Claudia Gray - Wieczna Noc [ rozdział 3].pdf

(69 KB) Pobierz
298607268 UNPDF
Rozdział 3
Nie oddałaś mundurka do dopasowania, prawda? - Patrice wygładziła spódniczkę,
gdy szykowaliśmy się na pierwsze zajęcia.
Dlaczego nie pomyślałam o tym? To jasne, że wszyscy uczniowie z Wiecznej Nocy
wysyłali swoje mundurki do krawca – żeby tu i ówdzie je poszerzyć lub zwęzić, dzięki
czemu wyglądali szykownie i uroczo, a nie tak beznadziejnie jak ja.
- Nie, nie pomyślałam.
- Naprawdę powinnaś o tyn pamiętać - powiedziała Patrice. - Krawieckie przeróbki
wszystko zmieniają. Żadna kobieta nie powinna tego zaniedbywać.
Zdążyłam się już zorientować, że lubi udzielać rad, pokazywać, jaka jest mądra i
obyta. Irytowałoby mnie to o wiele bardziej, gdyby nie świadomość, że ma absolutną
rację. Z westchnieniem wróciłam do przerwanego zajęcia, próbując ułożyć włosy równo
pod opaską. Jeśli miałam spotkać dziś Lucasa, chciałam wyglądać jak najlepiej, a
przynajmniej na tyle dobrze, na ile pozwalał mi ten głupi mundurek.
Zanim przydzielono nas do klas, ustawiliśmy się w gigantycznej kolejce, gdzie, tak
jak sto lat temu, wręczono nam kawałki papieru. Tłum uczniów wydał się bardziej
zdyscyplinowany niż w mojej starej szkole. Wyglądało na to, że wszyscy rozumieją
panujące tu zasady.
Ale może ten spokój był tylko złudzeniem. Moje zdenerwowanie zdawało się tłumić
i wyciszać wszystkie dźwięki. Zastanawiałam się nawet, czy ktokolwiek by mnie usłyszał,
gdybym zaczęła krzyczeć. Początkowo Patrice była przy mnie, ale tylko dlatego, że
miałyśmy razem pierwszą lekcję, historię Ameryki. Wykładała ją moja matka. Tylko
jedno z rodziców miało mnie uczyć. Zamiast biologii z tatą wybrałam chemię, której
uczył profesor Iwerebon. Czułam się niezręcznie, idąc obok Patrice. Nagle zobaczyłam
Lucasa. Promienie wpadające przez witraż nadawały jego włosom odcień mosiądzu. W
pierwszej chwili pomyślałam, że nas zauważył, ale on szedł dalej i nawet nie zwolnił
kroku.
Uśmiechnęłam się.
- Znajdę cię później, dobrze? - zwróciłam się do Patrice. Wzruszyła ramionami, szukając
innych, do których mogłaby się przyłączyć.
- Lucas! - zawołałam.
Wyglądało na to, że mnie nie usłyszał. Nie chciałam krzyczeć, więc podbiegłam do
niego. Szedł w przeciwną stronę - najwyraźniej nie do klasy mamy - ale gotowa byłam
zaryzykować spóźnienia.
- Lucas! - Znowu go zawołałam.
Rozejrzał się dokoła, jakby się obawiał, że się przesłyszy.
- Cześć.
Gdzie się podział mój obrońca z lasu? Stojący przede mną chłopak wcale nie chciał
się mną zaopiekować. Nawet mnie nie poznał. No tak, ale przecież widzieliśmy się tylko
raz - kiedy próbował ratować mi życie. Nawet jeśli myślałam, że to będzie początek
czegoś większego, nie znaczy, że on uważał tak samo.
I wszystko wskazywało na to, że właśnie tak było. Na ułamek sekundy spojrzał na
mnie, machnął ręką i skinął głową - tak jak się pozdrawia przypadkowego znajomego.
Potem ruszył dalej, aż zniknął w tłumie.
I proszę bardzo - zostałam sama. Zupełnie nie rozumiałam chłopaków. Toaleta
dziewcząt mieściła się na tym samym piętrze, więc mogłam ukryć się za przepierzeniem i
wziąć się w garść. Co zrobiłam nie tak? Chociaż nasz pierwsze spotkanie było dziwne, to
na koniec rozmawialiśmy tak szczerze. Może i nie wiedziałam zbyt dużo o chłopcach, ale
byłam pewna, że nawiązaliśmy z Lucasem porozumienie. Widocznie się myliłam. I oto
znalazłam się z powrotem w Wiecznej Nocy i czułam się jeszcze gorzej niż przedtem.
W końcu, gdy już doszłam do siebie, popędziłam do klasy. Ledwie uniknęłam
spóźnienia. Mama spojrzała na mnie, ja zaś drgnęłam i pospiesznie klapnęłam na krzesło
w ostatnim rzędzie. Mama błyskawicznie przełączyła się na tryb nauczycielki.
- A wiec, kto mi opowie o rewolucji amerykańskiej? - Klasnęła w ręce i rozejrzała się po
sali. Skuliłam się, chociaż wiedziałam, że mnie nie wywoła jako pierwszej. Chciałam
tylko, żeby wiedziała, jak się czuję. Jakiś chłopak siedzący obok mnie podniósł rękę,
ratując sytuację. Mama uśmiechnęła się lekko.
- Pan nazywa się...
- More. Balthazar More.
Pierwsze, co do mnie dotarło, to fakt, że naprawdę wyglądał na kogoś, kto może
mieć tak na imię. I na pewno mu to nie przeszkadzało. Wydawał się pewny siebie i
przekonany, że poradzi sobie ze wszystkim, o co zapyta go moja mama. Ale nie był przy
tym irytujący jak większość chłopców w tej sali. Po prostu wiedział, czego chce.
- Cóż, panie More, gdyby miał pan podsumować przyczyny rewolucji amerykańskiej, jak
by pan to ujął?
- Obciążania podatkowe założone przez brytyjski parlament przelały czarę goryczy -
mówił powoli, niemal sylabizując wyraz. Balthazar był wysoki i miał szerokie ramiona,
ledwie mieścił się za staroświeckim drewnianym pulpitem. - Oczywiście chodziło też o
swobody religijne i polityczne.
Mama uniosła brwi.
- A zatem Bóg i polityka to silne argumenty, ale jak zwykle pieniądze rządzą światem. -
Po sali rozszedł się cichy śmiech. - Jeszcze pięćdziesiąt lat temu żaden nauczyciel nie
wspomniałby o podatkach. Sto lat temu cała rozmowa toczyłaby się tylko na temat
religii. A sto pięćdziesiąt lat temu odpowiedź zależałaby od tego, gdzie byście mieszkali.
No Północy uczylibyście się o swobodach politycznych. Na Południu mówiliby wam o
wolności ekonomicznej, która oczywiście była niemożliwa bez niewolnictwa. - Patrice
parsknęła. - Oczywiście w Wielkiej Brytanii byli tacy, którzy traktowali Stany
Zjednoczone jak eksperyment, który musi zakończyć się fiaskiem.
Znowu rozległy się śmiechy i zrozumiałam, że mama właśnie zjednała sobie
klasę. Nawet Balthazar uśmiechał się do niej i to w sposób, który omal nie sprawiał, że
zapomniałam o Lucasie.
Tak naprawdę to nie. Ale było miło popatrzeć sobie na niego.
- Chciałabym, żebyście to sobie uświadomili, jeśli chodzi o naszą historię. - Mama
podciągnęła rękawy swetra i napisała na tablicy: Ewolucja interpretacji.
- Przeszłość podlega zmianom tak samo jak teraźniejszość. To, co widzimy we
wstecznym lusterku, oddala się z sekundy na sekundę. Aby zrozumieć historię, nie
wystarczy znać nazwiska, daty i miejsca. Jestem pewna, że wielu z was dobrze o tym wie.
Ale musicie zrozumieć też wszystkie interpretacje wydarzeń historycznych, jakie
poczyniono na przestrzeni dziejów; to jedyny sposób, by zyskać perspektywę, która
oprze się próbie czasu. W tym roku właśnie takim tematom poświęcimy sporo energii.
Wszyscy pochylili się nad otwartymi zeszytami i wpatrywali się w mamę,
całkowicie pochłonięci jej słowami. Wtedy zdałam sobie sprawę, że ja również
powinnam zacząć robić notatki. Mama może mnie kochać najbardziej na świecie, ale
mnie pierwszą obleje, jeśli nie będę uważać na jej lekcjach.
Godzina minęła szybko; uczniowie zadawali pytania, wyraźnie testując mamę - i
spodobało im się to, co słyszeli. Pióra zgrzytały na papierze, a ja parę razy miałam
wrażenie, że za chwilę dostanę skurczu ręki. Nie zdałam sobie sprawy, jak wielka możne
być tu rywalizacja. Oczywiście nie miałam złudzeń, jeśli chodziło o ubrania, pieniądze
czy romanse. Zachłanność uczniów można było wyczuć niemal namacalnie. Ale nie
wiedziałam, że będę konkurować także w nauce. Najwyraźniej w Wiecznej Nocy każdy
chciał być najlepszy we wszystkim, co robił.
- Twoja matka jest fantastyczna - rozpływała się Patrice, kiedy po lekcji szłyśmy przez
hol. - Jest taka otwarta, wiesz? Nie ogranicza się do patrzenia na świat z jednej
perspektywy. Niewielu ludzi to potrafi.
- Taak. To znaczy... Staram się być taka jak ona. Kiedyś.
Właśnie wtedy zza rogu wyszła Courtney. Włosy spięła w koński ogon tak ciasno,
że jej brwi wydawały się unosić jeszcze wyżej. Patrice zesztywniała; widocznie nie
zaakceptowała mnie na tyle, żeby pokazywać się w moim towarzystwie. Przygotowałam
się na kąśliwą uwagę. Tymczasem Courtney posłała mi coś w rodzaju uśmiechu, jakby
postanowiła być dla mnie milsza.
- Organizujemy imprezę w weekend - powiedziała. - W sobotę. Nad jeziorem. Godzinę
po ciszy nocnej.
- Jasne. - Patrice wzruszyła ramionami, jakby to zaproszenie nie zrobiło na niej
najmniejszego wrażenia. Czyżby nie chciała brać udziału w najfajniejszym wydarzeniu tej
jesieni, przynajmniej do jesiennego balu? A może oficjalne tańce wcale nie były fajne? Z
opowieści rodziców wynikało, że będzie to najważniejsze wydarzenie roku, ale z drugiej
strony ich opinie o Wiecznej Nocy wydawały mi się przesadzone. Rozważania na temat
balów powstrzymały mnie przed odpowiedzeniem Courtney. Patrzyła na mnie,
poirytowana. W końcu nie rozpływam się w podziękowaniach.
- I co?
Gdybym była odważniejsza, powiedziałabym jej, że jest snobką i nudziarą, i że
mam lepsze rzeczy do roboty niż przychodzenie na jej spotkania. Jednak udało mi się
tylko wykrztusić:
- Hm, tak. Świetnie. Super.
Kiedy Courtney odeszła, machając końskim ogonem, Patrice mnie szturchnęła.
- Widzisz? Mówiłam ci. Ludzie cie zaakceptują, ponieważ jesteś... jesteś ich córką.
Jak wielkim nieudacznikiem trzeba być, żeby budować popularność w szkole na
swoich rodzicach. Niemniej jednak nie mogłam zadzierać nosa i odrzucać nawet takiej
akceptacji - niezależnie od tego, jaki był jej powód.
- Co to za spotkanie? Tutaj, w szkole? W nocy?
- Jeszcze nigdy nie byłaś na imprezie, prawda? - Chwilami Patrice wcale nie była milsza
od Courtney.
- Oczywiście, że byłam. - Miałam na myśli swoje przyjęcia urodzinowe w dzieciństwie,
ale ona nie musiała o tym wiedzieć. - Zastanawiam się tylko, czy... Czy będzie alkohol...
Patrice się roześmiała, jakbym powiedziała coś zabawnego.
- Och, Bianco, dorośnij!
Skierowała się w stronę biblioteki i odniosłam wrażenie, że nie chciała, żebym
poszła za nią.
Moi rodzice są jednak fajni, pomyślałam. Czy tak się dzieje co drugie pokolenie?
Zapewniali mnie, że wkrótce wpadnę w rytm, a wtedy bardziej polubię Wieczną
Noc. Cóż, po pierwszym tygodniu przekonałam się,że mieli rację, ale nie do końca.
Zajęcia były w porządku. Mama tylko raz wspomniała, że jestem jej córką, po
czym oznajmiła:
- Ani Bianca, ani ja nie będziemy więcej o tym mówić. Wy także nie powinniście.
Wszyscy się roześmieli; jedli jej z ręki. Jak to zrobiła? I dlaczego nie nauczyła
mnie tego samego?
Do innych nauczycieli musiałam się przyzwyczaić i brakowało mi przyjacielskiej
atmosfery z mojej starej szkoły. Tutaj profesorowie byli potężni i imponujący. Wszyscy
chcieli sprostać ich oczekiwaniom. Ukrywanie się przed światem w bibliotece przyniosło
rezultaty, ale i tak poświęcałam na naukę więcej czasu niż wcześniej. Jedynym
przedmiotem, który mnie martwił, był angielski, ponieważ uczyła go panna Bethany.
Samo to, jak stała i przechylała głowę, kiedy kogoś pytała, onieśmielało mnie.
Ale to nie lekcje były problemem, o ile zdążyłam się zorientować, tylko moje
życie towarzyskie, a raczej jego brak.
Courtney i inni mieszkańcy Wiecznej Nocy doszli do wniosku, że nie stanowię
żadnego zagrożenia, i po prostu mnie ignorowali. Natomiast uczniowie z tak zwanej
nowej rekrutacji byli podejrzliwi. Mieszkałam z Patrice i najwyraźniej uznali, że jestem
po jej stronie. Przyjaźnie zawiązywały się tu z dnia na dzień, a ja znalazłam się dokładnie
pośrodku.
Jedyną osobą, do której spróbowałam się zbliżyć, była Raquel Vargas,
dziewczyna o włosach krótko obciętych. Pewnego ranka ponarzekałyśmy trochę na
zadania domowe z trygonometrii, ale nasz kontakt właściwie do tego się ograniczył.
Wyczułam, że Raquel niełatwo zawiera przyjaźnie. Wydawała się samotna i zamknięta w
sobie. W gruncie rzeczy niewiele różniła się ode mnie. Może tylko miała jeszcze trudniej
niż ja.
Inni uczniowie o to zadbali.
- Ten sam czarny sweter, te same czarne spodnie - zanuciła Courtney pewnego dnia,
mijając Raquel. - I ta sama głupia bransoletka. Założę się, że jutro też ją zobaczymy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin