Wolf Joan - Złota dziewczyna.rtf

(585 KB) Pobierz
Joan Wolf

Joan Wolf

ZŁOTA DZIEWCZYNA

PROLOG

wrzesień 1817 roku

Wieść szerzyła się jak pożar po ekskluzywnych klubach dla panów, skupionych przy modnej St. James Street w Londynie.

- Powiem ci coś, Lengworth - hrabia West odezwał się do wicehrabiego Lengwortha, podchodząc do niego w jadalni u Brooksa. - Słyszałeś? Cheviot palnął sobie w łeb.

Wicehrabia Lengworth odstawił kieliszek burgunda tak gwałtownie, że wino wylało się na obrus z białego adamaszku.

- Nie mówisz poważnie!

West uroczyście skinął łysą głową.

- Właśnie usłyszałem nowinę od Lowry'ego. On dowiedział się od swojego służącego, który jest przyjacielem służącego Cheviota.

Wicehrabia spojrzał gniewnie na plamę głębokiej czerwieni, jaką jego wino zostawiło na obrusie.

- Do licha, to dopiero wstrząsające.

Miał na myśli samobójstwo, nie plamę.

Hrabia West ostrożnie usadowił swoją niemałą postać na krześle naprzeciwko przyjaciela.

- Tak, oczywiście - powiedział. - Można było podejrzewać, że z nim krucho, ale nie wiedziałem, że było aż tak źle.

- Słyszałem, że któregoś wieczora stracił u Watiera ponad sto tysięcy gwinei - powiedział chmurnie wicehrabia, odrywając wzrok od obrusa.

- Ponad sto tysięcy?

Dla człowieka, który notorycznie bywał pod kreską, sto tysięcy było kwotą niebotyczną.

Wicehrabia uniósł znów kieliszek z winem i upił spory łyk.

- To go wykończyło, jak sądzę. Zapewne nie miał gotówki, by zapłacić.

Obaj mężczyźni ponuro na siebie spoglądali.

- A zatem palnął sobie w łeb i zostawił cały bałagan synowi - powiedział West.

- Na to wygląda - odparł wicehrabia. Hrabia mruknął.

Wicehrabia trochę się rozpogodził.

- Cóż, co każemy sobie podać, West? - zapytał, zmieniając temat. - Słyszałem, że baranina jest dzisiaj całkiem dobra.

* * *

Działo się to na tydzień przed tym, jak wiadomość o śmierci księcia Cheviota dotarła do jego najstarszego syna. Pułkownik Anthony Selbourne, hrabia Alnwick, przebywał w Paryżu, gdzie przez kilka lat był związany z ekipą księcia Wellingtona. Wrócił właśnie do swego domu po kilku godzinach spędzonych w salonie jednej z najbardziej liczących się dam w Paryżu, kiedy jego kamerdyner poinformował go, że jego ciotka i wuj, lord i lady Linford, przybyli z Anglii i właśnie znajdują się w jego salonie.

Na moment hrabia zmarszczył pięknie zarysowane brwi. Potem jego twarz przybrała zwyczajny, pogodny wyraz, i odpowiedział łagodnym głosem:

- Dziękuję, Fanton.

Kamerdyner ukłonił się, odebrał od hrabiego kapelusz i rękawiczki, po czym przystanął na chwilę, patrząc, jak szczupły młody mężczyzna przechodzi przez hol do salonu. Otworzył drzwi, wszedł do środka i zamknął je za sobą.

Kamerdyner dał znak lokajowi, by uwolnił go od rzeczy hrabiego, i odszedł, by zająć się swoimi sprawami.

W salonie hrabia zastał ciotkę Francis i jej męża, siedzących obok siebie na dwóch złoconych krzesłach w stylu Ludwika XV - Moja droga ciociu - powiedział hrabia z czarującym uśmiechem. - Cóż za rozkoszna niespodzianka. Nie wiedziałem, że jesteście w Paryżu.

Przeszedł przez pokój, by cmoknąć ją w policzek.

Popatrzył ze zdumieniem na lorda Linforda, kiedy ów dżentelmen wstał i się ukłonił.

- Anthony - powiedziała lady Linford, spoglądając na bratanka błyszczącymi oczyma. - Wcale się nie zmieniasz, może poza tym, że stajesz się coraz przystojniejszy.

- Usiądź, mój chłopcze - odezwał się jej mąż. - Cóż, jesteśmy tutaj, bo przynosimy złe nowiny.

W milczeniu hrabia odwrócił jedno z krzeseł w stylu Ludwika XV; stawiając je naprzeciwko ciotki i wuja, i usiadł.

- Anthony - powiedziała lady Linford - twój ojciec me żyje.

Przez długą chwilę hrabia milczał. Kiedy wreszcie przemówił, w jego głosie zabrzmiała nuta ironii.

- Czy oczekujecie ode mnie wyrazów żalu?

- Nie - westchnęła lady Linford. - Mogę cię zapewnić, że nie przyjechałam z tak daleka tylko po to, by przywieźć ci nowinę, którą, jak wiem, możesz jedynie przyjąć z radością. Jest znacznie gorzej, Anthony. Obawiam się, że twój ojciec popełnił samobójstwo.

Jasnozielone oczy hrabiego rozszerzyły się.

- Co się stało? - zapytał hrabia, który tak właściwie od tygodnia był księciem.

Lord Linford powiedział bez ogródek:

- Któregoś wieczora wrócił do domu i strzelił sobie w głowę, mój chłopcze. Jego służący znalazł go rano.

Powoli i z namaszczeniem lord Linford wydobył jakiś papier z wewnętrznej kieszeni czarnego żałobnego surduta. Podał kopertę księciu.

- Zostawił to dla ciebie.

Książę wziął kopertę i przez długą chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu. Potem rozerwał ją i wyjął pojedynczą kartkę, która znajdowała się w środku.

W pokoju słychać było jedynie tykanie wielkiego złoconego zegara na marmurowej półce nad kominkiem.

Kiedy wreszcie książę podniósł wzrok, jego nieco roztargnione spojrzenie było jedyną oznaką, że to, co przeczytał, to coś więcej niż tylko grzecznościowy liścik.

- Co napisał, Anthony? - zapytała lady Linford. Książę bez słowa wręczył jej list. Trzymając go tak, by mógł go widzieć także jej mąż, dama przeczytała:

„Mój drogi Anthony. Jest mi przykro, że wybieram tak tchórzliwe wyjście, ale obawiam się, iż po prostu nie potrafię stawić czoła katastrofie, do jakiej doprowadziłem moje finanse. Tobie pozostawiam wyprowadzenie rodziny z kłopotów. Nie mam wątpliwości, że tego dokonasz.”

List był podpisany po prostu „Cheviot”.

- Jak jest źle? - zapytał z napięciem książę.

- Jedynie ty będziesz w stanie poznać pełen obraz spustoszenia, mój chłopcze - powiedział lord Linford. - Tym, co popchnęło Cheviota do ostateczności, była strata ponad stu tysięcy gwinei u Watiera. Jak rozumiem, nie miał pieniędzy, by spłacić dług.

Z powrotem wręczył pismo księciu. - Sto tysięcy gwinei! - powiedział.

- Większość dla Branforda.

- Dobry Boże - odparł książę.

- Tak - przytaknął wuj.

Książę głęboko zaczerpnął powietrza.

- Co z moimi braćmi?

Lady Linford zauważyła, że nie zapytał o macochę.

- Są wstrząśnięci, oczywiście - odpowiedziała. - Wątpię, aby Lawrence czy Patrick znali wysokość długów ojca. - Zawahała się, po czym dodała: Księżna jest ... bardzo zdenerwowana.

Wargi księcia wygięły się z lekką ironią. Teraz przemówił lord Linford:

- Twoja ciotka i ja pomyśleliśmy, że powinieneś usłyszeć tę nowinę od kogoś z rodziny, Anthony.

Niestety, dość prędko stanie się to powszechnie wiadome w Paryżu. I w Londynie. - Hrabia wyglądał ponuro.

Książę na moment zamknął oczy.

- Zastanawiałam się nad tym bardzo wnikliwie, Anthony, i jest tylko jedna rzecz, którą można zrobić - powiedziała hrabina z przekonaniem. - Musisz poślubić dziedziczkę fortuny.

Książę spojrzał na ciotkę i jego kształtne nozdrza zadrgały.

- Czy masz dla mnie jakieś kandydatki, ciociu?

- Jeszcze nie, ale będę mieć - odparła. Jej twarz zdradzała wielką determinację. - Wierz mi, zanim uporządkujesz swoje sprawy w Paryżu i będziesz gotów do powrotu do domu, znajdę dla ciebie odpowiednią żonę.

- Dobry Boże.

Linfordowie mogli dostrzec bladość pod jasnozłotą opalenizną księcia. Przyłożył sobie dłoń do czoła i potrząsnął głową, jakby chciał opróżnić ją z myśli.

- Jest bardzo źle, co do tego nie może być wątpliwości - powiedział z energią w głosie lord Linford.

- Ale jest przynajmniej jedna rzecz, co do której zgadzam się z twoim ojcem. Jeżeli ktokolwiek może wydobyć rodzinę z tej ponurej sytuacji, Anthony, to właśnie ty.

ROZDZIAŁ 1

kwiecień 1818 roku

William Patterson był zdumiony, kiedy otrzymał prośbę od hrabiego Linforda, by zjawić się w jego domu. Patterson wiedział, że lord Linford przewodniczy w rządzie Radzie Skarbu Państwa, i wszystko, czego kupiec mógł się spodziewać, to to, że hrabia chce jego porady w sprawie mającej coś wspólnego z państwowymi finansami.

A to dlatego, że William Patterson był niezwykle bogaty. Przyszedł na świat jako syn ubogiego wieśniaka w Lancashire i mimo tak skromnych początków zbił majątek na handlu bawełną, a konkretnie tkaninami. Jego skromne początki na zawsze miały mu uniemożliwić zajęcie stanowiska w rządzie, ale był on z pewnością jedną z najbardziej znaczących finansowych potęg w całej Anglii.

Kupiec raz jeszcze spojrzał na liścik, który dostarczono do jego biura w centrum miasta:

Byłbym wielce zobowiązany, gdyby złożył mi pan wizytę na Grosvenor Square pod numerem 17 jutro o jedenastej rano.

Z wyrazami szacunku, Linford.

Patterson odchylił szerokie ramiona do tyłu, rozpierając się na krześle przy swoim wielkim biurku, i dumał nad listem, marszcząc krzaczaste brwi. Był po sześćdziesiątce, ale nadal pozostawał silnie zbudowanym mężczyzną.

„Zaproszenie do domu hrabiego Linforda”, pomyślał. „No, no, no”.

Przez wszystkie te lata, kiedy utrzymywał dom i biuro w Londynie, nigdy nie był na Grosvenor Square. To miejsce było zarezerwowane wyłącznie dla wyższych klas; kupcy z miasta, bez względu na to, jak bogaci, nie byli zachęcani do kalania jego nieskazitelności odorem handlu.

William Patterson był człowiekiem twardym i bezwzględnym. Musiał taki być, aby osiągnąć to wszystko, co miał. Ale ani na chwilę nie przyszło mu do głowy, że mógłby odrzucić zaproszenie od hrabiego Linforda.

* * *

Następnego ranka, dokładnie o jedenastej, dorożka przywiozła Williama Pattersona przed dom hrabiego Linforda. Po poinstruowaniu dorożkarza, by na niego zaczekał, Patterson wszedł po schodach prowadzących do domu numer 17. Zanim ujął kołatkę przy drzwiach, zatrzymał się, by rzucić okiem na uświęcone okolice Grosvenor Square.

Ładny, konwencjonalny ogród zajmował środek placu, a wzdłuż czterech boków ogrodu rozciągała się symetryczna panorama eleganckich domów z brązowej cegły z czerwonymi wykończeniami i kamiennymi gzymsami. Słońce świeciło jasno i w ogrodzie, pod okiem niańki, bawiło się dwoje dzieci. Miejska bryczka z hrabiowskim herbem wymalowanym na drzwiczkach złotą farbą minęła czekającą dorożkę. Poza tym plac był pusty.

Patterson sięgnął dłonią po wypolerowaną kołatkę i zastukał pewnie w masywne drzwi.

Niemal natychmiast otworzył mu lokaj ubrany w liberię z niebieskiego atłasu i białą perukę.

- William Patterson - burknął kupiec. - Mam się spotkać z lordem Linfordem.

- Tak, sir - odparł lokaj. - Jego lordowska mość oczekuje pana. Proszę za mną, zaprowadzę pana do niego.

Patterson podążył za plecami lokaja po marmurowej posadzce westybulu. Przeszli szerokim korytarzem, minęli elegancko rzeźbione schody, aż wreszcie lokaj zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami z wypolerowanej dębiny. Otworzył je i oznajmił donośnie:

- Pan William Patterson, proszę pana.

- Wprowadź - dobiegł go głos hrabiego.

Lokaj przytrzymał drzwi dla Pattersona, który powoli wkroczył do pokoju.

Natychmiast zobaczył, że znajduje się w bibliotece hrabiego, co go zaskoczyło. Spodziewał się, że zostanie zaprowadzony do gabinetu. Zdziwił się jeszcze bardziej, zastając w pokoju oprócz hrabiego kobietę. Linford wstał zza biurka i wyciągnął rękę.

- Panie Patterson - odezwał się przyjaźnie. - Jestem wdzięczny, że złożył mi pan wizytę. Pozwoli pan, że przedstawię mu moją żonę, lady Linford.

Patterson był zbyt bystry, aby pozwolić, żeby zamęt, który miał w głowie, odbił się na jego twarzy.

Zamiast tego ukłonił się uroczyście hrabinie i mruknął:

- Miło mi panią poznać.

Hrabina po królewsku skinęła głową.

- Panie Patterson.

- Proszę siadać, proszę siadać - powiedział hrabia, wskazując krzesło naprzeciwko biurka.

Patterson powoli przeniósł na nie swoje wielkie ciało. Miał na sobie staroświecki strój, który zawsze nosił: rozszerzany u dołu surdut i buty ze sprzączkami. Jego wciąż gęste siwe włosy były przycięte krótko, jednak już w nowocześniejszym stylu.

- Bez wątpienia zastanawia się pan, dlaczego życzyłem sobie pana widzieć - powiedział dobrotliwie lord Linford.

- W rzeczy samej, proszę pana - odparł Patterson. Nie mógł się powstrzymać, by nie rzucić szybkiego spojrzenia na hrabinę. Posłała mu łaskawy uśmiech. Była to kobieta dobiegająca pięćdziesiątki, wciąż dość urodziwa. Zauważył, że miała wspaniałe piersi.

- Pańska rodzina nie jest mi zupełnie nieznana, panie Patterson - powiedziała dźwięcznym kontraltem. - Pańska wnuczka przez kilka lat przebywała w szkole w Bath wraz z moją córką.

- Doprawdy, proszę pani? - odparł Patterson.

- Tak. Pewnego razu Sarah odwiedziła nas nawet w naszym wiejskim domu w Kent.

- Rzeczywiście - powiedział Patterson. - Tak mi się zdaje.

Tak naprawdę doskonale pamiętał, kiedy Sarah odwiedziła Linfordów. Był ogromnie zadowolony, wiedząc, że jego wnuczka zadaje się z arystokracją, i boleśnie rozczarowany, iż nie zaproszono jej ponowie.

- To dziewczyna o doskonałych manierach - powiedziała lady Linford z łaskawą aprobatą.

- Powinna taka być. Otrzymała najlepsze wykształcenie, jakie można nabyć za pieniądze - odpowiedział śmiało Patterson. - To moja jedyna wnuczka i wychowuję ją, odkąd jej rodzice zmarli, gdy była małą dziewczynką.

Lady Linford usadowiła się wygodniej na krześle, zupełnie tak jak jej przodkowie musieli sadowić się na swoich rumakach przed wyruszeniem do boju.

- Panie Patterson, to o Sarah chcieliśmy dziś z panem porozmawiać - powiedziała.

Patterson nie potrafił ukryć zdumienia.

- O Sarah?

- Tak. - Lady Linford wykonała nieokreślony gest.

- Mój mąż i ja mamy propozycję dla pana, i bylibyśmy ogromnie wdzięczni, gdyby nas pan wysłuchał. - Tak jest, proszę pani - odpowiedział Patterson ostrożnie.

Zerknął na lorda Linforda, ale hrabia siedział spokojnie. Najwyraźniej miał to być występ lady Linford. - Propozycja dotyczy mojego bratanka, Anthony'ego Selbourne'a, który jest księciem Cheviot - powiedziała hrabina.

Coś zamigotało w niebieskich oczach Pattersona.

Selbourne z Cheviot to było jedno z najsłynniejszych nazwisk w całej Brytanii. Od czasów wczesnego średniowiecza przewijało się niemal w każdej bitwie, jaką toczył ten kraj, a także w składzie wielu rządów.

- Być może ród Cheviot jest panu znany - powiedziała lady Linford.

- Tak jest, proszę pani - odparł zwięźle Patterson. ,,O co tu chodzi, do diabła?”.

- Zatem zna pan pozycję mojego bratanka - kontynuowała lady Linford. - Mogłabym dodać, że jego matka była francuską księżniczką i poprzez nią jest skoligacony z połową królewskich rodów Europy.

William Patterson nigdy nie był dobry w owijaniu w bawełnę. Niszczycielskie parcie naprzód było bardziej w jego stylu.

- Proszę pani - powiedział z niecierpliwością - czy przejdzie pani do sedna?

Przez twarz lady Linford przemknął nieznaczny cień irytacji, ale za chwilę znów się wygładziła.

- Dobrze więc, panie Patterson. Prawda jest taka, że mój bratanek znalazł się w bardzo niezręcznej sytuacji. Jego ojciec, zmarły książę, nie zarządzał dobrze swoją własnością. Mój własny ojciec, dziadek Anthony'ego, także był rozrzutny. W konsekwencji tego, kiedy Anthony przejął tytuł sześć miesięcy temu, znalazł się na skraju bankructwa.

W głowie kupca zapaliło się światełko.

- Potrzebuje pieniędzy?

Twarz lady Linford przybrała ponury wyraz.

- Bardzo potrzebuje pieniędzy, panie Patterson. Mogę pana zapewnić, że Anthony nie jest ani trochę taki jak jego ojciec czy dziadek. Był stanowczo przeciwny beztroskiemu uprawianiu hazardu przez mojego brata. W rzeczy samej, toczyli o to nieustanne spory. Po ukończeniu nauki Anthony opuścił dom i udał się na Półwysep Iberyjski. Walczył w Hiszpanii przez kilka lat, a potem był członkiem naszej delegacji na Kongres Wiedeński. Kiedy Napoleon powrócił z Elby, Anthony ponownie dołączył do swego regimentu i dzielnie walczył pod Waterloo.

- A cóż ten nieskazitelny książę ma wspólnego z moją Sarah? - zapytał Patterson.

Po raz pierwszy lady Linford zawahała się. Spojrzała na męża.

Lord Linford wkroczył, by odpowiedzieć na pytanie kupca.

- Cheviot musi poślubić zamożną dziewczynę - powiedział. - Nie owijając w bawełnę, Patterson, on musi poślubić dziewczynę z mnóstwem pieniędzy. Jego długi są ogromne. - Przerwał, żeby zerknąć na żonę. Kiedy nie odezwała się ani słowem', dodał: - Pomyśleliśmy, że pańska wnuczka mogłaby być odpowiednią partią.

Patterson poruszył się na krześle.

- Proponujecie swojego bratanka na męża dla mojej Sarah?

Hrabia skinął głową.

- To właśnie nasza propozycja.

Patterson powoli przesunął wzrokiem po wygodnie urządzonym pokoju, w którym siedział. Nad rzeźbionym drewnianym kominkiem wisiał portret jednego z przodków Linfordów, przyodzianego w białą perukę. Jeden z rogów pokoju zajmował ogromny globus, a perski dywan pod stopami kupca był stary, ale imponujący.

Patterson ponownie przeniósł wzrok na mężczyznę siedzącego za wielkim mahoniowym biurkiem.

- Czemu dziewczyna ze stanu kupieckiego, proszę pana? - zapytał z niekłamaną ciekawością. - Na pewno muszą być jakieś odpowiednie dziedziczki błękitnej krwi.

Lord Linford westchnął.

- Niestety, Patterson, większość arystokracji ma pieniądze powiązane z ziemią. Cheviot posiada mnóstwo ziemi. Większość obciążona jest hipoteką. To, czego potrzebuje w tej chwili, to gotówka.

Kupiec skrzyżował ramiona na potężnej piersi i powiedział bez ogródek:

- Zatem z tego, co pan mówi, książę jest na sprzedaż.

Lady Linford wydała odgłos świadczący o oburzeniu. Lord Linford popatrzył kupcowi prosto w oczy i odpowiedział również bez ogródek: - Tak.

Oczy Pattersona zwęziły się.

- Ile?

Hrabia wyglądał na nieco cierpiącego.

- To ustalą prawnicy. Ale mówimy tu o milionach, Patterson. Pozwoli pan, że powiem całkiem jasno. Długi są przytłaczające.

Patterson przechylił nieco swoje krzesło i balansował nim na dwóch nogach. Wiedział, że trzyma atuty w ręku, i czuł się znacznie bardziej swobodnie.

- Poczyniłem już plany co do Sarah - powiedział.

- Ma poślubić Neville'a Harveya.

- Neville'a Harveya? - Lord Linford zabębnił palcami w wypolerowany blat biurka. Jego arystokratyczna twarz zachmurzyła się. - Czy ma pan na myśli właściciela Harvey Mills?

- Tego samego. Od dawna marzę o połączeniu naszych dwóch firm. W wyniku tego powstanie prawdziwe bawełniane imperium.

- Nie słyszałam o żadnych zaręczynach Sarah z panem Harveyem - powiedziała ostro lady Linford.

Kupiec postawił przednie nogi krzesła z powrotem na podłodze.

- Cóż, oni nie są tak właściwie zaręczeni, proszę pani. Sarah dopiero co wróciła ze szkoły.

- Jeżeli nic nie zostało oficjalnie ustalone pomiędzy nimi, sugeruję, aby rozważył pan naszą propozycję, panie Patterson. - Po twarzy kobiety przemknął nikły wyraz niesmaku. - Mówiąc po kupiecku, oferujemy panu najlepszy towar na rynku.

Patterson zaczynał dobrze się bawić.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin