Claudia Gray - Wieczna Noc [ rozdział 6].pdf

(96 KB) Pobierz
300177718 UNPDF
Rozdział 6
Po wycieczce do Riverton czułam się jak głupiec, jakbym odrzuciła Lucasa
bez powodu.
Robotnicy byli pijani. Poza tym ich było czterech, a on tylko jeden. Może
Lucas chciał im pokazać, że nie zamierza dać się pobić. A jeśli to było jedyne
wyjście? Jakie miałam prawo, by go oceniać?
Nic podobnego - powiedziała Raquel, kiedy zwierzyłam się jej
następnego dnia w czasie spaceru. Liście zmieniły już kolor. Wzgórza na
horyzoncie nie były już zielone, lecz karmazynowo-złote.
Jeśli facet robi się brutalny; to się wycofaj. Kropka. Ciesz się, że
zobaczyłaś go w akcji, zanim na ciebie się wściekł.
Zaskoczyła mnie jej gwałtowność.
Skąd to wiesz?
Nie oglądałaś nigdy telewizji? - Raquel nie patrzyła mi w oczy, bawiła
się tylko plecioną bransoletką na nadgarstku. - Wszyscy to wiedzą. Faceci, którzy
biją, są źli.
Wiem, że zareagowałam gwałtownie. Lucas nigdy by mnie nie
skrzywdził.
Raquel wzruszyła ramionami i szczelniej otuliła się marynarką, jakby poczuła
chłód, chociaż wcale nie było jeszcze zimno. Po raz pierwszy zaczęłam się
zastanawiać, na ile jej zachowanie i chłopięcy wygląd stanowiły barierę przed
światem zewnętrznym.
Nikt nigdy nie spodziewa się niczego złego, dopóki to się nie stanie,
Poza tym on ciągle ci mówi, jak tu jest źle i że nie powinnaś się przyjaźnić ze swoją
współlokatorką ani z nikim innym, prawda?
Nooo... tak, ale...
Żadnego ale. Lucas próbuje odizolować cię od wszystkich, żeby mieć
nad tobą władzę. - Raquel potrząsnęła głową. - Lepiej daj sobie z nim spokój.
Wiedziałam, że się myli co do Lucasa, ale co do jednego miała rację, nie
znałam go zbyt dobrze.
Dlaczego w ogóle krytykował moich rodziców? Widział nas razem tylko raz,
w kinie, a wtedy oni byli mili i przyjacielscy. Twierdził, że chodzi mu o moje dobro,
ale sama nie byłam pewna, czy mogę mu wierzyć. Jeśli miał coś do mamy i taty, to
musiał to być jakiś nonsensowny powód.
Wyjaśnienia same pojawiały się w mojej głowie. Może przede mną miał
dziewczynę, która podróżowała po całym świecie - a jej rodzice byli snobami.
Odsunęli ją od Lucasa, może zabronili mu się z nią spotykać i teraz był nieufny.
Ta wymyślona historia ani trochę mi nie pomogła. Po pierwsze, zrobiło mi
się żal Lucasa i czułam, że powinnam zrozumieć, dlaczego zachował się tak, a nie
inaczej. Ale w rzeczywistości wcale tego nie rozumiałam. Poza tym znalazłam się w
niekomfortowej sytuacji, porównując się do wyimaginowanej poprzedniczki, która
nawet mogła nie istnieć.
Chyba nie zdawałam sobie sprawy, jak ważną osobą stał się dla mnie Lucas -
aż do chwili, gdy się rozstaliśmy Wiedziałam, że powinnam była trzymać się od
niego z daleka. Chemia, jedyne zajęcia, na które chodziliśmy razem, była istną
torturą. Czułam w pobliżu jego obecność, tak jak się wyczuwa ogień w zimnym
pokoju. Ani razu jednak się do niego nie odezwałam, on natomiast nie odezwał się
do mnie, respektując milczenie, które narzuciłam i w którym trwałam. Nie wiem,
czy mogłabym cierpieć jeszcze bardziej. Logika mi podpowiadała, że powinnam
odejść, ale racjonalne myślenie nie miało dla mnie większego znaczenia. Tęskniłam
za Lucasem przez cały czas i im bardziej starałam się o nim nie myśleć, tym
bardziej pragnęłam z nim być.
Czy on czuł to samo? Tego nie byłam pewna. Nie miałam tylko wątpliwości,
że myli się co do moich rodziców.
Jak się czujesz, Bianco? - spytała mama, kiedy wynosiłyśmy naczynia
po niedzielnej kolacji.
Nie spałam dobrze, mało jadłam i najchętniej schowałabym głowę pod
kołdrę na następne dwa lata. Pierwszy raz w życiu nie miałam ochoty zwierzać się
rodzicom. Byli nauczycielami Lucasa; nie byłoby uczciwie wobec niego mówić im o
jego podejrzeniach. Poza tym rozmowa o tym, że ja i Lucas skończyliśmy ze sobą,
zanim jeszcze zaczęliśmy, sprawiłaby mi ból.
Wszystko w porządku.
Mama i tata wymienili spojrzenia. Wiedzieli, że skłamałam, ale nie zamierzali
mnie ciągnąć za język.
Coś ci powiem - odezwał się tata, sięgając do gramofonu. - Nie wracaj
jeszcze na dół.
Naprawdę? - Zasady niedzielnych kolacji były takie, że chwilę po
posiłku schodziłam do swojego pokoju, żeby się uczyć.
Jest bardzo czyste niebo i pomyślałem, że chciałabyś może posiedzieć
przy teleskopie. Poza tym właśnie miałem nastawić Franka Sinatrę. Wiem, jak
lubisz Ol’ Blue Eyes .
Fly Me to the Moon – poprosiłam i po chwili Frank już dla nas śpiewał.
Pokazałam im Galaktykę Andromedy, kierując ich najpierw na Pegaza, a potem na
północny wschód, aż ją obaczyli: łagodny, rozmyty blask miliardów dalekich
gwiazd. Potem oglądałam kosmos, a każda znana mi gwiazda była jak dawno
niewidziany przyjaciel.
* * *
Następnego dnia w drodze na lekcję historii zauważyłam na korytarzu
Lucasa w tej samej chwili, w której on mnie dostrzegł. Wyglądał na zranionego,
samotnego i zagubionego, tak samo jak ja od czasu naszej sprzeczki w restauracji. I
przez jedną straszną sekundę poczułam się winna, ponieważ wiedziałam, że go
zraniłam. W jego oczach także zobaczyłam poczucie winy. Ale potem zacisnął zęby
i odwrócił się do mnie plecami, lekko przygarbiony. Zniknął w tłumie mundurków,
jeszcze jedna niewidzialna osoba w Wiecznej Nocy.
Może powtarzał sobie po raz kolejny, że powinien trzymać się z dala od
innych. Pamiętałam, jak się zachowywał, kiedy byliśmy razem – szczęśliwszy,
swobodniejszy, bardziej odprężony – i nie cierpiałam myśli, ze to ja go zmusiłam,
by na nowo zamknął się przed światem.
Lucas snuje się po pokoju jak duch – poinformował mnie Vic, kiedy
wpadliśmy na siebie na schodach. Tym razem był ubrany normalnie, przynajmniej
od kostek w górę, ponieważ czerwone trampki, które miał na nogach, stanowczo
nie były elementem mundurka. – To i tak dość ponury facet, ale tym razem
przeszedł samego siebie. Teraz jest super ponury. Mega ponury. Ekstremalnie
ponury.
Przysłał cię, żebyś się za nim wstawił? – Starałam się, żeby zabrzmiało
to beztrosko. Niespecjalnie mi się to udało. Mój głos był tak ochrypły, że każdy by
się domyślił, że niedawno płakałam; nawet ktoś tak roztrzepany jak Vic.
Nie. Nigdy by tego nie zrobił. - Vic wzruszył ramionami. -
Zastanawiałem się tylko nad źródłem dramatu.
Nie ma żadnego dramatu.
O, jest i to jaki, a ty nie chcesz mi nic opowiedzieć, ale okej. To nie
moja sprawa.
Byłam rozczarowana. Wściekłabym się, gdyby Lucas przysłał Vica w swoim
imieniu, alo teraz zdałam sobie sprawę, że nie będzie o mnie walczył.
Okej.
Vic szturchnął mnie w łokieć.
Ty i ja jesteśmy dalej kumplami, tak? Rozwodzicie się, ale zachowujecie
prawa do opieki. Częste odwiedziny i tak dalej.
Rozwodzimy się? - Roześmiałam się wbrew sobie.
Tylko Vic mógł nazwać rozwodem opłakane skutki pierwszej randki.
Właściwie wcześniej się nie przyjaźniliśmy, więc określanie „dalej " było nieco na
wyrost, ale nie zamierzałam zwracać mu na to uwagi. Poza tym polubiłam Vica.
Dalej jesteśmy kumplami.
Świetnie. My, dziwadła, powinniśmy trzymać się razem.
Nazywasz mnie dziwadłem?
To największy zaszczyt, jaki mogę przyznać.
Idąc korytarzem, wyciągnął ręce, jak gdyby chciał objąć jednym gestem
wszystko: wysokie sklepienia, ciemne rzeźbienia, które zdobiły wszystkie ściany i
drzwi, przytłumiono światło sączące się przez stare okna i rzucające długie,
nieregularna cienie na podłogę.
To miejsce jest stolicą dziwactwa. Więc to, co tutaj jest dziwaczne,
wszędzie indziej będzie normalne. Popatrz na to w ten sposób.
Westchnęłam.
Wiem. Trafiłeś w sedno.
Miał rację co do tego, że w takim miejscu jak Akademia Wiecznej Nocy
potrzebuję mieć jak najwięcej przyjaciół. Nie żebym lubiła tu być, ale krótki czas
spędzony z Lucasem uświadomił mi, że choć przez chwilę nie byłam samotna.
Kiedy odszedł, osamotnienie dawało mi się we znaki jeszcze dotkliwiej. Teraz
jeszcze trudniej było mi znosić nieprzyjazną i onieśmielającą atmosferę tego
miejsca.
Zmiana pory roku wcale mi nie pomogła. Gotycką architekturę szkoły
odrobinę łagodziły bluszcz obficie porastający mury i rozciągające się zielone
trawniki. A wąskie okna i dziwnie przyćmione światło niebyły w stanie ukryć blasku
słońca późnym latem. Ale obecnie zmierzch zapadał wcześniej, przez co szkoła
wydawała się odcięta od świata. Gdy temperatura spadła chłód opanował klasy i
dormitoria, a czasami się wydawało że pióropusze szronu pozostaną na oknach już
na zawsze. Nawet piękne jesienne liście, szeleszczące na wietrze, wydawały smętny,
przyprawiający o dreszcz odgłos Już zaczynały opadać, odsłaniając pierwsze suche
gałęzie, niczym szpony sięgające do nieba zasnutego szarymi chmurami.
Zastanawiałam się, czy nie wymyślono przypadłam jesiennego balu po to, by
dodać uczniom otuchy o tej porze roku.
Nie sądzę - powiedział Balthazar.
Siedzieliśmy przy jednym stole w bibliotece: zaprosił mnie do wspólnej nauki
kilka dni po niefortunnej wycieczce do Riverton. W starej szkole wolałam uczyć się
sama, ponieważ wspólna nauka zwykle zamieniała się w rozmowę i wygłupy, i
wszystko trwało jeszcze dłużej. Wolałam odrobić zadanie, by mieć je z głowy. Ale
okazało się, że Balthazar jest podobnego zdania, więc przez następne dwa tygodnie
spędziliśmy dużo czasu razem, siedząc ramię w ramię i niemal się nie odzywając.
Rozmowy zaczynały się dopiero, kiedy pakowaliśmy książki.
Przypuszczam, że założyciele szkoły kochali jesień. Moim zdaniem
ona wydobywa prawdziwą naturę tego budynku.
I właśnie dlatego potrzebowali otuchy.
Uśmiechnął się i zarzucił na ramię skórzany plecak.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin