Lalka.doc

(179 KB) Pobierz
Bolesław Prus – „Lalka”

Bolesław Prus – „Lalka”

 

TOM PIERWSZY

I – Jak wygląda firma J. Mincel i S. Wokulski przez szkło butelek?

              W 1870r. w Warszawie, na równi z tematami dotyczącymi problemów świata współczesnego, elita prowadziła ożywione dyskusje na temat działalności i osoby Stanisława Wokulskiego. Tematy te podejmowali zwłaszcza panowie w pewnej renomowanej jadłodajni, a konkretnie pan Deklewski – fabrykant powozów, oraz radca Węgrowicz – członek-opiekun Towarzystwa Dobroczynności. Oni znali bowiem Wokulskiego najdłużej i oni także najgłośniej przepowiadali mu ruinę.

              W trakcie kolejnej rozmowy do znajomych podszedł ajent handlowy, który z racji swojego stanowiska chciał się dowiedzieć czegoś o kupcu, dlaczego nazywają go awanturnikiem i wariatem. Radca zaś opowiedział mu historię życia Wokulskiego, którego znał już od roku 1860. Wokulski miał wówczas dwadzieścia parę lat i był sprzedawcą/kelnerem w czymś na kształt kawiarni u Hopfera. Wówczas zapragnął stać się uczonym i wstąpić do Szkoły Przygotowawczej, a następnie do Szkoły Głównej. Na wieść o tym ludzie częściej zaglądali do Hopfera, a Wokulski był dla nich nierzadko niemiły, zwłaszcza kiedy nazywano go „konsyliarzem”[1]. Po niespełna roku zrezygnował z nauki w Szkole Głównej i wyjechał gdzieś w okolice Irkucka. Do Warszawy powrócił w 1870r. z niewielkim funduszem i przy protekcji Rzeckiego dostał się do sklepu Minclowej, która akurat została wdową, toteż Wokulski się z nią ożenił (była od niego dużo starsza).  Półtora roku temu jednak najprawdopodobniej się czymś zatruła i tym sposobem po czterech latach katorgi Wokulski został wdowcem ze sklepem i 30 tys. rubli w gotówce. Po tym jednak rzucił to wszystko i pojechał na wojnę do Turcji, robić majątek na dostawach do wojska.

              Dzięki plotkom na temat samego Wokulskiego, jego sklep prosperował jeszcze lepiej. Pracowało w nim zaś trzech sprzedawców: mizerny blondyn, szatyn z brodą filozofa oraz elegant z pięknymi wąsikami. Był także przyjaciel Wokulskiego Ignacy Rzecki, który zawiadywał całym sklepem. 

 

II – Rządy starego subiekta.

Pokój Ignacego Rzeckiego bardziej przypominał grób niż mieszkanie, mimo iż mieszkał w nim już od 25 lat. O szóstej rano pan Ignacy wstawał, mył się, ubierał i o wpół do siódmej wchodził na zaplecze sklepu. Wówczas czytał rozkład zajęć na nadchodzący dzień oraz robił przegląd towarów w gablotach i szafkach. Po pewnym czasie przychodził pierwszy z pracowników: Klejn (mizerny) i razem z Rzeckim toczyli dyskusję na tematy polityczne. Pan Ignacy wierzył mocno w starą potęgę Bonapartów, zaś Klejn – w rodzącą się potęgę socjalizmu. Pan Ignacy także mówił o wieściach przysyłanych przez Wokulskiego (np. że wróci najdalej za miesiąc – w połowie marca). Klejn także otwierał sklep. Potem przychodził pan Lisiecki (z brodą), a dopiero około 9. – pan Mraczewski (blondynek), który to jak zwykle się spóźniał i, jak zwykle, chciał skończyć pracę nieco wcześniej.

Około pierwszej pan Ignacy oraz Klejn wychodzili na obiad, po ich powrocie dopiero pan Lisiecki oraz Mraczewski. Około trzeciej wszyscy byli na miejscu pracy. O ósmej wieczorem sklep zamykano. Po wyjściu pracowników pan Rzecki robił dzienny rachunek, sprawdzał kasę oraz układał plan zajęć na następny dzień. Wieczorami zaś czytywał sobie na temat historii konsulatu oraz wojny włoskiej z 1859r. W niedziele natomiast mógł pozwolić sobie na odpoczynek, w trakcie którego robił plan wystaw okiennych na cały tydzień.

Pan Ignacy rzadko wychodził z domu, był starym kawalerem, po wyjeździe Stanisława też nie miał z kim porozmawiać, dlatego właśnie w sekrecie pisał pamiętnik. 

III – Pamiętnik starego subiekta.

Subiekt prowadził zapiski dotyczące ówczesnego handlu oraz polityki napoleońskiej. Głęboko wierzył w siłę  Bonapartów, tak jak jego ojciec. Wychował się Ignacy na Starym Mieście z ciotka i ojcem na dwóch pokojach. Ojciec był za młodu żołnierzem, a na starość woźnym w Komisji Spraw Wewnętrznych. Wraz z dwojgiem kolegów: panem Domańskim oraz panem Raczkiem, ojciec Ignasia wciąż czekał na powrót silnego państwa napoleońskiego. Ojciec uczył chłopaka czytać, pisać, ale nade wszystko – musztrować się. W 1840r. ojciec zmarł, a ciotka, wraz z panami Domańskim i Raczkiem, zastanawiała się nad przyszłością Ignacego. On sam zaś wyraził chęć zostania kupcem, zwłaszcza w sklepie na Podwalu, u Jana Mincla. Ten zaś wyraził na to zgodę. Był to sklep kolonialno-galanteryjno-mydlarski. Pracowali w nim synowcy Jana – Jan i Franc Minclowie oraz August Katz. Stary Mincel mówił niegramatyczną polszczyzną, lepiej władał językiem niemieckim, toteż wraz ze swoją matką bardzo lubił Niemców. Młodzi Minclowie oraz Katz nienawidzili ich. W dni powszednie Ignacy pomagał jedynie przy pracy Minclów, zaś w niedzielę stary Mincel uczył go historii różnych towarów oraz zasad rachunku. W roku 1846r. Jan Mincel zmarł na fotelu w sklepie. W tym samym roku też Ignacy został sprzedawcą. Około roku 1850 Jan i Fryc podzielili się sklepem: Franc został na miejscu z towarami kolonialnymi, zaś Jan przeniósł się z galanterią na Krakowskie, gdzie sklep ma swoją siedzibę obecnie. Kilka lat później Jan ożenił się z Małgorzatą Pfeifer, a ona zaś, zostawszy wdową, wyszła za Stasia Wokulskiego. Tym samym odziedziczył on pokoleniowy interes Minclów. Dziś nie ma już takich kupców jakim był stary Jan Mincel. Dziś liczą oni tylko zyski z handlu.

 

IV – Powrót

W marcową niedzielę Rzecki miał wyśmienity humor. Mimo deszczu i śniegu za oknem, myślał pozytywnie o zbliżającym się przyjeździe Wokulskiego, po którym i on będzie mógł sobie pozwolić na wypoczynek. Siedząc tak w swoim pokoju usłyszał, jak ktoś wchodzi. W pierwszej chwili nie poznał gościa, dopiero później zorientował się, że oto po 8 miesiącach nieobecności powrócił Stanisław! Przywitali się po przyjacielsku, Ignacy nalał zaś wina i rozpoczęli rozmowę. Wokulski opowiedział mu, że miał dość ciągłego słuchania jak to żeruje na ciężkiej pracy Minclów. Inwestując 30 tysięcy rubli po żonie na wojnie w Turcji, sam zarobił .. bagatela 300 tysięcy rubli! Był bardzo zadowolony ze swojej zaradności, zapewnił też od razu Ignacego, że są to uczciwie zarobione pieniądze. Wypytywał się także o nowiny, co działo się w kręgach towarzyskich, zwłaszcza o rodzinę Łęckich. Rzecki zaś opowiadał, że Łęcki jest już prawie bankrutem, niedługo mają zacząć licytować jego kamienicę, a córka jego pomimo swojego piękna zostanie chyba starą panną, gdyż bez posagu nikt nie chce zabiegać o jej względy. Wokulski zaś opowiadał przyjacielowi o swojej tęsknocie za krajem, za ludźmi. Rzecki myślał, że wino uderzyło Stasiowi do głowy, szybko jednak domyślił się, że Wokulski nie jechał po te pieniądze dla siebie. Ten zaś zapewnił go, że jeśli ziszczą się jego plany, to Rzecki właśnie będzie jego swatem. Wreszcie obaj poszli do sklepu, gdzie Wokulskiego interesowała jedynie książka dłużników. Sprawdził w niej dług Łęckiego – 140 rubli oraz Łęckiej, która również miała otwarty kredyt. Cieszyło go to. Kazał Ignacemu podać sobie krawat, portmonetkę oraz parasol, za co zapłacił gotówką i nie chciał już nic oglądać ze względu na zmęczenie podróżą.

 

V – Demokratyzacja pana i marzenia panny z towarzystwa.

              Pan Tomasz Łęcki mieszkał z córką Izabelą oraz kuzynką, panną Florentyną w wynajmowanym lokalu, który liczył sobie 8 pokoi. Mieli także służbę: kamerdynera Mikołaja, jego żonę oraz służącą Anusię. Pan Tomasz miał sześćdziesiątkilka lat, był niewysoki i „pełnej tuszy”. Nosił wąsy oraz białe, zaczesywane do góry włosy. Miał siwe oczy, a postawę wyprostowaną. Należał do arystokracji, w dawnych czasach mógł sobie pozwolić na pobyty na zagranicznych dworach. Od paru lat jednak pozycja pana Tomasza słabła, nie ruszał się z Warszawy (z racji braku pieniędzy). W kręgach towarzystwa mówiono także, że kamienica pana Łęckiego ma zostać wystawiona na licytację. Tomasz zaprzepaścił nawet posag panny Izabeli, choć nikt do końca nie wiedział czy to prawda, czy tylko plotki.

Panna Izabela zaś była nad wyraz piękną kobietą. Miała bujne blond włosy z odcieniem popielatym. Oczy jej zaś raz były ciemne i rozmarzone, a innym razem jasnoniebieskie i chłodne jak lód. Otaczała się jedynie w gronie hrabiny Karolowej i paru jej przyjaciółek. Żyła w zupełnie nierealnym świecie, arystokratycznym, sztucznym, wg niej – wyższym. Była na niego bardzo uwrażliwiona, co od razu miało wyraz w wyrazie jej twarzy, mimice. Właśnie w takiej sytuacji rok wcześniej spotkał ją Wokulski i od tego czasu serce jego ciągle o niej myślało. Istniał też niski świat, taki zwykły, który obserwowała jadąc karetą lub pociągiem i była bardzo zadowolona z takiej perspektywy. Czuła odrazę do mężczyzn, nigdy nie była zakochana, a każdą propozycję małżeństwa odrzucała. Uważała, że kobieta taka jak ona powinna wyjść za człowieka majętnego, dobrze urodzonego oraz urodnego. Żaden się taki nie trafił, a na plotki o roztrwonieniu jej posagu przez ojca, kandydaci zaczęli odchodzić. Skutkiem tego zostało ich tylko dwóch – marszałek oraz baron. Obaj majętni, choć starzy. Do małżeństwa przekonywała ją także hrabina Karolowa, wspominając o fatalnej pozycji majątkowej Tomasza. Kamienicę bowiem chciano licytować i to po niższej niż sugerowano cenie. Izabela zaś miała jeszcze srebrny serwis, jednak i on miał nie wystarczyć na pokrycie długów wekslowych (parę tys rubli), które nagle ktoś wykupił w końcu marca. Izabela domyślała się, że to Krzeszowska, która próbuje pozbawić ich reszty majątku.

 

VI – W jaki sposób nowi ludzie ukazują się nad starymi horyzontami.

W kwietniowe popołudnie panna Izabela czyta fascynującą powieść Zoli. Jednak myśli swoje wciąż kieruje na wielkotygodniową kwestę, na którą jak do tej pory nikt jej nie zaprosił. A przecież już tak niedługo miała się odbyć, a tymczasem ona nie miała nawet nowej toalety ni kreacji! Do pokoju weszła Florentyna z listem od pani Joanny Karolowej (siostra Tomasza Łęckiego). W liście tym pisała, iż jest ona gotowa przyjąć w zastaw srebra Beli za 3 tysiące rubli, ażeby rodzinna pamiątka nie dostała się w obce ręce. Wszak podobno znalazł się kupiec za 5 tys rubli. Panna Izabela była wstrząśnięta tym listem, zdawała sobie bowiem sprawę z bankructwa jej ojca. Florentyna musiała nawet pożyczać pieniądze na utrzymanie od Mikołaja, choć widywała przez ostatnie 10 dni u Tomasza gotówkę. Przy obiedzie Izabela otrzymała kolejny list od ciotki, w którym odwoływała ona swoją haniebną propozycję, a także zapraszała bratanicę do wspólnej kwesty, obiecując jej przy tym sprawić nowy kostium. Idealnie. Wychwalała przy tym Wokulskiego, który to przekazał znaczną kwotę na ową kwestę. Tak samo i Tomasz był zachwycony kupcem oznajmiając córce, iż ma zamiar wejść ze Stanisławem w spółkę. Wierzy, że dzięki mieszczaństwu odbuduje swoją pozycję wśród arystokracji. Okazuje się też, że Łęcki te tajemnicze pieniądze wygrał w karty z Wokulskim. Izabela wróciła do swego pokoju, gdzie zasnęła, a we śnie widziała ojca grającego w karty z Wokulskim, który patrzył się na nią dziwnym wzrokiem. Wnet wszystko pojęła. Wstrząśnięta pobiegła do Florentyny powiedzieć jej, że godzi się na propozycję Karolowej w sprawie zastawy. Okazało się, że srebro kupił już … Wokulski. Izabela była przerażona tą sytuacją. Zwierzyła się Florentynie, że Wokulski już rok temu ją prześladował, był na wszystkich przedstawieniach, gdzie i ona była. Specjalnie pojechał zbić majątek, a teraz wkrada się w łaski jej rodziny przez kupno zastawy, datki dobroczynne i pewnie nawet kupno weksli, aby usidlić ją samą. Byłaby to dla niej największa hańba, samo dno społeczne zostać żoną kupca. Popłakała się z tego powodu.

 

VII – Gołąb wychodzi na spotkanie węża.

              Ciotka Karolowa wypożyczyła Izabeli swój powóz na całą Wielką Środę. Ta zaś zapragnęła zawieźć się do sklepu Wokulskiego. Czuła nieodpartą chęć spotkania się z tym mężczyzną. Pod sklepem okazało się, że lokal zostaje rozbudowywany. W środku pani Izabela zażądała obsługi pana Mraczewskiego, którego to podczas kupna rękawiczek, wyraźnie ośmielała do flirtu. Potem zwróciła się do Stanisława z pytaniem, czy to naprawdę on wykupił jej srebra i czy istnieje możliwość odkupienia zastawy. Wokulski odpowiadał na jej pytania szorstko, ale grzecznie, a po jej wyjściu sam się nie umiał nadziwić, że nagle po tej jednej rozmowie jego miłość do pięknej Izabeli się zakończyła (po prostu uznał, że jest daremna i ma się za niewiadomo kogo, a takimi jak on to gardzi). Wobec czego wyszedł niezwłocznie ze sklepu, a pan Mraczewski przechwalał się, że jeszcze trochę i zdobędzie Łęcką. Klejn tymczasem wyrażał obawy co do dalszych interesów Wokulskiego…

 

VIII – Medytacje.

              Po wyjściu ze sklepu Stanisław zobaczył postęp prac przy jego nowym sklepie obok, pomyślał o tych wszystkich ludziach, którym da dzięki temu pracę i stwierdził, iż nic go to nie interesuje. Podczas spaceru ulicami Warszawy myślał o swoim życiu i swojej własnej historii. Rok temu spotkał piękną Izabelę w teatrze, dokąd udała się z ojcem i Florentyną. Od tego czasu ciągle o niej myślał i pragnął ją widywać. Wiedział, iż aby dostać się do domu Łęckich nie może być kupcem, albo musi być nim bardzo bogatym, musi mieć szlacheckie pochodzenie i ogromny majątek. Z pochodzeniem nie było problemu, gdyż już w grudniu zeszłego roku miał dyplom. Później przejeżdżał przez Warszawę przyjaciel Wokulskiego z Syberii – Suzin, który namawiał go do robienia interesów w wojnie wschodniej. Wokulski zdecydował się na ten krok dopiero po wyjeździe Izabeli do ciotki. Przed wyjazdem odwiedził też swojego przyjaciela, lekarza, Żyda – Michała Szumana. Wymienili ze sobą kilka zdań na temat miłości i nieszczęśliwie zakochanych. Kiedyś narzeczona Szumana zmarła, a on z tego powodu próbował się otruć, jednak go odratowano. Wg Szumana, samobójców nie powinno się ratować.

              Idąc ulicami Warszawy Wokulski spotkał Wysockiego, który niegdyś przyjeżdżał do niego po transport. Okazało się, ze koń mu zdechł i obecnie z całą rodziną głodują, a jedyny człowiek, do którego mógł zwrócić się o pomoc – brat, również sam potrzebował pomocy. Pracował on na kolei i ze Skierniewic, gdzie miał 3 morgi i żył dostatnie, do Częstochowy. Wokulski dał mu 10 rubli i kartkę na konia, a także obiecał dać pracę u niego za 3 ruble dziennie oraz pomóc jego bratu. Pomyślał wówczas też o tysiącu innych ludzi, którym mógłby pomóc wyjść z nędzy dzięki pieniądzom, które miał na spełnianie zachcianek Beli.    

              Po powrocie do sklepu zastał w nim pewna damę, a wkrótce przyszedł i baron. Okazało się, że była ta pani Krzeszowska, a baron był jej mężem. Mraczewski wyjaśnił, że są w trakcie rozwodu, którego baronowa nie chce. Po stracie ich dziecka robią sobie na złość, np. baronowa chce odkupić kamienicę od Łęckich, w której mieszka. Po hałasie, jaki w sklepie wywołała ta para, Mraczewski wymienił parę głośnych zdań z Klejnem na temat socjalizmu (Mraczewski był przeciwnikiem tegoż systemu). Potem Wokulski zwolnił Mraczewskiego, płacąc mu sowitą odprawę. W Wielki Czwartek nawet sami Krzeszowscy, choć oddzielnie, to przyszli wstawić się za subiektem. Decyzja Stanisława była jednak nieodwracalna (prawdziwy powód zwolnienia to chyba jego flirty z kobietami, zwłaszcza z Izabelą podczas jej ostatnich zakupów). Popołudniu przyszedł nowy pracownik – trzydziestoletni pan Zięba, którym pod względem poglądów politycznych, każdemu się przypasował.

 

IX – Kładki, na których spotykają się ludzie różnych światów.

              W Wielki Piątek Stanisław musiał sporo się natrudzić, aby opanować w sobie chęć pójścia do kościoła na kwestę, w której uczestniczyć miała panna Izabela. W sobotę jednak nie umiał się przed tym opanować. Przed wejściem przypomniał sobie, że ostatnie okazje, przy których był w kościele to ślub i pogrzeb żony. Po wejściu jednak odnalazł szybko pannę Izabelę z hrabiną Karolową. Obie wyglądały na wyjątkowo znudzone i Wokulski szybko zrozumiał, że kwesta jest tylko nudnym obowiązkiem, a nie szczerą chęcią pomocy. Stanisław przybył z workiem złota, przez co zyskał uznanie w oczach hrabiny, nie zaś u Izabeli, co też wyraziła dobitnie w języku angielskim. Miała przy tym większa satysfakcję, że Stanisław nie rozumiał o czym ona mówi. Poprosiła w dodatku o przywrócenie etatu panu Mraczewskiemu, za którym wstawiła się także hrabina. Wokulski obiecał dać mu pracę w Moskwie plus podwyżkę. Hrabina zaprosiła kupca na Wielkanocne przyjęcie. Przy nim także poprosiła o przysłanie od kogoś powozu, gdyż ich koń nagle zachorował i muszą pożyczyć. Wokulski nie wyszedł z kościoła, ale przysiadł w konfesjonale, aby z tej pozycji móc oglądać piękną pannę. Widział jak podszedł do nich przystojny młodzieniec, a Izabela aż płonęła na jego widok. Widział też Wokulski całkiem innych ludzi, którzy przychodzili do kościoła – piękną kobietę z dzieckiem (Helusią), która wyglądała na nieszczęśliwą oraz dziewczynę dość mocno rzucającą się w oczy przez swój rażący oczy strój. Jednak piękna kobieta opuściła świątynie, zanim Wokulski zdążył do niej podejść. Za to przed kościołem spotkał znów dziewczynę. Okazało się, że sprzedawała ona siebie, przez co wzbudziła litość w Wokulskim. Zabrał ją do siebie do sklepu, napisał jej list polecający do sióstr magdalenek oraz obiecał spłacić jej długi. Myśląc nad całą sytuacją, postanowił nauczyć się angielskiego i kupić sobie powóz. 

              Nazajutrz poszedł do hrabiny Karolowej, gdzie zebrała się już cała Warszawska arystokracja. We drzwiach przyjął go Tomasz Łęcki, później natomiast rolę gospodyni obrała hrabina. Oprócz wielu różnych osobistości Stanisław poznał przyjaciółkę hrabiny – prezesową Zasławską, która rozpłakała się na wieść o pochodzeniu Stanisława. Okazało się, że kochała ona jego stryja, którego musiała jednak opuścić ze względu na różnice społeczne między nimi (on był biedny, ona bogata). Prosiła Stanisława, aby na miejscu ich schadzek – w Zasławku – wybudował mu pomnik wraz z kamieniem, na którym przesiadywali, z wyrytym wierszem Mickiewicza. Wokulski obiecał spełnić prośbę i – mimo iż zrobił na wszystkich ogromne wrażenie – wyszedł prędko z przyjęcia. Martwiła go sytuacja z Izabela, która traktowałą go lekceważąco, a potem w dodatku zniknęła w towarzystwie przystojnego młodzieńca z kwesty.

 

X – Pamiętnik starego subiekta.

              Rzecki w 1848r. poczuł chęć uczestnictwa w walkach wojen napoleońskich. Uzyskawszy przyzwolenie ze strony Jana Mincla, spakował się i wyruszył. Razem z nim pojechał August Katz. Razem walczyli przeciwko Austriakom i uczestniczyli tym samym w ogromnej bitwie, podczas której zostali otoczeni przez siły wroga. Wraz z czwórką towarzyszy uciekli z wojska, przebrali się za chłopów i podążyli w stronę Turcji. Po drodze jednak Katz zachorował, a w rezultacie zmarł. Ignacy wędrował tak przez następne 2 lata po całej Europie, aż dotarł do Zamościa, skąd odesłano go – za wstawiennictwem Jana Mincla – do Warszawy. Powrócił tym samym na swoje dawne stanowisko, lecz już na Krakowskie Przedmieście. Na wieść o powrocie pracownika Jan oświadczył się Małgorzacie, która go też szybko przyjęła. Tak jak Rzecki miał ciepłą i wygodną posadę, a jednak pojechał walczyć w imię ideałów, tak samo Wokulski opuścił Warszawę i swój pewny interes na rzecz nowych kontraktów wojennych.

              W początkach maja otwarto nowy sklep Stanisława. W związku z tym Ignacy dostał nowe mieszkanie – jednak Wokulski zaaranżował je identycznie jak pokój, w którym do tej pory mieszkał! Mimo to ludzie odnosili się do Stanisława dość pogardliwie, a przecież i uratowana magdalenka pisała listy dziękczynne i odwiedził ich brat furmana Wysockiego, który powrócił do swojej macierzystej stacji kolei. Rzecki jednak czasem sam miewał wątpliwości co do osoby swojego przyjaciela. Raz przyszedł do niego nauczyciel angielskiego, zostawiając mu wiadomość. Innym razem kobieta, która przekazywała mu informację o której godzinie i gdzie ma się Wokulski pojawić. Rzecki jednak rozwiązał tę zagadkę – otóż za każdym razem, kiedy przychodziła któraś z tych osób, Wokulski przynosił jakąś nową informację polityczną, która później okazywała się prawdą. Subiekt podejrzewał, iż są to tajemniczy informatorzy kupca. W samym sklepie pojawiło się pięciu nowych subiektów. Pan Klejn i Lisiecki trzymali się razem, „nowi” – osobno. Jednak obie grupy gardziły Żydem Szlangbaumem, jako że ogólnie zauważalny był wzrost niechęci wobec Żydów. Jednak uwagi Wokulskiego zakończyły dalsze przezwiska rzucane w jego stronę.

Rozważania Rzeckiego przeniosły się na grunt spraw damsko-męskich. Bardzo bowiem chciałby pan Ignacy, aby Stanisław się ożenił – miał już nawet dla niego kandydatkę. Miałaby nią być piękna szatynka, która odwiedzała sklep wraz ze swoją córką, Helusią. Jednak na nieszczęście z Moskwy przyjechał w tych dniach Mraczewski i jemu także podobała się ta kobieta. Na koniec maja Wokulski wyprawił uroczyste poświęcenie magazynu. Wtedy to także Mraczewski powiedział Rzeckiemu, że cała ta komedia jest dla panny Izabeli, że to dla niej wszystko to robi Wokulski. Ignacy był w szoku, wziął młodzieńca za pijanego, lecz coś go dalej niepokoiło. Odnalazł doktora Szumana, a ten wytłumaczył mu, że Stanisław to romantyk i idealista, dwie dusze zaklęte w jednym ciele. I może to, wg niego, doprowadzić do tragedii.

 

XI – Stare marzenia i nowe znajomości.

Pani Meliton była wdową, która trudniła się swataniem ludzi. Toteż jak tylko zobaczyła, że Wokulski nazbyt często obserwuje pannę Izabelę, postanowiła mu pomóc. Za jej pośrednictwem Stanisław kupił weksle Łęckiego i srebro Izabeli. Jednak gdy ta gratulowała mu mądrego interesu, ten podarł weksle. Tymczasem pani Meliton przynosiła – za drobną opłatą – do sklepu informację gdzie i kiedy kupiec może spotkać pannę Izabelę, np. na spacerze. W pierwszej połowie czerwca przyniosła wiadomość, że Bela będzie spacerować nazajutrz po Łazienkach w towarzystwie Florentyny i prezesowej. Wokulski ucieszył się z tego, gdyż od pamiętnej Wielkanocy miał przyjaciółkę w osobie prezesowej Zasławskiej. Ona także domyślała się uczuć Wokulskiego do Izabeli. Już noc wcześniej nie umiał zmrużyć oka, myślał wciąż o spotkaniu. Przed samym wyjazdem odwiedził go jednak Książe, który rozkazał wręcz jechać do niego, bowiem miało się odbyć spotkanie przyszłych wspólników. Wokulski szalał w głębi duszy, jednak zgodził się uczestniczyć w zebraniu, na którym wyjaśniał i tym samym zjednywał sobie warszawską szlachtę, która z chęcią chciała zainwestować w jego spółkę handlującą materiałami. Książe natomiast myślał, że uratuje tym samym kraj, gdyż była to jego obsesyjna myśl. Uważano go za największego patriotę. Jednak on sam nic nie robił pożytecznego. Myślał, że samo „ciągłe frasowanie się całym krajem ma wyższą wartość od utarcia nosa zasmolonemu dziecku”. Na spotkaniu Wokulski poznał pana Maruszewicza, który prosił o zatrudnienie Stanisława, a także pana Juliana Ochockiego, którego już wcześniej widział w towarzystwie Beli podczas wielkopiątkowej kwesty oraz święconki u hrabiny. Ochocki poprosił Wokulskiego o rozmowę, a ten myślał, że będzie ona dotyczyła panny Izabeli. Jednak Julian okazał się być naukowcem, wynalazcą, o którym wszak słyszał już wcześniej Stanisław. Chłopak zwierzył się swemu nowemu znajomemu ze swoich marzeń – chciałby bowiem zbudować maszynę latającą cięższą od powietrza. Wyrażał przy tym niechęć do kobiet, to nauka była dla niego najważniejszą kochanką. Wokulski poczuł, że nie może się równać z pełnym ambicji naukowcem, gdyż ten posiada w sobie o wiele większy potencjał. Przerażało go to, choć cieszył się, że nie ma w nim przeciwnika w walce o Izabelę.

Po powrocie do sklepu Stanisław otrzymał wiadomość od pani Meliton.

 

 

XII Wędrówki za cudzymi interesami.

              Wiadomość zawierała wiele ważnych informacji. Otóż za kilka dni miała być sprzedana kamienica Łęckich, a jedynym kupcem póki co była baronowa Krzeszowska. Zaoferowała ona tylko 60 tysięcy rubli, w związku z czym 30 tys rubli posagu Łęckiej przepadłaby, a ona sama musiałaby z nędzy wyjść za marszałka. Druga sprawa dotyczyła klaczy barona Krzeszowskiego, którą kupiła jego żona, a która ma się ścigać w najbliższych wyścigach. Izabela byłaby szczęśliwa, gdyby zwierzę przyniosło zysk zupełnie komu innemu. Tymczasem pan Maruszewicz ma zaproponować kupno konia właśnie Wokulskiemu.

              Stanisława ucieszył taki rozwój wypadków. Przed snem obliczył wszystkie koszty i zdecydował się na kupno zarówno klaczy, jak i kamienicy. Następnego dnia odwiedził go Maruszewicz i istotnie zaproponował taką transakcję. Baronowa kupiła tę klacz, żeby uratować męża przed nędzą, jednak sama nienawidzi wyścigów i stąd chce się pozbyć konia. Wokulski zgodził się go kupić. Później zdecydował się jechać do adwokata celem zakupu kamienicy. Prędzej jeszcze chciał ją obejrzeć. Był to trzypiętrowy budynek z ogrodem. W bramie spotkał piękną szatynkę z Helusią. Na spisie lokatorów wyczytał jej nazwisko: Helena Stawska. Oprócz niej kamienicę zamieszkiwała baronowa Krzeszowska, Maruszewicz, studenci, którzy robili na złość baronowej oraz Jadwiga Misiewicz. Po zapoznaniu się z budynkiem Wokulski pojechał do adwokata. Wyjawił mu w czym rzecz oraz fakt, że chce kupić dom za 90 tysięcy rubli (był wart 60 tys). Adwokat domyślił się o co chodzi, jednak zdecydował się nie pozwolić zrobić tak złego interesu Wokulskiemu i obiecał kupić dom za jak najmniejszą kwotę. Wobec tego Stach pojechał do ojca swojego subiekta – Szlangbauma, aby ten zorganizował ludzi, którzy sztucznie podbijaliby cenę podczas licytacji. Jako że Wokulski pomógł jego synowi, on także zgodził się pomóc Wokulskiemu. Wyraził przy tym także obawy co do wciąż narastającego antysemityzmu.

              Po wizycie u lichwiarza Wokulski udał się zobaczyć klacz. Odtąd często ją odwiedzał, wierzył bowiem, że dzięki jej wygranej w wyścigach panna Izabela go pokocha. Nie zgodził się nawet na sprzedanie zwierzęcia baronowi Krzeszowskiemu, który uzbierał już sumę (1 200 rubli) na odkupienie swojej klaczy. 

 

XIII – Wielkopańskie zabawy.

              Nareszcie nadszedł czas wyścigów. Od rana Wokulski chodził nerwowy, niespokojny. Jego koń miał być prowadzony przez najlepszego dżokeja, któremu Stach obiecał sowitą zapłatę w razie wygranej. Wyścig jego Sułtanki miał być trzeci w kolei. Stach rozglądał się za Izabelą, jednak nie widział jej. Wreszcie przyjechała z ojcem, hrabiną i prezesową. Mówiła tak miło i grzecznie do Wokulskiego, że aż nie mógł sam w to uwierzyć. Chciała, aby Sułtanka wygrała. Tak też się stało, wobec czego Wokulski wygrał 300 rubli plus 800 za klacz, którą od razu sprzedał. Po wyścigu baron Krzeszowski podszedł do Izabeli i powiedział jej, że jej wielbiciele robią interes jego kosztem. Zabolało to Wokulskiego, który wyzwał barona na pojedynek. Odjeżdżając, Izabela podała rękę Stanisławowi mówiąc mu merci. Wtedy on poczuł, że warte to jest pojedynkowania się. Oficjalną przyczyną miało być popchnięcie Stanisława przez barona. Stanisław nie przyjął żadnych przeprosin ani ugody – chciał walki. Natomiast baron był świadomy beznadziejnej sytuacji – walka szlachcica z kupcem mogła bowiem zszargać jego opinię. Panowie mieli strzelać do siebie do pierwszej krwi. Sekundantem Wolskiego był Szuman, zaś barona – hrabia udający Anglika. Wygrał Wokulski.

              Wokulski cały czas uczył się angielskiego, czego nikt – nawet ze służby, się nie domyślał. W czasie jednej z lekcji odwiedził go Maruszewicz, który odmówił go brania udziału w licytacji kamienicy. Okazało się, że Szlangbaum miał jemu powierzyć właśnie podwyższanie ceny domu. Wokulski domyślił się od razu, że to Maruszewicz  rozpowiadał o jego interesach (Stanisław wystawił konia na wyścigach anonimowo, mimo to wszyscy wiedzieli do kogo należy zwycięska klacz; tak samo nikt miał nie wiedzieć o jego zamiarze kupna domu). Wystraszył się. Tymczasem Maruszewicz  w duchu przeklinał Wokulskiego i to, że jest zdany na tego marnego kupczyka. Parę dni później jednak przyszedł do niego po pożyczkę, tłumacząc się, że jest to pożyczka pana Krzeszowskiego, któremu brakuje tysiąca rubli, aby wstrzymać kupno kamienicy przez jego żonę. Wokulski domyślił się, że jest to nieprawda, jednak dał mężczyźnie 400 rubli, gdyż bał się, że ten może rozpowiedzieć dużo o jego planach.

              Po jego wizycie przyszedł do Stanisława adwokat, który wyraził niepokoje poczynaniami swojego klienta. Hrabia nawet chciał się wycofać ze spółki, gdyż jego koń przegrał z klaczą Wokulskiego. Aby przestrzec klienta przed dalszymi nieszczęściami, zaproponował mu, że to on za jego pieniądze kupi kamienicę, a po pół roku prawa do niej nabędzie Wokulski. Ten zaś zgodził się na takie warunki. Potem dowiedział się od Rzeckiego, że ludzie mają go za wariata, któremu przepowiadają niechybne bankructwo. W tym samym czasie dostał również liścik od Tomasza Łęckiego z zaproszeniem na kolację, gdyż Izabela chciałaby go bliżej poznać. Wtedy Wokulski zrozumiał, że nic nie znaczą dla niego ludzkie gadanie w obliczu takiego szczęścia.

 

XIV – Dziewicze marzenia.

              Panna Izabela nie mogła zrozumieć Wokulskiego. Nie był on bowiem takim mężczyznom jak inni, nie dało się go streścić w kilku słowach, pozostawał dla niej zagadką. Najpierw nienawidziła go za to, że wkrada się swoim majątkiem do jej rodziny, że robiąc im łaskę, wykupuje ich majątek. Potem natomiast zobaczyła w nim kogoś, kto ją czcił, a wyrazem tego było choćby przywrócenie na stanowisko pana Mraczewskiego. Na jego nieszczęście wówczas chciał „wykupić” ją za złoto podczas kwesty. Było to takie nieszlachetne. W dodatku nie znał angielskiego! Zwrot stosunków nastąpił podczas Wielkiejnocy, gdzie cała arystokracja chciał się wkraść w jego łaski. On tymczasem wzruszył do łez prezesową. Wówczas cała Warszawa mówiła już o nim, nawet kuzyn Ochocki twierdził, że jest to jedyny człowiek, z kim może porozmawiać. Panna Izabela zobaczyła wtedy w nim całkiem przystojnego mężczyznę. Byłby naprawdę przystojny, gdyby miał jakiś majątek ziemski. Wówczas też wszyscy adoratorzy opuścili ją i tylko pozostało dwóch: marszałek oraz baron, obaj wzbudzali u niej odrazę. Wokulskiego spotykała też często w Łazienkach i nawet była zła na niego, że nie podchodził i nie zagadywał, gdyż może wtedy spacery nie byłyby takie nudne. Kiedy raz prezesowa oznajmiła, że jeśli podczas spaceru spotkają Stanisława, to Izabela musi do niego zagadnąć, dziewczyna nawet się ucieszyła. Za to Wokulskiego wtedy nie było w parku, a ona tłumaczyła to pewnie jego chorobą – nic ważniejszego nie mogłoby powstrzymać go od spotkania z nią! Była tym bardziej zła, kiedy okazało się, że ojciec był razem z nim cały dzień na sesji dotyczącej ich przyszłych spółek. Znów targała nią złość, która przeszła, kiedy dowiedziała się, że Wokulski wykupił klacz barona. Cieszyło ją to, gdyż od wielu lat prowadziła prywatna wojnę z kuzynem. Sama jednak nie wiedziała dlaczego w dniu wyścigów tak się spoufalała z Wokulskim i życzyła mu wygranej. Później poczuła ogromny wstyd, gdy baron nazwał Wokulskiego jej wielbicielem. Kupiec, owszem, mógł być jej doradcą, ale wielbicielem? – Fe! Natomiast to właśnie Wokulski przyszedł jej z pomocą i wyzwał barona na pojedynek. Nawet w nocy płakała z troski o jego życie, a kiedy okazało się, że wyszedł z pojedynku cało – ucieszyła się. Wówczas też przysłał jej baron list z zębem, którego utracił w trakcie walki. Pisał do niej, że dzięki Wokulskiemu postanowił się pogodzić z Izabelą i już nigdy jej nie dokuczać. Wspomniał też, że bardzo polubił Wokulskiego. Izabela była za to wdzięczna swojemu adoratorowi, z tejże okazji też postanowiła wraz z ojcem zaprosić go na obiad.

 

 

XV – W jaki sposób duszę ludzką szarpie namiętność, a w jaki rozsądek.  

              Po otrzymaniu bileciku od Łęckich Wokulski wyszedł na spacer. Wciąż myślał o obiedzie, który miał się odbyć następnego dnia. Marzył o tym, że Izabela zostanie jego żoną. Z drugiej strony zaś wiedział, że zaproszenie na obiad jeszcze o niczym nie świadczy. Zafundował sobie wizytę u fryzjera, a nawet włożył frak. Śmiał się przy tym, że jego znajomi-przyrodnicy zapewne nie wybaczyliby mu takich głupstw, które popełnia – bądź co bądź – w imię miłości.

 

XVI – „Ona” – „on” – i ci inni.

              W tym samym dniu Izabela zmartwiona była czym innym – do Warszawy z Paryża przyjechał tragik włoski Rossi. Izabela poznała go wcześniej osobiście i teraz marzyła, że godnie byłoby mieć go za męża. W swoje plany włączała także Wokulskiego, który byłby w tym związku rządcą jej majątku. Oj takie właśnie miała marzenia … Rossi miał przyjść do hrabiny, dlatego też Izabela ubrała się najpiękniej jak tylko mogła. Tymczasem aktor nie przyszedł. Dziewczyna zła wróciła do domu, gdzie zaraz też pojawił się Stanisław. Przy obiedzie rozmawiał z Tomaszem o interesach, a z Izabelą o wystawie paryskiej, na którą obiecał jechać z nimi. Bela była dość życzliwa Stanisławowi, ten zaś poprosił ją o możliwość usługiwania jej w każdej sytuacji. Wokulski w bardzo dobrym humorze wrócił do domu.

 

XVII – Kiełkowanie rozmaitych zasiewów i złudzeń.

              Po powrocie do domu Wokulski zajrzał do sklepu. Nie wszyscy pracownicy poszli jeszcze do domu. Okazało się, że pan Oberman zgubił czterysta rubli, a Rzecki zastanawiał się co z tym fantem uczynić. Oczywiście powinien oddać tę sumę, ale to zrujnowałoby medyczną karierę jego syna. Wokulski, gdy zostali już we trzech, w tajemnicy unieważnił mu dług. Dostał wcześniej także list od swojej magdalenki, która dziękowała mu za pomoc i pisała, że nauczyła się już szyć, przez co może będzie miała lepiej. Teraz właśnie Wokulski jej odpisał jej, aby się u niego stawiła. Załatwił jej mieszkanie przy rodzinie Wysockich. Miała tam szyć pod okiem żony Wysockiego i tym samym zarabiać na swoje utrzymanie. Zaraz Wokulski udał się także do barona Krzeszowskiego, z którym jednak nie mógł porozmawiać. Lokaj jego powiedział, że baron dochodzi do siebie po pojedynku i że akurat jest teraz u niego doktor. Tymczasem był u niego pan Liciński, z którym to rozprawiał właśnie o Wokulskim. Baron nie miał o nim już tak dobrego zdania, gdyż – jak twierdził – wzbogacił się haniebnie na klaczy barona odkupując ją od jego żony za 600 rubli, choci...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin