Indiana Snape.doc

(181 KB) Pobierz
Indiana Snape

Indiana Snape

Autor: Easna
 

Postać Laveny ferch Whiltierny dedykuję Ani, znanej jako Hikaru_ya lub NaNaMi.


I. Your Time Is Gonna Come

Księżyc błyszczał na niebie jak srebrna kula. Nie lubił być w fazie pełni. Choć jego aktualny wygląd niewątpliwie sprzyjał romantycznym spotkaniom, miłosnym wyznaniom i innym tego typu rzeczom, szczerze go nie cierpiał. Czuł się taki... gruby. Wpędzało go to w kompleksy.
Aby poprawić sobie humor, zajrzał przez okna do wnętrza Hogwartu. Tam zawsze działo się coś ciekawego. Uczniowie Szkoły Magii słynęli bowiem z tego, że w nocy budził się w nich instynkt włóczykijów, wynalazców i odkrywców. A to przygotowywali następną pułapkę na Filcha lub jego kotkę, a to wymyślali nowe psikusy na dzień następny, a to warzyli eliksiry w łazience tego upierdliwego, beczącego praktycznie bez powodu ducha, którego imienia Księżyc nie pamiętał, lub wałęsali się w bibliotece w dziale Ksiąg Zakazanych. Tak, Hogwart nocą był miejscem niewątpliwie interesującym.
Jednak po rzuceniu okiem na zamek, Księżycowi zrzedła mina. Prawie wszyscy spali grzecznie w, niekoniecznie swoich, łóżkach. Chcąc - nie chcąc, postanowił skupić swoją uwagę na trzech nocnych markach, jedynych tej nocy.
Pierwszy marek okazał się na tyle nieciekawy, że Księżyc nie zaglądał do jego komnaty dłużej niż przez pół minuty. Wcale nie podobało mu się, że ów wyżej wymieniony osobnik gapi się na niego bezczelnie, z wyrazem zatroskania na twarzy. Co jest tej kobiecie, zastanowił się. Za każdym razem, gdy jestem w pełni, to babsko nie śpi, tylko stoi w oknie i wlepia we mnie te swoje niebieskie oczyska, a minę ma jak na pogrzebie.
- Jak jej się nie podoba moja figura, to niech się nie patrzy - mruknął i ostentacyjnie odwrócił się do obserwatorki tyłem.
Madam Pomfrey naturalnie nie zwróciła uwagi na ten obraźliwy gest. Westchnęła głęboko i ponownie pogrążyła się w niezbyt wesołych myślach o Remusie Lupinie. Chociaż od tylu już lat nie był uczniem Hogwartu, nadal się o niego martwiła. No tak, Poppy Pomfrey - dobra duszyczka szkoły.
Tymczasem, nasz Księżyc zerknął do Pokoju Wspólnego w Wieży Gryffindoru. I omal nie podskoczył z radości. Okazało się, że drugim markiem jest jeden z jego ulubieńców - syn Jamesa Pottera. Księżyc bardzo lubił Huncwotów, dzięki nim działo się tyle ciekawych rzeczy! Toteż już od pierwszej nocy poczuł instynktowną sympatię do tego rozczochranego chłopca. Dodatkowe punkty Harry nabił sobie u Księżyca za to, że następcy Huncwotów - bliźniacy W&W* wyraźnie go polubili, ba!, Ich brat został nawet jego najlepszym przyjacielem. Księżyc nie zawiódł się na młodym Potterze - każdy rok jego bytności w Hogwarcie przynosił nową, fascynującą przygodę.
Tym razem Księżyc rozczarował się. Harry nie siedział z wypiekami na twarzy przy stole i nie planował czegoś z młodym Weasleyem. Stał przy oknie i patrzył się w niebo. A dokładniej, o zgrozo!, na nasz kochany, marudny Księżyc, który nie wyrobił nerwowo i schował się za chmurę z okrzykiem frustracji.
Osoba trzeciego marka wcale nie uspokoiła rozdygotanych nerwów Księżyca. Że też ten czarny nietoperz zawsze musi chować się w lochach, pomyślał, zirytowany. Te małe otworki, które Nietoperzysko szumnie nazywa oknami, utrudniają mi podglądanie! A trzeba wiedzieć, że Księżyc był zagorzałym wielbicielem alchemii i sztuki warzenia eliksirów. Dlatego weszło mu już w zwyczaj to, że zaglądał do klitki Severusa Snape'a za każdym razem, gdy jego wzrok zahaczał o Hogwart.
Niestety, i Mistrz Eliksirów rozczarował naszą świetlistą, "puszystą"** marudę. Przewrażliwiony Miesiąc*** zadygotał z oburzenia i odwrócił wzrok od Szkoły Magii czując, że jeszcze chwila, a potrzebny mu będzie psycholog.

* Pożyczyłam sobie ten skrót od Toroj, strasznie mi się podoba :)
** Kompleksy Księżyca skojarzyły mi się z następującym dialogiem z "Epoki Lodowcowej":
Maniek: Nie jestem tłusty! To tylko futro. To dlatego jestem taki... puszysty.
Sid: Może być puszysty, gadaj se, gadaj, ja swoje wiem! ;)
*** Miesiąc, czyli po staropolsku księżyc, gdyby ktoś nie wiedział.

****&****

Severus Snape, nie zdając sobie sprawy, że prawie doprowadził do obłędu jedynego naturalnego satelitę Ziemi, siedział przy biurku i męczył się nad wypracowaniami szóstoklasistów - Wybranych. Temat był, według skali Mistrza Eliksirów, w sumie łatwy: "Opisz działania mandragory jako trucizny, opierając się na źródłach sprzed ośmiu - siedmiu wieków" i uraczył ich przemową, która w skrócie wyglądała następująco: "Żadnych bajeczek o wrzeszczących mandragorach, które są wynalazkiem XIX w. - zazwyczaj rośliny nie mają strun głosowych - POSTARAJCIE SIĘ - KSIĄŻKI NIE GRYZĄ - (tak, to do ciebie, Potter)".
Sam fakt, że Harry Potter jednak dostał się do grupki Wybrańców, niezmiernie wyprowadzał Severusa z równowagi. Zaopatrzył się przeto w mugolski wynalazek - tak zwanego "gniotka", którego ściskał i miętosił średnio trzydzieści - trzydzieści pięć razy na dzień, która to liczba gwałtownie wzrastała, gdy musiał sprawdzać wypracowania.
Mistrz Eliksirów westchnął potężnie, po czym lewą dłonią chwycił gniotka stojącego obok stosu pergaminów. Nie dziwił się wcale, że Malfoy robi takie banalne błędy, ale powoli zaczynało go to irytować. A do grupy Wybrańców musiał go przyjąć, bo: a) SUM-y z Eliksirów zdał, o dziwo!, bardzo dobrze; b) Narcyza Malfoy pofatygowała się i osobiście odwiedziła Mistrza, oznajmiając, że: "Teraz, kiedy Lucjusz jest w Azkabanie, Draco MUSI czymś zająć myśli. A poza tym, gdyby mój mąż dowiedział się, że jego syn nie dostał się do grupy wybrańców Severusa Snape'a, byłby bardzo rozczarowany". Szczerze mówiąc, Snape miał gdzieś obu Malfoyów, Narcyzy nie zaliczył zaś do tego grona, bo, bądź co bądź, był przecież dżentelmenem, a dżentelmen nie obraża damy. Jednak młody Malfoy, o ile warzenie eliksirów szło mu dobrze, wypracowania pisał koszmarne i Snape z trudem powstrzymywał się, żeby nie wstawić mu "T". Teraz, kiedy było to oczywiste, że ma prawo więcej wymagać, z prawie czystym sumieniem postawił mu "Nędzny".
Mistrz Eliksirów westchnął ponownie, po czym zerknął na szczególnie gruby rulon arkuszy pergaminu.
- Granger albo McRay - mruknął, po czym dodał znudzonym tonem: - Czy one myślą, że nie mam nic innego do roboty, tylko sprawdzanie tych ich milowych prac?
Po rzuceniu okiem na lewy górny róg arkusza przekonał się, że autorką jest jednak Granger. Z niezbyt uradowaną miną zabrał się do czytania. Po jakimś czasie zamaszystym ruchem postawił literkę "W".
Następne wypracowanie sprawdzał ze szczególną uwagą, co chwila coś poprawiając, aż wreszcie, ze złośliwym uśmieszkiem czającym się w kącikach ust, postawił "N"* przy nazwisku "Potter".
Zerknął zezem na kolejną pracę, wyglądającą na nieco tylko krótszą niż tę autorstwa Chodzącej-Encyklopedii-Granger. Severus Snape wiedział, że musi to być referat Eilidh McRay, rudowłosej Gryfonki, która denerwowała go tym, że była cicha, robiła znakomite eliksiry, a na rzadkie uwagi z jego strony odpowiadała: "Tak, profesorze Snape". I jak tu się nad kimś tak potulnym znęcać? Jeszcze bardziej irytował Severusa fakt, że lubił czytać jej wypracowania, bo przypominały mu one swoje własne, nawet pod względem drobnego pisma (dlatego prace McRay zajmowały mniej miejsca niż Granger, chociaż pod względem zawartości były prawie identyczne - Hermiona miała bowiem ładne, okrągłe i wyraźne pismo, drobienie maczkiem nie było w jej zwyczaju).
Mimo to, do sprawdzania zabrał się przybierając minę cierpiętnika. McRay jak zwykle napisała na "Wybitne". Severus odłożył rulony pergaminu i zmierzył wzrokiem sporą jeszcze kupkę niesprawdzonych referatów, przeklinając w duchu nudny los nauczyciela.
 

____
* Harry naprawdę chce zostać aurorem, więc się stara ;)
 


****&****

Na czwartkową lekcję Eliksirów Harry szedł ze spuszczoną głową i rękami w kieszeniach szaty. Była to jego ostatnia lekcja i czuł się bardzo zmęczony, zniechęcony i niewyspany. Naprawdę starał się pisząc ostatnie wypracowanie, włożył w nie wiele wysiłku, a Snape i tak pewnie nie zostawi na nim suchej nitki. To, że w ogóle jeszcze zmuszał się do chodzenia na Eliksiry, zawdzięczał praktykowanej od początku września mantrze: "Chcę zostać aurorem, chcę zostać aurorem...".
Jego niewesołe myśli i mantrowanie w duchu zostały przerwane bardzo gwałtownie. Konkretnie: Harry zderzył się z czymś miękkim, co krzyknęło cicho, zaskoczone. Potter poprawił okulary i spojrzał na to coś. Zobaczył dziewczynę w okularach, z długim rudym warkoczem przerzuconym przez ramię, klęczącą na zimnej posadzce i zbierającą upuszczone książki. Ze zdumieniem skonstatował, że ów dziewczyna nosi barwy jego Domu. Dziwne, w ogóle jej nie kojarzył, a przecież musiała być z jego roku. Ukucnął obok Gryfonki.
- Przepraszam - bąknął, czerwony na twarzy, podając jej kilka opasłych tomiszczy.
- Nic się nie stało. - Potrząsnęła głową i odebrawszy od niego książki, odeszła.
Harry wstał i ponownie się z kimś zderzył. Tym razem była to Hermiona.
- Przepraszam, Hermiono. Eee... czy możesz mi powiedzieć, kim jest ta Gryfonka? - wskazał na stojącą samotnie pod ścianą rudowłosą.
- Ona? - Hermiona pocierała dłonią obolałe czoło. - To Eilidh McRay, chodzi ze mną na Runy. Czemu pytasz?
- Bo... zderzyłem się z nią i... - Harry urwał w pół zdania, gdyż właśnie nadszedł profesor Snape.
- Dlaczego jeszcze tu stoicie? - warknął na powitanie. - Czyżbyście kontemplowali wzory z cegieł na ścianie? Doprawdy, zajmujące, ale teraz jest lekcja. Jazda do klasy.
Harry westchnął i przewrócił oczami. Podczas wchodzenia obserwował Eilidh. Z książką przyciśniętą do piersi przeciskała się pomiędzy uczniami, przytulając się do ściany.
Nagle Chłopiec, Który Przeżył potknął się i z łomotem uderzył o podłogę. Usłyszał cichy śmiech Malfoya i Zabiniego. No tak, jak zwykle któryś podstawił mu haka.
- Mógłby już pan raczyć wstać, panie Potter? - cichy, cyniczny głos profesora Snape'a spowodował, że chichoty urwały się. - I usiąść na miejscu? Mam coś do powiedzenia na temat pańskiego wypracowania.
Harry skurczył się w sobie. Snape znowu sobie na nim poużywa.
- I nie tylko na temat wypracowania Pottera. Niektóre z referatów wyglądały bowiem tak, jakby ich autorami były osobniki, których lotność umysłu i inteligencja przewyższała niewiele inteligencję dębowej szafy.
Snape podszedł do biurka i wziął do ręki leżący na wierzchu zwój pergaminu.
- Panie Potter - powiedział łagodnie, sunąc z godnością w stronę ławki Harry'ego. - Moja nauczycielska ufność w twoje możliwości została ugodzona w samo serce. Na twoim miejscu wstydziłbym się oddawać mi coś takiego - dodał ostrzejszym tonem i rzucił ze wstrętem pergamin, który wylądował koło książki: "Zaawansowane warzycielstwo" autorstwa Carli Franceski Vigo.
Część ślizgońska zamruczała z uciechy. Malfoy parsknął.
- A na pana miejscu, panie Malfoy - profesor odwrócił się w jego stronę - nie wyśmiewałbym się. Pańska praca napisana jest na takim samym poziomie - Trzy ostatnie słowa zostały wypowiedziane z wyraźnym naciskiem. - Jeżeli coś takiego jeszcze raz wyląduje na moim biurku, nie będę tracił czasu na czytanie tych bzdur, tylko z hukiem wyleci pan z tej grupy i nie pomoże wstawiennictwo mamusi. Dotarło to do pana?
Draco kiwnął głową. Jego blade policzki zarumieniły się lekko. W tym roku Snape wybitnie go dojeżdżał. Każde jego wypracowanie pełne było skreśleń, podkreśleń i uwag napisanych czerwonym atramentem. Dziedzic fortuny rodu Malfoyów tłumaczył to sobie na dwa sposoby. Pierwszy z nich opierał się na przypuszczeniu, że Snape tak bardzo przejmuje się zamknięciem jego ojca w Azkabanie, że postanowił stać się zastępczym "tatą" (ta myśl naprawdę przeraziła Dracona i spowodowała, że przez dwa dni chodził lekko rozstrojony nerwowo) i postawił sobie za punkt honoru zrobić z niego dobrze wykształconego w dziedzinie eliksirów i trucizn absolwenta Hogwartu. Druga opcją było to, że Opiekun Slytherinu po prostu uwziął się na nim i odbijał sobie pięć lat pobłażania. Draco sam nie wiedział, które wytłumaczenie jest gorsze.
Tymczasem nauczyciel rozdał już wszystkie wypracowania. Ze skrzyżowanymi na piersi rękami stanął przed biurkiem i odchrząknął cicho. Wszelkie oburzone szepty i nieliczne westchnienia radości bądź ulgi urwały się natychmiast.
- Dzisiaj - oznajmił Snape - będziemy robić Eliksir Kontrolowania Snów. Uprzedzam, że jest to mikstura trudna do sporządzenia i dosyć skomplikowana. Tak więc skupcie się i do roboty - Severus zmarszczył jedną brew i wykonał oszczędny ruch ręką, w której trzymał różdżkę. - Składniki macie na tablicy, jak również w książce na stronie dwudziestej trzeciej.
Harry postanowił, że nie da dzisiaj staremu Nietoperzowi drugiej okazji do poniżenia go. Nad przygotowaniem składników męczył się z cierpliwością zegarmistrza, trzy razy sprawdzał, w jakiej kolejności i ilości mają być dodane do bulgoczącej w kociołku wody, pięć razy upewniał się, czy dobrze przeczytał treść w czasie poprzednich trzech razy.
Dlatego nie zwrócił uwagi na szepty i ciche śmiechy Malfoya i Zabiniego, którzy siedzieli po jego prawej stronie. Tymczasem Blaise podał coś Draconowi. Blondyn odwrócił lekko głowę i zerknął przez ramię na ostatnią ławkę, w której siedziała McRay. Dusząc się ze śmiechu i zezując kątem oka na Snape'a, zamachnął się. Harry poczuł muśnięcie powietrza, jakby coś mu przeleciała koło ucha, a następnie usłyszał ciche: "Plum!". Potem wydarzenia potoczyły się już bardzo szybko.
Wywar Eilidh zabulgotał, zmienił barwę z ciemnobordowej na jaskrawo niebieską, zabulgotał ponownie, jakby rozpaczliwie... I nim zdezorientowana dziewczyna zdążyła cokolwiek zrobić, choćby zasłonić się podręcznikiem, rozległo się głośne "BUM!" i wszystko w promieniu dwóch metrów od kociołka Gryfonki zostało obryzgane niebieską miksturą. Snape błyskawicznie znalazł się przy jej ławce.
- McRay - warknął przez zaciśnięte zęby. - Co to miało znaczyć?
- Ja... ja nie wiem, panie profesorze - jąkała czerwona jak mak Gryfonka. - Wszystko było w porządku, ale nagle coś wpadło do kociołka...
- "Coś" wpadło! - sarknął Snape. - Czy możesz mi powiedzieć, co było tym czymś?
- Nie... - Zdawało się, że dziewczyna zaraz zapadnie się pod ziemię.
- Nie? Dlaczego? - Severus ironicznie uniósł do góry jedną brew.
– Bo to nie ja tę rzecz wrzuciłam - oznajmiła zadziwiająco mocnym głosem i, zmarszczywszy brwi, zerknęła w stronę duszących się ze śmiechu Malfoya i Zabiniego.
- A kto? Przelatująca przypadkiem zagubiona mewa? - złośliwy uśmieszek wpełzł na wąskie wargi Snape'a. - Trzeba było bardziej pilnować kociołka, McRay. Gryffindor traci dziesięć punktów, a ty, gdy tylko doprowadzisz się do porządku, przyjdziesz tu i posprzątasz ten bałagan. To wasza ostatnia lekcja, jak mniemam?
- Tak, profesorze Snape - odpowiedziała Eilidh, swoim starym zwyczajem spuszczając głowę.
- A wy na co się gapicie? - warknął Mistrz Eliksirów i obrócił się tak gwałtownie, że poły jego peleryny załopotały złowieszczo. - Przelewać to, co tam macie, a czego z szacunku do trudnej sztuki warzenia nie nazwę eliksirami, do fiolek i po kolei podchodzić do mojego biurka.
Snape rozsiadł się wygodnie na swoim nauczycielskim krześle i z wyczekiwaniem spojrzał na uczniów.
- Aha, McRay - powiedział, zatrzymując wzrok na nieszczęsnej dziewczynie. - Wiesz, że nie zaliczyłaś tego eliksiru...
- Wiem.
- ...I zmuszony jestem postawić ci "O".
- Wiem.
Po stronie Gryfonów rozległy się pełne niedowierzania szepty. Nikt tak naprawdę nie znał Eilidh, ale wszyscy wiedzieli, że z Eliksirów jest bardzo dobra, a to, co stało się na dzisiejszej lekcji, było wynikiem sabotażu Ślizgonów.
- Nie martw się - Harry odwrócił się i uśmiechnął pocieszająco do rudowłosej. Wyglądał dosyć śmiesznie z niebieską mazią na włosach. - Wiemy, że to nie twoja wina, a Malfoy i Zabini dostaną za swoje.
- Nie trzeba. Im właśnie o to chodzi: chcą kogoś sprowokować i wywołać awanturę. Logicznie myśląc...
- Potter - Harry zesztywniał, słysząc głos Snape'a. - Jeśli chcesz pogadać z McRay, zrób to po lekcji. Skończyłeś już swój eliksir?
- Tak, profesorze - westchnął Harry i z fiolką w ręce, pomaszerował do biurka nauczyciela.

****&****

Severusa Snape'a wyrwało z zamyślenia pukanie do drzwi.
- Wejść - mruknął i spojrzał, któż to ośmiela się zakłócać mu spokój. - Ach, McRay. Cieszę się, że cię widzę. Spóźniłaś się dziesięć minut. Już myślałem, że nie przyjdziesz.
Dziewczyna nic nie powiedziała, spojrzała tylko wyczekująco na nauczyciela.
- Za spóźnienie twój Dom traci pięć punktów. A teraz zabieraj się do sprzątania. Przyrządy masz w tamtej szafie. Ale najpierw - Accio różdżka McRay.
Różdżka Eilidh (13 cali, brzozowa, z rdzeniem z serca smoka) wyfrunęła z kieszeni jej szaty i poszybowała do biurka Snape'a, który zaczynał właśnie sprawdzać wypracowania trzecioklasistów.
Dziewczyna poczerwieniała z oburzenia. Nie była przecież Ślizgonką, żeby oszukiwać i sprzątać za pomocą magii!*
- Jeszcze coś, McRay - Snape nawet na chwilę nie podniósł wzroku znad arkuszy pergaminu. - Gdy skończysz szorować, zdejmij pudełko stojące na szafie w rogu. Są tam stare fiolki i butelki. Poukładaj je według kształtu i rozmiaru, a potem wsadź komody pod oknem.
Eilidh kiwnęła głową, ale jako że Mistrz Eliksirów nie mógł tego zobaczyć, mruknęła:
- Tak, panie profesorze. To wszystko?
- Ty się lepiej, McRay, nie pytaj, bo wymyślę ci coś jeszcze.
Stosując się do rady Snape'a, Eilidh w milczeniu zabrała się za czyszczenie ławek, ścian i kawałka podłogi. Gdy skończyła, wzięła się za realizację drugiej części kary. Spojrzała na omawianą wcześniej szafę. Była wysoka. Bardzo wysoka. Najchętniej poprosiłaby profesora Snape'a o oddanie, tylko na chwilę, różdżki, by mogła pudełko bezpiecznie ściągnąć i postawić na którejś z ławek. Ale pamiętając jego wcześniejsze słowa i nie chcąc być podejrzewaną o próbę oszustwa, postanowiła poradzić sobie bez użycia magii. Przyciągnęła więc pod szafę najbliżej stojącą ławkę. Na niej ustawiła krzesło. Wdrapawszy się na budowlę, która w założeniu miała zastąpić drabinę, Eilidh stwierdziła, że jest jeszcze troszeczkę za nisko. Nie chciała jednak przyciągać uwagi nauczyciela, stanęła więc na palcach i, maksymalnie się rozciągając, starała się dosięgnąć pudełka. Delikatnie, samymi koniuszkami palców, powoli przysuwała karton do siebie. Nagle poczuła, że zaczyna się chwiać. Nagłym ruchem, potrącając jakąś butelkę, capnęła pudełko i w akompaniamencie własnego pisku oraz łoskotu przewracającego się krzesła, poddała się prawu grawitacji i po krótkim locie wyrżnęła o podłogę.
Chwilę trwało, nim Eilidh złapała oddech. Pierwszym odruchem było sprawdzenie, czy zawartość pudełka, przyciskanego obiema rękami do piersi, jest nadal cała. Całe to wydarzenie przypomniało jej pewną historię.** To wspomnienie sprawiło, że dziewczyna parsknęła śmiechem.
- McRay, wszystko w porządku? - usłyszała pełen powątpiewania głos Snape'a.
No tak, to musiało dziwnie wyglądać, najpierw narobiła hałasu spadając z karkołomnej budowli, a potem zaczęła śmiać się jak głupia.
- Tak, profesorze Snape, wszystko dobrze - odparła najspokojniejszym tonem, na jaki tylko mogła się zdobyć, po czym wstała i odłożyła pudełko bezpiecznie na ławkę. Wtedy jej wzrok przyciągnęła leżąca koło szafy mała butelka. Ta sama, którą strąciła, chwytając karton. Przykucnęła, podniosła flaszeczkę i postawiła ją na ławce. Była ładna, z ciemnozielonego szkła, ze starannie wydmuchanym*** łbem wilka z przodu.
- Czy może mi pan profesor oddać na chwilę różdżkę, żebym mogła tę butelkę postawić z powrotem na szafę? - spytała Gryfonka, przyglądając się naczyniu. Wolała drugi raz nie ryzykować z wieżą z mebli.
- Nie, McRay, sam to zrobię. Bierz się za układanie fiolek w komodzie - to mówiąc, Mistrz Eliksirów skierował swoją różdżkę w stronę buteleczki. Nim jednak zdążył wypowiedzieć zaklęcie, butelka zadrżała, a po chwili zaczęła kręcić się wokół własnej osi. Nagle zatrzymała się. Wyskoczył korek, a z wnętrza flaszki wydostała się srebrzystobiała mgiełka.
- No nareszcie!
Severus i Eilidh ze zdumieniem patrzyli, jak z butelki, przy akompaniamencie przekleństw, wydostaje się... elf. A dokładniej - elfka. Kwiatowy duszek płci żeńskiej unosił się właśnie nad butelką, trzepocząc lśniącymi, niebieskozielonymi skrzydełkami i przygładzał sobie długie blond włosy.
- Rany, ile to się trzeba naczekać, żeby wreszcie móc rozprostować swobodnie skrzydła. A wy co się tak wytrzeszczacie? Myślicie, że to tak fajnie jest być od wieków zamkniętym w jakiejś butelce?
- R... raczej nie... - wyjąkała Eilidh.
- Co ty robisz w mojej pracowni? - warknął Severus, otrząsnąwszy się wreszcie z zaskoczenia.
- Twojej pracowni, twojej pracowni - elfka marudnym tonem zaczęła przedrzeźniać Snape'a. - To jakaś piwnica, a nie pracownia. Pracownie powinny być pełne światła, żeby ludzie widzieli, co robią. Nic dziwnego, że tu tak często dochodzi do wybuchów, skoro musicie wszystko przygotowywać po omacku.
Snape chciał coś powiedzieć, ale elfka nie dopuściła go do głosu.
- Ty mi się tu nie zaczynaj wymądrzać, słodziutki, bo ci zrobię krzywdę - elfka oparła pięści na biodrach i podleciała do Severusa. Przez chwilę patrzyła mu w oczy, poczym spojrzała na Eilidh. Tu jej wzrok rozjaśnił się. - Ach, dziękuję ci, kochaniutka, że przewróciłaś tę głupią butelkę. Nie było to może miłe przeżycie, ale przynajmniej poluzował się korek...
- Czy mogłabyś mi powiedzieć, skąd wzięłaś się w mojej pracowni!? - powtórzył pytanie Severus lekko drżącym ze zdenerwowania i jawnego olewactwa jego osoby głosem.
- Nie przerywa się, gdy dama mówi - pouczyła Mistrza Eliksirów elfka, po czym dodała kwaśno: - Nie wiem, skąd wzięłam się w twojej pracowni. Ja tylko siedziałam w butelce. Gdybym miała wybierać, wolałabym jakieś inne miejsce, żeby nie musieć wysłuchiwać tych twoich ciągłych narzekań. Przez tę butelkę wszystko było słychać, niestety. Strasznie marudny jesteś, wiesz?
Severusowi drgnęła prawa brew. Jego nerwy były już napięte do granic możliwości.
- Ty pyskaty skrzydlaty koboldzie, co ty sobie...
- Koboldzie!?!? - pisk elfki wwiercił się w uszy Mistrza Eliksirów i jego uczennicy. O ile jednak Eilidh zakryła uszy rękami, Severus okazał się bardziej wytrzymały - nawet nie drgnął. - Jak śmiesz tak do mnie mówić, ty parszywy przerośnięty nietoperzu z kartoflem zamiast nosa?! Ja, Lavena ferch Whiltierna, nie pozwolę się obrażać!
Jasnowłose uosobienie urażonej elfiej dumy zrobiło skomplikowany ruch dłonią.
- To nauczy cię szacunku do istot stojących na wyższym stopniu ewolucji niż ty, warzycielu od siedmiu boleści - oznajmił dumnie duszek mściwym, zupełnie nie elfim, tonem i rozpostarł obie ręce.
Pod stopami Severusa zabrakło nagle podłogi. Nim mężczyzna runął w dół nieznanej, czarnej czeluści, rozpaczliwie spróbował odruchowo chwycić się czegoś. Udało mu się. Jednak rzecz ta, zamiast pozwolić Snape'owi podciągnąć się i z powrotem poczuć grunt pod nogami, poleciała razem z nim z dzikim okrzykiem: "Panie profesorzeeeeeeeeeeeeeeeee!!!".
- Przyda mu się pomoc. Jest strasznie nieżyciowy - stwierdziła spokojnie Lavena ferch Whiltierna, siedząc na brzegu ławki i machając zgrabnymi nóżkami. - Tymczasem musimy coś zrobić z tą ponurą, pesymistyczną i posępną pracownią. Może różowe ściany...?
 

_____
* Przepraszam wszystkich wielbicieli Slytherinu, wiem, że równie dobrze oszukiwaliby np.: bliźniacy W&W, ale starałam się myśleć w typowo gryfoński sposób.
** Tak dla wyjaśnienia: kiedyś wujek Eilidh schodził ze schodów, trzymając w ręku butelkę whisky. Jednak potknął się i spadł. Gdy cała rodzina poleciała zobaczyć, co się stało, okazało się, że ów wujek leżał u podnóży schodów ze skręconą kostką, ale w wyciągniętej prawej ręce trzymał zwycięsko całą, nawet nie nadtłuczoną, butelkę. Zdarzenie oparte na faktach, tyle że bohaterem był mój wujek, a w ręce trzymał nie whisky, a wódkę :)
*** Nie mam w rodzinie szklarza, ale kształty butelek nadaje się dmuchając szkło (jak sądzę). Tak więc wilk był wydmuchany. Nie wiem, jak to inaczej ująć.

****&****

II. Demon's Eye

They choose the path where no one goes.
They hold no quarter.
They ask no quarter.*


Severus Snape z ogromnym impetem gruchnął o posadzkę. Przez chwilę sądził, że już po nim, a jeżeli jeszcze oddycha, to tylko z przyzwyczajenia. Jednak po chwili spostrzegł, że mimo wszystko oddycha całkiem świadomie. Otworzył oczy. Zamknął. Jeszcze raz otworzył. Przez umysł Snape'a przeleciała spanikowana myśl: "Na Merlina, oślepłem!". Lecz Opiekun Slytherinu był człowiekiem raczej twardym i szybko opanował przerażone myśli. Jednak gdy spróbował się podnieść, odniósł wrażenie, że w jego głowie stado hipogryfów urządzało sobie wyścigi. Postanowił więc pobyć jeszcze trochę w pozycji leżącej, uspokoić myśli, przeanalizować całą sytuację i zaplanować, co robić dalej.
- Sytuację, cholera - zaklął na głos. - Przeklęty elfi pomiot!
Nagle usłyszał jakiś szmer.
- Panie profesorze?
- McRay? Co ta dziewucha tu robi? - zastanowił się w duchu. Po chwili przypomniał sobie, że próbując uratować się przed upadkiem w czarną jamę, chwycił się czegoś. Widocznie była to noga jego uczennicy.
- Panie profesorze? Jest pan tam?
- Tak, jestem, McRay - skrzywił się, po czym wstał. - Słyszę cię, ale nie widzę. Podejdź tu.
- Ale ja pana też nie widzę.
- Co za beznadziejna sytuacja - westchnął Snape, a głośniej dodał: - Kieruj się moim głosem.
Zaczął recytować przepis na eliksir. Przypadkiem padło na eliksir na dobry sen. Dawno, dawno temu, kiedy był jeszcze młodym uczniem Hogwartu, przez malutką pomyłkę nie zaliczył tego eliksiru, więc wykuł formułkę na pamięć i na następnej lekcji przygotował taki Eliksir Dobrego Snu, że nieustanne chrząkanie nauczyciela, starego Blockhursta, zamieniło się w rzężenie, co leciwemu, ale nadal dziarskiemu profesorowi zdarzało się tylko w chwilach wielkiego zdenerwowania lub zdziwienia. Przepis ów na stałe zadomowił się w zakamarkach Severusowej pamięci i w owej strasznej chwili w ciemności, Snape recytował go całkiem bezwiednie.
- Profesorze? A ma pan może różdżkę?
Severus Snape uderzył się otwartą dłonią w czoło. No tak. Jak mógł o niej zapomnieć? Nerwowo sięgnął do kieszeni szaty. Z cichym westchnieniem ulgi wyciągnął różdżkę.
- Lucifero!
Nic. Dalej ciemność.
- Khem. Lucifero! Lucifero! Lucifero!!!
Wreszcie coś zaczęło działać. Na końcu różdżki zaczęła formować się... mydlana bańka. Gdy osiągnęła wielkość pięści dorosłego mężczyzny, oderwała się i poszybowała na wysokość około stu siedemdziesięciu centymetrów. Nagle rozbłysła jasnym, mlecznym światłem. Gdy blask nieco złagodniał, we wnętrzu bańki ukazała się głowa Laveny ferch Whiltierny.
- Chciałoby się trochę poczarować, co? - wyszczerzyła się. - Nie ma tak dobrze! Zaczarowałam twoją różdżkę, Nietoperzu. Wychodzić będą ci tylko te absolutnie niezbędne zaklęcia. Zapomnij o Accio czy Wingardium Leviosa. Lumos ci zadziała, owszem, ale Lucifero nie. Nie mogę was przecież zostawić bez jakiegokolwiek źródła światła, a z "Niosącym Światło" byłoby wam za jasno. Cała przyjemność ma polegać na tym, że macie się starać. Pracować razem. I przeżyć przygodę!
- Przygodę?! - wrzasnął Snape. - Co ty sobie wyobrażasz?! Sprowadź nas natychmiast z powrotem!
- Nie mogę.
- Jak to, nie możesz?!
- Nie mogę, bo nie chcę. Och, nie marudź, słoneczko, przyda ci się trochę rozrywki. A poza tym, musisz tam trochę posiedzieć, bo robię generalny remont w twojej pracowni.
- Jaki remont?! Co ty... Ty jesteś stanowczo pomylona!
- Nie, nie, nie, pyszczku, radzę ci nie mówić do mnie w ten sposób. Bo może spotkać cię coś gorszego niż wycieczka w nieznane.
- Niby co? - mruknął posępnie Snape.
- Przypomnij sobie lekcje Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Dłużej nie mogę rozmawiać, bo mi klej na tapecie wysycha. Pa!
Świecąca bańka znikła i znowu zapanowała ciemność.
Po długiej chwili milczenia, Eilidh zdecydowała się wreszcie odezwać.
- Panie profesorze? Czy może pan wyczarować światło?
Severus mechanicznie machnął ręką i równie mechanicznie wypowiedział słowo: "Lumos". Na końcu różdżki pojawiło się światełko.
- Panie profesorze... - Eilidh urwała w pół zdania, gdy zobaczyła twarz nauczyciela. Była biała jak kreda, a czarne oczy patrzyły, nie widząc. Dziewczyna podbiegła do mężczyzny, chwyciła go za poły szaty i zaczęła nim lekko potrząsać. - Panie profesorze! Panie profesorze, co panu jest?! Proszę się otrząsnąć! Proszę...
- J... już dobrze, dobrze... - odparł Severus nieprzytomnie. Nie mógł nie potraktować słów elfki serio. Gdzieś w tle, za jej głową widoczną w mydlanej bańce, mignęło mu coś różowego i żółtego. Jednak jeszcze raz niezwykle zdolny umysł Mistrza Eliksirów zapanował nad emocjami i psychicznym szokiem, tak więc, opamiętawszy się nagle, Snape krzyknął: - McRay! Puść mnie! Co ty sobie wyobrażasz?!
Uwolniony z kobiecych objęć, Severus zaczął przechadzać się w tę i z powrotem, z rękami skrzyżowanymi na piersi.
- Pomyślmy logicznie - zamruczał do siebie. - Przecież gdy McRay nie wróci do dormitorium, a ja nie przyjdę na jutrzejszą lekcję, ktoś się zaniepokoi, zajrzy do mojej pracowni, a wtedy złapie tę małą, pyskatą kreaturę, powyrywa jej skrzydełka i zmusi, żeby nas przywołała z powrotem.
- P... panie profesorze? Jeśli mogę się wtrącić...
- Już to zrobiłaś - sarknął Severus. - Więc przestań się zacinać, dokończ swoją wypowiedź i pozwól mi się skupić, z łaski swojej.
- Z tego, co pamiętam z lekcji Opieki... To znaczy z tego, co wyczytałam w podręczniku, bo chociaż Hagrid jest bardzo miły, to jego magiczne stworzenia są zazwyczaj większe i bardziej niebezpieczne od elfa...
- Bardziej niebezpieczne - mruknął ironicznie Snape. - Stado wściekłych hipogryfów jest bezpieczniejsze od tego skrzydlatego pokurcza trzeciej kategorii... Ale do rzeczy, McRay, do rzeczy.
- No więc, z tego, co pamiętam, elfy posiadają ogromną moc. Znają Pierwotną Magię, o której większość współczesnych czarodziei nie ma już zielonego pojęcia, no i jedną z najłatwiejszych sztuczek, prawie nie wymagającą wysiłku, jest zatrzymanie czasu. I Lavena na pewno rzuciła to zaklęcie. Tak więc nikt nie zauważy naszej nieobecności i możemy tutaj siedzieć aż do śmierci, chyba że wcześniej Lavena skończy remont, znudzi się i przeniesie nas z powrotem.
- Nie przypominaj mi o remoncie! - warkął zirytowany Snape.
- Przepraszam - stropiła się rudowłosa Gryfonka. Nagle coś sobie przypomniała. - Profesorze! Czy ma pan może przy sobie moją różdżkę?
- Nie, niestety. Została na moim biurku.
- No bo może warto by było się rozejrzeć? - zaproponowała.
- Oczywiście - zgrzytnął zębami Snape, niezadowolony, że jego mózg pracuje na zwolnionych obrotach. Najpierw zapomniał o swojej różdżce, potem zademonstrował swoje braki w wiedzy o Magicznych Stworzeniach, a teraz stoi tu jak jakiś pacan, zamiast rozejrzeć się i zorientować w sytuacji, a to rude dziewczynisko okazuje się być bardziej opanowane niż on.
Okazało się, że dwoje Poszukiwaczy Przygód Nie Całkiem Z Własnej Woli znajduje się w długim, dosyć szerokim korytarzu. Severus zbliżył się do jednej z ścian. Eilidh podreptała tuż za nim, zaglądając mu przez ramię. W świetle różdżki zobaczyli bardzo staro wyglądające malunki, przedstawiające różne postaci narysowane wyłącznie z profilu. Dookoła uwiecznionych scen znajdowało się mnóstwo małych znaczków.
Z gardła Eilidh wydobyło się ciche: "O w mordę!". Severus spojrzał na nią z ukosa.
- Co to za sposób wyrażania się, McRay?
Dziewczyna zarumieniła się i postanowiła zmienić temat.
- Wygląda na to, że Lavena rzeczywiście chciała, żebyśmy przeżyli przygodę. Przeniosła nas całkiem klasycznie, do jakiejś egipskiej świątyni, o ile nie piramidy.
- Wiem, McRay - odpowiedział Snape zgryźliwie. - Co jak co, ale hieroglify jeszcze umiem rozpoznać.
Jeszcze przez chwilę przypatrywali się malunkom i hieroglifom po obu stronach korytarza. W końcu Severus podjął decyzję.
- Nie możemy wiecznie tak tu się kręcić.
Eilidh kiwnęła głową, acz niechętnie. Z chęcią dokładniej przyjrzałaby się rysunkom i znakom.
- Musimy poszukać wyjścia. Tylko w którą stronę mamy iść?
Gryfonka wzruszyła ramionami.
- Niech pan profesor zadecyduje.
- Tak, oczywiście - mruknął ironicznie Snape. - Stary Nietoperz jest paskudny, wredny i nieobiektywny, ale jak przyjdzie co do czego, to: "Niech pan profesor zadecyduje". Skoro tak, to idziemy tam. - Wskazał ręką i dodał: - Idź za mną.
- Tak jest, Indi! - entuzjastycznie przytaknęła dziewczyna.
- Kto? - Mistrz Eliksirów popatrzył na Eilidh przez ramię.
- Nikt, nikt - uśmiechnęła się. - To taka postać z mugolskich filmów. Tak mi się jakoś skojarzyło.
Severus wzruszył ramionami i z różdżką wyciągniętą przed siebie oraz z ogonem w postaci rudowłosego, dziwnego nieco dziewczątka, ruszył zbadać mroczne czeluście miejsca, do którego przeniosła go wredna i złośliwa istota nadprzyrodzona.
 

______

* Fragment piosenki "No Quarter" zespołu Led Zeppelin.
Oni wybierają drogi, którymi nikt nie chodził.
Oni nie mają litości.
Oni nie proszą o litość.

****&****

 

Olbrzymie, inkrustowane złotem drzwi zaskrzypiały lekko, gdy słudzy je zamykali. Potem, tak cicho i tak szybko, jak tylko mogli, potykając się, uciekali. Zatrzymawszy się dopiero na zewnątrz, upadali na piasek dysząc i gwałtownie łapiąc oddech. Zanim odeszli, zerkali jeszcze kątem oka na wejście do jaskini. Tam, wewnątrz... Odchodzili, ciesząc się, że mogą to zrobić.
Ale Oni nie mogli. Zostali tam w środku. W zamian za ofiarowany kiedyś dar odporności na rany i ból oraz nieśmiertelności, od teraz mieli poświęcić resztę swojego wiecznego życia na strzeżenie i nieustanne czuwanie.

****&****

Długim, wręcz niekończącym się korytarzem szło dwoje osób. Pierwsza, ubrana na czarno, trzymała w ręku świecącą różdżkę. Druga dreptała tuż za pierwszą, rozglądając się na boki.
- McRay - warknął Mistrz Eliksirów, nie odwracając się. - Jeszcze raz nadepnij mi na piętę, a cię w coś zamienię.
- Nie może pan - odpowiedziała dziewczyna, uśmiechając się lekko. - Nie jest to przecież absolutnie konieczne zaklęcie...
- Właśnie, że jest - obstawał przy swoim Severus. - Przyczepiłaś się do mnie jak rzep. Odsuń się trochę. Nie lubię, gdy ktoś zakłóca moją osobistą, wewnętrzną, intymną przestrzeń. A to co znowu? - mężczyzna spojrzał na swoją różdżkę.
Albowiem światło zaczęło mrugać. Po chwili zgasło zupełnie.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin