Philip K. Dick - Niezrekonstruowane M.doc

(85 KB) Pobierz

Philip K. Dick - Niezrekonstruowane M

 

 

 

 

I

Maszyna miala stope szerokosci i dwie stopy dlugosci; wygladala jak wielkie pudlo krakersów. Bezszelestnie, z wielka ostroznoscia, wspinala sie po scianie betonowego budynku; opuscila dwa gumowe walki i wlasnie rozpoczynala pierwsza faze zadania.
Z jej tylnej czesci wylonil sie platek blekitnego szkliwa. Maszyna przyciskala szkliwo mocno do szorstkiej powierzchni betonu i przesuwala sie naprzód. Droga wspinaczki doprowadzila ja od pionowego betonu do pionowej stali: dotarla do okna. Maszyna zatrzymala sie i wydobyla na zewnatrz mikroskopijny kawaleczek tkaniny; który, z wielka ostroznoscia, wetknela w zamocowanie stalowej ramy okiennej.
W lodowatej ciemnosci maszyna byla wlasciwie niewidoczna. Poswiata odleglej plataniny ruchu ulicznego tylko na moment oswietlila jej wypolerowany korpus i przesunela sie dalej. Maszyna podjela swoja prace.
Wyrzucila z siebie rodzaj plastykowego podium i spopielila szybe okienna. Wewnatrz mrocznego mieszkania brak bylo wszelkiej reakcji: nikogo nie bylo w domu. Maszyna, zmatowiala od czasteczek szklanego pylu, wypelzla na stalowa rame okienna i uniosla czujny receptor.
Podczas gdy receptor penetrowal otoczenie, maszyna naciskala na stalowa rame okienna z sila dokladnie dwustu funtów. Rama zgiela sie poslusznie. Zadowolona z siebie, maszyna zsunela sie po wewnetrznej stronie sciany na dosc gruby dywan. Tutaj rozpoczela druga faze zadania.
Pojedynczy ludzki wlos - wraz z cebulka i kawaleczkiem skóry glowy - zostal umieszczony na drewnianej podlodze przy lampie. Dwa wysuszone ziarenka tytoniu zostaly ceremonialnie wylozone w poblizu pianina. Maszyna odczekala dziesiec sekund i nagle, po trzasku uruchamianej tasmy magnetycznej, powiedziala: "A niech to...!"
Jej glos byl osobliwie ochryply i meski.
Maszyna przemiescila sie mozolnie do drzwi szafy, które byly zamkniete na klucz. Wspinajac sie po drewnianej powierzchni, maszyna dotarla do mechanizmu zamka, wsunela do srodka cienka czesc swojego korpusu i delikatnie cofnela zapadki mechanizmu az do otwarcia zamka. Za rzedem wiszacych okryc zamontowany byl niezaleznie zasilany wideomagnetofon. Maszyna zniszczyla pojemnik tasmy filmowej - co bylo niezwykle wazne - a nastepnie, wydostajac sie z szafy, wyrzucila z siebie krople krwi, która przylgnela do postrzepionej plataniny wybieraka soczewkowego. Ta kropla krwi byla jeszcze wazniejsza.
Podczas gdy maszyna odciskala sztuczny zarys sladu obcasa na sliskiej emulsji pokrywajacej dno szafy, z korytarza dal sie slyszec ostry dzwiek. Maszyna przerwala prace i znieruchomiala. W chwile pózniej do mieszkania wszedl niewysoki mezczyzna w srednim wieku z plaszczem przewieszonym na jednym ramieniu i teczka dyplomatka w drugiej rece.
- Bozez ty mój - powiedzial znieruchomialy na widok maszyny. - Czym jestes?
Maszyna uniosla dysze znajdujaca sie w przedniej czesci korpusu i wystrzelila rozpryskujacy pocisk prosto w na wpól lysa glowe mezczyzny. Pocisk wbil sie w czaszke i eksplodowal. Nadal kurczowo sciskajac plaszcz i dyplomatke, z wyrazem oszolomienia na twarzy, mezczyzna runal na dywan. Zbite okulary lezaly wykrecone tuz przy uchu. Cialo poruszylo sie lekko w ostatniej drgawce i znieruchomialo w zadowalajacy sposób.
Teraz, gdy juz glówny cel zadania byl osiagniety, pozostaly jeszcze dwie rzeczy do zrobienia. W jednej z wypucowanych popielniczek stojacych na gzymsie nad kominkiem maszyna umiescila kawalek wypalonej zapalki i ruszyla do kuchni w poszukiwaniu szklanki wody. Zaczela wdrapywac sie po sciance zlewu, gdy zaskoczyl ja halas ludzkich glosów.
- To wlasnie jest to mieszkanie - glos byl wyrazny i bardzo bliski.
- Badzcie gotowi, nadal powinien tu byc - inny glos, takze meski jak i poprzedni.
Pchniete drzwi od korytarza otworzyly sie i dwóch osobników w ciezkich plaszczach wpadlo do mieszkania. Z ich nadejsciem maszyna opadla na podloge kuchni zapominajac o szklance. Cos poszlo zle. Jej prostokatny zarys zafalowal i zalamal sie; sciagajac sie w sterczaca pionowo kostke, maszyna przybrala ksztalt zwyczajnego odbiornika telewizyjnego.
Pozostawala w tym ksztalcie, przybieranym w razie niebezpieczenstwa, gdy jeden z mezczyzn - wysoki, rudy - zajrzal na moment do kuchni.
- Nikogo tu nie ma - stwierdzil i ruszyl dalej.
- Okno - powiedzial jego towarzysz, sapiac. Do mieszkania weszly jeszcze dwie osoby, cala ekipa. - Nie ma szyby w oknie, rozplynela sie. Tedy dostal sie do wewnatrz.
- Ale juz sie ulotnil. - Rudowlosy ponownie pojawil sie przy drzwiach do kuchni; zapalil swiatlo i wszedl do srodka z bronia w reku. - Dziwne... zjawilismy sie tutaj zaraz po odebraniu sygnalu brzeczka. - Z niedowierzaniem, dokladnie sprawdzil swój zegarek. - Rosenberg nie zyje zaledwie od kilku sekund... jak on mógl tak szybko sie stad wydostac?

Stojac w wejsciu od ulicy Edward Ackers przysluchiwal sie glosowi. Przez ostatnie pól godziny przeszedl w nieznosne, klujace uszy skamlenie; zamierajac niemal na granicy slyszalnosci, glos uparcie, mechanicznie niósl dalej swoja skarge.
- Jestes zmeczony - powiedzial Ackers. - Idz do domu. Wez goraca kapiel.
- Nie - odpowiedzial glos, przerywajac swoja tyrade. Miejscem, z którego glos dochodzil, byla wielka, oswietlona kula znajdujaca sie na ciemnym chodniku, kilka jardów na prawo od miejsca, gdzie stal Ackers. Obracajacy sie neon glosil:

SKONCZYC Z TYM!

Trzydziesci razy - zdazyl policzyc - w ciagu ostatnich kilku minut neon zatrzymywal przechodnia, a czlowiek w kulistej budce rozpoczynal swoja oracje. Budka byla dobrze umiejscowiona; za nia znajdowalo sie kilka teatrów i restauracji.
Jednak glównym powodem, dla którego budka tam stala, nie byl przelewajacy sie wokól niej tlum przechodniów. Tym powodem byl Ackers i biura wznoszace sie za nim; tyrada wymierzona byla bezposrednio przeciwko Departamentowi Spraw Wewnetrznych (DSW). Ten nieznosny harmider trwal juz tyle miesiecy, ze Ackers prawie go juz nie zauwazal, jak deszczu bebniacego o dach lub odglosów ruchu ulicznego. Ziewnal, zlozyl ramiona i czekal.
- Skonczyc z tym - skarzyl sie glos zrzedliwie. - Dalej no, Ackers. Powiedz cos; zrób cos.
- Czekam - powiedzial Ackers z samozadowoleniem.
Grupie sredniozamoznych obywateli przechodzacych kolo budki wreczono ulotki, które oni rzucali za siebie. Ackers rozesmial sie.
- Nie smiej sie - wymamrotal glos. - Nic w tym nie ma smiesznego; te ulotki drukujemy za pieniadze.
- Twoje wlasne? - zainteresowal sie Ackers.
- Czesciowo moje.
Tej nocy Garth byl sam.
- Na co czekasz? Co sie stalo? Widzialem, jak ekipa policyjna startowala z waszego dachu kilka minut temu...
- Moze sie zdarzyc, ze kogos przymkniemy - powiedzial Ackers. - Bylo morderstwo.
Czlowiek w ponurej budce propagandzisty poruszyl sie z ozywieniem. - Aha - dal sie slyszec glos Harveya Gartha. Pochylil sie do przodu i popatrzyli wprost jeden na drugiego. Ackers, wymuskany, dobrze odzywiony, majacy na sobie elegancki plaszcz... Garth, chudzielec, o wiele mlodszy, z koscista, wyglodzona twarza skladajaca sie glównie z nosa i z czola.
- Rozumiesz wiec - powiedzial mu Ackers. - Ten system jest naprawde niezbedny. Skonczcie z utopia.
- Czlowiek zostaje zamordowany; a wy korygujecie brak równowagi moralnej poprzez zabicie zabójcy. - Protestujacy glos Gartha wzniósl sie slabym spazmem. - Skonczyc z tym! Zniesc system, który skazuje ludzi na pewne wyginiecie!
- Tu dostaniecie wasze ulotki - parodiowal Ackers z powazna mina. - I wasze hasla. Jedno z dwojga lub jedno i drugie. Co bys zaproponowal zamiast tego systemu?
Glos Gartha zabrzmial duma przekonania. - Edukacje.
Ackers spytal z rozbawieniem: - I to wszystko? Czy sadzisz, ze to polozyloby kres dzialalnosci przeciwko spoleczenstwu? Przestepcy po prostu nie wiedza, ze mozna postepowac inaczej?
- I, oczywiscie, psychoterapie. - Z wysunieta do przodu twarza, koscista i napieta, Garth patrzyl badawczo ze swojej budki, jak pobudzony zólw ze swej skorupy. - Oni sa chorzy... dlatego popelniaja przestepstwa, zdrowi ludzie tego nie robia. A wy przymykacie na to oczy; wy tworzycie chore spoleczenstwo karzacego okrucienstwa. - Pogrozil oskarzajaca palcem. - Ty jestes prawdziwym winowajca, ty i caly DSW. Ty i caly System Banicji.
Migajacy neon wyswietlal raz po raz SKONCZYC Z TYM! Majac, oczywiscie, na mysli system przymusowego ostracyzmu dla przestepców, mechanizm wyrzucajacy skazanego czlowieka do wybieranych na chybil trafil zapadlych rejonów syderalnego wszechswiata, do jakiejs zabitej deskami dziury, gdzie nikomu nie móglby juz wyrzadzic krzywdy.
- W kazdym razie nie nam - Ackers dokonczyl mysl na glos. Garth wytoczyl znany argument. - Zgadza sie, ale co z lokalnymi mieszkancami?
Rzeczywiscie, sytuacja lokalnych mieszkanców nie byla do pozazdroszczenia. W kazdym razie ofiara banicji nie szczedzila wysilku ani czasu usilujac odnalezc droge powrotna do Ukladu Sol. Jezeli udawalo jej sie powrócic, zanim zostala starcem, spoleczenstwo przyjmowalo ja ponownie. Niezle wyzwanie... szczególnie dla niektórych kosmopolitów, którzy nigdy nie wychylili nosa poza obreb Wielkiego Nowego Jorku. Prawdopodobnie wielu mimowolnych wygnanców scinalo zboze prymitywnymi sierpami na polach rozsianych w odleglych zakatkach wszechswiata. Regiony te tworzyly odizolowane enklawy agrarne, których mieszkancy prowadzili na mala skale handel wymienny owocami, warzywami i wyrobami rekodzielniczymi.
- Czy wiedziales - powiedzial Ackers - ze w Wieku Monarchów zlodziej kieszonkowy byl zwykle karany smiercia przez powieszenie?
- Skonczyc z tym - ciagnal Garth monotonnie, pograzajac sie na powrót w swojej budce. Neon obracal sie; ulotki krazyly miedzy przechodniami. Ackers z niecierpliwoscia obserwowal ulice szukajac znaku karetki szpitalnej.
Znal Heimiego Rosenburga. Chyba najsympatyczniejszego ze wszystkich malych facetów, chociaz Heimie byl zamieszany w machinacje jednego z rozrastajacych sie syndykatów nielegalnie transportujacych osadników na zyzne planety poza Ukladem. Dwóch najwiekszych handlarzy zywym towarem zasiedlilo praktycznie caly Uklad Syriusza. Czterech na szesciu emigrantów przemycano na statkach oficjalnie zarejestrowanych jako "frachtowce". Z trudem mozna bylo sobie wyobrazic milego, niewielkiego Heimiego Rosenburga jako agenta handlowego Tirol Enterprises, ale taka byla prawda.
Czekajac na karetke, Ackers snul domysly na temat zamordowania Heimiego. Prawdopodobnie jednego z epizodów nie konczacej sie podziemnej wojny pomiedzy Paulem Tirolem i jednym z jego glównych rywali. David Lantano byl blyskotliwym i energicznym przeciwnikiem... ale morderstwo mógl popelnic kazdy. Wszystko zalezalo od sposobu, w jaki zostalo popelnione; moglo to byc odwaleniem kawalka wyrobniczej roboty lub tez najczystsza ze sztuk.
- Cos nadjezdza - glos Gartha dotarl do jego wewnetrznego ucha przez delikatne urzadzenie przekaznikowe aparatury, w która wyposazona byla budka. - Wyglada na zamrazarke.
Istotnie nadjechala karetka szpitalna. Ackers ruszyl naprzód w chwili, kiedy karetka sie zatrzymala i jej tylne drzwi opuszczono w dól.
- Jak szybko tam dotarliscie - spytal policjanta, który ciezko zeskoczyl na chodnik.
- Od razu - odpowiedzial policjant - ale zabójcy ani sladu. Nie sadze, zeby nam sie udalo uratowac Heimiego... trafili go w sam mózdzek, bez pudla. Fachowa robota, zadna tam amatorszczyzna.
Rozczarowany Ackers wspial sie do srodka karetki, zeby samemu wszystko sprawdzic.
Malutki i nieruchomy, Heimie Rosenburg lezal na plecach, rece wyciagniete po bokach, spojrzenie martwych oczu wbite w dach karetki. Jego twarz zastygla w wyrazie niebywalego zdumienia. Ktos - pewnie jeden z policjantów - wetknal zgiete okulary w zacisnieta dlon. Upadajac rozcial sobie policzek. Zniszczona pociskiem czesc kosci czaszki byla zakryta wilgotna, plastykowa siatka.
- Kto pozostal w mieszkaniu? - pytal teraz Ackers.
- Reszta mojej ekipy - odpowiedzial policjant. - I niezalezny badacz. Leroy Beam.
- On - powiedzial Ackers z niechecia. - A jak ten sie tam znalazl?
- Tez odebral sygnal brzeczka. Przypadkowo przejezdzal obok ze swoja aparatura. Biedny Heimie mial strasznie silny wzmacniacz do tego brzeczka... Sam sie dziwie, ze sygnalu nie odebrano tutaj, w kwaterze glównej.
- Podobno Heimie byl bardzo niespokojny - powiedzial Ackers. - Mieszkanie naszpikowane bylo aparatura podsluchowa. Zaczynacie zbierac dowody?
- Ekipy wlasnie zaczynaja przeszukiwac mieszkanie - potwierdzil policjant. - Za pól godziny powinnismy miec pierwsze wyniki. Zabójca unieszkodliwil podglad wideo i podsluch, zamontowane w szafie. Ale - wyszczerzyl zeby w usmiechu - skaleczyl sie przerywajac obwód. Na uzwojeniu jest kropla krwi; wyglada obiecujaco.

Leroy Beam - w mieszkaniu Heimiego - przypatrywal sie, jak policjanci z DSW rozpoczynali swoje analizy. Pracowali sprawnie i dokladnie, lecz Beam mial watpliwosci.
Pierwsze wrazenie nie ustepowalo: byl podejrzliwy. Nikt nie mógl wydostac sie z mieszkania tak szybko. Heimie umarl, a jego smierc - zniszczenie systemu nerwowego - uruchomila automatyczny sygnal. Brzeczek nie byl szczególna oslona dla swojego wlasciciela, ale jego istnienie zapewnialo (lub zwykle zapewnialo) wykrycie mordercy. Dlaczego w przypadku Heimiego urzadzenie zawiodlo?
Chodzac w zamysleniu po mieszkaniu, Leroy Beam ponownie wszedl do kuchni. Na podlodze przy zlewie znajdowal sie maly przenosny telewizor: jaskrawa, plastykowa kostka z pokretlami i przycmionymi soczewkami.
- A to skad tutaj? - Beam spytal jednego z policjantów, który wlasnie go mijal. - Ten telewizor na podlodze w kuchni zupelnie nie pasuje do otoczenia.
Policjant nie zwrócil na niego uwagi. W bawialni skomplikowana policyjna aparatura sprawdzala rózne powierzchnie cal po calu. W ciagu pól godziny od smierci Heimiego zebrano juz kilka poszlak. Pierwsza - kropla krwi na uzwojeniu uszkodzonego podgladu wideo. Druga - zamazany odcisk obcasa pozostawiony przez morderce. Trzecia - kawaleczek wypalonej zapalki w popielniczce. Spodziewano sie wiecej poszlak; analizy dopiero sie rozpoczely.
Zazwyczaj wystarczylo dziesiec poszlak, zeby sporzadzic opis tylko tego jednego wlasnie osobnika.
Leroy Beam rozejrzal sie ostroznie dookola. Nikt z policjantów nie zwracal na niego uwagi, nachylil sie wiec i podniósl telewizorek; nie bylo w nim niczego niezwyklego. Wcisnal klawisz wlaczajacy i czekal. Zadnej reakcji, zadnego obrazu. Dziwne.
Trzymal telewizorek spodem do góry, zeby go dokladnie obejrzec od wewnatrz, kiedy Edward Ackers z DSW wszedl do mieszkania. Beam szybko wepchnal telewizorek do kieszeni ciezkiego, obszernego plaszcza.
- Co pan tutaj robi? - spytal Ackers.
- Rozgladam sie - odpowiedzial Beam, zastanawiajac sie, czy Ackers zauwazyl barylkowate wybrzuszenie jego plaszcza. - Tez jestem w tej branzy.
- Znal pan Heimiego?
- Tylko ze slyszenia - odpowiedzial Beam wymijajaco. - Slyszalem, ze byl zwiazany z syndykatem Tirola; cos w rodzaju firmowej przykrywki. Mial biuro przy Piatej Alei.
- Szpanerskie miejsce, wszystko na pokaz jak u calej reszty handlarzy z Piatej Alei. - Ackers przeszedl do bawialni, zeby obserwowac zbieranie dowodów.
Trójkatny detektor posuwal sie niezgrabnie po dywanie, jakby mial bardzo krótki wzrok. Badal powierzchnie z dokladnoscia mikroskopu, którego pole widzenia jest maksymalnie ograniczone. Zebrany material byl bezzwlocznie przekazywany do biur DSW, do zbiorczych banków danych, w których ludnosc cywilna wystepowala w postaci serii perforowanych kart, analizowanych i porównywanych krzyzowo bez konca.
Ackers podniósl sluchawke i zatelefonowal do zony.
- Nie bedzie mnie w domu - powiedzial. - Mam prace.
Po chwili ciszy Ellen odezwala sie. - Tak? - w glosie brzmiala rezerwa. - No cóz, dziekuje za wiadomosc.
W rogu pokoju dwóch policjantów z ekipy z zadowoleniem badalo nowe odkrycie, wystarczajaco wazne, by stac sie poszlaka. - Zatelefonuje jeszcze raz - powiedzial pospiesznie do Ellen - zanim stad wyjde. To na razie.
- Do widzenia - sucho odpowiedziala Ellen i udalo sie jej odlozyc sluchawke, zanim on to zrobil.
Nowym odkryciem bylo urzadzenie nagrywajace dzwieki, wmontowane pod lampe podlogowa. Nieprzerwane pasmo tasmy magnetycznej - nadal w ruchu - poblyskiwalo zachecajaco; sciezka dzwiekowa epizodu morderstwa nagrala sie w calosci.
- Jest wszystko - policjant zwrócil sie wesolo do Ackersa. - Tasma byla juz uruchomiona, zanim Heimie wszedl do domu.
- Przegraliscie ja?
- Kawalek. Jest na nim pare slów wypowiedzianych przez morderce, powinno wystarczyc.
Ackers polaczyl sie z DSW. - Czy poszlaki w sprawie Rosenburga zostaly juz wprowadzone do komputera-kartoteki?
- Wlasnie wprowadzono pierwsza - odpowiedzial technik obslugujacy komputer. - Analiza obejmuje stala kategorie ogólna - okolo szesciu bilionów nazwisk.
Dziesiec minut pózniej wprowadzono druga poszlake. Liczba osób majacych zerowa grupe krwi, noszacych obuwie numer 111/2 wynosila nieco ponad bilion. Trzecia poszlaka wprowadzila element: palacy czy niepalacy. Ta poszlaka zmniejszyla rozpatrywana liczbe do troche ponizej biliona, ale tylko troche. Wiekszosc doroslych palila.
- Tasma z nagraniem dzwiekowym szybko zmniejszy te liczbe - skomentowal Leroy Beam, stojacy obok Ackersa, z rekoma splecionymi przed soba, zeby zaslonic wypchana kieszen plaszcza. - Powinien pan móc przynajmniej okreslic wiek.
Analiza tasmy pozwolila okreslic przypuszczalny wiek na trzydziesci, czterdziesci lat. Analiza barwy glosu wskazywala na mezczyzne o wadze, przypuszczalnie, dwustu funtów. Nieco pózniej zauwazono wygiecie w badanej stalowej ramie okiennej. Zgadzalo sie ono z wnioskami, których dostarczyla tasma z nagraniem dzwiekowym. Razem bylo juz szesc poszlak wlacznie z okresleniem plci (mezczyzna). Krag osób branych pod uwage zaciesnial sie gwaltownie.
- To juz dlugo nie potrwa - powiedzial Ackers wesolo. - A jezeli potracil jeden z tych malych kublów stojacych obok budynku to bedziemy mieli równiez troche zeskrobanej farby.
Beam odezwal sie: - Bede juz szedl. Powodzenia.
- Niech pan zostanie.
- Nie moge. - Beam ruszyl w strone drzwi korytarza. - To nalezy do pana, nie do mnie. Musze sie zajac wlasnymi sprawami. Prowadze badania naukowe dla nowo powstalego koncernu zajmujacego sie górnictwem metali kolorowych.
Ackers spogladal na jego plaszcz.
- Jest pan w ciazy?
- Nic mi o tym nie wiadomo - odpowiedzial Beam czerwieniac sie. - Cale zycie prowadzilem sie bardzo przykladnie. - Niezgrabnie poklepal plaszcz. - Chodzi o to?
Jeden z policjantów stojacych przy oknie wydal triumfalny okrzyk. Znalazl dwa kawaleczki tytoniu fajkowego: trzecia poszlaka byla uscislona. - Wspaniale - powiedzial Ackers, odwrócil sie od Beama i zaraz o nim zapomnial.
Beam wyszedl.
Po chwili jechal juz przez miasto w strone wlasnych laboratoriów, malej, niezaleznej jednostki badawczej, która sam prowadzil, bez zadnych dotacji od rzadu. Na siedzeniu obok niego lezal telewizorek, nadal cichy i nieruchomy.
Ubrany w fartuch technik oznajmil Beamowi: - Przede wszystkim to ma zasilanie okolo siedemdziesieciu razy wieksze od tego, jakie maja przenosne odbiorniki TV. Odkrylismy promieniowanie Gamma. - Wskazal na zwykly detektor. - Ma pan wiec racje, to nie jest odbiornik TV.
Beam delikatnie uniósl jaskrawy plastykowy pakunek ze stolu laboratoryjnego. Minelo piec godzin i nadal nic o nim nie wiedzial. Trzymajac mocno za tylna czesc, z calej sily pociagnal. Tylna czesc ani drgnela. Nie byla zacieta: nie bylo zadnych spoin. Tylna czesc nie byla tylna czescia: nic poza tym, ze na taka wygladala.
- A wiec, czym to jest? - spytal.
- Jest mnóstwo mozliwosci - odpowiedzial technik wymijajaco; wyciagnieto go z zacisza domowego, a teraz byla wpól do trzeciej nad ranem. - Moze to byc cos w rodzaju urzadzenia skaningowego. Jakas bomba. Jakas bron. Jakiekolwiek inne urzadzenie.
Beam pracowicie obracal kostke na wszystkie strony szukajac jakiegos zalamania w gladkiej powierzchni. - Calkowicie jednolita, niepodzielna powloka - wymamrotal.
- Nie ma watpliwosci. Zalamania sa pozorne - to jest lana substancja. I - dodal technik - jest twarda. Próbowalem odlupac kawalek na próbke reprezentatywna, ale - zrobil wymowny gest - bez skutku.
- Gwarantujemy, ze sie nie stlucze, kiedy go upuscisz - powiedzial Beam w zamysleniu. - Nowy, superwytrzymaly plastyk. - Gwaltownie potrzasnal pakunkiem; do jego uszu dobiegl stlumiony odglos poruszajacych sie metalowych czesci. - W srodku jest pelno czesci.
- Otworzymy go - obiecal technik - ale nie tej nocy.
Beam ponownie umiescil kostke na stole laboratoryjnym. Majac pecha, mógl calymi dniami pocic sie nad ta jedna rzecza - po to tylko, zeby w koncu stwierdzic, iz nie miala ona nic wspólnego z zamordowaniem Heimiego Rosenburga. Z drugiej strony...
- Niech pan wyboruje w tym otwór - polecil. - Bedzie mozna zajrzec do srodka.
Technik zaprotestowal: - Próbowalem, wiertlo peklo. Poslalem po wiertlo z materialu o zwiekszonej gestosci. Ta substancja jest sprowadzona z zewnatrz; ktos ja zwedzil z Ukladu Bialego Karla. Powstala pod potwornym cisnieniem.
Zawracanie glowy - powiedzial zirytowany Beam. - Gadasz pan jak ci w reklamach.
Technik wzruszyl ramionami.
- Tak czy inaczej, to jest supertwarde. Jest albo elementem naturalnej ewolucji srodowiska, albo produktem powstalym w wyniku sztucznej obróbki w jakims laboratorium. Kto ma fundusze na prowadzenie badan i uzyskanie takiego metalu?
- Którys z wielkich handlarzy zywym towarem - odparl Beam. - Moga sobie pozwolic na wszystko. Na dodatek przemieszczaja sie z ukladu do ukladu... moga miec dostep do surowców, specjalnych rud.
- Czy móglbym isc do domu? - zapytal technik. - Dlaczego to jest az tak wazne?
- To urzadzenie albo zabilo, albo pomoglo zabic Heimiego Rosenburga. Bedziemy tu siedziec, pan i ja, tak dlugo, az uda sie nam je otworzyc. - Beam usadowil sie przy stole i zaczal sprawdzac wykaz czynnosci zawierajacy wszystkie dotychczas przeprowadzone próby. - Wczesniej czy pózniej otworzy sie samo jak skorupa mieczaka - jesli pan jeszcze pamieta, co to jest.
Z tylu odezwal sie dzwonek.
- Ktos jest w poczekalni - powiedzial Beam ze zdziwieniem, ale i niepokojem w glosie. - O drugiej trzydziesci? - Wstal i powoli przeszedl przez ciemny korytarz do frontowej czesci budynku. To pewnie byl Ackers. Dalo o sobie znac poczucie winy: ktos musial odnotowac brak telewizorka.
Ale to nie byl Ackers.
W zimnej, opustoszalej poczekalni skromnie czekal Paul Tirol. Razem z nim byla atrakcyjna, mloda kobieta, której Beam nie znal. Zmarszczki na twarzy Tirola ulozyly sie w usmiech, serdecznym gestem wyciagnal reke na powitanie. - Witam pana, Beam - powiedzial. Uscisneli sobie dlonie. - Drzwi wejsciowe daly znak, ze jest pan wewnatrz. Jeszcze pan pracuje?
Zastanawiajac sie, kim jest kobieta i czego Tirol chce, Beam powiedzial ostroznie: - Próbuje nadrobic czas stracony przez pomylki wynikajace z niechlujstwa. Cala firma podupada.
Tirol zasmial sie poblazliwie.
- Zartownis z pana, jak zawsze. - Gleboko osadzone oczy rzucily ostre spojrzenie; Tirol byl poteznie zbudowanym mezczyzna, starszym od wszystkich, których Beam znal, z posepna, silnie pomarszczona twarza. - Znajdzie pan czas na kilka nowych kontraktów? Sadze, ze móglbym panu podrzucic cos do roboty... jezeli jest pan otwarty na propozycje.
- Zawsze slucham propozycji - odparl Beam zaslaniajac Tirolowi widok na wlasciwe pomieszczenie laboratorium. Bylo to, zreszta, niepotrzebne, gdyz zasuwane drzwi zamknely sie same. Tirol byl szefem Heimiego... niewatpliwie byl przekonany o swoim prawie do wszelkiej informacji o morderstwie. Kto je popelnil'? Kiedy? Jak? Dlaczego? To jednak nie tlumaczylo powodu, dla którego byl tutaj.

- Potworna sprawa - powiedzial Tirol bez oslonek. Nawet nie próbowal przedstawic kobiety, która usiadla na kanapie, zeby zapalic papierosa. Szczupla, z mahoniowymi wlosami, miala na sobie niebieski plaszcz, a wokól glowy zawiazana chustke.
- Rzeczywiscie - zgodzil sie Beam. - Potworna.
- Jak mi wiadomo, byl pan tam.
Powód wizyty zaczynal byc bardziej zrozumialy.
- Owszem - przyznal Beam. - Pokazalem sie tam na krótko.
- Ale sam pan tego nie widzial?
- Nie - przyznal Beam - nikt tego nie widzial. Departament Spraw Wewnetrznych zbiera material dowodowy. Do rana komputer powinien dokonac ostatecznej identyfikacji mordercy.
Widac bylo, ze Tirol rozluznil sie. - Ciesze sie. Nie znióslbym tego, gdyby ten bezwzgledny przestepca uciekl. Zeslanie to zbyt lagodna kara dla niego: nalezy mu sie gaz.
- Barbarzynstwo - wymamrotal Beam z powazna mina. - Czasy komory gazowej. Sredniowiecze.
Badawczy wzrok Tirola powedrowal poza nim. - Pracuje pan nad... - Skonczylo sie owijanie w bawelne. - Niech pan slucha, Leroy. Tej nocy zostal zabity Heimie Rosenburg - Panie swiec nad jego dusza - i tej samej nocy zastaje pana w laboratorium o tej porze. Moze pan byc ze mna szczery; pan ma cos bezposrednio zwiazanego z jego smiercia, nieprawdaz?
- W tej sprawie powinien pan zwrócic sie do Ackersa.
Tirol zachichotal. - Moge rzucic okiem?
- Z pewnoscia nie, jeszcze nie jestem na panskiej liscie plac.
Nerwowy, nienaturalny glos Tirola zaskrzeczal: - Chce to miec.
Zaskoczony Beam powiedzial: - Co pan chce miec?
W groteskowym podrygu Tirol rzucil sie do przodu, odepchnal Beama na bok i wyciagnal rece, zeby znalezc drzwi. Drzwi rozsunely sie przed nim. Tirol halasliwie ruszyl przez ciemny korytarz odnajdujac na wyczucie droge do laboratoriów badawczych.
- Dokad to! - wrzasnal rozwscieczony Beam. Rzucil sie w pogon za starym czlowiekiem, dotarl do wewnetrznych drzwi - byl gotów uzyc sily w razie potrzeby. Trzasl sie caly, troche ze zdumienia, troche z nieklamanej zlosci. - Co to znaczy, do diabla? - wykrztusil bez tchu. - Nie jestem panska wlasnoscia!
Drzwi, o które sie opieral, rozsunely sie w tajemniczy sposób. Glupio wygladajacy z rozpostartymi rekoma, omal nie przewrócil; sie na plecy wpadajac do wewnatrz laboratorium. Natknal sie na technika, który stal jak porazony naglym atakiem paralizu, Po podlodze laboratorium sunelo cos malego i metalicznego. Wygladalo jak wielkie pudlo krakersów i zmierzalo w kierunku Tirola. Przedmiot ten - metalowy i blyszczacy - podskoczyl i wpadl w ramiona Tirola. Stary czlowiek obrócil sie i ciezko stapajac podazyl korytarzem w strone poczekalni.
- Co to bylo? - zapytal technik, odzyskujac mowe.
Nie zwracajac na niego uwagi Beam pospieszyl za Tirolem. - On to ma! - wrzeszczal na prózno.
- To - wyjakal technik - to byl odbiornik TV, który biegl.

II

Komputery-kartoteki w Departamencie Spraw Wewnetrznych pracowaly na pelnych obrotach.
Proces tworzenia coraz bardziej ograniczonej kategorii wyboru byl zmudny i czasochlonny. Wiekszosc personelu poszla juz do domu spac; o trzeciej nad ranem korytarze i biura swiecily pustkami. Tu i tam pelzaly w ciemnosciach mechaniczne sprzataczki. Jedyne oznaki zycia dobiegaly z pomieszczenia personelu obslugujacego komputer-kartoteke. Edward Ackers siedzial cierpliwie oczekujac na wyniki, na naplywajacy material dowodowy i na jego przetworzenie przez urzadzenia elektroniczne.
Po jego prawej stronie kilku policjantów z Departamentu zabijalo czas grajac w loteryjke, ze stoickim spokojem oczekujac wyslania na akcje. Linie lacznosci z mieszkaniem Heimiego Rosenburga byly w bezustannym ruchu, o czym swiadczyly dobiegajace z nich dzwieki. W dole, na chodniku wzdluz ulicy, Harvey Garth nadal tkwil w swojej budce propagandzisty; blyskajac neonem, który krzyczal SKONCZYC Z TYM! i mamroczac swoja prawde do uszu przechodniów. Ulica byla teraz zupelnie wyludniona, ale Garth mamrotal dalej. Byl niestrudzony; nigdy nie dawal za wygrana.
- Psychopata - powiedzial Ackers z niechecia. Nawet tu gdzie siedzial, szesc pieter nad ulica, do jego uszu docieral cienki, ganiacy glos.
- Wsadzmy go - zaproponowal jeden z grajacych policjantów. Gra miala zawile reguly i wymagala przebieglosci. Byla jedna z odmian cwiczenia o nazwie Centauran III. - Mozemy mu cofnac licencje sprzedawcy ulicznego.

Kiedy nie bylo nic lepszego do roboty, Ackers sporzadzal i udoskonalal akt oskarzenia Gartha, cos w rodzaju amatorskiej analizy aberracji umyslowych tego czlowieka. Lubil bawic sie w psychoanalityka; taka zabawa dawala mu poczucie wladzy.


Garth, Harvey
Widoczny syndrom przymusu. Przybral postawe ideologicznego anarchisty bedacego w opozycji do systemu prawnego i spolecznego. Brak racjonalnych wypowiedzi, ogranicza sie do powtarzania kluczowych slów i fraz. Jego idée fix to zniesc system banicji. Sprawa, której sie poswiecil, dominuje nad calym zyciem. Niepoprawny fanatyk, prawdopodobnie typu maniakalnego, poniewaz...
 

Ackers pozostawil zdanie nie dokonczone, poniewaz tak naprawde to nie wiedzial, jak zdefiniowac typ maniakalny. Tak czy inaczej jego analiza byla swietna i pewnego dnia spocznie w oficjalnej przegródce, zamiast tylko bladzic w jego myslach. A wtedy przyjdzie czas na to, zeby ten drazniacy go glos wyciagnal wnioski.
- Wielkie zamieszanie - ciagnal Garth monotonnym glosem. - System banicji drzy w posadach... nadszedl moment kryzysu. - Jakiego kryzysu? - Ackers zadal to pytanie na glos. W dole na chodniku Garth odpowiedzial. - Wszystkie wasze maszyny szumia w ruchu. Panuje wielkie podniecenie. Czyjas glowa spadnie, zanim slonce wstanie. - Glos oddalal sie i slowa byly niewyrazne: - Intryga i morderstwo. Trupy... policja w rozsypce, w ukryciu czai sie piekna kobieta.
Ackers dodal klauzule wzmacniajaca do swojej analizy.


...Zdolnosci Gartha sa wypaczone przez jego nieodparte poczucie misji do spelnienia. Po wynalezieniu pomyslowego urzadzenia w dziedzinie lacznosci nie widzi dla niego innego zastosowania jak tylko do celów propagandowych, podczas gdy urzadzenie Gartha, oparte na sprzezeniu glos - ucho, moze byc wykorzystane dla dobra Calej Ludzkosci.
 

To go zadowolilo. Ackers wstal i podszedl do operatora obslugujacego komputer-kartoteke. - Jak leci? - spytal.
- Sytuacja jest nastepujaca - powiedzial operator. Na podbródku widac bylo szary zarys nie golonego zarostu, oczy mial zamglone ze zmeczenia. - Krok po kroku zblizamy sie do finalnego obrazu.
Zajmujac ponownie swoje miejsce, Ackers chcialby znowu znalezc sie w czasach wszechmocnych odcisków palców. Ale juz od miesiecy nie spotkal sie z odciskiem palca. Istnialo tysiac sposobów usuwania i zmieniania odcisków palców. Obecnie zaden pojedynczy dowód nie nadawal sie do precyzyjnej identyfikacji. Ostateczny obraz byl wynikiem otrzymanym dzieki zestawieniu ze soba kilku poszlak.
1) próbka krwi (grupa 0) 6,139,481,601
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin