniem krwi Heatha i podpieszczaniem się z nim.
Postukałam piórem w pustą kartkę notesu. Owszem, w ostatnim miesiącu całowałam
się też trochę z Erikiem i to mi się podobało. Nie posunęliśmy się za daleko. Po
pierwsze: mimo że ostatnie doświadczenia tego nie potwierdzają, na ogół nie
zachowuję się wyzywająco. Po drugie: nie mogłam zapomnieć, jak przypadkiem
byłam świadkiem sceny, w której Afrodyta, jego zdecydowanie sympatia, klęczała
przed nim, usiłując mu zrobić loda, więc dla kontrastu nie chciałam, by sobie
pomyślał, ze jestem taką samą latawicą jak ona (usiłowałam nie przypominać sobie
sceny z Heathem, jak masowałam mu rosnącą pod rozporkiem wypukłość). Tak więc
w jakiś sposób byłam związana z Erikiem, który według powszechnej opinii był moim
oficjalnym chłopakiem, mimo że nie zrobiliśmy niczego, co by świadczyło o naszym
bliższym związku.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin