Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Trzecia płeć
Łódź: Wydawnictwo Łódzkie, 1989
W poczekalni był tłok. Nie spodziewała się tego i teraz wolałaby zaraz stąd się wycofać, nie czekając na swoją kolejkę. I tak było to beznadziejne.
Już z obojętnego wyrazu twarzy woźnego, sprawdzającego datę wezwania, już z jego lekceważącego kiwnięcia, którym wskazał jej wolne krzesło, wróżyła sobie najgorzej. Jeżeli wszyscy ci panowie również ubiegają się o posadę, lepiej od razu machnąć ręką na te kilkadziesiąt złotych wydanych na bilet kolejowy i wracać do Poznania.
Uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili. Ostatecznie trzeba próbować szczęścia. A nuż wywoła szczególnie dobre wrażenie? Zresztą i przygotowanie ma na pewno nie gorsze od większości tych panów. Zaczęła się im przyglądać. Przeważnie byli to ludzie starsi o nienagannej powierzchowności i przyzwoitym sposobie bycia. W ich spojrzeniach, którymi oceniali ją jako kobietę i jako współzawodniczkę, nie dostrzegała ani zachwytu, ani obawy. Widocznie nie brali jej współzawodnictwa w rachubę, a zbyt byli pochłonięci oczekiwanym posłuchaniem u dyrektora, by zwrócić więcej uwagi na jej urodę, wdzięk i nowy, cudownie skrojony, wspaniały kostium, w którym przecie wyglądała świetnie.
W kącie pod oknem siedziała jeszcze jedna kobieta, starsza już i źle ubrana, a naprzeciw druga, przesadnie wymalowana i wciąż uśmiechająca się niedorzecznie.
Wzdłuż lewej ściany przechadzał się wysoki, szczupły brunet w granatowym ubraniu. Ilekroć otwierały się drzwi i woźny ospale wymieniał czyjeś nazwisko, brunet zatrzymywał się i wtedy dopiero jego rysy zdradzały niepokój i podniecenie, które ledwie dawały się dostrzec w nierównym i twardym kroku. Miał duże ciemne oczy i bardzo ładne ręce. W jego sposobie trzymania się było coś, co przypominało jej męża. Tylko Karol był niższy i bardziej ociężały. Właśnie ta ociężałość najwięcej mu w życiu psuła. Po prostu wątpił o celowości każdego wysiłku, zanim zdobył się na postanowienie. Gdy w odpowiedzi na swe podanie otrzymała wezwanie do stawienia się w "Mundusie", wzruszył ramionami. Może zresztą i nie bez słuszności.
Brunet stawał często przed wielobarwnymi plakatami, którym bez reszty pokryte były ściany, i idąc za jego wzrokiem bezmyślnie odczytywała jaskrawe napisy, zachwalające w słodkich wyrazach urok Dalmacji, fiordów, Biarritz, Kairu, Andaluzji, Wenecji, Alp, Tatr, Karpat, jezior szkockich i augustowskich, palmowych gajów Maroka i rozlewisk czarnomorskich. Tak łatwo to wszystko zobaczyć! Zobaczyć za tanie pieniądze. Oto podróż z Triestu do Algieru kosztuje na wspaniałym okręcie tylko dwanaście dolarów, a przelot olbrzymim płatowcem z Berlina do Wenecji tylko dziesięć.
W hotelu "Majestic" apartament z łazienką wynosi zaledwie osiemdziesiąt franków dziennie. I nie ma żadnych kłopotów: wszystko można załatwić, przygotować, uplanować i opłacić już tu, na miejscu, w "światowym biurze podróży Mundus".
Otworzyły się drzwi i woźny powiedział:
– Pani Anna Leszczowa!
Zerwała się, obciągnęła kostium i zaciskając szczęki przeszła przez pokój, czując na sobie niechętne spojrzenia. Z poczekalni wchodziło się do małego pokoiku, gdzie pracowały dwie maszynistki, a stąd do dużego gabinetu. Przy wielkim amerykańskim biurku siedział zażywny starszy pan, inżynier Minz, naczelny dyrektor Towarzystwa "Mundus". Ciężko podniósł się i podając rękę, zapytał z pewnym zdziwieniem:
– Czy to pani?
– Anna Leszczowa – zapewniła go.
Podniósł wysoko brwi.
– Ileż pani ma lat, proszę darować niedyskretne pytanie?
– Nie ma w tym żadnej niedyskrecji – uśmiechnęła się – mam dwadzieścia osiem.
Mruknął coś pod nosem i wskazał jej krzesło. Przed nim zobaczyła rozłożone odpisy swoich świadectw i dyplomów.
– Czy pani całkiem biegle włada angielskim i francuskim także i w piśmie? – zapytał dyrektor Minz.
– Zupełnie biegle, proszę pana. Pozwoliłam sobie załączyć dyplom szkoły języków obcych...
– Tak, tak... hm... Zna pani zatem równie dobrze niemiecki, włoski i rosyjski?...
...
dzidzia2603