Roberts Nora - Potęga Miłości.txt

(521 KB) Pobierz
Roberts Nora

Pot�ga Mi�o�ci


PROLOG
Somerset, Anglia, 1420
- Niemowle jest dorodne i zdrowe, wasza wysoko��. - Po�o�na poda�a
Radolfowi kwilacego, owinietego w p��tno czerwonego noworodka.
W jej g�osi� nie by�o entuzjazmu. Radolf znieci�rpliwiony wzi�� od niej
dziecko. - Poka� mi je - rozkaza�.
Po�o�na wiedzia�a, czego pragna� i odchyli�a p��tno, by pokazac mu p�ec
dziecka.
- Syn! - Patton, pierwszy rycerz Radolfa, pochyli� si� nad ramieniem swego
pana i spoglada� z nieskrywana zazdroscia, a potem, gdy w wielkiej sali
rozleg�y si� meskie okrzyki radosci, poklepa� Radolfa po ramieniu. -
Nareszci� syn, z w�osami tak czarnymij�k twoje i z twoja odwaga.
Syn. Radolfa przepe�ni��a radosc zmieszana z niedowierzaniem. Modli� si�,
pracowa� i planowa� ten moment od dni�, w kt�rym kr�l obdarowa� go dworem
Clairmont i tytu�em ksi�cia. Na co komu ziemia i tytu�y, je�li nie ma syna, kt�ry
by to odziedziczy�?
Uni�s� dziecko w g�re, obr�ci� si� dooko�a i krzykna�: - Oto wasz przysz�y
pan!
Komnata wype�ni�a si� okrzykami radosci i dziecko zacze�o p�akac. Radolf
ostro�nie opusci� syna i poda� go po�o�nej, a potem otuli� mu n�ki p��tnem. -
Dbaj o niego, �eby mia� ci�p�o i sucho. Wezwij mamke, �eby go karmi�a, dop�ki
moja pani nie bedzie mia�a pokarmu.
Jej twarz ste�a�a i przytuli�a dziecko do si�bie. -Nie bedzie z tym problemu,
wasza wysoko��.
Przyjmujac puchar z piwem, Radolf wzni�s� pierwszy toast za zdrowie syna.
Otar� usta wierzchem d�oni i skrzywi� si�. - Wiem, �e Jocelyn chcia�a karmic go
sama, ale m�j syn nie mo�e byc g�odny.
- Panska �ona nie bedzie go karmic - powiedzia�a po�o�na.
Radolf wzni�s� kolejny toast i bekna�. - Czy�by zmieni�a zdanie? - A potem
przypomni�� sobie, o kim m�wi i rozesmia� si�. - Z pewnoscia nie Jocelyn. Jest
tak uparta kobietaj�k...
-j�k ty me�czyzna - dokonczy� za niego Patton. Radolf przesta� si� usmiechac
i spojrza� na Pattona. Wielki me�czyzna zadr�a�, widzac wsci�k�osc w
niebieskich oczach Radolfa. Skuli� si� i okaza� strach przed jego
wsci�k�oscia, a wtedy pan pozwoli� mu si� odpre�yc. - Tak, mo�e to prawda.
- Wytarmosi� Pattona za ucho. - Jocelyn jest r�wnie upartaj�kj�. Toast! -
Wzni�s� wysoko puchar. - Za Jocelyn, kochanke, gospodynie, uzdrowici�lke
i jedyna �one, kt�ra da�a mi syna.
Me�czyzni wypili, ale po�o�na nadal tam stala, tulac do si�bie niemowle i
wpatrujac si� w Radolfa z wyrzutem.
O co chodzi tej wiedzmie? Nawet g�upia po�o�na powinna wiedziec, �e to
jest pow�d do swietowani�. Poirytowanym tonem zapyta�: - O co chodzi, kobieto?
Czy nie dosta�as polecen?
- Tak, wasza wysoko��, dosta�am. Ale pomysla�am, �e zechce pan si�
dowiedziec, dlaczego panska �ona nie bedzie karmic dziecka.
Cos w jej g�osi� przypomni��o mu o krzykach, dobiegajacych jeszcze
godzine temu z sypialni. Me�czyzni m�wili, �e wszystkie kobiety krzycza
podczas porodu - w koncu wiedzieli, o czym m�wia.
Radolf odda� puchar przechodzacemu obok s�u�acemu. - Jocelyn ju� pr�buje
wstac, prawda?
Po�o�na w milczeniu potrzasne�a g�owa.
Z�apa�j� za ramie.
- Czy zle si� czuje?
- Nie, wasza wysoko��.
- A wiec o co chodzi? - Wyszczerzy� zeby. - Skad ta ponura mina?
- Ona nie �yje. - Po�o�na wypowiedzia�a te s�owa ponurym, rzeczowym
tonem.
- K�amiesz.
Radolf wiedzia�, �e k�ama�a. Jocelyn nie by�a du�a kobieta, ale by�a pierwsza
z jego �on, kt�ra odp�aca�a mu za wszystko z nawiazka. Nigdy nie tch�rzy�a,
nigdy nie obawia�a si� jego wrzasku, nigdy nie krzywi�a si� na jego blizny czy
temperament.
By�a pierwsza z jego �on, kt�ra da�a mu syna. -K�amiesz.
Nie wsci�ka� si�, ale po�o�na skuli�a si� w sobie. -Jest u niej ksiadz. -
Mocniej przytuli�a dziecko i zaczeta wycofywac si� w strone komnaty. - Bedzie
pan m�g� zobaczyc cia�o �ony, gdyj� umyjemy i przygotujemy.
Radolf ruszy� za ni�. - K�amiesz.
- Nie mo�e pan tam wejsc - powiedzia�a. - To nieodpowiedni widok dla
me�czyzny.
Z komnaty wyszed� ksiadz o smutnej twarzy. Radolf zwr�ci� si� do niego. -
Powiedz, �e ona k�amie.
Ksiadz by� stary i nieco g�uchy, ale najwyrazniej umia� radzic sobie z
rozpacza me��w. - M�j synu, musimy poddac si� woli Pana.
- Poddac si�? - Radolf nerwowo zaciska� i otwiera� piesci. - Poddac si�? -
M�wiac podniesionym g�osem, ruszy� w strone komnaty.
Ksiadz podskoczy� do Radolfa i chwyci� go mocno za tunike. - Lepiej, �ebys
tego nie widzia�!
Radolf szed�, nie zwa�ajac na uczepionego do swojej tuniki ksi�dza.
Gdy stana� w drzwiach, podbieg�y do niego zap�akane pokoj�wki Jocelyn i
zas�oni�y mu widok. - Wasza wysoko��, nie mo�e pan - krzykne�y.
M�g�. Le�a�a na ��ku, samotna, zimna, bia�a, nieruchoma, ze z�otymi
w�osami zlepionymi od potu.
To nieprawda. To nieprawda.
Purpura rozla�a si� po przesci�radle. Bystre, b�ekitne oczy, kt�re tak czesto
go prowokowa�y, by�y zamkniete i zapadniete w g�ab czaszki.
To nieprawda.
Jej kszta�tne nogi by�y wykrecone,j�kby kosci nie wytrzyma�y wysi�ku przy
porodzie jego syna.
Syna, kt�rego pragna� najbardziej na swieci�.
To nieprawda.
Cos - ktos - uderzy� go w plecy i szarpna�, a� stana� twarza do drzwi. Ktos
sta� przed nim i ciagna� z powrotem do holu. Radolf dostrzeg� go mimo mg�y
zasnuwajacej mu oczy. Patton. Porusza� ustami ij�kby z oddali dochodzi�y jego
s�owa pe�ne poci�szeni�. -Zawsze mo�esz wziac sobie nowa �one. Przeci� robi�es
to ju� wczesniej. Mia�es pecha i �eni�es si� z takimi, kt�re nie mog�y donosic
dziecka, ale Jocelyn urodzi�a ci syna i nastepna �ona r�wnie� da ci potomka.
W trzewiach Radolfa wzbiera� krzyk, kt�ry wybuch� z taka si�a, �e
me�czyzni zebrani w sali przerazili si�. - Nie! - Jednym uderzeniem powali�
Pattona na pod�oge. - Nie! - Chwyci� �awe i rzuci�j� na st�, przewracajac
dzbany i puchary. W powietrzu rozesz�a si� won piwa. - Nigdy wiecej!
Jego wzrok pad� na po�o�na; ruszy� w jej strone. Kulac si� w sobie, usi�owa�a
ochronic dziecko w�asnym cia�em. - G�upia krowo - powiedzia� z nienawiscia.
Delikatnie okry� syna i pog�adzi� go po w�osach tak samo czarnych,j�k jego
w�osy. - Nie skrzywdzi�bym dziecka. Jocelyn odda�a �yci� za to dziecko i przez
to jest dla mnie jeszcze bardziej drogocenne. - Potem, patrzac po�o�nej w oczy,
rozkaza�: - Znajdz mu najlepsza mamke w Anglii. Mleko ma byc czyste i
s�odkie. Opiekuj si� dobrze moim synem, bo to jedyny syn,j�kiego bede mia� i
je�li umrze, ty r�wnie� umrzesz.
- Tak jest, wasza wysoko��. - Po�o�na dygne�a, a potem, gdy machna� reka,
pobieg�a do komnaty wykapac dziecko.
Radolf chwiejnym krokiem podszed� do masywnego krzes�a i opad� na nie
ci�ko.
Spojrza� na symbol swojej w�adzy: ci�mne drewno, ozdobne rzezbienie,
obici�, kt�re chroni�o jego szacowny ty�ek, i przypomni�� sobie. Przypomni��
sobie,j�k Jocelyn �artowa�a z jego dostojenstwa. Przypomni�� sobie,j�k sadza�
ja sobie na kolanach,j�k obieca� jej, �e dostanie od niego swoje krzes�o, je�li
urodzi mu syna.
To nieprawda.
Z�apa� krzes�o i uni�s� je do g�ry. Zani�s� je do okna. Nie zmiesci�oby si� w
ma�ym otworze okiennym, wiec uderza� nim o kamienna sciane, a� po�ama� nogi
i oparci�. Wyrzuciwszy je przez okno, nas�uchiwa� czy rozbije si� o ziemie.
Deszczu�ki. Zwyk�e deszczu�ki.
Prawda. Ju� na zawsze. Jocelyn nie �yje. Odda�a �yci� za jego syna, za
dw�r Clairmont i za niego, i ju� nigdy �adna kobieta nie bedzie godna tego, by
zostac �ona ksi�cia Clairmont.
Unoszac w g�re piesc, z�o�y� przysi�ge, kt�ra mia�a go obowiazywac. -
Na �yci� syna mojej s�odkiej Jocelyn przysi�gam, �e porusze niebo i ziemie, aby
zatrzymac dw�r Clairmont - na zawsze.
ROZDZIA� 1
Somerset, Anglia, kwieci�n 1816
- Nocami po korytarzach dworu Clairmont spaceruje duch.
Panna Sylvan Miles jedna reka przytrzymywa�a czepek, a druga wsta�ki, gdy
dwuk�ka pokonywa�a kolejne wzg�rze. Chichoczac, odpowiedzia�a: - By�abym
rozczarowana, gdyby tak nie by�o.
Woznica wzruszy� szerokimi ramionami. - Tak, mo�e si� pani smiac. S�aba
kobieta mo�e si� smiac, dop�ki nie stanie twarza w twarz z upiornym ksi�ci�m.
Jasper Rooney zabra�j� z zajazdu nieca�e dwie godziny temu, a ona uzna�a go za
upartego, m�odego cz�owieka bez wyobrazni. Teraz jednak zastanawia�a si�, czy
przypadkiem jego wyobrazni� nie jest zbyt wybuja�a. Powtarzajac sobie, �e nie
powinna go zachecac, usi�owa�a ignorowac wzbierajaca w niej ci�kawosc.
Obserwowa�a wrzosowiska, przez kt�re mkne�a elegancka dwuk�ka. Wdycha�a
zapach oceanu, do kt�rego si� zbli�ali, i kuli�a ramiona przed ch�odna bryza. W
koncu nie wytrzyma�a. - Widzia�es tego ducha?
- Tak, widzia�em. Mysla�em, �e postrada�em zmys�y, gdy ujrza�em,j�k si�
przechadza po swoich pokojach. Opowiedzia�em o tym naszemu wielebnemu
Donaldowi, a on na to, �e nie jestem pierwszym, kt�ry go widzia�. To duch
pierwszego ksi�cia Clairmont.
Jego g�os i cia�o dr�a�y ze wzburzeni�, ale Sylvan si� nie ba�a. Widzia�a w
�yciu o wiele gorsze rzeczy ni� duch.
- Skad to wiesz? - spyta�a ostro. - Zapyta�es go o nazwisko?
- Nie, panienko. Ale wyglada tak samo,j�k portret Radolfa. Przera�ajacy
me�czyzna, wielki i silny. Wojownik z bu�awa i mieczem.
Wyszczerzy�a zeby, wiedzac, �e woznica nie mo�e zobaczyc jej miny. - je�li
nosi bu�awe, to bede stara�a si� go nie spotkac. Wojownicy mnie nudza.
- Nie okazuje pani szacunku, panienko � zbeszta�j�j�sper.
- Nie pierwszy to zauwa�y�es - Sylvan przyzna�a mu racje. Kiedy pow�z
wjecha� na szczyt wzg�rza, krzykne�a: - Prosze si� zatrzymac!
Jeszcze zanimj�sper zatrzyma� pow�z, zeskoczy�a na ziemie. Jej oczom
ukaza� si� stary las, wrzosowiska, klify i dziki ocean. Stane�a w swie�ej trawie i
wdycha�a jej zapach. Tu� obok ros�y wrzosy i paproci�, za nimi ocean poddawa�
si� rozkazom wiatru. W oddali widzia�a kwadraty zaoranej ziemi, na kt�rej
jeszcze nic nie zda�y�o wzejsc. Kilka �odzi rybackich ko�ysa�o si� na falach
miedzy ska�ami. Przyciskajac rece do piersi, usi�owa�a zdusic w sobie okrzyk
radosci.
Czu�a si�,j�kby wr�ci�a do domu, ale nigdy wczesniej tu nie by�a.
- To straszne odludzie, zapomni�ne przez Boga, prawda? - W g�osi� woznicy
pobrzmiewa�a nadzieja, �e mu przytaknie. - Wiekszosc pan tak reaguje. Wioz�em
takie, kt�re chcia�y zawr�cic ju� tutaj, ale zawsze jecha�y dalej.
- Nigdy nie widzia�am czegos podobnego. - J...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin