Narzeczona mimo woli-rozdział 5.docx

(28 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ PIĄTY

Przez chwilę milczała, przestępując z nogi na nogę. Wy­dawało jej się, że stoi na skraju przepaści, w którą zaraz ją strąci telefon do Charlotte Black. Alice zauważyła, co się z nią dzieje.

- Edward - zwróciła się do brata - nikt nie poddaje w wątpliwość twojego zaangażowania w sprawy firmy, ale musisz spojrzeć na to z punktu widzenia Belli. Przecież ona z tego nie będzie miała nic, oprócz pewnych niedogodności.

Edward spochmurniał; opór sekretarki bardzo mu się nie podobał. Zupełnie jakby ją prosił o coś strasznego, a prze­cież chodzi tylko o osiągniecie konkretnego celu. Plan Alice pozwoli im raz na zawsze przegnać te wszystkie stra­szne kobiety, ustaną maile i telefony, dziennikarze się od­czepią, do biura wróci spokój i firma będzie mogła nareszcie znowu prawidłowo działać. Czy dla tak szczytnego celu nie warto poświęcić nieco czasu i - przestać kaprysić?

Obrzucił wzrokiem drobną sylwetkę Belli. Obszerny sza­ry kostium i biała, pod szyję zapięta bluzka starannie ma­skowały jej kobiece kształty. Do tego te półbuty... Szkoda, że na dodatek nie nosi ortopedycznego obuwia. Przecież nawet jego babka by się tak nie ubrała! Zwłaszcza ona! Heidi odznaczała się wyrafinowanym gustem. Stłumił ból na samo jej wspomnienie i opanował irytację wywołaną ubiorem Belli.

- Bella Swan u nas pracuje i powinno jej zależeć na sprawnym funkcjonowaniu biura. To chyba nie są absur­dalne wymagania?

Bella z zapałem przytaknęła, ale Alice z dezaprobatą pokręciła głową.

- Całe to przedstawienie będzie od niej wymagało pracy po godzinach. Po oficjalnym ogłoszeniu zaręczyn będziecie musieli zacząć razem bywać, żeby to wszystko wyglądało prawdopodobnie.

- Przypuśćmy, że jesteśmy takimi narzeczonymi, którzy nade wszystko preferują własne towarzystwo. Co wtedy?

Bella przymknęła oczy i poczuła, jak serce wędruje jej do gardła. Jak to by było, gdyby naprawdę się zaręczyli i spędzali razem wieczory, ona i Edward... Sami, tylko we dwoje.

Poczuła na sobie jego uważne spojrzenie i natychmiast wróciła na ziemię.

- Posłuchaj, Edwardzie - rzekła stanowczym głosem Alice. - Jeśli ten plan ma wypalić, musisz przekonać ludzi, że coś się w twoim życiu zmieniło, musisz pokazać, że na­prawdę ci na Belli zależy. Będziesz ją zabierał do teatru, na kolacje, do przyjaciół. Oczywiście nie co wieczór, w taką zmianę nikt nie uwierzy, ale co jakiś czas, powiedzmy, raz na tydzień.

Edward z rezygnacją skinął głową.

- Masz rację. Bello, zarezerwuj nam jakiś stolik w re­stauracji i bilety na jakiś spektakl.

- Mam też sobie wysłać róże?

Alice wybuchnęła śmiechem.

- Jak widzę, to stara piosenka. Kolacja w restauracji, wypad do teatru i róże... Rozumiem, ale tym razem nie chodzi o pierwszy lepszy romans, tylko o poważne zarę­czyny, a to wymaga więcej starań i czasu. A ponieważ, jak rozumiem, zakres obowiązków Belli nie obejmuje tego ro­dzaju czynności, trzeba to będzie jakoś załatwić.

Edward uśmiechnął się cynicznie. Ciekawe, jak ona za­reaguje na sugestię Alice? W takim układzie nie będzie już mowy o przysłudze wyświadczonej firmie czy szefowi, ale o dodatkowy zarobek, i to niemały.

Trzeba było tak zacząć od razu! Perspektywa sowitego wynagrodzenia na pewno skuteczniej przełamałaby opory jego sekretarki niż to całe gadanie o interesie firmy. Każda kobieta zrobi wszystko dla pieniędzy. Jak on, rodzony syn Victorii Cullen, mógł zapomnieć o starej prawdzie, że każdy zrobi wszystko za pieniądze, zależy tylko za jakie... Ta re­guła nie znosi wyjątków; nie należy do nich nawet Bella Swan.

Bella czytała w jego myślach; nie musiała patrzeć mu w oczy, żeby wiedzieć, co myśli. A gdyby tak teatralnym gestem odrzucić jego finansową propozycję? Pokazać, że nie wszystko można mieć za pieniądze! Nauczyć go, że są jeszcze inne wartości i że jej, Belli Swan, nie można kupić?

A może po prostu spokojnie i z godnością oświadczyć, że jest w stanie pracować po godzinach i grać rolę jego na­rzeczonej w ramach swoich obowiązków służbowych, nie domagając się żadnego dodatkowego wynagrodzenia? Tak czy owak, rozbije w proch tę jego nędzną teoryjkę, że pieniądze rządzą światem! Uśmiechnęła się do siebie i wtedy usłyszała jego donośny głos.

- Alice ma rację. Sporządzimy odrębną umowę na... na prace zlecone. Nie masz nic przeciwko temu, prawda? Trzeba tylko ustalić wysokość twoich zarobków. Co byś po­wiedziała na...

Specjalnie zawiesił głos, żeby pozwolić dojrzeć jej chci­wości. Ciekawe, na ile się wyceni taka Bella Swan?

- Pięćdziesiąt tysięcy dolarów - oświadczył i ujrzał zdumienie w jej oczach.

- Trzeba przyznać, że jesteś dość szczodry. - W głosie Alice zabrzmiało zaskoczenie.

- Nie bój się - uspokoił ją natychmiast. - Nie wezmę tych pieniędzy z funduszy firmy. Sam zapłacę Belli za przy­sługę, jaką mi wyświadczy.

Słyszała drwinę w jego głosie i widziała ją w jego oczach. Edward prowadził teraz własną grę; grał przeciwko tym wszystkim kobietom, które przez całe życie utwierdzały go w przekonaniu, że pieniądze są dla nich najważniejsze i Bella wiedziała, że jeśli się zgodzi przyjąć ofiarowaną jej sumę, Edward wygra.

Musiała jednak ją przyjąć. Nie mogła pozwolić sobie na luksus odmowy, nie mogła odrzucić jego propozycji. Gdyby nie Angeli, z przyjemnością i pogardą wzruszyłaby ramionami na jego pięćdziesiąt tysięcy dolarów i okrasiła swoją odmowę jakimś zgrabnym i złośliwym zdaniem. Nie wolno jej jednak ulec pokusie. Angeli jeszcze przynajmniej przez rok musi przebywać w ośrodku, a te pieniądze po­zwolą jej uczestniczyć w wycieczkach i innych imprezach, za które trzeba dodatkowo płacić.

Wiedziała, że musi tak zrobić; byłoby czystym egoizmem unosić się teraz godnością i honorem. Edward spojrzał na nią z triumfem.

- Jak rozumiem, możemy szykować umowę? Zaraz wezwę Aro. Połowę dostaniesz zaraz po podpisaniu kon­traktu, a resztę, jak ta farsa się skończy. To znaczy, kiedy zerwiemy zaręczyny z powodu odmienności charakterów.

Mówił teraz do niej zupełnie innym tonem. Nic dziw­nego, przecież właśnie się dowiedział, że można ją kupić. Przez chwilę chciała mu powiedzieć o Angeli, ale zrezyg­nowała. Nie będzie się posługiwać nieszczęściem siostry, by podnieść swe notowania w oczach Edwarda. Ale to ona sama utwierdziła go w przekonaniu, że można ją kupić za określoną cenę. Poczuła, że palą ją policzki. Trudno, nie zrezygnuje z Angeli z powodu fałszywie pojętej dumy.

- Tak - odparła spokojnie - możemy szykować umowę. I bardzo ci dziękuję za hojność.

- To nie będzie wcale łatwo zarobiony grosz - jowialnie wtrąciła Alice. - Żeby zagrać rolę narzeczonej tego po­nuraka, trzeba mieć wielkie zdolności aktorskie.

- Wielkie zdolności wymagają wielkich pieniędzy. - Edward uśmiechnął się zjadliwie. - Czy sądzisz, że to wy­starczy? - zapytał, zwracając się do Belli. - Czy coś jeszcze dorzucić? Wszystko będzie odtąd w twoich rękach. Jeśli ze­chcesz, możesz mnie zdemaskować w jednej chwili i po­wiedzieć wszystko dziennikarzom. Zastanów się dobrze, czy ta suma ci wystarczy?

Starała się go zrozumieć. Jako psycholog wiedziała, że toksyczni rodzice mogą zatruć umysł człowieka do tego sto­pnia, że przez całe życie będzie rozumował tak, jak go nauczyli. Nie miał jednak prawa igrać z nią, jak to teraz robił, napawając się posiadaną władzą. Postanowiła nie dać mu satysfakcji i nie okazać, jak bardzo ją obraził.

- Tak, wystarczy - powiedziała spokojnie. - Przyjmuję twoje warunki.

Alice, nieco zdumiona napięciem panującym między bratem a Bellą, postanowiła przejść do rzeczy.

- W takim razie, zabieramy się do roboty. Po pierwsze, musimy nasz plan utrzymać w tajemnicy. Jeśli dowie się ktoś jeszcze, wszystko się wyda.

- Zaraz zadzwonię do Volturii- oświadczył Edward. - Chcę, żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik od stro­ny prawnej. Mógłbym prosić o to ojca, ale on natychmiast wszystko wygada. Do Aro mam absolutne zaufanie.

- Ja też. - Alice spojrzała na Bellę, jakby ją chciała włączyć do rozmowy. - Wszyscy mamy do niego zaufanie. Aro Volturii jest nie tylko naszym adwokatem, jest prawie członkiem rodziny. Wygląda strasznie surowo, ale to uroczy człowiek.

Bella widywała już Aro Volturii i mogła stwierdzić, że wyglądał naprawdę surowo, ale nie miała pojęcia, czy był uroczy. Nie znała go od tej strony; może przy niej po prostu się nie wysilał.

Edward i Alice zaczęli omawiać dalsze szczegóły pla­nu. Belli to nie interesowało; była przecież nic nie znaczącym pionkiem na szachownicy. Zaczęła myśleć o Joannie i to przyniosło jej pewną ulgę.

Dziwne wrażenie, że uczestniczy w czymś nierzeczywi­stym, ogarnęło ją znowu następnego dnia podczas spotkania z adwokatem; doszło do niego po pracy, w sali konferen­cyjnej położonej w końcu korytarza. Aro Volturii, wład­czy sześćdziesięcioletni prawnik z grzywą siwych włosów, na wstępie obrzucił ją przenikliwym spojrzeniem. Następnie wyjął z teczki plik papierów i położył je przed Bellą.

- Proszę przeczytać i trzy razy podpisać w zaznaczo­nych miejscach - powiedział sucho.

Bella rzuciła okiem na leżące na stole kartki.

- Nie muszę tego czytać.

Była głodna i zmęczona i chciała jak najszybciej skoń­czyć tę komedię. Nie zamierzała studiować tych papierzysk.

- Proszę mi tylko pokazać, gdzie mam podpisać - do­dała znużonym głosem. - Podpiszę, gdzie trzeba i na tym koniec.

- A potem pozwiesz nas do sądu i zażądasz odszkodo­wania za umowę podpisaną w warunkach urągających po­prawności prawnej, tak? - warknął Edward. - Masz nas za idiotów?

Poczuła na sobie uważne spojrzenie adwokata i ze zdzi­wieniem spostrzegła, że Aro Volturii się uśmiecha.

- Proszę nie odpowiadać - ostrzegł ją. - Oskarży panią o zniesławienie.

- I wygram - oświadczył Edward takim tonem, że jego własny adwokat z westchnieniem wzniósł oczy do nieba. - Nie wolno bezkarnie obrażać ludzi.

Cały dzień był nieznośny. Czepiał się wszystkiego, kry­tykował każdy jej gest. Wszystko, co robiła lub proponowała zrobić, było nie tak jak trzeba. Zupełnie jakby pierwszy dzień pracowali razem i wątpiąc w jej umiejętności, musiał naprawiać jej rozliczne gafy. Nie zamierzała dłużej tolerować jego zachowania, przynajmniej nie teraz, po godzinach pracy. Spojrzała na niego z wyższością.

- Doprawdy? Nie wiedziałam. To coś zupełnie nowego. Jak ty na to wpadłeś?

Odwróciła wzrok i zapatrzyła się w ścianę, jakby gładka biel była dla niej znacznie bardziej interesująca niż wykrzy­wiona gniewem twarz szefa. Mecenas Aro niespokojnie poruszył się na krześle.

- Pani pozwoli, że pokrótce streszczę jej ten dokument - rzekł pojednawczo, zupełnie jakby rozumiał powody jej zniecierpliwienia.

Edward na chwilę opuścił pokój i Bella ze Arem zostali sami.

- Spędziliśmy wczoraj nad tym cały wieczór. Nic dziw­nego, że Edward nie chce tego jeszcze raz słuchać.

Bella pokiwała głową ze zrozumieniem. Groźny Aro Volturii wydał jej się nagle całkiem miły. Pobieżnie przejrzeli kolejne strony kontraktu; sporządzony perfekcyjnie, szcze­gółowo obejmował wszystkie ewentualności, zabezpieczając interesy obu stron. Bella, za wymienione w odpowiednim punkcie wynagrodzenie, zobowiązywała się do wykonania określonych czynności. Wszystko, co wykraczało poza nie, miało być objęte ekstra gratyfikacją. W przypadku zaś, gdy­by ujawniła komuś, że jej zaręczyny z Edwardem są farsą, musiałaby zwrócić całą otrzymaną sumę oraz zapłacić karę za niedotrzymanie warunków umowy.

Edward zajrzał do sali, a ujrzawszy, że skończyli już lekturę, wszedł do środka. Obrzucił Bellę wyniosłym spo­jrzeniem.

- I co ty na to?

- Doskonała robota. Kontrakt przewiduje wszystkie okoliczności.

Aro Volturii pośpieszył z wyjaśnieniami.

- Zawsze się tak robi. Sprawy finansowe między dwoj­giem ludzi wymagają pewnej... hm, dokładności. Zwłaszcza wyraźnie widać to przy rozwodach, chociaż Edward nigdy nie dał mi takiej szansy. Od tej historii z Chelsea Weber jakoś nie myśli o małżeństwie. - Starszy pan zmarszczył krzaczaste brwi i spojrzał na Edwarda. - Powinieneś nare­szcie zmienić zdanie, nie wszystkie kobiety są takie jak two­ja matka i Chelsea. Na przykład, pani Swan. Pracujesz z nią od ponad roku i nie zauważyłeś, że jest zupełnie inna?

Edward milczał. W sali zapanowała krępująca cisza.

- Kto to jest Chelsea Weber? - zapytała Bella.

- Nie powinno cię to obchodzić - sucho odparł Edward, ale jego adwokat był innego zdania.

- Oczywiście, że powinno, skoro ma zostać twoją na­rzeczoną. Kiedyś ktoś ją może o to zapytać, w sumie to był przecież głośny romans. Mogę się założyć, że prędzej czy później dotrą do niej jakieś żarty na ten temat. Bella musi wiedzieć o wszystkim, jak na prawdziwą narzeczoną przystało.

Edward dłuższą chwilę zwlekał.

- Dobrze - oświadczył w końcu. - Przed laty miałem romans z kobietą nazwiskiem Chelsea Weber. Nie ma to w tej chwili większego znaczenia, ale skoro Aro przy­wiązuje do tego tak wielką wagę, bardzo proszę, mówię, jak było.

Mówił nie patrząc na nią, ona jednak patrzyła prosto na niego.

- Mam nadzieję, że nikt nie będzie mnie szczegółowo odpytywał z tego rodzaju historii - powiedziała.

Aro zadumał się na chwilę.

- To była bardzo piękna kobieta - rzekł takim tonem, jakby nadal widział ją przed sobą - ale nade wszystko kochała pieniądze. Zamiast serca miała bankowy sejf, a w oczach złote monety. Biedny Edward miał wtedy dwa­dzieścia jeden lat, Chelsea była pięć lat od niego starsza. Oczarowała go i omotała, a on w swojej młodzieńczej na­iwności zaufał jej. Przez pewien czas byli zaręczeni.

Edward obrzucił go piorunującym wzrokiem.

- Mógłbyś się łaskawie zamknąć? Belli to nie obchodzi. Podpiszmy wreszcie te papiery i chodźmy do domu.

Bella nie mogła od niego oderwać wzroku; cała ta historia zafascynowała ją i sprawiła, że opary nierzeczywistości jak­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin