Markowska Wanda - Mity Greków i Rzymian.doc

(1815 KB) Pobierz
Wanda Markowska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wanda Markowska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

MITY

 

GREKÓW I RZYMIAN

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

NIEŚMIERTELNI WALCZĄ O WŁADZĘ

POCHODZENIE BOGÓW

 

Na początku świata był bezkształtny Chaos, przepastna, pusta przestrzeń bez granic, zatopiona w ciemności, magma bezdenna, kipiąca utajonymi mocami żywiołów.

Pierwsza wyłoniła się z otchłani bytu Gaja, wszystko żywiąca, płodna Matka-Ziemia o piersi szerokiej, pani elementów, najstarsza z bóstw, praźródło wszelkiego życia. Była jednak pusta i głucha, żaden dźwięk, głos żaden nie mącił odwiecznego milczenia jej nieobeszłych obszarów.

Od dna Ziemi, w głębinach nieogarnionych myślą oddzielił się ponury Tartar, przeraźliwa kraina ciemności, oraz dzieci Chaosu, groźny Ereb-Mrok i Nyks, Noc czarna. Wtedy też miał się pojawić Eros, możny, tajemniczy bóg, co włada sercami bogów i ludzi. I stało się, że Eros zapalił płomień miłości w sercach Mroku i Nocy. Ze związku tych bóstw ciemności narodziła się Jasność i Dzień biały, radość powstającego świata, a także nimfy Hesperydy.

Lecz i bóg śmierci, Tanatos czarnoskrzydły, przyszedł wówczas na świat, i jego brat Hypnos, Sen cichostopy, i Nemezis, surowa bogini zemsty, i Mojra, władnąca przeznaczeniem.

Natenczas Gaja-Ziemia stworzyła Uranosa — niebo gwiaździste nad sobą, które odtąd otulało ją swą błękitną kopułą stając się siedzibą bogów szczęśliwych. Za czym góry wysokie wysklepiła potężna Ziemia i dała życie Morzu bezmiernemu, Pontosowi.

Młody świat rozkwitał, radość istnienia przepajała parę boskich małżonków, Gaje i Uranosa, Ziemię i Niebo. Naga dotąd i pusta powierzchnia globu, nad którym do niedawna unosiły się skłębione mgły i wisiała ciemność przedwieczna, rozjaśniła się światłem, zazieleniła łąkami, rozszumiała puszczami pełnymi zwierza, rozdzwoniła się śpiewem ptaszęcym.

Z miłości Gai i Uranosa powstał wielki ród Tytanów, dumnych bogów o  mocy  niezmiernej.   Tytanów  było  dwunastu,  sześciu  bogów o  imionach:

Okeanos, Hyperion, Kojos, Krios, Japetos i Kronos oraz sześć bogiń wspaniałych, a zwały się one Tea, Rea, Temis, Mnemozyne, Fojbe i Tetys. Prawdziwi to byli władcy świata, o czołach wyniosłych, sięgających chmur i oczach jak błyskawice.

Ród Tytanów rozrastał się i potężniał. Hyperion pojął za żonę Teję i miał z nią syna, słonecznego Heliosa, oraz dwie córki, Selenę, boginię księżyca, i Eos różanopalcą, boginię jutrzenki. Helios na swym słonecznym rydwanie zaprzężonym w cztery ogniste rumaki co dzień objeżdżał sklepienie nieba ze wschodu aż po zachodnie krańce ziemi. Tam udawał się na spoczynek do swego błyszczącego pałacu stojącego w ogrodzie wśród drzew rodzących złote jabłka. Strzegły ich Hesperydy, córy Nocy, i Ladon, smok o stu oczach nie znających snu. Helios pojął za żonę córkę Okeana, imieniem Perseis, i miał z nią syna, króla Kolchów, Ajetesa, ojca nieszczęsnej Medei. Jedna z córek Heliosa — to nasza znajoma z Homera, czarodziejka Kirke, zamieszkała, na wyspie Ajaja, ta sama, co zamieniła później towarzyszy Odyseusza w wieprze. Druga — to pożądliwa Pazyfae, małżonka króla Krety, Minosa. Inną małżonką boga słońca była Rode, córka Posejdona i Amfitryty. Zażywał z nią szczęścia Helios na swej ulubionej wyspie Rodos.

Po wiekach, gdy powstali już ludzie na ziemi, Helios zapalał miłością do pięknej Klimeny, królowej fenickiej czy etiopskiej, jak twierdzą inni, i miał z nią dzieci. Klimene urodziła mu syna Faetona i córki, od imienia ojca słonecznego zwane Heliadami. Kiedy Faeton zginął spalony żarem Heliosowych promieni, siostry opłakiwały jego śmierć tak żałośnie, że bogowie nie mogąc słuchać ich żałobnych skarg zamienili je z litości w strzeliste topole, zaś łzy ich w złote bryłki bursztynu.

Z pary Tytanów Okeana i Tetys zrodziły się wszystkie rzeki, Okeanos bowiem, ich ojciec, był również rzeką, najdłuższą i największą na świecie, opływającą całą ziemię dookoła. Z nich więc wzięły początek Nil potężny, Alfejos, Eridan i Strymon szeroki, i boski Skamander, i Acheloos o srebrnej fali, i tysiąc innych strumieni i potoków. Najdostojniejsza spośród cór Okeana i Tetys to rzeka Styks, płynąca w Tartarze.

Okeanos był szczęśliwym ojcem jeszcze całego roju młodszych córek, smukłych Okeanid o srebrzystych kibiciach, panien wodnych, napełniających fale rzek radosnym pląsem. Jedna tylko ich matka, Tetys łagodna, umiała rozpoznać każdą ze swych trzech tysięcy cór, bo tyle ich zrodziła swemu małżonkowi. A ileż to strumyczków, ruczajów leśnych i krynic powstało z synów Okeanowych, tego i nie zliczyć śmiertelnemu człowiekowi.

Jeszcze inna para — Tytan Krios i Eurybia, córa Pontosa i Gai — miała trzech synów, z których najstarszy Astrajos pokochał gorącą miłością Eos, różanopalcą jutrzenkę,   i  doczekał się  z  nią pięknego potomstwa.  Dziećmi ich było buntownicze plemię wichrów skrzydlatych. Tytanida Fojbe, małżonka Kojosa zrodziła boginię Leto, oblubienicę Dzeusową, i Asterię, matkę Hekaty.

A znów Tytan Japetos, pojąwszy za żonę Okeanidę Klimene, zrodził mądrego Prometeusza, jego nieroztropnego, leniwie myślącego brata Epimeteusza, dumnego Menojtiosa i Atlasa, siłacza o barach potężnych jak konary dębu. Usłyszymy o nich jeszcze nieraz, a teraz zajmijmy się na chwilę potomstwem Atlasa. Otóż poślubił on Okeanidę Plejone, która go obdarzyła siedmiu córkami, od imienia matki zwanych Plejadami. Były to: Elektra, Kelaino, Tajgete, Halkyone, Maja, Merope i Sterope. Piękne te dziewice podbiły swą urodą serca wielu bogów i ludzi. O Elektrę, Maję i Tajgete zabiegał sam Dzeus Gromowładny, Halkyone rzuciła czar miłosny na Posejdona, Merope pokochali bóg wojny Ares i król Syzyf, człowiek śmiertelny. Plejady prześladował swą miłością piękny myśliwiec Orion, syn Posejdona, aż wreszcie Dzeus pragnąc je uchronić przed jego natrętną pogonią przeniósł je na firmament niebieski, gdzie odtąd błyszczą jako gwiazdy w wiosennej konstelacji, rozświetlając mroki nocy. Bratem Plejad był Hyas, a ich siostrami Hyady, zrodzone z matki Ajtry. Pewnego dnia Hyasa na polowaniu rozszarpał lew. Hyady wpadły po jego śmierci w tak straszną rozpacz, że bogowie z litości zamienili je wraz z bratem w gwiazdy, które odtąd pojawiając się na niebie zwiastują porę deszczów.

Ale Gaja, płodna macierz świata, zrodziła nie tylko Tytanów. Z jej związku z Morzem, Pontosem, powstały rozliczne bóstwa morskie. Pierworodnym synem tej pary był Nereusz, łagodny i dobry starzec z długą zieloną brodą, pełną wodorostów i muszelek. Lubił spokój i ciszę morską i w pogodne dni wychodził ze swego podwodnego pałacu i wygrzewał się na słońcu, a modre fale lizały mu stopy. Małżonką jego była stateczna Okeanida Doris. Doczekał się z nią pięćdziesięciu pięknych córek, Nereid. Słodka Amfitryta i wdzięczna Melita, Tetyda, przyszła matka Achillesa, pięknołica Galatea, Eunike o różowych ramionach i łagodna Kimodoke, rosła Euarne i strzelista Menippa, i Eulimena o krasnych wargach — wszystkich pięćdziesięciu nie sposób tu wymienić — napełniały odtąd tonie mórz śmiechem, tańcem i śpiewem.

Inne dzieci Gai i Pontosa — Taumas, Forkys, Keto i Eurybia — ulegając przemożnej sile złotego Erosa dały z kolei życie niezliczonym stworzeniom żyjącym w morzu i na jego wybrzeżach. Taumas poślubiwszy córkę Okeana Elektrę spłodził boginię tęczy Iris, rozpinającą swe siedmiobarwne szaty ponad ziemią i morzem; ale dał również życie wielu potworom, zesłanym na utrapienie świata. Jego to dziećmi są odrażające pół ptaki, pół kobiety, drapieżne Harpie z ostrymi dziobami i zakrzywionymi szponami, lotniejsze niż wicher, niedościgłe pomocnice burzy morskiej.

Forkys zaś i Keto byli rodzicami trzech wiedźm Graj, o imionach: Dejno, Pefredo i Enio, a także trzech strasznych Gorgon, które się zwały Steno, Euriale i Meduza o wężowych włosach, jedyna śmiertelna spośród sióstr, ta sama, którą później pokona bohaterski Perseusz.

Atoli Gaja-Matka nie zaprzestała jeszcze swego dzieła rodzenia. Poczęła ona z Uranosem trzech olbrzymów straszliwej postaci. Zwali się oni Hekaton-chejres, to znaczy Sturęcy, każdemu z nich bowiem setka ramion wyrastała z ogromnych barów i pięćdziesiąt łbów bodło niebo. Kottos, Briareos i Gyjes, bo takie były ich imiona, od chwili swych narodzin siali postrach dokoła. Zaiste przeraźliwe to było potomstwo. Własna ich matka, Ziemia rodzona, nie zaznała spokoju i trzęsła się w posadach pod stopami swych synów, morze rycząc występowało z brzegów, burze i powodzie zaczęły nawiedzać świat, rażony ich potęgą. Uranos, ich rodzic niebieski, zakrył oblicze ze zgrozy na widok tych potworów i lękając się ich mocy zaczął przemyśliwać, jak by się pozbyć swych okropnych dzieci. A oni rozszaleli się po całym świecie i wkrótce ziemi im było za mało, zapragnęli zawładnąć niebem i grozili buntem swemu ojcu. Wtedy Uranos postanowił ich strącić na zawsze w ziejące ciemnością otchłanie Tartaru, by nie pozbawili go rządów nad światem.

Po wiekach przyszło na świat jeszcze jedno pokolenie Gai i Uranosa, trzech Cyklopów, zwanych tak dlatego, że mieli tylko po jednym, okrągłym jak koło oku pośrodku czoła. Jeden zwał się Brontes (Piorun), drugi Steropes (Błyskawica), a trzeci Arges (Świetlisty). Czołem sięgali chmur, a głos ich był jako ryk gromu.

Lecz gwiaździsty Uranos spoglądał na nowo narodzonych z gniewem i odrazą, toteż wkrótce i oni podzielili smutny los swych wyklętych braci. Skroś przepaści świata spadali w głębiny królestwa podziemi, skąd dobiegało głuche wycie Sturękich.

W sercu Gai-Matki wzbierał gniew i żal do małżonka, który własne potomstwo skazywał na wieczne męki Tartaru.

Nieraz skarżyła się Tytanom na okrucieństwo Urana bojąc się, że i te dzieci ukochane zechce jej wyrwać wyrodny ojciec i strącić w wieczne ciemności.

Najpotężniejszym z Tytanów był Kronos, który jako najmłodszy stał się ulubieńcem Gai. Jemu to powierzała najczęściej zatroskana matka swe obawy i lęki, w jego umysł wszczepiała buntowniczą myśl o powstaniu przeciw władzy okrutnika.

Kiedy Kronos na skinienie matki przykładał ucho do ziemi i słuchał głuchych uderzeń i jęków dobiegających z głębi, wiedział, że to Sturęcy i Cyklopi, jego boscy bracia, na próżno krwawili swe ciała chcąc zwalić zawory Tartaru.

Gdy Kronos wyrósł z lat chłopięcych, Gaja umęczona i doprowadzona do rozpaczy przez Urana wezwała Tytanów do buntu przeciw srogiemu ojcu. Lecz  boskie jej   dzieci strwożone milczały bojąc się wszechwładzy rodzica.

Tylko Kronos, najdzielniejszy, najmądrzejszy z Tytanów, postanowił ująć się za krzywdą matki, pomścić cierpienia swych braci i wyzwolić ich z mroków Tartaru.

W nocy Gaja podała mu ostry sierp. Kronos zakradłszy się do siedziby Uranosa okaleczył go haniebnie, a potem bezsilnego strącił w otchłanie Tartaru z wysokości niebios. Potężny do niedawna władca gwiezdnych obszarów dziewięć dni i dziewięć nocy spadał na ziemię, by stąd nowe dziewięć dni i nocy lecieć skroś ciemności aż na dno podziemnego królestwa.

Zraniony bóg spadając w czarne czeluści cisnął straszną klątwę na Kronosa:

— Przeklęty, wyrodny synu! Nieszczęsny los cię czeka, podobny mojemu. Kara cię nie minie za twą zbrodnię i zemsta moja przyjdzie, gdy czas się wypełni. Z woli przeznaczenia strącony będziesz do Tartaru przez własne dzieci i panowaniu twemu nad światem przyjdzie kres.

Krople krwi zranionego Uranosa zrosiły Gaję-Matkę i wydała ona ze swego łona groźne Erynie, strach siejące boginie zemsty, olbrzymich Gigantów i nimfy zwane Meliadami.

A gdy boska krew gwiaździstego władcy nieba spadła do morza, spieniło się srebrzyście, i z piany tej powstała najpiękniejsza z bogiń, Afrodyta, niecąca miłość w sercach bogów i ludzi.

Zwycięski Kronos zasiadł na tronie ojca powalonego zrządzeniem Mojry przedwiecznej i za zgodą Tytanów objął rządy nad światem. Małżonką jego została jedna z Tytanid, Rea.

Po surowych czasach Uranosa spokój i szczęście zapanowały na ziemi. Gaja-Matka, łagodna i życiodajna — użyczała swych darów bogom i ludziom, bo wówczas też powstali pierwsi ludzie. Nastał dla nieba i ziemi wiek złoty, błogosławiony czas, co nie znał trudu, wojny, cierpienia ni zbrodni. Mijały stulecia i świat rozkwitał w promieniach młodego słońca, a nowe życie bujnie krzewiło się dokoła.

Ale czoło Kronosa nierzadko sępiła troska ponura. Lękał się klątwy ojcowskiej, która na nim ciążyła, nie zaznał spokoju od dnia, w którym targnął się na swego rodzica, ani na chwilę nie opuszczała go obawa przed przyszłością. Aby więc przepowiednia Urana wypełnić się nie mogła, począł Kronos połykać swych potomków natychmiast po ich narodzeniu. Na próżno nieszczęsna Rea, jego boska małżonka, błagała go o litość dla swych dzieci, Kronos zakosztował już rozkoszy władzy i lęk przed jej utratą zamienił mu serce w kamień nieczuły na łzy i prośby.

Już Posejdon i Hades — dwaj synowie Rei — zniknęli w przepastnych wnętrznościach boga, los ich podzieliły trzy jej córki, boginie Demeter, Hera i Hestia.

Gdy Rea miała narodzić szóste swe dziecię, zbuntowała się przeciw okrucieństwu małżonka i postanowiła za wszelką cenę ocalić życie niemowlęcia.

Poszła tedy do swej matki, boskiej Gai, i na jej piersi szerokiej wypłakała swe żale i macierzyńskie obawy.

Rzekła jej Gaja:

— Córko moja! Otrzyj łzy i słuchaj uważnie słów moich. Wyrokowi przeznaczenia próżno się przeciwić i my, bogowie, musimy ulegać przedwiecznej Mojrze. Syn, którego powijesz, żyć będzie, albowiem będzie władcą jasności, panem błyskawicy i gromu. I stanie się mścicielem swego dziada Uranosa. Panowanie Kronosa ma się ku końcowi, rządy po nim obejmie on, Dzeus, bóg, którego wszelkie stworzenie czcić będzie jako ojca bogów i ludzi. Dam ci radę niechybną, tajny sposób, dzięki któremu uratujesz swego nowo narodzonego przed ojcem-dzieciożercą.

Przyłożyła Rea ucho do Ziemi-Matki i długo słuchała jej cichego szeptu. A kiedy przyszedł na świat oczekiwany syn, bogini owinąwszy kamień w chusty, niby niemowlę w pieluszki, położyła głaz na kolanach Kronosa mówiąc, że to ich szóste, najmłodsze dziecię.

Kronos, nie podejrzewając podstępu, bez namysłu połknął głaz w nadziei, że i tym razem udało mu się uniknąć niebezpieczeństwa i unicestwić tego, który miałby go w przyszłości pozbawić władzy i wolności z mocy przeznaczenia.

A wtedy Rea zstąpiła na ziemię, podążyła potajemnie na wyspę Kretę, aż głuchą nocą stanęła w lesie porastającym stoki góry Ida, i tu w grocie pod Skałą Diktejską osłoniętą wawrzynem i bluszczem ukryła niemowlę oddając je pod pieczę nimf górskich, które wnet wykąpały maleńkiego Dzeusa w przejrzystej wodzie leśnego źródełka, przewinęły go i w złotej ułożyły kolebce nucąc mu do snu słodkie kołysanki.

Bóg wzrastał odtąd w głębokiej puszczy pośród zieleni i kwiecia. Łagodna koza Amaltea żywiła go swym mlekiem, jedna z nimf Adrasteja sporządziła dla niego zabawkę — kryształową kulę oplecioną złotymi pierścieniami, mieniącą się w słońcu cudnymi blaskami. Złote pszczoły znosiły mu wonny miód, dzikie zwierzęta łasiły mu się do stóp, drzewa szumiały cicho i przyjaźnie, nimfy śpiewały i pląsały na polanie. Z daleka, z wysokości niebieskiej siedziby czuwała nad swym dziecięciem matka, na jej skinienie ptaki codziennie przylatywały do groty niosąc w dzióbkach czarki boskiej ambrozji i nektaru, pokarmu nieśmiertelnych. Rea lękała się jednak nadal o życie małego Dzeusa, bała się, że jego kwilenie usłyszy groźny Kronos, a wtedy nic by nie zdołało uratować od zguby jej dzieciątka. Więc z jej rozkazu dziewięciu kapłanów wielkiej bogini, Kuretów, tańczyło w gaju otaczającym boską grotę głośny taniec wojenny uderzając tarczami o tarcze, bijąc w bębny, krzycząc dziko i hałaśliwie, dobywając ogłuszających dźwięki z myśliwskich rogów i piszczałek.

I tak upływało dzieciństwo najmłodszego Kronidy pośród nimf i pasterzy z góry Ida. Chłopiec tak polubił swą żywicielkę, kozę Amalteję, że gdy pewnego razu złamała róg zaczepiwszy się o drzewo, w cudowny sposób wynagrodził jej tę stratę. Oto napełnił złamany róg wonnym miodem, owocami, leśnymi orzechami, wszelkimi płodami ziemi i sprawił, że odtąd ten, kto róg Amaltei posiadł, nigdy nie zaznał biedy ni żadnego braku, obfitość bowiem dóbr spływała nań nieprzerwanie. A kiedy boska koza życie zakończyła, z jej skóry sporządził sobie Dzeus egidę, puklerz cudowny, niedostępny pociskom, nie do przebicia żadną strzałą czy mieczem.

Inną swą piastunkę imieniem Kynosura, co znaczy „psi ogon", po jej śmierci przeniósł wdzięczny wychowanek na niebo i zamienił w konstelację zwaną Małą Niedźwiedzicą.

Gdy Dzeus dobiegł lat męskich, z wyroków Mojry przedwiecznej, znającej wszystko, co było i będzie, musiał stanąć do walki z Kronosem o władztwo nad światem. Lecz mimo iż boska siła przepełniała mu serce, wiedział, że sam dzieła dokonać nie zdoła, bo wówczas ulegnie przemocy potężnego rodzica.

Stanął tedy przed matką swą Reą i za poradą Tytanidy Metis, bogini rozumu, podsunął jej myśl, by podczas uczty nalała potajemnie Kronosowi do nektaru napój powodujący wymioty. Jakoż wnet po zażyciu lekarstwa Kronos wstrząsany bólem jak góra olbrzymia ziejąca ogniem i dymem, co z rykiem wyrzuca ze swych głębin rozpalone głazy i skały, musiał wypluć ze swych trzewi wszystkie połknięte ongiś dzieci.

Pierwszy wypadł z wnętrzności Kronosa targanego okrutnymi mdłościami ów pamiętny kamień połknięty niegdyś zamiast najmłodszego syna. Na pamiątkę tego wydarzenia Dzeus cisnął głaz w dolinę Pytho u podnóża gór Parnasu, by tam ludzie oglądali go ze czcią nabożną widząc w nim pępek ziemi i środek świata.

 

WALKA OLIMPIJCZYKÓW Z TYTANAMI  - (TYTANOMACHIA)                      

 

Tak oto wspaniały zastęp powróconych światu młodych bogów i bogiń stanął u boku Dzeusa, swego zbawcy, wspomagając go w zmaganiach z Kronosem. Dwaj bracia, Posejdon i Hades, potężni i nieustraszeni, u ich boku zaś trzy siostry — Demeter, Hera i Hestia.

Rozgorzała zacięta walka. Po stronie starego boga stanęła większość tytanów tworząc potęgę niemałą. Jedynie nieliczni spośród potomków Gai i Urana opowiedzieli się za Dzeusem. Byli to łagodny Okeanos, świetlisty Hyperion, mądra Metis, Temis, strażniczka nowych praw, i Mnemozyna, bogini pamięci.

Świadkiem wojny bogów stała się Tesalia. Tu, na szczycie góry Othrys, zgromadził swe zastępy Kronos, Dzeus zaś zebrał swe siły na stokach przeciwległej góry, której śnieżny wierzchołek ginął w chmurach. Góra ta zwała się Olimp.

Już dziesięć lat trwała wojna Olimpijczyków z Tytanami, a końca jej nie było widać. Natenczas Dzeus postanowił rozewrzeć wrota Tartaru i wypuścić na wolność Cyklopów i Sturękich, przed wiekami strąconych do podziemi przez jego. dziada.

Zawrzał teraz bój ostateczny, straszliwe zapasy nieśmiertelnych. Góry huczały od spadających w przepaści skał i głazów, ciskanych przez Sturękich. Ziemia trzęsła się w posadach pod potężnymi ciałami Tytanów, niebo drżało z przerażenia widząc zmagania olbrzymów. Ludzie, dotąd tak spokojnie i cicho żyjący, wyginęli z grozy, porażeni widokiem boju sił prawiecznych. Przyjęła ich litośnie Gaja na swe łono i odtąd trwali w jej wnętrzu jako dobre demony.

Dzeus w potężnej lewicy dzierżył swą egidę, prawicą ciskał gromy ogniste, które mu orzeł górski przynosił w szponach z podziemnych kuźni, gdzie wdzięczni za uwolnienie Cyklopi kuli je dzień i noc. Broń to była straszna. Dzeus raził nią bezlitośnie szeregi Tytanów oślepiając ich błyskawicą, paląc piorunem, ogłuszając gromem.

Zatrząsł się chmurny Olimp od huku, którego echo dobiegało czarnych bram Tartaru, dreszcz lęku przebiegł morze wzburzając mu fale aż do dna, pobladły gwiazdy na1 niebie i Helios świetlisty zakrył swe oblicze ze zgrozy. Błysk za błyskiem, grom za gromem miotała dłoń Dzeusa nieulękła, już świat zasnuły ogniste opary, łuna czerwona wzbiła się aż pod eter, żar napełnił powietrze, a wichry zerwane z uwięzi ryczały rozszalałe pędząc przed sobą tabuny chmur, tumany iskier i dymu.

Tytani oślepli od gromów, osmaleni ogniem niebieskim lejącym się na nich z wysoka, ogłuszeni przeraźliwym łoskotem skał ciskanych przez Sturękich, osłabli, ich zastępy zrzedły, spychane przez Kronidów w głąb ziemi, strącane w otchłanie nawet bogów dreszczem przejmujące.

Na koniec padł Kronos omdlały, a jego nieśmiertelne ciało zepchnęli Sturamienni w mroki Erebu, na samo dno czeluści, tam skąd nie masz powrotu. Bitwa bogów zakończyła się zwycięstwem Dzeusa i jego sojuszników, ród Tytanów poniósł klęskę i zdruzgotany trwać odtąd będzie przez wieki w podziemiu, z tamtej strony Chaosu, strzeżony przez trójkę Sturękich, Kottosa, Gyjesa i Briareja, którzy z niedawnych więźniów stali się teraz strażnikami upadłych bogów.

Tylko nielicznych Tytanów pozostawił Dzeus na ziemi, a między nimi byli synowie Japeta, Prometeusz, Epimeteusz i Atlas. Ciężką karę obmyślił zwycięski władca dla Atlasa za to, że stanął w walce po stronie Kronosa. Na barki Tytana zwalił cały ciężar sklepienia niebieskiego. Nieszczęśliwy Atlas nie zaznał od tej pory wytchnienia. Od tysiącleci stoi na zachodnich krańcach świata, w palących promieniach słońca, to znów zlewany deszczami, chłostany wichrami i zgięty pod swym brzemieniem, cały napięty od potwornego wysiłku, aż grube węzły żył omal mu nie pękną, dźwigać musi na plecach firmament razem z gwiazdami i księżycem.

Tymczasem młode pokolenie bogów święciło zwycięstwo nad światem. Kronidzi idąc za radą sędziwej Gai postanowili oddać berło i koronę temu, który pierwszy odważył się stanąć do śmiertelnej rozprawy z Kronosem i w bitwie okazał się najdzielniejszy. Tak więc Dzeus został panem nieba i ziemi, a z nim rozpoczęła się nowa era dziejów świata. Nowy władca podzielił się rządami ze swymi boskimi braćmi, dla siebie zachowując władzę najwyższą na niebie. Posejdonowi przypadło morze, Hadesowi zaś Tartar, królestwo podziemne, nawet bogów lękiem przenikające. Ziemią mieli rządzić wspólnie, lecz pod zwierzchnictwem Dzeusowym.

Również siostrom swym wyznaczył zaszczytne urzędy i godności. Demeter została opiekunką złotego urodzaju i wszelkich plonów ziemi żyznej, Hestia miała strzec świętości ognisk domowych, Herę zaś, dostojną boginię o białych ramionach i oczach ogromnych jak oczy młodej jałowicy, pojął Dzeus za małżonkę i posadził ją po swej prawicy na tronie niebios w olimpijskim pałacu. Olimp bowiem, świadka swoich zwycięstw, obrał sobie za siedzibę.

Ród Kronidów rozkrzewił się bujnie i stał się potęgą, jakiej świat nie widział od dnia swego stworzenia. Dzeus zaprowadził na ziemi nowe prawa i ustanowił ich strażniczką Temidę, jedną z Tytanid, która od początku stanęła po jego stronie podczas walk z Kronosem.

Ziemia, porażona niedawnym kataklizmem, powoli podnosiła się do życia, nowy ład boski rozkwitał w promieniach Dzeusowego błogosławieństwa i zdało się, że już na zawsze radość i szczęście zapanują nad światem.

 

WOJNA Z GIGANTAMI (GIGANTOMACHIA)

 

Jednak niedługo gościł spokój w Dzeusowym królestwie. Młodych władców Olimpu czekały jeszcze ciężkie, długotrwałe boje, zanim zdołali utrwalić swe zdobycze, i nieprędko Dzeus mógł odłożyć pioruny. Albowiem Gaja--Matka, gniewna na Dzeusa, że powstawszy przeciw Tytanom tak okrutnie ich pognębił, ogarnięta litością nad swymi synami strąconymi w czerń Erebową, zamyśliła zemstę.

Dała życie Gigantom, by te olbrzymy poczęte z jej łona oswobodziły dawnych bogów i ukarały młodych zdobywców nieba. Przeraźliwe to były stwory o torsach, głowach i ramionach nadludzi i smoczych ogonach zamiast nóg. Niektórzy z nich mieli ogromne skrzydła u ramion. W ich żyłach płynęły krople krwi Uranosa, które spadły z jego rany na ziemię, gdy runął z niebios do otchłani. Pod potężnymi cielskami Gigantów drżała ziemia, skały pękały z hukiem oplecione ich wężowymi skrętami, łopot ich skrzydeł napełniał przerażeniem   powietrze, pod ciosami ich pięści kruszały najtwardsze opoki.

Strach padł na wszystko, co żyło. A oni rycząc wściekle ruszyli do szturmu na Olimp, siedzibę Kronidów. By się dostać do podniebnego pałacu Dzeusa, piętrzyli głazy ogromne i ciskali bloki skalne ze stoków, aż wreszcie górę Ossa zwalili na szczyt Pelionu, by stamtąd dosięgnąć twierdzy niebian. Stęknęła Gaja głucho przytłoczona strasznym ciężarem, ale na surowym obliczu starej bogini pojawiła się radość, krzepiła ją bowiem myśl o zemście i nadzieja rychłego zwycięstwa jej synów.

Śmiertelna groza zawisła nad Olimpem. Oczy bogów zwróciły się na Dzeusa, w nim szukając pomocy i otuchy, bo już zwątpienie zaczęło się wkradać w szeregi nieśmiertelnych. Lecz on był spokojny i nie drgnęła dłoń jego miotająca pioruny na wroga. I znów olbrzymi orzeł przynosił mu w szponach gromy kute dzień i noc przez Cyklopów. Walka stawała się coraz bardziej zażarta, już zdawało się, że szala przeznaczeń przechyli się na stronę Gigantów i im odda zwycięstwo nad światem. Synowie Gai wdzierali się już na Olimp, już chwiały się wrzeciądze zamku bogów pod ciosami ich ramion.

W tej strasznej chwili Dzeus skinął na Atenę, swą córkę ukochaną i rozkazał jej sprowadzić na Olimp człowieka.

Albowiem znał on przedwieczną wyrocznię, która mu z dawna przepowiedziała to nowe niebezpieczeństwo grożące jego panowaniu. Tajemnicę przyszłych losów Olimpu odkrył przed nim najmądrzejszy z Tytanów, Prometeusz, świadomy tego, co było, co jest i co będzie. On to wyjawił mu, że nadejdzie dzień, gdy wszystka moc bogów nie zdoła się ostać przed potęgą wyszła z łona Ziemi i że bez pomocy człowieka, bohatera zrodzonego ze śmiertelnej niewiasty, nie oprze się Olimp atakom synów Gai.

Toteż wiedząc o tym, już na długo przed pojawieniem się Gigantów zwrócił swe oczy przewidujący Dzeus na Alkmenę, królową Teb, potężnego grodu w ziemi helleńskiej, i przybrawszy na się postać jej małżonka, Amfitriona, powołał do życia największego herosa wszystkich czasów, Heraklesa. On to miał teraz stać się wyrocznym zbawicielem Olimpu, obrońcą nowego Dzeusowego ładu, pogromcą starych sił Ziemi.

Trudne życie wiódł syn Dzeusa i Alkmeny na ziemi. W owych czasach bowiem  walka  i praca stały się udziałem  pokoleń ludzkich.   Błogosławione dni wieku złotego, kiedy ludzie wiedli żywot szczęśliwy nie znając przemocy ni znoju, dawno już utonęły w przeszłości, minął wiek srebrny znający już cierpienie i nastał wiek spiżowy, który przyniósł wojnę i trud. Wiek żelazny, a wraz z nim mord, zbrodnia i niesprawiedliwość, czekał dopiero swej kolei.

Zahartowany w ciężkich bojach Herakles, przywiedziony na pole walki bogów, bez lęku stanął u boku nieśmiertelnych i mężnie stawił czoło Gigantom rażąc ich niechybnymi strzałami swego łuku i druzgocąc niezwyciężoną maczugą. Jeden po drugim synowie Gai padali śmiertelnie ugodzeni; ci, których nie dosięgły strzały, ginęli od ciosów spadających na nich raz po raz z mocarnych rąk nieustraszonego herosa.

Bogowie widząc męstwo człowieka ze zdwojoną siłą jęli gromić potwory. Dzeus bez przerwy miotał pioruny w tłum napastników, paląc ich ogniem niebieskim. Jego córka, Pallas-Atena, uzbrojona w tarczę i dzidę, w wysokim hełmie na głowie, siała postrach wśród smoczego potomstwa Gai. Z jej rąk padł już chytry Pallas, a teraz bogini pochwyciła za włosy groźnego Alkioneusza o pięknym obliczu, najpotężniejszego z Gigantów i cisnęła go na ziemię, zadając mu w pierś cios śmiertelny. Lecz olbrzym dotknąwszy ciałem swej ziemi rodzonej ożył i z nową mocą rzucił się do walki, atakując Heraklesa.

„Heraklesie! — rozległ się w zgiełku bitwy spiżowy głos Ateny. — Unieś go stąd na inną ziemię, to go zwyciężysz!"

Bohater nieulękle stanął oko w oko z Gigantem i pochwyciwszy go wpół uprowadził daleko od miejsca jego narodzin i dopiero tam, w obcym kraju, zdołał go pokonać, gdy Alkioneusz stracił czarodziejską siłę czerpaną przezeń z dotknięcia Matki-Ziemi rodzonej.

Tymczasem bitwa się przedłużała, smocze plemię ani myślało ustępować z pola. Oto inny Gigant, potworny Porfyrion, rzucił się na samą panią Olimpu, Herę białoramienną.

Straszny gniew błysnął w oku Dzeusa na widok tego zuchwalstwa. Szybciej niż błyskawica wzniósł dłoń dzierżącą grom śmiercionośny i przeszył napastnika ognistym pociskiem. Porfyrion jęknął i padł za ziemię ogłuszony, a wtedy Herakles, który właśnie wrócił po zabiciu Alkioneusza, dobił go strzałą z łuku. Lecz oto z gór Tracji nadciągnął Gigant Athos dźwigając ogromną skałę. Nim zdołał ją cisnąć w bogów, Dzeus odepchnął go daleko, aż na macedoński półwysep Chalkidyke. Tam olbrzym zamienił się w wysoki cypel nadmorski, zwany górą Athos.

Inni bogowie także dzielnie sprawiali się w bitwie. Hefajstos, boski kowal, rozpalonymi odłamkami metalu pozbawił życia ogromnego Mimasa, bogini mroku Hekate płonącą pochodnią powaliła Klitiosa, Apollo raz po raz wypuszczał ze swego srebrnego łuku w ciżbę nieprzyjaciół strzały i niejednego z zaciekle nacierających nań Gigantów oślepił, boska zaś jego siostra Artemida, zamieniona w jelenia, przebiła rogami Grationa kładąc go trupem na miejscu. Zwinny Hermes o stopach skrzydlatych zwyciężył w pojedynku groźnego Hippolyta. Posejdon zaś porwawszy kawał wyspy Kos przywalił nim odrażającego Polibotesa. Olbrzym spadł do morza, a w miejscu jego upadku powstała mała wysepka Nisyros. Także skalista wyspa Mykonos stała się świadkiem Gigantomachii.

Nawet zawsze łagodny i radosny Dionizos, nadciągnąwszy z gór w otoczeniu swych satyrów i sylenów, groźnie wywijał tyrsem rażąc nim olbrzymów jak ostrą dzidą. Rzucił się na niego z rykiem wściekłości potworny Eurytus, lecz padł pod dotknięciem oplecionej winem dionizyjskiej broni. Towarzyszący swemu bogu satyrowie pędząc na osłach ryczących ze strachu podnieśli tak okropny wrzask, że zadrżały twarde serca synów Ziemi. Wielu ogarniętych dziką trwogą rzuciło się do ucieczki i padło pod razami Olimpijczyków i Heraklesa.

Jeszcze tylko wielki jak niebotyczna skała Enkeladus trwał niewzruszony na placu boju, lecz Atena i Dzeus porwali go w powietrze i przywalili wyspą Sycylią. Tam Gigant obezwładniony zieje dotąd ogniem i dymem nie mogąc jednak zrzucić z siebie ciężaru, co go przygniótł na wieki.

Tak tedy walka bogów z Gigantami zakończyła się triumfem Olimpu. Dzikie moce Ziemi nie zdołały obalić nowego, wyższego ładu, jaki wprowadził Dzeus Piorunowładca. Człowiek dopomógł bogom i wspólnym wysiłkiem pokonali rozpasane żywioły wyszłe z łona Gai przedwiecznej. Zwycięstwo Olimpijczyków napełniło świat cały radością, wszystko, co żyło, cieszyło się z klęski Gigantów i głosiło chwałę Dzeusową. Tylko sędziwa Gaja gorzko opłakiwała upadek swych synów i klęskę zadaną swym nadziejom. Nawet i teraz jednak nie opuszczała jej myśl o odwecie, jeszcze mocniej pragnęła pomsty na tych, co odważyli się wyrwać berło władzy z rąk jej potomstwa.

 

TYFON

 

Raz jeszcze zerwała się Gaja do walki. Wydała na świat Tyfona, olbrzymiego smoka o stu łbach i paszczach ziejących ogniem. Ojcem jego był Tartar, pan otchłani. Jeszcze nigdy świat nie oglądał tak strasznego potwora. Gdy się podnosił z ziemi na całą wysokość, sięgał gwiazd, a kiedy rozpiął ogniste skrzydła, pokrywał nimi ziemię od krańca po kraniec. Każda jego paszcza innymi brzmiała głosami, raz był to ryk lwa rozwścieczonego, raz psa szczekana, to znów pomruk głuchy tygrysa albo byka rozszalałego ryczenie, a czasem głos człowieka czy boga mowa dostojna.

Jego żoną była Echidna, olbrzymka o postaci pół kobiety, pół węża. Potworne mieli potomstwo, lęk siejące i grozę. Z nich to ród swój wiódł plugawy Cerber, odrażający pies-straszydło o trzech łbach, strzegący wrót piekielnych, hydra lernejska i lew nemejski, z którymi walkę zwycięską stoczył później Herakles. Zrodziła też Echidna dziwaczną stworę zwaną Chimerą, tę samą, co padnie z rąk Bellerofonta, i Sfinksa, tajemniczą strzygę nękającą Teby, od której dopiero Edyp uwolni ziemię. Mówią, że lwa nemejskiego i Sfinksa miała z własnym synem — dwugłowym psem Ortrosem.

Załopotał Tyfon skrzydłami i uleciał nad Olimp. Jego widok był tak przerażający, że bogowie zdjęci grozą w popłochu opuścili swoje pałace i przemieniwszy się w dzikie zwierzęta uciekli do Egiptu.

Dzeus jedyny pozostał dumnie na swej stolicy, gotów bronić swego królestwa do końca.

Na wozie skrzydlatym pędząc wyru...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin