Zoszczenko Michaił - Rozkosze kultury.doc

(34 KB) Pobierz

Numer katalogowy - 00086
Autor - Michail Zoszczenko
Tytuł - Rozkosze kultury
Tłum. - Halina Pilichowska
Opracowanie - Jaroslaw Basaj



Zawsze byłem zwolennikiem poglądów władz centralnych. Nie protestowałem nawet wtedy, gdy w okresie wojennego komunizmu wprowadzono NEP - niechaj będzie NEP. Lepiej wiecie, czego nam trza.
A jednak przy wprowadzaniu NEP-u okropnie mi serce tłukło. Jak gdybym przeczuwał niektóre jaskrawe zmiany.
Przyznać trzeba, że podczas wojennego komunizmu było więcej swobody pod względem kultury i cywilizacji. W teatrze, na ten przykład, można się było całkiem swobodnie nie rozbierać. Siedzi sobie człek w tym, w czym przyszedł. To był postęp.
A kwestia kultury - to sobacza kwestia. Choćby na ten przykład - rozbieranie się w teatrze. Nie ma o czym gadać, bez paltotów publika, rozumie się, korzystniej wygląda - i ładniej niby, i szykowniej. Lecz to, co dobre w krajach burżuazyjnych, bokiem nam czasem wyłazi.
Towarzysz Łoktiew i dama serca jego, Niusza Koszelkowa, spotkali mnie w tych dniach na ulicy. Spacerowałem, a może - już nie pamiętam - szedłem zwilżyć sobie krzynę gardło.
Spotykają mnie i zaczynają namawiać.
- Gardło, Wasiliju Mitrofanowiczu, nie zając - nie ucieknie wam. Macie je zawsze przy sobie, zdążycie je jeszcze przepłukać. Lepiej chodźmy do teatru. Dają dziś "Przy kominku".
Namówili mnie, jednym słowem, na ten teatr, niby że to wypada spędzić kulturalnie wieczór.
Przyszliśmy, rozumie się, do teatru. Kupiliśmy, rozumie się, bilety po rubel trzydzieści. Wchodzimy po schodach. Naraz każą nam wracać. Rozbierać się każą.
- Paltoty - powiadają - zdymajcie.
Łoktiew, rozumie się, z damą momentalnie zrzucili paltoty. A ja, rozumie się stoję zadumany. Akurat w ten wieczór narzuciłem palto na nocną koszulę. Marynarki nie miałem. I czuję, kochani, że nieporęcznie mi jakoś zdejmować. Po prostu, myślę, zrobi się zaraz skandal. Grunt, że koszula, uważacie, nie była brudna. Była jeszcze niezupełnie brudna. Lecz, rozumie się, ordynarna nocna koszula. Guzik, rozumie się, od płaszcza przyszyty na kołnierzyku, wielgachny guzik. Wstyd, myślę, z takim wielgachnym guzikiem włazić do foyer.
Powiadam więc:
- Towarzysze, nie wiem wprost, co począć. Jestem dziś marnie ubrany. Nieporęcznie mi jakoś zdejmować palto. Bądź co bądź, są tam szelki i koszula dość ordynarna.
Towarzysz Łoktiew powiada:
- Pokaż je.
Odpinam palto. Pokazuję.
- Tak - powiada - nie ma co, piękny widok...
Dama też, rozumie się, popatrzyła i powiada:
- Pójdę lepiej do domu. Nie mogę ścierpieć, żeby kawalery obok mnie w samych tylko kalesonach paradowały. Tego jeszcze brakuje, żeby kalesony na spodnie wkładali. Nie bardzo wam przystoi w takim stanie chodzić do teatru.
Powiadam:
- Nie wiedziałem, że po teatrach będę chodził. - A to głupia baba. A może marynarkę rzadko tylko wkładam? Oszczędzam może, co?
Zaczęliśmy się zastanawiać, co począć. Łoktiew, drań powiada:
- Już wiem. Zaraz ci, Wasiliju Mitrofanowiczu, dam swoją kamizelkę. Wdziejesz moją kamizelkę i będziesz w niej paradował, jak gdyby ci w marynarce było zbyt gorąco.
Odpiął marynarczynę, zaczął macać i szperać we wnętrzu.
- Rany boskie - powiada - sam dziś jestem bez kamizelki. Dam ci za to krawat, bądź co bądź, przyzwoiciej będzie. Owiąż szyję i chodź tak, jak gdyby ci było gorąco.
Dama powiada:
- Dalibóg, pójdę lepiej do domu. W domu jestem jakoś spokojniejsza. Bo to jeden kawaler prawie w kalesonach, a drugi zamiast marynarki ma - krawat. Niechby Wasilij Mitrofanycz poprosił, by mu pozwolono wejść w palcie.
Prosimy, błagamy, pokazujemy rozmaite związkowe książeczki - nie puszczają.
- To nie dziewiętnasty rok - powiadają - by siedzieć sobie w paltotach.
- No - mówię - nic nie poradzimy. Widzi mi się, kochani, że trza będzie wlec się do domu.
Gdy jednak pomyślałem, że zapłacono rubel trzydzieści, nie mogę się ruszyć - nogi mi odmawiają posłuszeństwa.
Łoktiew, drań, powiada:
- Wykombinowałem - mówi. - Odepnij no szelki, będzie je dama nieść zamiast torebki. A sam idź śmiało, tak jak jesteś. Udawaj, że to letnia koszula - "apasz" - i że ci w niej, jednym słowem, okropnie gorąco.
Na to dama:
- Róbcie sobie, co chcecie - szelek nie będę niosła. Nie po to - powiada - idę do teatru, żeby trzymać w rękach męskie przedmioty. Niech sobie Wasilij Mitrofanycz sam niesie lub wsadzi w kieszeń.
Zrzucam palto. Stoję w koszuli jak jaki psubrat.
A zimnisko całkiem psie. Dygoczę i zęby mi po prostu szczękają. Publiczność wytrzeszcza gały.
Dama powiada:
- Prędzej, łajdaku, odpinaj szelki... ludziska się przecież kręcą. Jak Bozię kocham, najlepiej pójdę sobie do domu.
Trudno mi przecież tak zaraz odpiąć. Zimno mi. Mozę palce nie słuchają się i nie odpinają od razu. Próbuję przecie.
Doprowadzamy się jako tako do ładu i siadamy na swych miejscach.
Pierwszy akt mija szczęśliwie. Zimnisko tylko dokucza. Przez cały akt gimnastykuję się.
Podczas antraktu sąsiedzi z tyłu robią nagle skandal. Wołają administrację. Wskazują na mnie.
- Damy - powiadają - nie życzą sobie patrzeć na nocne koszule. To je żenuje. A przy tym ten psubrat wierci się przez cały czas na krześle.
Powiadam:
- Wiercę się, bo mi zimno. Spróbujcie wy tak posiedzieć w koszuli. Sam nie jestem zadowolony. Co robić?
Wloką mnie, rozumie się, do kancelarii. Spisują wszystko dokumentnie.
Potem puszczają.
- Teraz - powiadają - trza będzie trzy rubelki odżałować na karę.
A to chryja! Ani się człek spodziewa, skąd go czeka przykrość.


K O N I E C

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin