LosPeciakos - Wyzwanie.doc

(204 KB) Pobierz
LosPeciakos - Wyzwanie ("The Challenge")

LosPeciakos - Wyzwanie ("The Challenge")

 

Autor: Cybele (criss@graffiti.net)
Tłumaczenie: LosPeciakos

 

 

Harry postanowił, że nie chce już więcej być kapitanem drużyny.

Właściwie, w ciągu ostatnich kilku tygodni, dochodził do tego wniosku każdego dnia. Kapitan Quidditcha. Jeżeli kapitan Quidditcha jest zarazem na siódmym roku i do tego dwa tygodnie przed ukończeniem szkoły, jest odpowiedzialny za poprowadzenie reszty Gryfońskich siódmoroczniaków przez coroczny konkurs psot, rozgrywany przeciwko Ślizgonom, który zwieńczy ich naukę w Hogwarcie. Więc, od dnia ostatniego egzaminu Harry codziennie spotykał się nie z kim innym jak Draco Malfoy'em, żeby przedyskutować kolejne wyzwanie. A teraz, siedział przed resztą Gryfonów, oznajmiając im propozycję żartu, jaką złożyła im konkurencja.

- Zdezorganizować zajęcia z Eliksirów? To... - Hermiona wyglądała, jakby miała się rozchorować. Gwoli uczciwości, przeszkadzanie na jakichkolwiek zajęciach nie było zachowaniem odpowiednim dla Prefekta. - To głupie. Nie musimy tego robić. On nas zabije.

Albo gorzej, wywali.

Odbyli te samą rozmowę dwa dni wcześniej, kiedy to Slytherin rzucił wyzwanie, aby ogłuszyli Panią Noriss, i wystawili ją w gablocie z trofeami. Harry nadal nie mógł uwierzyć, że nie zostali za to ukarani. Dyrektor przymknął oko na ich wybryki w imię tradycji. Ślizgoni nawet nie stracili punktów za walkę na jedzenie, którą wszczęli dzień wcześniej. Oczywiście, musieli posprzątać cały bałagan, bez użycia magii, co sprawiło, że stali się ogromnie irytujący i mściwi. Stąd ostatnie wyzwanie.

- Może nie będzie tak źle. Znaczy, dyrektorowi to chyba nie przeszkadza. - Doszła do wniosku Parvati.

- Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby Snape pytał Dumbledore'a o radę, co do kary przewidzianej dla nas. - Powiedział smutno Seamus.

- Przewidzianej dla mnie, chciałeś powiedzieć - burknął Harry. To był jego obowiązek, jako kapitana drużyny, aby wziąć na siebie winę. Zaczął się zastanawiać, dlaczego to zawsze on musiał się poświęcać dla dobra sprawy. Zabił Voldemorta. Czy to za mało? Westchnął zrezygnowany. - Więc, jak zamierzamy to zrobić?

- Mam super pomysł! - powiedział Dean.

Ostatnie, sławne słowa.

***

Harry naprawdę nie chciał już dłużej być kapitanem drużyny. I, technicznie, odkąd sezon się skończył, a on sam odchodził ze szkoły, nie był nim. Ten nieznaczący detal, jednakże, nie zdawał się mieć znaczenia dla kolegów z klasy, którzy byli aż nazbyt chętni, aby ukryć się bezpiecznie za jego plecami, kiedy on zmieniał lekcję Eliksirów w chaos. Patrząc na to z jaśniejszej strony, może to być ostatnia rzecz, którą będzie organizował, ponieważ Snape na pewno go zabije.

Harry był zajęty kruszeniem swoich skarabeuszy i marzeniem o tym, aby Snape wykończył go szybko, gdy łokieć Rona zasygnalizował mu, że już najwyższy czas zacząć. Dean uśmiechnął się do Harry'ego przez ramię, a ten spojrzał się na niego spode łba. Świetny pomysł, naprawdę, piosenka. Dean usłyszał ją w czasie ferii noworocznych. Było to jedno z nagrań jego ojca. Powiedział, że kojarzyło mu się ze Snapem. Spędzili całą noc na ćwiczeniach i teraz Harry miał poprowadzić całą klasę jak chór.
Jeżeli tylko zdoła wydobyć z siebie głos.

Snape spacerował po klasie, nadal radząc sobie z doprowadzeniem klasy wypełnionej prawie w pełni wykwalifikowanymi czarodziejami, do całkowitego posłuszeństwa, tylko dzięki swojemu szyderczemu uśmieszkowi. Bynajmniej nieprzyzwyczajeni do tego złowrogiego uśmiechu, złowieszczego falowania szat, demonicznego, sarkastycznego wyrazu twarzy, uczniowie kulili się głębiej w swoich krzesłach z każdym mijającym rokiem. To zdawało się tylko zachęcać Mistrza Eliksirów do wypracowywania nowych poziomów okrucieństwa.

- Panie Potter - wycedził Snape. Harry na krótko nawiązał kontakt wzrokowy, ale zdecydował, że to i tak nie pomoże jego już więdnącej odwadze. W zamian, przykuł swój wzrok do rzeczy leżących na biurku. - Zdaje się, że powiedziałem mielić, a nie gnieść na proszek. Naprawdę, jak kompletnie roztrzepanym trzeba być, żeby przebrnąć przez siedem lat moich zajęć bez nauczenia się, jak powinno się trzymać tłuczek.

Harry utrzymywał swój wzrok na skarabeuszach, gdy Snape odszedł dumnym krokiem, próbując wyśledzić źródło chichotu, który nastąpił po jego zjadliwej uwadze. Chłopak wziął głęboki oddech, starając się nie zwracać uwagi na błagalny wzrok Hermiony. Nadszedł czas. Ron trącił go łokciem, więc Harry przełykając całe zaniepokojenie i dumę, rozpoczął cicho:

We don't need no education...[/I]

Kontynuował mielenie, próbując nie zauważyć, że szelest szat Snape'a zbliżał się teraz w jego kierunku.

- Co to było, panie Potter?

Zanim Harry miał czas, żeby odpowiedzieć, inny głos zaśpiewał trochę głośniej:

We don't need no thought control…

Snape okręcił się wokół. Ślizgoni odwrócili się pełni oczekiwania.

- To mnie wcale nie bawi - warknął Snape - Minus 20 punktów dla Gryfindoru. Wracajcie do pracy! - krzyknął.

No dark sarcasm in the classroom…

- Trzydzieści punktów, panie Thomas!
Snape wyglądał na bliskiego wylewu. Jego ziemista cera nabrała różowego odcienia. Z wyszczerzonymi zębami warknął - Mimo tolerancji dyrektora, ten coroczny nonsens nie będzie miał miejsca na moich zajęciach. Jeżeli myślicie, że nie dam wam wszystkim szlabanu, jesteście w poważnym błędzie.

W pokoju zapadła cisza. Snape odzyskał zdolność oddychania. Podszedł na przód klasy, rzucił ostatnie złowrogie spojrzenie, po czym usiadł przy biurku.

Teacher leave those kids alone...

- Minus 50 punktów panie Weasley! - Ron zrobił się purpurowy w chwili, gdy reszta klasy zawołała:

HEY, TEACHER! LEAVE THOSE KIDS ALONE!

Nie było szans, żeby Gryfindor wygrał tegoroczny puchar domów. Harry zastanawiał się, czy jest możliwość, aby dostać jakieś ujemne punkty. Zdecydował, że to nie ma najmniejszego znaczenia. On i tak tego nie dożyje.

Wypełniony wolnością, którą można osiągnąć tylko, kiedy jest się pewnym, że się nie przetrwa, Harry podwyższył głos w jedności z resztą kolegów.

All in all you're just another brick in the wall.
All in all you're just another brick in the wall.
***
Snape usiadł z otwartą buzią nie wierząc w ich bezczelność. Jego oczy skanowały pełne winy twarze zwrócone w dół, które mimo jego zaskoczenia śpiewały dalej. Stwierdził, że wina, jeżeli miał ją na kogoś zwalić, leżałaby po stronie Draco Malfoya, który upozorował cały ten horror. To było jego wyzwanie, bądź co bądź. Jednakże nie odbiegając zbytnio od swoich przyzwyczajeń, Snape zdecydował ukarać Pottera, który, jeżeli miałoby to zależeć od niego, nie zobaczyłby światła dziennego aż do samego rana, kiedy to przestałby być jego problemem. Snape oparł się o tył krzesła, przybierając swój najbardziej wredny uśmiech, i czekał.
We don't need no education...

Plan był taki, żeby albo śpiewać dopóki dzwonek nie zadzwoni, albo Snape nie powybija ich wszystkich. Którekolwiek nadejdzie pierwsze. Harry pozwolił sobie na ukradkowe spojrzenie w stronę Mistrza Eliksirów i jego wnętrzności zmroził lód, gdy zobaczył złośliwe spojrzenie utkwione w nim. Pomyślał, że może piosenka nie potrwa już dużo dłużej.

We don't need no thought control...


Snape ich obserwował. Nie mógł zrobić nic więcej. Obserwował i stukał palcem o biurko, a w myślach prowokował Pottera, aby zrobił to, co zrobić musi i tym samym ściągnął winę na siebie. W imię tradycji, lider domu musiał zaakceptować brzemię odpowiedzialności za postępki klasy. Jego usta wykrzywiły się w obrzydzeniu na wspomnienie Draco wymazanego jedzeniem, wdrapującego się na stół Slytherinu i mianującego siebie Królem Cycków Murzynki*. A jak bardzo poniży się Potter? Snape przyznał niechętnie, że naprawdę był ciekaw.

No dark sarcasm in the classroom...

Skoro Harry i tak miał niedługo umrzeć, równie dobrze mógł to zrobić z pompą. Jego zadanie byłoby łatwiejsze, gdyby Snape nie patrzył się na niego w [i]ten[/i] sposób. Zerknął na mężczyznę i zobaczył brew uniesioną w sposób, który nie wróżył nic dobrego. Zacisnął szczękę, przypominając sobie o powinności względem klasy. Jednakże nie mógł przestać myśleć, że zostanie przysortowanym do Slytherinu nie byłoby wcale takie złe. Przynajmniej to spojrzenie nie byłoby wymierzone na niego. Oddając swój los w ręce przeznaczenia, zebrał resztkę odwagi i czekał na swoją kolej. Nadeszła wcześniej, niż się tego spodziewał.

Call the Potions master! - Krzyknął Neville ,rumieniąc się wściekle, zanim zanurkował za kociołek. Chór zamilkł. Spojrzeli na Harry'ego.

Cholera. Na pohybel!

Harry wysunął się zza ochronnej tarczy kociołka i stanął w przejściu między ławkami. Zamknął oczy, w duchu nucąc mantrę, którą nasunęła mu Levander: Jestem Leo - urodzony artysta.

Parodiując Snape'a najlepiej jak potrafi, Harry krzyknął:

I always said he'd come to no good.
Wszystkie spojrzenia zwróciły się ku niemu. W tym momencie prawie poczuł się jak ryba w wodzie. Uczucie szybko zniknęło, gdy zauważył złowrogi uśmieszek Snape'a. Grał dalej odwrócony twarzą do Ślizgonów.
In the end, Your Honour,
If they'd let me have my way,
I could have flayed him into shape.
Harry rzucił okiem na Snape'a, żeby ocenić jego reakcję. Powstrzymał pisk, gdy spostrzegł demoniczny błysk nienawiści w gniewnie patrzących na niego oczach. Zwrócił się w stronę Gryfonów i kontynuował:
But my hands were tied.
The bleeding hearts and artists
Let him get away with murder.
Let me hammer him today.
Przerwał czekając na jakiś odzew. Jednakże Snape tylko cierpliwie czekał w zimnym opanowaniu na wykrzywionej twarzy. Chór Gryfonów zainicjował z nowym impetem. Harry chwycił blat biurka, podtrzymując się przed upadkiem.
HEY TEACHER! LEAVE THOSE KIDS ALONE!
Snape musiał przyznać, że show, którym go raczyli było całkiem śmieszne, a z pewnością bardzo trafne. Tak czy siak, Potter gorzko pożałuje, że śmiał odstawić przedstawienie na jego lekcji. Odkąd zaczął tu uczyć uczniowie byli na tyle przewidujący, by nie wyskakiwać z takimi głupotami w czasie jego zajęć. Harry Potter stanie się dobrym przykładem, dlaczego właściwie tak się działo.
All in all you're just another brick in the wall...
Zadzwonił dzwonek.
- Wynoście się - wywrzeszczał Snape zanim wysyczał - Panie Potter, pan zostanie.
Ton głosu obiecywał ból, a Harry'emu wydawało się, że usłyszał w nim złośliwą satysfakcję. Patrzył, jak jego rówieśnicy czym prędzej wylewali się z klasy, każdy z nich z coraz bardziej przepraszającą miną.
- Sorry Harry. Ale było warto zobaczyć wyraz jego twarzy. - Uśmiechnął się Ron.
- Mówiłam ci, że to był głupi pomysł. Powodzenia. - Powiedziała Hermiona rzucając Harry'emu płaczliwe spojrzenie i odeszła przegryzając wargę.
Malfoy minął go uśmiechając się bezczelnie. - Brawo Potter. Gryfindor stracił właśnie 100 punktów. A to znaczy, że Slytherin wybierze finałowe wyzwanie - Harry'emu zdecydowanie nie podobał się jadowity uśmieszek widniejący na jego twarzy - Cóż, do zobaczenia na kolacji. Jeśli dożyjesz.
Harry naprawdę bardzo mocno nie cierpiał być kapitanem drużyny.
***
- Czwarta? Nad ranem? Czy ten facet nigdy nie śpi? - warknął Ron.
- Mówię wam, ten gościu to wampir! - krzyknął Seamus.
- Nie bądź imbecylem. Za dnia prowadzi lekcje, prawda? - powiedziała Hermiona, wywracając oczami.
Harry siedział osowiały, pałaszując tłuczone ziemniaki, kiedy znajomi rozprawiali nad jego złym losem. Pięć dni szorowania klasy od eliksirów, bez użycia magii, od czwartej do siódmej.
- Widzisz dobrze, że Hermiona poszła do Lupina, co? Mogło być o wiele gorzej, gdyby Lupin i Dumbledore nie przyszli w porę - próbował pocieszać ich Neville.
Harry mruknął i powędrował wzrokiem do stołu nauczycielskiego, gdzie Snape siedział krzywiąc się na wszystkich. Chłopak zastanawiał się, czy w rzeczywistości spotkało go szczęście, że został uratowany przez dyrektora. Harry miał nieodparte wrażenie, że zamiast dającego się przeżyć skrobania klasy, Snape planował spędzić te 15 godzin na pastwieniu się nad nim. Kolana Harry'ego bolały na samą myśl o kamienistej podłodze, z którą zapewne zdąży się bliżej poznać podczas codziennego czyszczenia. Całkiem możliwe, że jego własną szczoteczką. O ile nie językiem.
Wzdychając zaryzykował spojrzenie w stronę stołu Ślizgonów. Napotkał wzrok Malfoy'a, który skinął na niego. Harry jęknął, dziecinnie ciskając widelcem. Wstał.
- Nie zgadzaj się na nic głupiego - powiedziała na odchodnym Hermiona. - To poszło za daleko. Nie wiadomo, co jeszcze wymyślą. Zielono srebrne dodatki na uczcie pożegnalnej wcale nie brzmią najgorzej.
- Nie chodzi o kolory Hermiona - westchnął z oburzeniem Ron - ale o zasady. Jesteśmy Gryfonami. Nie możemy przegrać z tymi żmijowatymi kalekami. Już wystarczającą porażką jest to, że w tym roku nie wygraliśmy Quidditcha. Przepraszam Harry. A do tego Slytherin zgarnął Puchar Domów. O ile Voldemort nie zmartwychwstanie i Harry nie zbierze kilku dodatkowych punktów, to jest to nasza ostatnia szansa, żeby zachować godność! - Twarz Rona przybrała niebezpieczny odcień czerwieni, a on sam wyglądał na bliskiego eksplozji. Hermiona i Harry patrzyli na niego z przerażeniem. Ron uśmiechnął się słabo - No dalej, idź - zachęcał.
Harry odchodził, czując rosnące zaniepokojenie. Nic dobrego z tego nie przyjdzie. Jeszcze nigdy, od kiedy Harry przyszedł do Hogwartu, nie zdarzyło się, żeby Ślizgoni mieli szansę wybrać finałowe wyzwanie. Był to przywilej przysługujący temu domowi, który ma najwięcej punktów w dniu przyznawania zadania. Dzięki utracie 150 punktów tego samego popołudnia, Gryfoni przesunęli się z miejsca pierwszego na trzecie.
Przechodząc obok stołów Krukonów i Puchonów Harry zastanawiał się, czemu nie został przydzielony do jednego z tych domów. Nigdy nie sprawiali problemów. Tworzyli przyjazną i ambitną grupę, która nigdy nie zniżyłaby się do tego poziomu tylko po to, by sprawdzić, który z domów posiada największą ilość matołów. Zastanawiał się, czy nie jest jeszcze za późno, żeby zadeklarować neutralność. Stałby się Szwajcarią Hogwartu.
Oczywiście, fakt, że Ślizgoni także musieli wziąć udział w wyzwaniu dawał trochę otuchy. Przecież nie wymyśliliby niczego okropnego. To przynajmniej, wmawiał sobie Harry, gdy spotkał się z Malfoy'em w progu. Sadystyczny uśmieszek rozlewający się na ustach drugiego pozbawił Harry'ego wszelkiej nadziei.
***
- Co Potter, tchórzysz?
Tchórzyć? Harry? Stawiał czoła śmierci prawie na każdym roku swojej bytności w Hogwarcie. A przed tym wytrzymał z Dursley'ami. W pojedynkę pokonał Czarnego Pana, najpotężniejszego złego czarodzieja od tysiącleci. Z pewnością nie bał się porwać Głowę Slytherinu.
Był przerażony.
- To tradycja - wytłumaczył Malfoy.
Mała poprawka: to [i]była[/i] tradycja. Tradycja, która bezceremonialnie została zakończona z chwilą, kiedy Snape został Głową Slytherinu. Harry'emu nie wydawało się, aby był to przypadek. A teraz Malfoy wznowił wyzwanie. Odkąd Voldemort został pokonany z wielką zaciekłością próbował znaleźć inne sposoby, by zabić Harry'ego. Jako że plan polegający na zakłóceniu lekcji Snape'a nie wypalił, to mogła być jego ostatnia szansa.
- Oczywiście możesz się wycofać - prowokująco zaproponował Malfoy.
Harry zwęził oczy - Skąd mogę mieć pewność, że nie będziesz oszukiwał i nie powiesz Snape'owi, jakie jest wyzywanie.
- A skąd ja mogę mieć pewność, że ty nie powiesz McGonagall? - prychnął blondyn.
- Nie przesadzaj Malfoy. Jestem Gryfonem - uczciwym i dobrym. A ty Ślizgonem - przebiegłym i niewdzięcznym.
- W takim razie, po prostu będziesz musiał mi zaufać, prawda?
To, że jego życie zależało od prawdomówności Malfoy'a, nie zachęcało Harry'ego do nakreślania żadnych dalekosiężnych planów. Ale co innego mógł zrobić? Poza tym miał przewagę nad Ślizgonem, która mogłaby obrócić się na jego korzyść. Dwie rzeczy, które niemalże gwarantowały zwycięstwo. Pelerynę niewidkę, która pomoże mu dorwać Snape'a, zanim ten zdąży sięgnąć po swoją różdżkę, i Mapę Maruderów, dzięki której reszta Gryfonów będzie w stanie znaleźć Malfoy'a i McGonagall. Jeśli tylko udałoby mu się rzucić zaklęcie krępujące na Snape'a i przetransportować go do Wrzeszczącej Chaty. To zapewniłoby mu wygraną.
Biorąc głęboki oddech, wyciągnął rękę i westchnął zrezygnowany. Malfoy z pogardą popatrzył na wyciągniętą w geście zgody dłoń Harry'ego. Prychnął lekceważąco i zakpił - Czyżbyś chciał zawrzeć przyjacielski układ Potter?
Przyjacielski? Jasne. Harry nie mógł powstrzymać szyderczego uśmiechu. Ślizgońska część jego osobowości, którą starał się zdusić w sobie odkąd znalazł się w Hogwarcie, zdawała się przejmować nad nim kontrolę.
- Jeśli my wygramy - zaczął Draco - będziesz musiał zadeklarować swoje dozgonne oddanie Mistrzowi Eliksirów podczas Uczty na zakończenie roku. A jeżeli wy wygracie - zrobił minę świadczącą, że sama perspektywa jest co najmniej śmieszna - zrobię to samo przed McGonagall.
Czemu zawsze Malfoy i Snape? Harry czuł jakby został połączony jakimś chorym związkiem z tymi dwoma - A co jak zremisujemy? - spytał. - Co jeśli żadnemu z domów nie uda się znaleźć zakładników przed wyznaczonym czasem? Albo, jeżeli obydwoje ich znajdziemy?
- Wtedy oddanie zadeklaruje każdy z nas. Kto zrobi to lepiej, wygrywa.
Gdyby Harry nie był w połowie tak dobrej myśli, że wygra, jak był, nigdy by się na to nie zgodził. Jednakże przystał na to, nie bez pewnej nadziei, że dobra passa, która do tej pory ratowała go w sytuacjach zagrażających życiu, pozostanie przy nim. Dopiero później, kiedy przekazywał wiadomość, zazwyczaj dzielnym Gryfonom, którzy teraz byli całkowicie przerażeni, uświadomił sobie, że nie tylko będzie musiał porwać Snape'a, ale również wykombinować, co z nim zrobić, dopóki Ślizgoni ich nie znajdą albo do ósmej rano następnego dnia.
To da Snape'owi mnóstwo czasu, żeby rzucać na niego zaklęcia w nieskończoność.
W tej chwili Harry nienawidził Quidittcha z całych sił. W następnym wcieleniu na pewno nie zostanie kapitanem drużyny.
***
Harry zrobił, jak zaplanował.
O dokładnie piętnaście po piątej, udając ból brzucha, opuścił zajęcia z Zaklęć. Była to jego ostatnia lekcja w życiu, ale jakoś nie czuł z tego powodu ukłucia żalu. W zasadzie, jeżeli miał powiedzieć prawdę, miał ochotę zwymiotować. Mimo to, nie poszedł do pani Pomfrey.
Musiał złapać Snape'a.
Wyciągnął pelerynę z teczki i niewidzialny ruszył w kierunku lochów, gdzie czekał aż ostatnia klasa opuści zajęcia. Wiercąc się, wycierał spocone ręce o szatę i próbował nie zapominać, jak się oddycha.
To było żenujące. Zwalczając Voldemorta nie trząsł się tak, jak teraz. A profesor Snape nie był Czarnym Panem!
Był jeszcze gorszy.
Czarny Pan był zbyt zaślepiony żądzami, żeby myśleć logicznie. Zawsze się przechwalał jaki to on nie był fantastyczny, potężny, jak nie wielbili go jego słudzy, kłaniający się do jego stóp i tym samym dającym naszemu bohaterowi szansę na ucieczkę.
Snape nie zawraca sobie głowy takimi głupotami. Szybki, opanowany, bezwzględny, Severus Snape jest definicją zła sam dla siebie.
W chwili, kiedy Harry zdążył już przekonać siebie, że nie zależy mu na wygranej, drzwi do sali otworzyły się z hukiem i zaczęły z nich wypływać grupy podekscytowanych uczniów zadowolonych, że kolejny raz udało im się przetrwać przez następny rok złośliwości Snape'a. Harry obserwował zza rogu rozchodzących się studentów. Drżąc ze zdenerwowania, zaczął się zastanawiać, czy profesor nie wyszedł czasem innym wyjściem, gdy nagle pojawił się znikąd, obrócił w około i zamknął klasę.
Podążył wzdłuż korytarza, przecinając go długimi, zamaszystymi krokami i będąc śledzonym przez chłopaka, który miał nadzieję, że uda mu się to przeżyć. Gdy tylko znaleźli się w bezpiecznej odległości od jakichkolwiek ociągających się uczniów, Harry wyciągnął różdżkę i krzyknął: "Petrificus Totallus".
Snape stanął jak wryty.
Jak gdyby w zwolnionym tempie Harry przyglądał się żółtemu światłu wystrzeliwującemu z różdżki, mknącemu w stronę falującej szaty Snape'a, na której zatrzymało się, by po chwili ześlizgnąć się w dół i rozprysnąć żałośnie. Harry otworzył usta ze zdziwienia.
Miał przechlapane.
Snape odwrócił się ze świstem, różdżką uniesioną ku górze. Chłopak stał wrośnięty w podłogę, jak gdyby zaklęcie odbiło się od Snape'a i trafiło w niego, jedną ręką trzymając swoją bezużyteczną różdżkę, a drugą zakrywając buzię, by uspokoić rzężący oddech.
Złośliwy uśmieszek pojawił się na twarzy mistrza eliksirów. - Accio peleryna niewidka.
Harry stał głupkowato, podczas gdy peleryna zsunęła się z jego ramion i posłusznie pofrunęła w stronę wyciągniętych rąk profesora.
- Ze mną Potter.
Ciche, mrożące krew w żyłach warknięcie Snape'a, otoczyło Harry'ego płaszczykiem przerażenia. Chłopak podążył za nim do biura. Przekraczając próg potknął się, cudem unikając zderzenia z zamykającym się drzwiami. Jego walące z przestrachem serce stanęło, gdy Snape obrócił się w poświacie wirującej szaty( jakim cudem zawstydził się jak dziewczynka z powodu kawałka materiału plączącego się jak sukienka wokół jego nóg?) i przygwoździł Harry'ego do podłogi maniakalnym spojrzeniem, które zdążył poznać tak dobrze.
To był rodzaj spojrzenia, który mówił: Twój tyłek należy do mnie.
- Jaka szkoda panie Potter. A myślałem, że bohaterowie zawsze atakują od przodu.
- Ja... przepraszam.
- Milcz! Stoisz przed groźbą wydalenia.... - uciął i ściągnął usta w wąską kreskę.
- Właściwie to... znaczy... jestem już po. - Ugryzł się w język zdecydowanie za późno.
- Naprawdę panie Potter? - wysyczał Snape. Harry zadrżał na wibracje spowodowane tym niskim głosem. Z zakłopotaniem stwierdził, że wibracje zdawały się wpływać na pewną część anatomii, o której nie chciał teraz myśleć. Poruszył się nieskładnie.
Snape kontynuował - I co ja mam z tobą zrobić Potter? Już przestałem marzyć o tym, że dyrektor ukarałby cię tak, jak na to zasługujesz. Z drugiej strony, jeżeli zawiadomię opiekuna twojego domu, uniemożliwię Ślizgonom udział w wyzwaniu. Widocznie skrobanie lochów nie było wystarczająco paskudną karą, żeby oduczyć cię pakowania się w te....
- Proszę pana, wie pan, że nie miałem wyjścia - kłócił się Harry. Kącik ust Snape'a drgnął niebezpiecznie, a oczy błyskały gniewnie. Chłopak przełknął kluchę zalegającą w gardle i mówił dalej - Znaczy się...[i] nie wybrałbym [/i]... gdybym... sam...znaczy...
To było bez sensu. Harry nie mógł wymyślić żadnej dobrej wymówki, a po wyrazie twarzy Snape'a mógł się domyślić, że i tak by go nie wysłuchał. Oddał swój los w jego ręce, mając tylko nadzieję, że cokolwiek Opatrzność ześle na niego, nie będzie to zawierało słowa [i]"Crucio".[/i]
Snape otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążył. Drzwi otworzyły się z trzaskiem.
- [i]Stupefy! [/i]
Nastała ciemność.
***
- Harry?
Zamrugał oczami, próbując skupić się na czterech zmartwionych twarzach, patrzących na niego.
- Co się stało?
- Yyy.. - zaczął Ron z głupim uśmiechem - Zobaczyliśmy na mapie, że ty i Snape jesteście w jego biurze. Kapnęliśmy się, że coś poszło nie tak, więc przyszliśmy, żeby ci pomóc. A ty.. tak jakby wszedłeś nam w drogę.
Harry podciągnął się do pozycji siedzącej i powiódł wzrokiem po znajomym, obskurnym, słabo oświetlonym pokoju. Był we Wrzeszczącej Chacie. Snape leżał w rogu, rzucony jak worek ziemniaków, nieświadomy niczego. Zwalczył wrażenie dejavu i zaczął tłumaczyć - Jego szaty... zaklęcie odbiło się od nich.
- Zaklęcie odbijające - powiedziała Hermiona. - To ma sens, że Snape nosi zaklęcioodporne ciuchy. Blokują większość słabszych uroków. Masz szczęście, że[i] ja [/i]wiem, jak rzucać zaklęcia. Ci trzej idioci cię oszołomili. - Hermiona rzuciła gniewne spojrzenie winowajcom.
- Dobra już - mruknął Ron zmieniając temat. - Więc, teraz to już cię chyba zostawimy samego. Jeszcze nie znaleźliśmy Malfoy'a . Hermiona myśli, że używa zaklęcia antywykrywającego, dlatego nie możemy go namierzyć. - Ron wstał, uśmiechając się niezręcznie - Nie pozwól, żeby się obudził, a wszystko będzie dobrze.
- Do zobaczenia rano. - Uśmiechnął się Seamus. Dean chichotał. Rona gryzło poczucie winy, a Hermiona wyglądała na jak zwykle zmartwioną.
- To wszystko twoja wina! Nie powinieneś był się na to zgodzić. - Wykrzyczała Hermiona, zanim wyszła. Oczywiście, miała rację. Jednakże Harry nie mógł pozbyć się wrażenia, że mogłaby okazać mu trochę więcej współczucia. Reszta podążyła za nią, oferując Harry'emu na odchodnym słowa wsparcia, które jednak nie pasowały do ich rozbawionych min.
I Harry został sam... z mistrzem eliksirów.
Przez dłuższą chwilę Harry tylko gapił się na mężczyznę pozostawionego w raczej dziwnej pozycji, z głową zwisającą na boku, twarzą przykrytą kurtyną ciemnych włosów i długim nosem przedzierającym się przez nią. Jeżeli pobędzie w tej pozycji, nabawi się ogromnego bólu pleców, zanim zaklęcie się wyczerpie albo Harry go obudzi. A może by tak go przenieść?
Chłopak powoli zbliżył się do ciała leżącego na podłodze. W zasadzie wiedział, że nie musi się obawiać. Ale nie mógł przestać myśleć, że oszołomić nauczyciela to jedno, a dotykać go to zupełnie co innego. Harry zawisnął nad Snapem z miną pełną wyrzutów sumienia.
- Przepraszam - mruknął - To wszystko przez Malfoy'a. To na niego powinieneś się wściekać. Ale... uczciwość nigdy nie była twoją mocną stroną, co?
Wzdychając schylił się, wcisnął ręce pod ramiona Snape'a i podciągnął go do góry. Był zaskakująco lekki jak na swój wzrost. Harry przypuszczał, że to poświata, którą koło siebie roztaczał sprawiała, że wydawał się tak demoniczny. W rzeczywistości, pomyślał Harry, bez swoich ubrań ważyłby tyle, co nic.
Szybko odrzucił od siebie myśl o nagim Snapie, ponieważ, nawet po siedmiu latach, Harry nie był pewien, czy Snape potrafi czytać w myślach. I mimo że mężczyzna był nieświadomy, chłopak nie mógł pozbyć się wrażenia, że i tak wie, o czym Harry myśli.
Zataszczył go do łóżka i ułożył, jak mu się wydawało, w wygodnej pozycji. - No. Mam nadzieję, że teraz ci lepiej. - Westchnął Harry, usadawiając się obok niego.
Zaraz jednak przyszło mu na myśl, czy aby nie powinien zabrać mu różdżki. W razie, jakby zaklęcie przestało działać. Harry pamiętał, że zaklęcie paraliżujące trwa dobre trzy godziny, ale nie mógł sobie przypomnieć, czy zaklęcie ogłuszające jest mocniejsze i dlatego działa krócej, czy z tego samego powodu trwa dłużej. Westchnął z rezygnacją. Wyglądało na to, że każda uncja informacji, którą wklepał sobie do głowy przygotowując się do OWUTMów, wysączyła się z niej do pióra, kiedy zdawał test.
Tak. Będzie lepiej, jeśli weźmie tę różdżkę. Na wszelki wypadek.
Zaczął powoli przesuwać rękę w stronę klatki piersiowej Snape'a. Zawahał się. - Wezmę twoją różdżkę. Przykro mi, ale... - Nie wiedział, czemu odczuwa potrzebę mówienia. Szczerze mówiąc, często rozmawiał z rzeczami, wiedząc, że go nie słyszą. Wywnioskował, że to musi mieć coś wspólnego z przebywaniem w zamkniętym, ciemnym schowku pod schodami.
Przygryzając dolną wargę z zaniepokojenia, Harry przetrząsnął zewnętrzne warstwy ubrania Snape'a w poszukiwaniu kieszeni. Nie znalazł żadnej. Zaczął, więc wodzić ręką po ciele, szukając znajomej, twardej długości różdżki. Poczuł, że się rumieni, lecz szybko przegnał uderzającą na policzki krew. Na nieszczęście, popłynęła teraz do innych części jego ciała. Harry zaprzestał poszukiwań, czując lekkie przerażenie.
Usiadł i przyglądał się mężczyźnie przez dłuższą chwilę, starając wytłumaczyć sobie jakoś dziwne motylki w swoim brzuchu. Wcale nie twardniał przez patrzenie na Snape. Sama myśl była.. była..
- Niepokojąca - wyszeptał Harry. Komu mógłby się podobać taki pacan z tłustymi włosami? Z pewnością nie Harry'emu.
Z drugiej strony komuś musiał się podobać. Choć raz.
Harry uśmiechnął się szelmowsko. - Och, profesorze jest pan taki... podniecający.- Zachichotał Harry. - Gdzie pan ukrywa swoją różdżkę profesorze? - powiedział niskim, uwodzicielskim głosem. Parsknął śmiechem, a później westchnął ciężko, odgarniając pukiel czarnych włosów, leżących na czole mężczyzny.
- Na pewno nie jesteś przystojny, prawda? - Harry powiódł wzrokiem po twarzy Snape'a, dużym, rzymskim nosie, cienkich wargach. Jego palce gładziły rysę między brwiami profesora, grzbiet nosa i zmarszczki wokół ust, zdradzające obecność jego zwyczajowego drwiącego uśmieszku.
Rysy miał interesujące. Musiał to przyznać. Prawdę powiedziawszy, nie można było stwierdzić, że mężczyzna był brzydki. Harry zaczął szukać odpowiedniego słowa. On był... estetycznie wyzywający. Przypominał Harry'emu o portretach kobiet i mężczyzn, którzy w czasie, kiedy malowidła zostały stworzone, byli uważani za pięknych i tylko zmiana gustów zadała kłam temu stwierdzeniu. Harry stwierdził, że może w innych czasach Snape mógłby zostać uznanym za przystojnego. Tak, jak Mona Lisa.
Poza tym, dolną wargę można by uznać za zmysłową, gdyby nie była tak nieprzyjemnie naprężona w demonicznym uśmieszku. Była taka... nęcąca?
Harry zeskoczył z łóżka. Z dala od myśli. Zaczął dreptać po pokoju, niemalże prosząc bogów, żeby grupa Ślizgońskich padlinożerców wpadła do pomieszczenia i uratowała go od własnych myśli. Rzucił szybkie spojrzenie na śpiącego mężczyznę.
- Nie podobasz mi się. Nawet cię nie lubię. Jesteś wredny i paskudny. - Nie, nie to chciał powiedzieć - Dobra. Uratowałeś mi życie Mam względem ciebie dług wdzięczności, tak, jak kiedyś ty miałeś względem mojego ojca. Mógłbym ci powiedzieć, że jestem ci wdzięczny, ale zapewne byś w to nie uwierzył. Nigdy mi nie wierzysz! Ale jestem wdzięczny. Nawet, jeśli jesteś dupkiem, to w głębi twojego zimnego serca jest coś ludzkiego! Coś opiekuńczego. Nie żebyś kiedykolwiek się do tego przyznał.
Harry podszedł do łóżka raz jeszcze i przyglądał się mężczyźnie. - Czemu taki jesteś? Zawsze byłeś taki zgorzkniały? Czy kiedykolwiek byłeś zakochany? - wydał z siebie długie westchnięcie, opadł materac i ułożył się obok Snape'a. Wpatrywał się w sufit i zastanawiał, czy to może być przyczyną, że mistrz eliksirów był takim sukinsynem przez cały czas - bo nigdy nie kochał. Czy on też, Harry, skończy tak samo? Zadrżał na samą myśl.
- Jestem gejem, wiesz? Nikomu nie mówiłem. Ale byś miał pole do popisu, gdybyś wiedział. Pastwiłbyś się nade mną. "Panie Potter nalegałbym, aby nie robił pan maślanych oczu do pana Malfoy'a w czasie moich zajęć. Proszę zostawiać swoją pokręconą orientację w dormitorium." - Harry bezlitośnie parsknął śmiechem. Zerknął na mężczyznę, zanim skrzywił usta w zamyśleniu i przewrócił się na bok.
- Nie wyciągnąłeś różdżki, kiedy byliśmy w twoim gabinecie, prawda? Nie sądzę. Ron nie wpadłby na to, żeby ją od ciebie zabrać. Czyżbyś miał ukrytą kieszeń? - Harry wydął usta. Wyciągnął dłoń i podążył nią wzdłuż boku Snape'a... w celu znalezienia różdżki, powtarzał sobie. Czuł pod palcami delikatne mięśnie, żebra wystające spod materiału szaty. Ale nie było różdżki. Harry powiódł ręką po klatce piersiowej mężczyzny, z jednej strony na drugą, a później w dół, aż do bioder. Mięśnie, kości, zero różdżki. Chłopak niemalże nie mógł złapać tchu, kiedy usiadł i wyciągnął swoją własna różdżkę.
- Myślę, że będzie lepiej jeśli... Nie możesz tak.... Leżeć. Nudzi mi się. Więc, jeśli przyrzekniesz, że mnie nie zabijesz, to cię obudzę. W porządku? - wycelował różdżką w Snape'a.
Biorąc głęboki oddech i próbując pozbyć się wstydliwej erekcji, Harry wyszeptał:[i] Enervate.[/i]
Czarne oczy otworzyły się nagle, po czym zaczęły wirować wściekle, próbując przyzwyczaić się do światła. Zatrzymały się na Harrym i zwęziły. Chłopak spiął się, ale nadal trzymał różdżkę w pogotowiu, przybierając najbardziej przepraszający wyraz twarzy, jaki znał. - Bardzo pana przepraszam. Ale.. musi pan tu zostać. Do jutra rana. - Snape zrobił lekkiego zeza, skupiając spojrzenie na różdżce Harry'ego, który roześmiałby się, gdyby nie bał się reakcji mistrza eliksirów.
Mężczyzna gapił się przez kilka chwil. Harry stwierdził, że wolałby, żeby na niego nawrzeszczał, obraził albo nawet rzucił jakiś urok. Gapienie nie było czymś, czego oczekiwał. Czuł się nieswojo.
- Proszę pana?
- Nie celuj we mnie tą różdżką, ty głupi szczylu! - Snape ściągnął usta w nadzwyczaj cienką linię i zamknął oczy. Harry obniżył różdżkę i stał w miejscu. Zaczął się zastanawiać, czy podjął dobrą decyzję budząc mężczyznę. Teraz nie czuł się znudzony, teraz czuł się po prostu niezręcznie. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić, że zagłębi się ze Snapem w miłą pogawędkę. Przynajmniej nie, kiedy jest przytomny. Harry znowu zaczął dreptać po pokoju.
- Jeżeli masz zamiar łazić tak całą noc, lepiej ogłusz mnie jeszcze raz. - Bąknął Snape.
Chłopak przestał, przepraszając pod nosem i oparł się o ścianę.
Profesor usiadł na łóżku, spuszczając nogi na podłogę. Rozejrzał się po pokoju z miną cierpiętnika, a później spojrzał na Harry'ego, który natychmiast spuścił wzrok.
- Nie podejrzewam, abyś był na tyle przewidujący, żeby przynieść tu jedzenie?
Harry zaczerwienił się, kręcąc przecząco głową. - Przepraszam.
- A, już na pewno oczekiwałbym zbyt wiele, mając nadzieję, że wziąłeś ze sobą jakąś książkę, żeby poczytać dla zabicia czasu?
Harry skrzywił się w wyrazie bezradności. - Przepraszam. Miałem ze sobą plecak, ale zostawiłem go u ciebie w gabinecie.
- Rozumiem - Snape z powrotem klapnął na materac, mamrocąc coś niezrozumiale. Harry'emu wydawało się, że usłyszał coś jak: zabijcie mnie teraz, ale ręki by nie dał sobie za to uciąć. - Po prostu ogłusz mnie ponownie.
- Słucham?
- Będę się lepiej bawił, jak mnie oszołomisz.
Chłopak wydął usta z oburzeniem. - Wiesz co, nie jestem już taki zły! Wiem, że uważasz mnie za idiotę, ale nim nie jestem! - wykrzyknął Harry.
- Pozwól, że ci coś wyjaśnię - powiedział Snape siadając. - Chcesz mi wmówić, że polubiłbym cię, gdybym cię poznał? Daruj sobie.
- Ja też nie jestem zachwycony perspektywą przebywania z tobą.
- W takim razie ja ogłuszę ciebie.
Harry roześmiał się nagle, ale szybko się opamiętał. - Nie możesz. Nie masz różdżki. - Powiedział to w sposób, jakby chciał wytknąć język na Snape'a. Mężczyzna zagłębił rękę w fałdach szaty i wyjął to, czego Harry szukał tak zapamiętale. Przez chwile chłopak gapił się na niego z otwartymi ustami. Chwila była wystarczająco długa, żeby Snape mógł zabrać Harry'emu różdżkę.
Ciągle się gapił.
- Ale... jak to? Sprawdziłem...przeszukałem...gdzie? - Snape uniósł brew, a Harry zaczerwienił się wściekle, zdając sobie sprawę, że właśnie się przyznał do obmacywania nauczyciela. Przeklął się w duszy za ten rumieniec, po czym zaczerwienił się nawet bardziej.
- Moje szaty są zaczarowane Potter. Nawet jeśli ktoś zbliży się wystarczająco blisko, żeby w nich myszkować, nie będzie w stanie odkryć zawartości - zadrwił Snape.
Harry zsunął się po ścianie i ukrył głowę w dłoniach. Był teraz bezbronny i, co za tym szło, przegrał wyzwanie oraz naraził na szwank honor swojego domu. Jego koledzy będą zmuszeni do paradowania w kolorach Slytherinu podczas Uczty Pożegnalnej. I, jak gdyby tego było mało, on sam będzie musiał wyznać Snape'owi swoje dozgonne oddanie. - Więc, już po wszystkim? Myślę, że możemy już wracać.
- Uwierz mi, że chciałbym - wymamrotał Snape - ale nie mogę na to pozwolić Potter. Udało ci się mnie porwać i teraz jestem zobligowany, żeby tu zostać i pozwolić moim uczniom na uratowanie mnie. - Słowa Snape'a ociekały goryczą.
- Dumbledore? - zgadywał Harry.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin