Andrzej Maria Leon Bursa, syn Feliksa Radogota i Marii de domo Kopycińskiej, urodzony 21 III 1932 w krakowie (dębniki), zmarł 15 XI 1957 tamże, poeta, prozaik, dziennikarz. studiował filologię polską na uj, pracował w redakcji dziennika polskiego jako reporter. Debiut 1947 w młodej rzeczpospolitej – wesele miało pobudzić i ostrzec. żonaty 26 II 1952 z Ludwiką Szemioth, 26 VII 1952 narodził się jego syn michał. od 1954 publikował wiersze w czasopismach, głównie w studenckiej zebrze. jego twórczość, mocno zaangażowana we współczesność i przeciwko niej zbuntowana, gwałtownie reagująca na niesprawiedliwość i zakłamanie, demaskatorska i bezkompromisowa, niekiedy prowokująca rozmyślną brutalnością i cynizmem, a zarazem poszukująca trwałych wartości humanistycznych, łączy naturalistyczną ostrość obserwacji z nadrealistyczną wizyjnością i ukrytym liryzmem.od 1967 przyznawana jest nagroda literacka im. a.bursy dla młodych poetów, ufundowana przez krakowską grupę literacką barbarus.(bezczelnie spisane z literatury polskiej, 1985 + źródła dodatkowe)
zebrał nonFelix pfelix@o2.pl
Aktor prowincjonalny
Zziębnięty Szekspir chlipie zupę
By ulgę przynieść głodnym trzewiom
Mądrością jest w jadle się skupić
By nie przyglądać się pogrzebom
Teatr i cmentarz gra bez przerwy
Według obwieszczeń rady miejskiej
O dobrze jest o nikłe resztki
Na dnie talerza łyżkę szczerbić
Więc Szekspir z namaszczeniem pokarm
Przyjmuje ile tylko zmieści
Maskę o ścianę szynku oparł
Która runęła jednocześnie
1956
Podpadł kiedyś cesarzowi, gdy ten miał zły humor. Cesarz kazał go ściąć. Ale nie miał czasu. Powiedział tylko: - Niech się pan zgłasza co godzina w mojej kancelarii i przypomina, że w najbliższym czasie mam panu uciąć głowę. Więc się zgłaszał. Najpierw to przeżywał. Rozmyślał nad znikomością bytu i skrępowaniem jednostki, zależnością od dzikich kaprysów tępego kacyka. Ale potem się wdrożył. Urzędnicy mieli z nim krzyż pański. Roboty huk, interesanci słabną w kolejce, a tu ten stale: - Dzień dobry. Cesarz kazał przypomnieć, że w najbliższym czasie ma mi uciąć głowę. Do widzenia. I tak co godzina. Punktualnie dwie przed dwunastą wypadał z kawiarni "Ministerialnej" (w innych nie bywał), aby pośpiesznie wygłosić swoja formułkę. Co sobota o jedenastej w nocy, lekko chwiejąc się na nogach po butelce wychylonej w barze "Raj Ambasadora" (w innych nie bywał), zjawiał się w kancelarii i oświadczał bełkotliwie: - Cesarz kazał przypomnieć...żeby...tego...tamm... że w najbliższym czasie ma mi głowę uciąć. O czwartej nad ranem zeskakiwał z pryczy, rozstawionej w przedpokoju kancelarii (gdzie indziej nie sypiał), i zaspanym głosem budził drzemiącego sekretarza dyżurnego: - Cesarz kazał mnie - itd. Po dwudziestu latach natknął się kiedyś w kancelarii na sędziwego już cesarza. - A czego ten chce? - spytał cesarz. - A on się tu zgłasza, że wasza Cesarska Mość ma mu głowę uciąć - rzekł sekretarz. - No to mu utnijcie - żachnął się cesarz.
No to mu ucięli.
Koniec bajki.
Bogusławowi Bałosowi
Cagliostro – bękart dziewki z Neapolu
Dziś z markizami w durnia gra przy winie
Szczęście się toczy jak dukat po stole
Peruki chylą się przed łotrem z gminu.
Kiedy niejeden drżał o swoją głowę
I przed Bastylią podwojono warty
On w szklanej kuli pokazał królowej
Zmyślną machinę do ścinania karków.
Zbladła królowa bo pod gilotyną
W szkle poznała rysy swojej twarzy
A mistrz nazajutrz nad dachami płynął
Pośród zachwytów szewców i mularzy.
Więc kiedy ścinać zaczęto naprawdę
I gniew kołysał jak chorągiew ludem
Wołano: Mistrzu dziś – w kościele dawnym
Mszę odpraw czarną papiestwu na zgubę!
Ale Cagliostro swój dorobek kramarski
Ściskając mocno ściągany księżycem
Przynaglał sługę by konie gnał wartko
Przez błotniastą flandryjską granicę.
1955
Giuseppe Casanova
któremu tak zazdrościsz
nie był wcale bardzo bogaty
ani bardzo silny
a jego epoka
znała wielu mężczyzn równie pięknych
jak on
lub piękniejszych od niego
ale był grzeczny
tkliwy
rycerski
i zawsze zdobywał
chociaż czasem mógłby bez tego
dopiąć celu
więc o ile chcesz
tak jak on
zdobywaj serca kobiet
i nie zrażaj się trudnościami
Zacznij od własnej żony.
Wróbelkom nie sypiesz bułeczkiWiewiórka nie przyjdzie do raczkiMój synek jest chory... Łóżeczkozdyszane oblepia gorączkaAch dałbym ci księżyców tysiącI pałac miodowy za górąOsiołka i parę tygrysiąJak gdybyś już bajki rozumiałLecz ty nie rozumiesz biedactwoI w główce maleńkiej coś marzyszA żona pobiegła do miastaAżeby sprowadzić lekarzaUcichły na schodach jej krokiGdy z synkiem zostaliśmy samiJak wielki nietoperz - niepokójSzybował powoli nad nami
Dno piekła
Na dnie piekłaludzie gotują kiszą kapustęi płodzą dzieci
mówią; piekielnie się zmęczyłemlub: piekielny dzień miałem wczorajMówią: muszę się wyrwać z tego piekłai obmyślają ucieczkę na inny odcinekpo nowe nieznane przykrościostatecznie nikt im nie każe robić tego wszystkiegoa są zbyt doświadczeniby wierzyć w możliwość przekroczenia kręgumogliby jak ci starcyhodowani dość często w mieszkaniach(przeciętnie na dwie klatki schodowe jeden starzec)karmieni grysikiemi podmywani gdy zajdzie potrzebatrwać nieruchomo w proroczym geściez dłońmi uniesionymi ku górze
ale po codokładne wydeptywanie dna piekłauparte dążeniez pełną świadomością jego bezcelowościach ileż to daje satysfakcji.
1957
Najpierw było tak jak przypuszczałem
bicie
lodowaty prysznic
cuchnące towarzystwo
natchnionych rękodzielników z prowincji
aż przyszedł dobry psychiatra
nie zadawał nam głupich pytań
nie znęcał się
na długich długich sznurach
pozwolił nam do woli fruwać nad ogrodem
długość sznurów przekraczała wysokość
najzawrotniejszych pułapów naszych wizji
o dobrze nam było
doktor jeszcze zachęcał
wyżej wyżej dzieci
ta metoda nazywa się
wiatroaeroterapia
wia-tro-aero-te-ra-pia
wia-tra-pia
ae-ra-pia
pia! pia! pia!
do redakcji przyszła depeszanastępującej treści"mordujemy wszystkich poetówod dnia pierwszego września"depeszowiec zbladł jak biuletynczy można zamieścićczy można zamieścićtę opóźnioną depeszęo tak niejasnej treściwięc dzwoni do naczelnegoale w słuchawce zahuczał jakiś demonjest zdezorientowanynic nie wie z tegowięc szuka w encyklopediachpod "antypoetyzacja" i w biuletynachi tomach leninalecz i u lenina nic nie mai tylko noc ołowiana ścianai w kw nikt nie siedzi o tej porzei z tą depeszą i z tymi poetamio rozpaczy najczarniejsza redaktora1956
Doktor C bogacz i cudotwórca
a wszystko o własnych siłach
(trudne dzieciństwo o własnych siłach
gimnazjum o własnych siłach
medycyna o własnych siłach
willa wygodniejsza niż niebo
i dwa samochody piękniejsze niż gwiazdy
też o własnych siłach)
kolekcjonuje kadłubków
takich frajerów bez rąk i nóg
ma ich 22
czyli dwie jedenastki
i powiada
hopla chłopcy dziś uczymy się grać w piłkę nożną
- nie mamy nóg - chrypią ci abnegaci
- e bzdura - marszczy się doktor
ja szedłem przez życie o własnych siłach
o własnych siłach cuda zdziałać można
i mruga na pielęgniarza wysłużonego ex-sierżanta
pół roku trwały treningi w sanatorium za kolczastym drutem
ja nie wiem czy wyrosły im nogi
nie wiem jak to się stało
ale widziałem ich wiosenny mecz
grali chłopaczkowie w football że ha.
Dyskurs z poetą
Jak oddać zapach w poezji...
na pewno nie przez proste nazwanie
ale cały wiersz musi pachnieć
i rym
i rytm
muszą mieć temperatury miodowej polany
a każdy przeskok rytmiczny
coś z powiewu róży
przerzuconej nad ogniem
rozmawialiśmy w jak najlepszej symbiozie
aż do chwili gdy powiedziałem:
"wynieś proszę to wiadro
po potwornie tu śmierdzi szczyną"
możliwe że to było nietaktowne
ale już nie mogłem wytrzymać.
Dyskusja z mądrym
Ledwo przemówił, zaczęły ze mnie wychodzić demony. Udając, że z uwagą słucham jego wywodów (arcysłusznych zapewne), obserwowałem moje demony, których iolość wzrastała w miarę jego słów, jego obłędu i wyczerpania. Wreszcie liczba demonów osiągnęła 40 000. Zastąpiły cały tlen w pokoju. Wtedy miał dość. Zbladł i wyjąkał:
- Może pan otworzy okno.
Nie drgnąłem. Zbliżył się chwiejnym krokiem do okna i zastawszy je szeroko otwarte, zwrócił na mnie pytające spojrzenie.
Z przekonaniem skinąłem głową.
Ach, jak zaświtało w całym pokoju... ach, jak śmiały się moje demony...
Kiedy on trrach... z czwartego piętra w dół...
Kiedy on trrrrach... na dół.
minąłem salę błękitną gdzie pili winoi szmaragdową gdzie poker szedłminąłem salę żółtą gdzie palili opiumi herbaciarnię gdzie żuli peyotlwstąpiłem też do kabiny purpurowejzaciemnionej jak trumnao przeznaczeniu odrażającym i rozkosznymdopiero po północyuznawszy że jestem wystarczająco nasycony koloramiodważyłem się wyjść na ulicęcóż kiedy i taklilijna biel mojej duszyczkizwróciła uwagę policjanta.1957
Epilog
Nad winnicą Szmpanii
Srebrna głowa księżyca
Niosą republikanie
Głowę księżyca na tyce
A jak zmęczył się jeden
To drugiemu oddawał
I tak szli nocy siedem
Bo mieli drogi kawał
miałem błyszczący fiński nóżz napisem "made in finland"gdy zmierzch podmiejskich sięgał wzgórzwe flechtach krew tętniłabawoła mogłem zabić nimciąć na ogniska trzaskia gdy się wlókł już gęsty dymrzeźbić psi łeb na lasceaż raz gdy noc zapadła juższmer obcy w krwi zatętniłwięc chciałem sięgnąć po swój nóżgdy stanął przy mnie księżycpiętnastoletnich głupich ustuściski wśród bzów mokrychi zgasł jak świeczka fiński nóżw szufladzie rdzą się okryłmiałem błyszczący fiński nóżbawoła bym nim zabiłgdy zmierzch podmiejskich sięga wzgórzdobywam go z szufladyw kącikach flechtów wieczór jużlśni jak porzeczka krwawaukradkiem z rdzy wycieram nóżi między bajki wkładam
Funkcja Poezji
Poezja nie może być oderwana od życiaPoezja ma służyć życiuGospodyni domowa powinna:wytrzeć kurzewynieść śmieciwymieść spod łóżkawytrzepać dywannakarmić dzieckopójść po zakupypodlać kwiatkinapalić w ...
janga123