Szkic o Kazimierzu Junoszy-Stępowskim.pdf

(253 KB) Pobierz
Henryk Szletyński
Henryk Szletyński
SZKIC O KAZIMIERZU JUNOSZY-
STĘPOWSKIM
Fragment książki pt. „Szkice o aktorach”
otłuszczeniem. Gdy byłem pierwszy rok w teatrze, miałem okazję
dowiedzieć się o sile Stępowskiego i o jego fizycznej sprawności.
Było to w sztuce pt. Zbuntowana . Stępowski grał księcia
arabskiego Fazila, a trzech innych Arabów wynajmuje jego
europejski rywal, by go znienacka spętali sznurami. Wpadaliśmy
we trzech, jako najmłodszy biegłem szybko przez scenę i
chwyciwszy Fazila za szyję obejmowałem go nogami, on
odrzucając napastnika robi; mną młynka, ciskał na ułożone
poduszki, nadbiegali do pomocy moi współ-Arabowie. Ale kiedy
Stępowski był w dobrym humorze i żartował, z trudem
dawaliśmy mu rady. Któregoś wieczoru na widowni była żona w
towarzystwie oczarowującego swym śpiewem znakomitego
barytona Beiwenuto Pranzi. Junosza zagrał „podwyższonym
numerkiem" i gdy obrócił mną jak zwykle, młynek wypadł
wspaniale, rampy górna i dolna przemknęły mi przed oczami jak
złączone smugi świateł, aż u-padłem solidnie obtłukując kolano.
W pięć lat po tym spotkaliśmy się w Wilnie. „No i co —
przywitał mnie swym uśmiechem-czarem — boli pana jeszcze
kolano?" Pamięć miał niezwykłą we wszelkich jej przejawach.
Wyuczyć się przez noc wielkiej roli (nawet w języku niemieckim
— dla zabawy) było to dla niego łatwe zadanie.
A wszystkie atrybuty decydujące: potężny talent realistycznego
interpretowania i dawania kreującej materii życia fascynującego
kształtu, płodna wyobraźnia i finezja umiaru, składały się na to,
by prowadzić Kazimierza Junoszę-Stępowskiegc na szczyt, z
którego winien z dumą spoglądać, przekazując doskonałą o sobie
pamięć — tę, co nie tylko nakazuje uznanie, ale zbiera kwiaty
sentymentu.
Diament polskiej sceny
Kiedy kilku aktorów spośród tych którzy rozpoczęli karierę u
samego początku naszego stulecia wspinało się na Parnas sceny
polskiej, działali starsi od nich Mieczysław Frenkiel i Kazimierz
Kamiński i byli niczym wielkie gwiazdy w plejadzie dużych
gwiazd. Nadszedł jednak czas, że zachowując swą doskonałość
nie ożywiali już twórczych prądów tak jak niegdyś i zaczęli
mniej często ukazywać się na scenie. Przyszedł też czas, gdy
Karol Adwentowicz raczej korzystał ze swoich utrwalonych
zdobyczy artystycznych. I kiedy pochłonięty pedagogiką
Zelwerowicz jako aktor rzadziej zdobywał się na interesujące
wyniki, a Osterwa ofiarowując się dyrektorowaniu i nauczaniu
swoje mistrzowskie występy sceniczne nader często zawieszał na
kołku, Józef Węgrzyn niszczył swój bezcenny i przeogromny
kruszec, zaś Jerzy Leszczyński niewiele już rozwijał świetność
talentu (i niekiedy milsze mu bywało doice far niente od
twardości wysiłków) — wówczas na firmamencie sztuki
aktorskiej świecili najmocniej i szczególnie interesowali dwaj
rówieśnicy: Kazimierz Junosza-Stępowski i Stefan Jaracz.
Kiedy w roku 1934 Junosza-Stępowski, grając Henryka IV w
Żywej masce Pirandella skaleczył palec o brzeg mosiężnego
łańcucha spinającego średniowieczny płaszcz, co spowodowało
ostre zakażenie krwi — w metalu tkwiła zieleń hiszpańska — i
życie jego przez tydzień było zagrożone, to cóż się okazało? Oto
ten poza sceną i filmem nie udzielający się publice artysta, nie
drukujący wywiadów i innych wypowiedzi, nie odbywający
„spotkań" rozniecił żywe i poważne zatroskanie Gdy codzienny
biuletyn w gazetach brzmiał niepokojąco, ze stolicy i spoza niej
płynęły serdeczne listy z życzeniami ozdrowienia do
lecznicy ,,Omega w Alejach Jerozolimskich, gdzie przy ciężko
chorym bez przerwy czuwał jeden z najznakomitszych lekarzy
jakich mieliśmy, Anastazy Landau. Działano skutecznie,
Saturnin Butkiewicz oświadczył gotowość ofiarowania swej
krwi do transfuzji. I kiedy niebezpieczeństwo minęło, Junosza-
Stępowski nie mógł nie udzielić wywiadu. Powiedział wówczas,
krasząc słowa swoim szelmowsko ufnym uśmieszkiem:
Zanurzenie w teatr
We wczesnej młodości miał ponoć piękny głos basowy, wielbił
śpiew i marzył o przyszłości artysty opery. Pewnego razu
wielogodzinna ulewa podczas polowania przemoczyła go do
nitki. Wróciwszy do domu rzucił się spać, ze zmęczenia nie
rozbierając się i nie susząc. Organa krtaniowe, forsowane w
chrypie, z którą zbudził się po kilkunastu godzinach, uległy
przedarciu. Tak brzmiała własna jego opowieść o zgaśnięciu
marzenia operowego i skierowaniu kroków do szkoły
-dramatycznej w Warszawie (r. 1900), gdzie mistrz Wincenty
Rapacki nie uznał jego sposobności, oświadczając, że ma zbyt
niskie czoło i nie może być aktorem. Przecz nie w tych
drobiazgach, które z humorem kiedyś wspomniał, ale w tym, że
towarzyszyły mu kłopoty głosowe w wielkich rolach — mimo, iż
emisję miał znakomicie skierowaną w „maskę". Sam głos, acz
nieduży, o-kazał się nie tylko bardzo niski i muzykalny, lecz
niezmiernie ciekawy w swej głębokiej konsystencji.
„Ja jednak czułem w sobie tyle sił żywotnych, że nic wierzyłem ani przez
chwilę, że mogę nie żyć".
Otóż to. Miał on mnóstwo sił i zdrowia — owej konieczności
w profesji aktorskiej i pracy teatralnej. Był twardy jak rzemień,
bez grama tłuszczu na obudowie mocnego kośćca, dobrego
wzrostu ale nie za wielki, i tylko dłonie może nie dość znaczne
były dla tej ujmująco męskiej postaci. Twarz niezwyczajna, z
biegiem lat coraz bardziej interesująca i jakby wykuta w
kamieniu, o bardzo wyraźnych oczach, z wydłużoną nieco górną
wargą; kiedy się uśmiechał i rozchodziły się fałdy policzkowe
urok tego uśmiechu był zachwycający. Nos — lekko zadarty u
końca, zezwalający na lepienie kitem teatralnym dowolnego
kształtu, co artysta stosował w amantach — „dla dobrego
profilu", a w innych rolach dając modelunek charakteryzujący
głowę postaci w sposób niezrównanie sugestywny.
Niósł się w sposób z lekka władczy choć swobodny i w jego
charakterystycznym siąpaniu była osobliwa indywidualność
wytwornego poruszania się. Równie pięknie w jego pokoleniu
sunął po przestrzeniach sceny tylko Jerzy Leszczyński,
dziedziczący chód po ojcu Bolesławie. O takich ludziach myśli
się, czytając u Jean-Louis Barraulta: „Niema nic trudniejszego
niż chodzenie. Chód objawia człowieka... Ośrodek chodu nie
mieści się ani w czubku stopy, ani w pięcie, lecz na wysokości
piersi..."
W swym więcej aniżeli skromnym mieszkaniu wielki aktor sypiał
na kocu rozłożonym na podłodze. Może z domu wyniósł regułę,
że to utrzymuje w linii kręgosłup i zabezpiecza ciało przed
Kursa aktorskie porzuca po roku by zakosztować teatru. W
Łodzi dyrekcja Wacława Grubińskiego. Gra Nieznajomego w
Złotym runie Przybyszewskiego i żyje w magicznym kręgu
sławnego pisarza; zachowała się odbitka fotografii, na której
obok Przybyszewskiego i Wacława Grubińskiego siedzi w
naturalnej pozie nasz przystojny młodzian. Bardzo wiele czyta w
tym okresie, gdy już Wedekind interesuje obok Ibsena a nowi
pisarze rosyjscy przy Dostojewskim. I jeszcze jedna ważna
sprawa na tej stronicy życiorysu: zafascynowany jest
zjawiskowym aktorstwem Kazimierza Kamińskiego.
Po roku odstępuje od łódzkiej prymicji teatralnej, ale wtedy,
latem roku 1902, wydarza się epizod zadziwiający:
dwudziestoletni aspirant gra w filmie. Jest to tytułowa rola w
półgodzinnej humoresce pt. Powrót birbanta , realizowanej w
Warszawie przez sławnego wynalazcę, Kazimierza
Prószyńskiego. Zaraz po tym — powrót w rodzinne haszcze.
Przez cztery lata młody człowiek wędruje po Podolu i do
znajomków ukraińskich, pełnymi naręczami zbierając typy i
charaktery, fizjonomie i sylwety. Nadal bardzo wiele czyta.
Dokonywa wypadów, które dają mu poznać świetne sceny
Petersburga oraz krakowski modernizm Pawlikowskiego. W tym
też okresie, bawiąc w Krakowie, uzyskał w Teatrze Miejskim
występ próbny w roli Dziennikarza w Weselu.
Przychodzi wreszcie decydujące zanurzenie się w teatr. Ma lat
dwadzieścia cztery, co szacowało się jako wiek nieco późny na
323946623.002.png
rozpoczęcie tego fachu. Poznań — Łódź — Kraków.
W Poznaniu (lata 1906—1809) poszukując przeznaczonej mu
struny, wybija się z trudem. Gra mnóstwo drobnych ról. Lecz są i
wielkie zadania. Na sam początek uczęstowano go Papkinem
oraz Kapelanem w Damach i huzarach . A po tym w Balladynie ,
Dyrektor teatru i dość ważna rola w innym wodewilu (pod
ślicznym tytułem: Mokra przygoda ). Doktor i Adolf a po tym
Senator w Dziadach, Nick w Marii Stuart, Gąska w Złotej
Czaszce, Książę Aragoński w Kupcu weneckim , Ruszczyc w
Złotym runie , Henryk Topolski w Lekkomyślnej siostrze i
Szambelan Czarnoskalski w Rozbitkach. A jeszcze Pastor
Manders w Upiorach , Stary Ekdal w Dzikiej kaczce i
Budowniczy Solness — wybitne role w sztukach Ibsena, cóż za
szaleńcza i świetna nauka dla początkującego! A pod koniec
trzeciego sezonu: Malvolio i zaraz w dwa tygodnie po tym
Boloniusz! Lecz wszystkich tych specjałów dało się zaledwie
posmakować, bo przecież prób ze sztuki bywało parę, a spektakli
kilka. Dało się również zawrzeć pierwszą znajomość z dwoma
mającymi już wcześniejsze doświadczenie aktorami: z Juliuszem
Osterwą i ze Stefanem Jaraczem.
wysunąwszy się naprzód zostawi Kraków i Lwów wyraźnie w
tyle. Stało się to wówczas, kiedy w stolicach Małopolski
zabrakło Pawlikowskiego, a w Warszawie rozpoczął
działalność Teatr Polski, w którym Junosza zjawia się w dniu
otwarcia.
Wciąż jeszcze rodowe nazwisko Stępowskich nie plamiło się
farbą teatralnych afiszów. Według wiadomości od tych, którzy
poznali przyszłego mistrza w bardzo młodych latach jego życia,
był synem zamożnego ziemianina i dojarki w jego majątku na
rubieży podolsko-ukraińskiej, a rodzic nie zatroszczył się o syna
i nigdy nie uznał za dziedzica. Ale stryjenka przejęła dziecię
natychmiast, wychowała, otoczyła opieką pieniężną I dbałością
o wykształcenie. Z tego by nie tylko wynikało, że był zrodzony
na ruskim pniu, ale nasuwało by też myśl o tym, że jego
późniejsze garnięcie się do arystokracji (o czym będzie mowa)
kształtowało się przez potrzebę kompensacji. O domu
rodzinnym i familii nie wspominał nigdy. Z pewnej opowieści
Jerzego Leszczyńskiego rnożna wywnioskować co nieco. Za
czasów krakowskich mieszkali czas jakiś razem z Junosza.
Którejś niedzieli, gdy jeszcze leżeli w łóżkach, wszedł
reprezentacyjny pan w okazałym futrze, zbliżył się do stołu,
położył na nim portfel napełniony banknotami i bez słowa
wyszedł. Gdy milczący Kazimierz wziął portfel. Jerzy zapytał
„Kto to był?" Otrzymał odpowiedź: „Mój ojciec".
W Łodzi uprawiał Junosza bałagulstwa o których przyjdzie
nam jeszcze wspomnieć, w Krakowie — jazdę wierzchem po
ulicach. W Warszawie życie się odmienia. Jakże szybko w
ówczesnych warunkach na tej paraboli od farsy i wodewilu przez
dramat psychologiczny i historyczny, komedie obyczajowa i
stylową, tragedie koturnową i poetycką, w tej miszkulancji
autorów, form, codziennych Drób i domowych studiowań roli
dojrzewali aktorzy. Trzydziestojednoletni Kazimierz Junosza po
siedmiu latach pracy scenicznej może interesować stolice nie
byle rolami. W tournee, które zespół Teatru Polskiego odbył
przed ukończeniem budynku przy ulicy Karasia, powierzono mu
role Stańczyka w Weselu i Teofila w Głupim Jakubie , potem
obsadzano oszczędnie, wtedy gdy był potrzebny. Pierwszy raz
widziałem go na scenie jako Diabła w Szopce Warszawskiej Or-
Ota i zwrócił moją, uwagę uśmiechem, dowcipem i zwinnością.
Ale wtedy pojawia się przecież szekspirowski Juliusz Cezar.
Ponadto Redaktor Haustad we Wrogu ludu .
Po tym świetnym sezonie Junosza przeniósł się do
Warszawskich Teatrów Rządowych, ponieważ dały mu wyższą
gażę. Warunki pracy były tu mniej korzystne. Wypada
odnotować, że Dziennikarza w Weselu (1915) Junosza grał w
sposób zneutralizowany i niewypracowany. Ale po roku
Kazimierz — odtąd już Junosza-Stępowski — wysuwa się na
czoło Teatru Rozmaitości, z taktem świetnie wychowanego
człowieka uprawiając odrębny sposób i styl grania. I rozwija
nowe wartości. Ten etap szczególnie trafnie uchwycił Leon
Schiller w dwadzieścia lat potem na kartach książeczki, którą
skreślił na jubileusz admirowanego przez siebie aktora. Dojrzał
on swoją bystrością nową nutę Junoszy w Jastrzębiu
Croisseta, ,,sztuce beznadziejnie płytkiej" (Warszawa szalała za
tą kreacją, 1916). Do ról tego okresu wynotowanych przez
Schillera warto dołączyć przypomnienie jeszcze dwóch:
Olszewski w Lekkomyślnej siostrze Perzyńskiego i Prokurator w
Wilkach w nocy .
Jeszcze jeden nie lichy zysk przyniosło trzylecie poznańskie:
było blisko do Berlina, więc gdy się nie grało można było tam
skoczyć. Junosza znał język niemiecki. Zobaczenie znakomitego,
nowoczesnego i świetnym rzemiosłem władającego aktorstwa
poważnie mu się przysłużyło. 1 natrafił na aktora, który, jak się
wydaje, odegrał niemałą rolę w jego pojęciach o istocie sztuki i
w jego rozwoju osobistym. Był nim wielki Albert Bassermann.
Można go było oglądać jako Filipa II, jako Otella, jako Mefista i
w utworach współczesnych. Przy jego nazwisku pisze się, że był
też „Ibsenspieler". W owym czasie występował jako Stary Ekdal
w Dzikiej kaczce, Pastor Manders w Upiorach i Budowniczy
Solness, a te trzy role grał właśnie Kazimierz Junosza w
Poznaniu, ostatnią obierając na benefis, który mu przysługiwał.
Bassermannowi zarzucano, iż głos ma nosowy i niewielki,
niewdzięczny. Wtedy, na początku stulecia, pisano też o nim, że
łączył naturalizm z koncepcją idealistyczną, że ujawniał
wnikliwość psychologii, dawał filigranowe o-pracowania
szczegółów, że wolny od patosu poprzedników zachwycał
prostotą i że rozumiał sztukę aktorską jako wcielanie się w
postać. Ale w związku z tym co mógł Junosza od niego
skorzystać snuje mi się pewne przypuszczenie: miał on
podobieństwo z Bassermannem w noszeniu maski, w jej
zastyganiu, w owym skamienieniu mięśnia okrężnego warg, w o-
panowaniu zatrzymywania oczu...
Bezpośrednio potem następuje okres łódzki w dyrekcji
Zelwerowicza (1909— 1911). Junosza statystuje (Chłop) razem z
młodymi kolegami w prapremierze Klątwy Wyspiańskiego, a
pobiera nieomal najwyższą gażę w zespole, znacznie wyższą od
Jaracza i Bończy. Coraz wyraźniej ujawnia się niebanalność jego
aktorstwa. Pośród zespołu bogatego w młodzież, której wróżą
świetną przyszłość, panuje jednak przekonanie, że tym co
obejmie najwybitniejsze stanowisko w domenie ról zwanych
charakterystycznymi okaże się Władysław Grabowski. Stało się
inaczej. Kultura i oryginalność, napięcie wewnętrzne, poczucie
perspektywy tworzonych postaci Junoszy-Stepowskiemu
przyniosły berło wielkiego aktora charakterystycznego. To jego
talent okazał się jak najdoskonalsze wino.
'Z okresu łódzkiego dwie komedie Zapolskiej (r. 1910) dały
zaczątek dwóch później bogatych zakresów naszego artysty:
rasowy „vollblut" i optymista —Tolo w Skizie oraz elegancki
uwodziciel — Bogucki w Pannie Maliczewskiej .
Nadszedł trzeci etap przygotowawczy: Kraków (1911—1912),
dokąd Junoszę zaangażował mający możność zobaczenia go w
trzech rolach Ludwik Solski. Tu zwraca uwagę jako Bluntchli w
Żołnierzu i bohaterze Bernarda Shaw, tu może rzetelniej
opracować rolę, którą już rysował w Poznaniu i Łodzi: Pastora
Mandersa z Upiorów .
I oto w pełni wielkiego powodzenia, w dniach rosnącej
popularności i uznania, Kazimierz Junosza-Stępowski oddaje się
przygodzie: wstępuje do wojska legionowego, do formacji
rotmistrza Beliny. O jaką przygodę szło jednak? Jedni mówili, że
decyzja nastąpiła skutkiem depresji psychicznej po nagłej śmierci
żony, inni, zapewne orientujący się lepiej, że pobudką była chęć
paradowania z szablą i prezentowania się burką ułańską, a
niekiedy i w czaku. Mówiono, że kawalerzysta-ochotnik nawet
otarł się jakoby o teren przyfrontowy, rzecz zatarła się w pamięci,
bo nie trwała długo. Zjawia się impresario, Junosza wyprawia się
w objazd po środkowej Polsce ze swymi dwiema niedawnymi
rolami: Jastrząb i Szpieg . Wielkie powodzenie, wszędzie kwiaty i
zachwyt (lato 1918 r.). Oraz powrót do Rozmaitości.
Te dwa widowiska na wyjeździe sam przygotował scenicznie.
Młody wilczek podbija stolicę
O Warszawie nie mawiano jeszcze wtedy, że jest Mekką
aktorów. To określenie spopularyzuje ją dopiero, gdy
323946623.003.png
Przedtem, prawdopodobnie nakłoniony przez dyrektora
Zelwerowicza, reżyserował w Łodzi Kupca weneckiego ze
swoim równie młodym kolegą Stefanem Jaraczem w roli
Shylocka (1910); zapewne berlińskie obserwacje z poznańskiego
okresu miały się tu przysłużyć. W Rozmaitościach uczynił to
dwukrotnie: współdziałając w reżyserii Nocy listopadowej (1915,
replika inscenizacji krakowskiej) i wystawiając — bez
powodzenia — Taniec przed zwierciadłem de Curela (1919).
Nigdy już potem Junosza nie imał się reżyserii, a o sztuce
recytacji twierdził, że nie przynależy ona dc aktorstwa.
Kiedy od sezonu 1921—22 zjawia się ponownie w Teatrze
Polskim, jego doskonałość i tężyzna artystyczna są w świetnym
rozkwicie. Ale od 1 stycznia 1924 wraca do Teatru Rozmaitości,
pędzącego tymczasowy i zarazem końcowy żywot w gmachu
pooperetkowym przy ulicy Daniłłowiczowskiej. Dlaczego znów
przeszedł? Uśmiechał się, gdy go pytano, ale przecież nie dało
mu to ani jednej ciekawej roboty, a kiedy w osiem miesięcy
potem przeniesiono wreszcie imprezę do odbudowanego po
pożarze dawnego pomieszczenia Rozmaitości, otwierając
uroczyście firmę „Teatr Narodowy", to przez cały sezon nie
trafiła się rola dla Kazimierza Junoszy-Stępowskiego. Gra na
scenie Teatru Letniego różnych tanich uwodzicieli farsowych,
jeździ na występy do Wilna i do Krakowa. Czy tak sobie
zaplanował dyrektor Juliusz Osterwa, czy też były inne
przyczyny — diabli raczą wiedzieć. Toteż na sezon następny
(1925—26) Junosza ściąga do Teatru Polskiego i tym razem
pozostaje w nim dość długo, bo dopiero w sezonie 1932—33 gdy
Teatry Miejskie bierze w dzierżawę Stefan Krzywoszewski
Junosza zjawia się tam po raz trzeci, potem sceny łączą się pod
sztandarem TKKT.
Marków, nie ukrywał swego oczarowania, stawiając znacznie
wyżej od gry Piewcowa drążącą kreację Junoszy-Stępowskiego.
Ujrzała ona światła sceny w dwa miesiące po roli Płazy-
Spławskiego w Dziejach grzechu zaadaptowanych przez
Schillera. Epizod Płazy-Spławskiego to nie była tylko wielka
rola. był to pomnik zbudowany z tego , co jest w romansie
Żeromskiego. Okrucieństwo spokoju w całkowitej
bezgestyczności. Kamienne monstrum, w którym buzowała
drapieżność. Głowa wraz z twarzą tworzyły rzeźbę jakby
przeniesioną z dzieła Donatella (u autora powieści: „głowa
gładka i okrągła jak kościana gałka")- Gdy wspominam scenę,
kiedy po śmiertelnym zastrzyku kurary danym przez Ewę hrabia
Szczerbie wije się na podłodze, wkraczają Pochroń i Płaza i
Pochroń zmierza do Szczerbica by natychmiast zabrać portfel z
pieniędzmi — jeszcze dziś słyszę słowa Płazy-Spławskiego
„Czekać, niech skończy", uderzone przez Junoszę-Stępowskiego
twardo i surowo (a u Żeromskiego: ,,delikatnie, ze
współczuciem"). Niepodobna też było nie spostrzec całkowitego
stopienia się stylu roli z nowoczesna a bezwzględnie
konsekwentną inscenizacją Schillera.
W dwa i pół roku potem Junosza ponownie zastosował ujęcie
postaci jako bryły nieruchomej o skłębionym życiu
wewnętrznym, sugestywnej przez czynnik dykcyjny. Był to
również właściwie tylko epizod, ale w materiale całkowicie
odmiennym i w zupełnie innej stylistyce powstały: Król Stefan
Batory z dramatu Goetla Samuel Zborowski (1929). Batory,
wyglądem najdokładniej przeniesiony z Matejki, siedział wysoko
w tronowym krześle. Junosza wielki był w długim milczeniu,
kiedy daje sie wyswarzyć zgromadzonej na scenie magnaterii.
Potem Król gromi ją za brak obywatelskiej ofiarności i u autora
jest pasja werbalna, patetyczna (typu „Precz mi spod tronu,
inaczej głowom waszym gore!"). Junosza zamienił ją na zwykłą
mowę. Słowa, rozdzielane, wyodrębniane, padały nie tylko
spokojnie ale, zdawało się, z beznamiętną obojętnością. W istocie
rzeczy siedziała w nich siła bezwzględności, miażdżyły pogardą
rodzoną dystansem racji stanu. Rzecz była niezwyczajna przez
tak sugestywny kontrapunkt. W dwa miesiące potem w dorobku
artysty pojawiła się znów postać królewska.
Ten drugi król to naczelna rola w prapremierze komedii
politycznej Bernarda Shaw pt. Wielki kram (The apple cart) . Tu
widocznym się stało, że Kazimierz Junosza-Stępowski wstąpił w
aktorstwa swego formę szczytową. Rozum i rozsądek Króla
Magnusa przebijały przez absolut prostoty, niby-neutralności. To
fakt, że przemówienie w akcie pierwszym trwało osiemnaście
minut, a ten monolog płynął bez żadnych „urozmaiceń" i prawie
bez gestu (działały może bogate doświadczenia z pracy
filmowej). Ładunek wielkich umiejętności krążył wewnątrz
aktora, zasilając życiodajnym płynem wyizolowaną eksplikację. I
ów czar słabości mocnego człowieka, gdy daje się wodzić
histerycznym żądaniom kochanki i łagodnym decyzjom żony!
Całość była zachwycająca spokojem, dociekliwością,
niezwykłym kunsztem mówienia, powiązaniem inteligencji i
wytworności.
W owych czasach wartkości repertuaru zupełnie inaczej aniżeli
dzisiaj przebiegały wydarzenia obsadowe. Oto już w miesiąc po
Królu Magnusie Kazimierz Junosza-Stępowski grał Rycerza
Stanisława w Bolesławie Śmiałym Wyspiańskiego, a w tej roli
jego dyspozycje nie mogły wznieść się ponad poprawność. W
ciągu świetnych kilkunastu lat da się odnotować kilka ról słabiej
granych lub wręcz nieudanych: Mandaryn Wu 1927, Korniłow w
Tamtym 1928, Kapitan Flagg w Rytuałach (ale maska postaci
była niezwykła!) 1930, Marmieładow w Zbrodni i karze 1934,
Oaligula Rostworowskiego 1934, Józef Flawius w Zburzeniu
Jerozolimy Konczyńskiego 1935, Gajew w Wiśniowym sadzie
1937. Kiedy tekst był podły jak w Zburzeniu Jerozolimy , lub
nawet dramacie Rostworowskiego, wtedy niczego zdziałać nie
mogły historyczne i obyczajowe studia, które Junosza, jak
zawsze przy takich zadaniach, przeprowadził. Trudno natomiast
zrozumieć, dlaczego niebanalna postać: Gajew grana była
wyłącznie rutyną, jako nieomal „typek" — może zaważył zły
okres artysty. Nieoczekiwanym zawodem był też wcześniej
podjęty Marmieładow; zaskakiwał pół-komedyjnością,
propozycją rodzajowego poczciwiny („Nie dał się Junosza
namówić na ton tragiczny" — mówił po premierze Leon Schiller,
Obudził się wielki artysta tragik
Wtedy, gdy zaangażował się do Teatru Polskiego, we wrześniu
1925, tegoż jeszcze miesiąca otworzył nową kartę w swoim
rozwoju: zagrał Henryka IV w głośnej sztuce Pirandella.
Wrażenie jest ogromne. Na terenach teatralnych rozlegają się
głosy, że Junosza-Stępowski przeznaczony jest do tragedii.
„Obudził się wielki artysta tragik" — pisał Wiktor Brumer, a Jan
Lorentowicz jeszcze bardziej stanowczo: „...stało się dla
wszystkich jasnym, że p. K. Junosza-Stępowski, którego całe
lata zaprzęgano do ról komediowych lub farsowych
«uwodzicieli» — posiada wielki talent tragiczny". Lecz ta
najwyższa wedle dawnych pojęć domena sztuki dramatycznej
nie przyniosła naszemu artyście zwycięstw takich jak jego
bogate utwory komediowe. Bo kiedy w trzy miesiące po
sukcesie pirandellowskim, pod wpływem odkrycia, o którym
przed chwilą była mowa, specjalnie dla Junoszy wystawiono
Otella, to okazało się, że dał ciekawie obmyśloną interpretację,
świetnie opanowaną i jednolitą kompozycję, że oparł całość na
mocnym gruncie prostoty i bezpośredniości (czy miało tu wpływ
oglądanie Alberta Bassermanna przed dwudziestu laty...?), że
rozwinął w pierwszej części u-tworu uśmiech i śmiech radości
życia, że pięknie 'mówił (chociaż lekceważył szekspirowską
frazę), wszelako nie mógł wznieść się na oczekiwane
płaszczyzny tragiczne. Odnotujmy przy okazji, że wiele
zawdzięczał w tej pracy reżyserowi — Aleksandrowi Węgierce,
z którym przedtem grali razem Żywą maską Pirandella.
A kiedy w pół roku po Otellu , zgodnie z tradycją sezonu
ogórkowego, wystawiono komedię Verneuila Azais , stworzony
w niej przez Junoszę przezabawny Baron Wuertz rozpoczął
swoje życie triumfalne i wieloletnie. Ów Baron Wuertz to był
ramol w randze przygłupa, ale Junosza dał mu cechę której nie-
dostrzeżono i nie zanotowano: w samym rdzeniu postaci roztopił
leciusieńki smutek, jakby zgnębienie, że tak straszliwy ciężar
głupoty trzeba dźwigać. Nie umniejszało to żartobliwości i
'komiki — i to było niezwykle w tej błahej komedii. I kiedy
znowu w pół roku potem, w sztuce Mereżkowskiego Car Paweł I
Junosza objął rolę tytułową, dotychczas tak wulgarnie graną
przez Solskiego (a zbyt łatwo przez Węgrzyna), i tym razem
wprowadził ukryty rys melancholiczny do postaci cara
psychopaty. Gdy Junosza grał Pawła w Wilnie, pracowałem tam
właśnie i krytyk rosyjski którego ceniono za jego znawstwo,
323946623.004.png
reżyser spektaklu).
W roku 1932, podczas konkursu na uczczenie
dwudziestopięciolecia zgonu Wyspiańskiego, Junosza-Stępowski
objął Nosa w Weselu (ponoć sam się zgłosił do tej pracy).
Uzyskaliśmy arcydzieło, wysuwające się w obsadzie
znakomitych aktorów grających znakomite role. Było to jakby
scherzo, w którym młodopolski inteligent na marginesie
dźwięczał razem z artystowskim pijaczyną. Styl grania odbijał od
stylu zespołu, ponadto Junosza, skupiając całą grę na tekście,
modulował tym razem muzyczność wiersza. W dwa miesiące
potem zjawia się raz jeszcze rola o charakterze monolitu, jaki
obserwowaliśmy już w ujęciu Płazy-Spławskiego i Króla Stefana
Batorego, ale znowuż wynikająca z całkowicie odmiennego
materiału i przez to inaczej wyrzeźbiona: Przewoźnik w
prapremierze Mostu Szaniawskiego — skupiony w sobie twardy
chłop, twardy i napełniony wolą. Zapewne, nie uzyskał
Stępowski realistyczności człowieka z chłopskiej warstwy —
było to poza możliwościami jego struktury — siła kreacji,
świetnie opracowanej, spoczywała w czym innym: gdy zjawiał
się na scenie, idąca odeń fascynacja przenikała partnerów i
widzów.
Są jeszcze inne role we współczesnych utworach, świetnie i
con arnore traktowane, a dwie, z poprzedniego okresu literatury
komediowej, należy odznaczyć osobno w tej próbie portretu
znakomitego aktora: Hrabia Kotwicz-Dahlberg w Rozbitkach
Blizińskiego i Szambelan w Głupim Jakubie Rittnera. Pragnę
zastanowić się nad nimi przy okazji dalszych rozważań, ile że
obydwie nie mniej znaczyły w dorobku wielkiego imiennika
Junoszy, Kazimierza Kamińskiego.
Szyfman twierdził, że Cezar Stępowskiego był jednocześnie
myślicielem, politykiem, pisarzem i wodzem. Mnie uderzył
jeszcze osobny czynnik, tak znamienny dla Junoszy-
Stępowskiego. O ile mi wiadomo, wykonawcy tej roli często
wynosili na pierwszy plan autokratyzm i despotyczność — nawet
w scenie pożegnania imperatora z żoną, gdy ta prosi aby nie
szedł na posiedzenie senatu. Otóż Junosza budował rolę na
poczuciu pewności Cezara, dającym ufność spojrzeniu
wspieranemu przez uśmiech spokoju i łagodności. szczególnie
we wspomnianej rozmowie z Kalpurnią.
Ale wiosną 1921 roku Stępowski grał boskiego zdobywcę
Egiptu w komedii o nim i o Kleopatrze pióra Bernarda Shaw.
Przedstawienie było nieudane i trudno dzisiaj sądzić, o ile
wykonawca głównej roli męskiej przezwyciężył tradycyjną
poetykę. Władysław Rabski zaznaczył, że „przytłumił akcenty
wielkości w «szlafrokowym» Cezarze". Sam Junosza pisał wtedy
w jednym z listów:
Cezara ciągle gram. ciągle jest pełno. Ale nie masz pojęcia jak to nudno grać w
takiej pile. Rola niby to nie męcząca, bo tylko się mówi od niechcenia — ale za to
nudna: mało życia, mało ruchu.
W parę tygodni potem trochę inaczej rzecz oświetla:
Rola była mila, choć nudziły mnie spektakle ze względu na operetkowe otoczenie.
Jednakże, kiedy Junosza powrócił do tej roli w dziesięć lat
potem w Poznaniu, sprawiedliwi świadkowie uznali, że był w
niej bez porównania ciekawszy i bogatszy aniżeli jego niemiecki
kolega, Werner Krauss.
Jako Cezare Borgia poza niezmiernie oryginalną maską nie dał
rzeczy interesującej, być może iż tekst -autorski nie stwarzał
możliwości po temu, w pełni natomiast rozwinął swoje kunszta
przedtem jako Filip II, niemal kapiący zropieniem cielesnym i
duchowym, zapamiętały w religianctwie. W niespełna rok potem,
grając cara Moskwy Iwana dał kreację niestety bliską swemu
Filipowi hiszpańskiemu, ponadto potrzebny tu był ton
gwałtowności tragicznej, po który Junosza sięgał parę razy, nie
uzyskując jednakże pełnego zwycięstwa. I chyba nastąpiła
wówczas pomyłka obsady głównych ról w utworze nie wolnym
od melodramatyczności wyrazu: to "Węgrzynowi należało
zapewne powierzyć Groźnego, Junoszy-Stępowskiemu zaś —
Borysa Godunowa, którego właśnie Węgrzyn grał. Już po
wystawieniu Otella nasuwała się refleksja, czy skomplikowanie
Jagona nie stało by się dla Junoszy frapującym materiałem, o
wiele dlań właściwszym od monomanii niepowstrzymanie
tragicznej murzyna z Wenecji.
To były Junoszowe poszukiwania wielkości i siły. Ciągnęły go
dramaty szaleństwa, tak odległe od jego łagodnego usposobienia.
Bo wieleż to na przestrzeni swego aktorstwa roztoczył
zachwycenia pogodą i uśmiechem, owymi urokliwie beztroskimi
uwodzicielami otoczenia. A' osobne karty w tej talii to te którymi
tak pięknie i dobrodusznie wygrywał, gdy toczyła się wieczysta
gra obu płci. Daleko już w zapomnieniu pozostał choćby ów miły
malarz w Aniele opiekuńczym Picarda (1920), który
dowiedziawszy się, iż pewna śliczna ale cnotliwa niewiasta
skrywa głębokie ku niemu uczucie, uwodzi ją bez namysłu i bez
zwłoki. Z jakże radosną oczywistością mówił Junosza pełnym
głosem: „Tereso! tam jest moja sypialnia" — i jak ślicznie się
śmiał, szybko unosząc zdobycz na rękach.
Prawie wszystkie te role działy się w utworach drugiej lub
trzeciej sorty, więc powyższy fragment przytaczam po to, aby
odznaczyć nowość sceniczną w owym czasie, a przede
wszystkim — sceniczny rodzaj wdzięku Junoszy-Stępowskiego.
Dalekie jego podobieństwa można było znaleźć tylko u Jerzego
Leszczyńskiego i u niektórych aktorów francuskich. Ale
zaborczy optymizm tej kompanii mężczyzn Stępowskiego
wywodził się z lekkoduchów kresowych i ten rys, sądzę,
istotniejszy był aniżeli określenie „lwy i apasze", którego używał
Leon Schiller kiedy pisał o świetnym aktorze, lub „pożeracz
serc" w ujęciu Adama Grzymały-Siedleckiego. Sądzę, że to
właśnie swojska niefrasobliwość i właściwy Polakom rozmach
życia były elementem decydującym i że ten konkretny grunt na
którym owe role rosły poświadczał jedność w wielości. Wiec od
Anglików i wiedeńczyków (komedie Benneta i Schnitzlera.
1913) przez rozkoszny i pełen wdzięku humor Francuza Karola
W roku 1935 odbył się jubileusz trzydziestopięciolecia pracy
Stępowskiego we wznowionej uprzednio Żywej masce
Pirandella. Nie było dużego huku, ani parady. Jako odznaczenie
państwowe ofiarowano Złoty Krzyż Zasługi (ale Kazimierz
Kamiński posiadał zaledwie Krzyż Oficerski Poloniae
Restitutae). Podczas bankietu, również skromnego, jubilat
zapewne jedyny raz w życiu dał przemówienie: króciutkie
podziękowanie.
Choć w późniejszym okresie nieraz folgował sobie, rzucając
tylko brulion roli, traktując ją wakacyjnie ( Mandaryn Wu , lipiec
1937), albo nie przykładając wagi gdy w poszukiwaniu zarobku
decydował się wystąpić -w jakimś głupstwie, to jest rzeczą jasną,
że swoje znakomite rzemiosło zdobył oddaniem i skrupulatną
pracą. Ostro spinał się w sobie jeśli zadanie było trudne i
wartościowe. A kiedy grał postać wysnutą z historycznej
przeszłości, pasjonował się, przeprowadzał studia w ikonografii i
w kronikach.
Korowód szaleńców, lekkoduchów i tyranów
Był łagodnego usposobienia i był człowiekiem słabej woli,
łaknącym pogodnych wydarzeń. Jako artysta miłował władców i
tyranów — rozumnych lub drapieżnych i szaleńczych. Zagrał też
poczet ich niemały: Juliusz Cezar (Szekspira 1914 i 1928 oraz
Shawa 1921), Wielki Książę Konstanty (Wyspiańskiego 1915 i
Słowackiego 1930), Car Paweł I (1926), Król Stefan Batory
(1929). Król Magnus (1929), Filip II (Elżbieta, królowa Anglii
Bruck-nera 1931), Car Iwan Groźny (tragedia Aleksieja Tołstoja
1932), Robespierre ( Sprawa Dantona Przybyszewskiej 1933),
Caligula (1934), Cezare Borgia ( Cezar i człowiek
Nowaczyńskiego 1937), wreszcie Napoleon Bonaparte ( Madame
Sans-Gene 1939). Tuż przed wybuchem wojny, gdy planowano
wystawienie Geniusza sierocego Marii Dąbrowskiej,
przeznaczono dla Junoszy Władysława IV Wazę.
W tym korowodzie wyładowywał może swoje pragnienia
mocy a ponadto sympatie monarchistyczne. Lecz nie wzniósłby
się tak wysoko, nie pokonałby efektu teatralności z rodzaju
Ludwika Solskiego, gdyby, dając kulturę i nieszablonowe
umiejętności, nie opierał tych realizacji na trafnych i
interesujących podstawach psychologicznych. Oto Cezar
szekspirowski. Widziałem go we wznowieniu roku 1928, a więc
wtedy, gdy aktor zyskał czternastoletni rozwój i możliwość
ulepszenia pierwotnej kreacji, zrobienia korektur. Arnold
323946623.005.png
Herio ( Zdobycie twierdzy Sachy Guitry. 1915) lub zadufanie w
sobie Amerykanina Browna ( Ósma żona Sinobrodego Savoira,
1921) i wreszcie cały zastęp rodaków (jak choćby Witold w
Drugim mężu Fijałkowskiego, 1922) — na przestrzeni wielu lat
ciągnęła ta kompania szykiem rozrzuconym j zdobywczym. A
czasami stawał jej na drodze ktoś, w kim pogoda ducha po męsku
się załamywała (Ronald Dancy w Lojalności Johna
Galsworthy'ego, 1925). Po premierze Ósmej żony Sinobrodego
zauważył Stanisław Miłaszewski: „W rolach intensywistów z
lekka napiętnowanych bruzdami przeżycia p. Stępowski nie ma
dziś u nas rywala".
Między tymi dwoma brzegami — na jednym kontynent
władczej siły, szaleństwa, rozumu lub okrucieństwa, na drugim
wyspa książąt beztroskliwości — rozlewa się szeroka rzeka
arcydzieł charakterystycznych Kazimierza Junoszy-
Stępowskiego. Tu talent jego stwarzał zarówno indywidualności
rezonerów jak i przepyszne stwory człowiecze. Pomysły żywiły
się obfitością obserwacji. Niekiedy dowcipnie przenosiły na
scenę wiadome modele, jak w pierwszym sezonie Teatru
Polskiego popularną osobistość warszawską — honorowego
konsula perskiego, Piotra Wartheima, którego Włodzimierz
Perzyński uczynił bohaterem Dziejów Józefa. W Baronie
Wuertzu (Azais) posłużył się Junosza postacią ordynata Edwarda
Krasińskiego, a jako literat Renard (Tajfun, 1910) i malarz
Delanoy (Bęben, 1923) nie oparł się aktorskiej zabawie z
podpatrywań Franza Fiszera.
potocznością, Król Stefan Batory — monochromatycznie.
Czasami spółgłoski szumiące były leciutko zmiękczone z
kresowa, ale w polszczyźnie tego aktora płynął ów „likwor
wyborny", który zdaniem pana Zagłoby wytwarzała krew
szlachecka z miodem pomieszana. Niejeden fragment tekstu (na
przykład Płazy-.Spławskiego „...płacimy za piękne łaski ze
szczodrobliwością niewiarogodną") miewał taką sugestywność
rysunkową, że na zawsze mógł utkwić w pamięci słuchowej
dobrego odbiorcy. We wspomnianym Azais artysta dał swemu
bohaterowi zdziecinniałe artykułowanie. Pyszny był efekt, gdy
łysy właściciel smutnej i pożółkłej twarzy, patrząc zezem na
rozmówcę, oświadczał z powagą: „Nie spsedam pałaca. Ja się
tu w konicki bawiłem". Zdarzało się jednak, że nonszalancję
posuwał tak daleko, iż tekst naturalistycznie traktowany z
trudem docierał do słuchaczów.
Unikał tekstów wierszowanych. Pozostawił tylko dwie role
szekspirowskie, ani jednej Słowackiego (a Wojewoda w Mazepie
mógłby stać się odkryciem) i bardzo niewiele ofiarował
Wyspiańskiemu. W sztukach Bernarda Shawa da się zanotować
razem cztery role, Rittnera — trzy, Pirandella — jedną. Nie tknął
klasyków francuskich, wcześnie rozstał się z Ibsenem, z Zapolską
i Perzyńskim, D O Szekspira się nie palił, nie miał nabożeństwa do
Fredry. Leon Schiller dal wyraz żalowi, że ominęła nas
możliwość zobaczenia Kazimierza Junoszy-Stępowskiego jako
Pana Jowialskiego. Ale sam artysta mówił, że w ostateczności
pociągnąłby go może Szambelan w tej komedii rola, którą przez
czterdzieści lat utrzymywał w swym aktorskim folwarku
Zelwerowicz. I nie zapalił się Kazimierz Junosza do Rejenta
Milczka, którego grali inni. W roku 1931 powinna była pójść w
jego ręce rola Filipa II z Don Carlosa , ale prędzej by się ziemia
w drugą stronę obróciła, nim by do tego dopuścił Ludwik Solski
— Filip II w sztuce Friedricha SeMllera i w sztuce układania
swojej sławy.
Kiedy w roku 1911 zespół łódzki Zelwerowicza przybył z
gościną «do Warszawy, dając między innymi ibsenowskie
Upiory , wśród pochwał widowiska można było czytać: „Pastora
grał Kazimierz Junosza. Dał kreacje, która go od razu stawia w
rzędzie najlepszych aktorów polskich. Jest to artysta nie "tylko
wielkiego talentu, ale i dużej kultury". W pięć lat potem, już w
Teatrze Rozmaitości, Leon Schiller z entuzjazmem odbierał tę
rolę Junoszy. Jednak po owych występach w roku 1911 pisano o
nim również, że jest „artystą niezwykłej miary, ale czasem
zanadto powściągliwym", z czego dałoby się sądzić, że Junosza
od razu przeciwstawiał się nasilaniu wyra-zowości scenicznej.
Mógł tu działać i styl Pawlikowskiego i nowa teatralność
niemiecka. Kto wie czy zastrzeżenia krytyka warszawskiego nie
rodziły się z tego stanu, w jakim niemal wszystkich trzymała
potężna indywidualność Kazimierza Kamińskiego, który tak
bezwzględnie udowadniał, że treść zawarta jest w pomysłowości
formy. A dzieła sceniczne Kamińskiego wypowiadały się
przecież nie tylko w ostrych formach zamkniętego realizmu.
Niekiedy przez niespokojną arabeskę oblekały się zwiewam
fantastyczności i choć twórczość Kamińskiego klasyfikowano
pieczęcią naturalizmu, podlegała ona równocześnie owej
definicji, że sztuka od urodzenia jest córką diabła. Dla
koneserów, których wówczas nie brakło, Kazimierz Kamiński
był legendą. Gdy inni podejmowali zbliżone jemu tematy, mogli
być nierozumiani lub też kwaśno przyjmowani.
Na ogół Junosza-Stępowski "stwarzał efekta
charakterystyczności nie przez wyraziste transfiguracje bryły
cielesnej czy choćby tylko głowy. Nie oddawał się pasji, która
tak żywiła Wincentego Rapackiego, a po części i Kazimierza
Kamińskiego, był modernistą i uprawiał te sposoby tylko w
przypadkach konieczności. Toteż warto przytoczyć fragment
listu Junoszy z 1921 rófeu (kończono właśnie widowiska Cezara
i Kleopatry, na afisz wszedł Carewicz Aleksy Mereżkowskiego):
Idzie teraz Carewicz Aleksy. Węgrzyn ma grać dobrze. Szymański Piotra słabo.
Widziałem go za kulisami; ucharakteryzowany banalnie i za młodo. 2 gęby winna
wiać groza i powaga. Musi być .car a wyszedł gbur. Różnica. Ja bym to zrobił
dobrze ale za wiele zachodu miałbym. Pomyśl tylko: po dwudziestu pięciu
spektaklach Cezara ciągle próby i potym od piątej w garderobie, robić ze siebie
olbrzyma, sztukować, pogrubiać, lepić twarz, forsować głos? Przytym rola nie
repertuarowa i choćbym grał jak sam Piotr Wielki — rola nie dominuje w sztuce.
Stępowski działał nie przez pomysły ruchowe (takie jak
specyficzność chodu), lecz przez świetność twarzy i mowy.
Przez mimikę — skupioną, odrzucającą ruchliwość, w której
celował Kamiński — i przez specyficzność dykcji. Nader często
występował bez charakteryzacji, za to gdy tę umiejętność
puszczał w ruch — zadziwiał i zachwycał. Ale 'mistrzostwo
ograniczyłoby się do rzeczy malarskiej, jeśli by artystą nie
kierowała zasada, którą wyznawał słowami: „Trzeba się
charakteryzować od wewnątrz". I proszę spojrzeć na kilka
fotografii z jego ról: jak rozszerzyły się wzniosłością oczy
Otella, jakże inne jest błyszczące okrucieństwem spojrzenie
Księcia Konstantego i jakim zaczajeniem zwęziło się ono u
Cezara Borgii, a jak poważnie opuszczone są powieki Stefana
Batorego.
Tu trzeba zaznaczyć współrzędność elementów wzrokowego
i słuchowego, tworzących w sztuce Kazimierza Junoszy-
Stępowskiego znakomitą jedność. Mam na myśli spoisty
związek między inwencją charakteryzacji i pomysłowością
dykcji. Albowiem Stępowski celował zarówno w prostocie
zwyczajności mówienia jak i w różnorakich zmiennościach
dykcyjnych. Niekiedy, tylko niekiedy, stosował nieco osobliwą
manierę polegającą na rozdzielaniu sylab i łamaniu w ten
sposób zwyczajowego rytmu (zjawiało się wówczas
akcentowanie inicjalne). Ale ekspresja głosek i ich wewnętrzna
plastyka były tak znakomite, że definicję Jana Lorentowicza o
mowie scenicznej Kazimierza Kamińskiego (r. 1915), że ten
aktor „każde słowo dykcji celowo organizuje", można dopisać i
do nazwiska Kazimierza Junoszy-Stępowskiego. (Podobnie da
się powiedzieć o Stefanie Jaraczu). U Junoszy działo się tak
wtedy, gdy tekst rzetelnie opracował, a tak było w tych rolach,
które go animowały. Właśnie wtedy zjawiało się to celowe
charakteryzowanie dykcji dla danego upostaciowania
scenicznego. Król Magnus mówił feonwersacyjną
Dla nas sprawa jest interesująca ze względu na rozwój,
chociażby tylko pragmatyczny, tego zakresu który już
Bogusławski mianował „rolami charakterystycznymi", a który
przenikał jeszcze do wieku dwudziestego, aż wreszcie pojawiło
się orzeczenie Tadeusza Pawlikowskiego: „Niema ról
niecharakterystycznych". Junosza rozpoczął działalność w
dwadzieścia lat po Kamińskim i, jak już mówiliśmy, przejęty był
wówczas artyzmem wielkiego „Kamyka". Jednakże od początku
posiłkował się busolą zwięzłości i ograniczania środków. Dość
szybko uzyskał zainteresowanie. I choć jego sztuka nie była już
tak wynalazcza jak w przypadku Kamińskiego, 'który pierwszy u
nas konstruował mechanizmy poczynań postaci scenicznych,
odkrywczo wyplastyczniając fałdy i kontrfałdy ich majonych
przeżyć, to jednak mamy do czynienia z nieamiernie interesującą
polaryzacją realizmu wielkich poprzedników. Jeśli Junosza-
Stępowski skromniejsze posiadał możliwości budowania
323946623.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin