Anne McCaffrey - Jezdzcy Smokow 01 - Jezdzcy Smokow.doc

(1183 KB) Pobierz
Anne McCaffrey

 

Anne McCaffrey

 

Jeźdźcy Smoków

 

tom pierwszy

 

Jezdzcy Smokow

 

 

Przekład: Teodor Panasiński

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1.

 

Bijcie w bębny, dmijcie w trąby

Harfiarz w struny, jeździec w chmury.

Niechaj płomień siecze trawy

Aż przeminie czas ten krwawy.

 

   Gdy Lessa przebudziła się, poczuła przenikliwe zimno. Nie był to jednak wyłącznie chłód wiecznie wilgotnych ścian. Dziewczyna czuła całym ciałem grożące niebezpieczeństwo. Podobne uczucie przeżyła dziesięć Obrotów temu. Wówczas, skowycząc z przerażenia, skryła się w śmierdzącym legowisku wher-strażnika. Teraz leżała na słomie w pomieszczeniu służącym za sypialnię. Dzieliła ją wraz z innymi kuchennymi popychadłami. Wszędzie pachniało świeżym serem. W złowieszczym przeczuciu tkwiło ponaglenie, jakże niepodobne do czegokolwiek, co znała. Docierały do niej odgłosy wher-stróża człapiącego na swych ogromnych łapach. Charczał głośno, gdyż łańcuch, którym był przywiązany wrzynał mu się w szyję. Niespokojnie krążył, nieświadom jeszcze żadnego niezwykłego zagrożenia czyhającego w ciemności kończącej się nocy.

   Lessa skuliła się w kłębek. Próbowała odgadnąć, czym jest owo nieuchwytne zagrożenie, które tak bardzo ją niepokoiło, choć nie zostało odebrane przez wyczulonego na niebezpieczeństwa wher-stróża.

   Zagrożenie nie tkwiło jednak w obrębie schronienia Ruatha. Nie nadciągało także od strony wybrukowanego podgrodzia, gdzie nieustępliwa trawa wciąż odnajdywała dość sił, by przebić się przez starożytną zaprawę łączącą kamienie. Zielony dowód słabości niegdyś monolitycznego kamiennego grodu. Niebezpieczeństwo nie nadciągało także z mało uczęszczanej drogi w dolinie. Nie przyczaiło się również wśród kamiennych gospodarstw rzemieślników osiadłych u stóp schronienia. Zagrożenia nie niósł też wiatr dmący od zimnych wybrzeży Tilleku. A jednak, niebezpieczeństwo ostro przenikało jej umysł, pobudzało każdy nerw jej smukłego ciała. Wybiegła myślami na zewnątrz, ku przełęczy. To, co stanowiło niebezpieczeństwo nie znajdowało się w obrębie posiadłości... jeszcze nie. Nie miało znajomego posmaku. Nie był to więc Fax.

   Lord Fax nie pokazał się w posiadłości już od trzech pełnych Obrotów. Dzierżawcy, zniechęceni rzemieślnicy, siedziba chyląca się ku upadkowi, a nawet pokryte zielenią kamienie wyprowadzały Faxa z równowagi. Samozwańczy Pan Dalekich Rubieży był gotów zapomnieć o racjach, które nim kierowały, gdy ujarzmiał tę niegdyś dumną i przynoszącą dochody krainę. Podenerwowana Lessa szukała po omacku sandałów. Odruchowo strząsnęła słomę z poplątanych włosów, które następnie zawiązała w niezbyt staranny węzeł.

   Ostrożnie przemykała pomiędzy śpiącymi kuchtami leżącymi bezładnie w zbitych grupkach, by wzajemnie się ogrzać. Przebiegła po wytartych stopniach do kuchni. Na długim stole, zwróceni potężnymi plecami do żaru wielkiego paleniska, leżeli kucharz i jego pomocnik. Przemknęła przez przepastną kuchnię ku drzwiom prowadzącym przez stajnię na dziedziniec. Otworzyła je jedynie na tyle, by się przecisnąć. Przez cienkie podeszwy sandałów czuła chłód kamieni, którymi wyłożono dziedziniec. Zadrżała, gdy lodowaty powiew przedświtu przeniknął przez jej połatane odzienie.

   Na widok dziewczyny, wher-stróż zaskomlał, by spuściła go z łańcucha. Lessa spojrzała niemal z czułością na jego szkaradny pysk. Dusił się na końcu swego łańcucha, gdy podążyła dalej, ku wyżłobionym stopniom wiodącym do kamiennej antresoli. Znajdowała się tuż ponad masywną bramą schronienia. Wdrapała się na wieżę i popatrzyła na wschód, ku kamiennemu masywowi przełęczy. Jej czarna bryła rysowała się na tle rozjaśnionego brzaskiem nieba. Spojrzała bardziej w lewo. Instynktownie czuła, że również z tego kierunku nadciągało niebezpieczeństwo. Zadarła głowę do góry. Wzrok jej przyciągnęła purpurowa gwiazda, która od niedawna górowała na porannym nieboskłonie. Gdy patrzyła na nią, gwiazda błysnęła szkarłatem po raz ostatni. Potem jej blask rozpłynął się w promieniach wschodzącego nad Pernem słońca. Przez umysł Lessy przemknęły chaotyczne fragmenty baśni i ballad o pojawiającej o brzasku Czerwonej Gwieździe. Przemknęły zbyt szybko, by miały jakiekolwiek znaczenie. Choć zagrożenie mogło również nadciągnąć z innego kierunku, to instynkt podpowiadał jej, że nadchodzi właśnie od wschodu. Lessa westchnęła. Nie dosyć, że brzask nie rozproszył żadnej z wątpliwości, ale w dodatku je kompletnie poplątał. Musi poczekać. Najważniejsze, że przyjęła ostrzeżenie. Lessa była przyzwyczajona do czekania. Przenikliwość, wytrwałość i podstęp były jej wypróbowaną bronią.

   Pierwsze promienie słońca rozświetliły podupadłą krainę. W leżącej poniżej dolinie rozciągały się zapuszczone pola. Światło poranka padało też na zarośnięte sady, gdzie nieliczne stadka mlekodajnych stworów ryły, poszukując pożywienia. Lessa zastanowiła się. Trawa miała tu dziwny zwyczaj rosnąć tam, gdzie nie powinna, podczas gdy ginęła w miejscach, gdzie wszyscy oczekiwali, że bujnie będzie rozkwitać. Z trudem potrafiła przypomnieć sobie dawną, kwitnącą życiem i radością dolinę. Tak było, nim przybył tu Fax. Dziewczyna uśmiechnęła się gorzko.

   Najeźdźca nie uzyskał żadnych korzyści podbijając Ruatha i nie będzie ich miał póki Lessa żyje. Fax nawet nie podejrzewał, dlaczego poniósł klęskę. A może wiedział, kto kryje się za ciągłym pasmem jego niepowodzeń? Jej umysł odbierał bowiem przeczucie zagrożenia.

   Na zachodzie leżały rodowe dobra Faxa, jego jedyna prawowita posiadłość. Na północnym-wschodzie rozciągały się małe, lecz strome kamieniste góry. Wśród nich leżał Weyr, który ochraniał Pern.

   Lessa wyprostowała się, wciągnęła głęboko w płuca świeże, poranne powietrze. Na dziedzińcu przed stajnią zapiał kur. Lessa znów stała się czujna, rozejrzała się po dziedzińcu holdu. Nie chciała, żeby ją ktoś zauważył. Przebywanie na wieży obserwacyjnej, było co najmniej podejrzane. Rozpuściła włosy tak, aby zasłoniły jej twarz. Skuliła się i z głuchym łoskotem sandałów zbiegła schodami w dół. Wher żałośnie wył, mrużąc swe ogromne ślepia przed coraz ostrzejszym światłem poranka. Nie zważając na odór jego oddechu, przytuliła do siebie pokryty łuskami łeb. Mruczał z radości. Tylko on jeden wiedział, kim Lessa była naprawdę. Dla niej był jedynym stworzeniem na Pernie, któremu bezgranicznie ufała od chwili, gdy na oślep szukała schronienia w jego cuchnącej norze. Uciekała wtedy przed spragnionymi krwi mieczami najeźdźców, którzy bez litości mordowali mieszkańców schronienia.

   Wolno wyprostowała się. Nakazała mu, by w obecności innych nie okazywał jej przesadnej czułości. Z pewnym ociąganiem obiecywał jej posłuszeństwo.

   Pierwsze promienie słońca przebijały zza zewnętrznych murów holdu. Wher rycząc pomknął w ciemną otchłań swej nory, a Lessa przemknęła cicho przez kuchnię i powróciła do serowni.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

2.

 

Z Weyr i z Bowl

Spiżowe i brunatne, błękitne i zielone

Wznoszące się ku górze smoki

Hen wysoko, w locie, widziane i niewidziane

 

F'lar na ogromnym spiżowym smoku, jako pierwszy pojawił się nad posiadłością Faxa, samozwańczego Pana Dalekich Rubieży. Za nim, w odpowiednim szyku, pojawili się pozostali jeźdźcy skrzydła.

   Gdy Mnementh szybował w kierunku holdu - F'lar z narastającym gniewem szacował stopień zniszczenia krainy. Jamy na smoczy kamień były puste, a wychodzące z nich promieniście kamienne rynny pokryte były omszałymi porostami.

   Czy choć jeden władca przestrzega odwiecznych praw, nakazujących utrzymywać fortyfikacje w stanie gotowości? F'lar z gniewu zacisnął usta. Niech tylko Poszukiwania zakończą się sukcesem, a wówczas będzie musiała się odbyć w Weyr uroczysta i zarazem karząca rada. I na złotą skorupę jaja królowej, on, F'lar będzie jej przewodniczył. Oczyści wyżyny Pernu z niebezpiecznych pędów, usunie zielone źdźbła z kamiennych budowli. Ziemia nie będzie leżała odłogiem, a do pustego skarbca zaczną spływać dziesięciny, bezwzględnie egzekwowane przez poborcę. Musi przywrócić dawną świetność smoczemu Weyr.

   Mnementh głośnym rykiem wyraził swą aprobatę. Machając skrzydłami łagodnie wylądował na dziedzińcu wyłożonym kamiennymi płytami zarośniętymi trawą. F'lar usłyszał dźwięk ostrzegawczego sygnału z wieży schronienia. Na znak F'lara Mnementh pochylił się, by jeździec mógł zsiąść.

   Czując powiew powietrza, który uderzył go w plecy, domyślił się, że wylądowali pozostali jeźdźcy. Był pewien, że F'nor zrządzeniem losu jego przyrodni brat - jak zawsze wylądował po jego lewej stronie, dokładnie o długość smoka za nim. Kątem oka zauważył, jak F'nor obcasem buta miażdży kępki trawy.

   Zza rozwartych wrót dobiegł stłumiony szept, którym wydawano polecenia. Niemal w tej samej chwili pojawiła się grupa ludzi, której przewodził silnie zbudowany mężczyzna w średnim wieku.

   Mnementh pochylił swój łeb. Fasetowe oczy smoka znajdowały się na wysokości głowy F'lara i spoglądały z niepokojem na zbliżających się mężczyzn. Smoki nie mogły pojąć, dlaczego budzą wśród pospólstwa takie przerażenie. Tylko raz w swoim życiu smok mógł zaatakować człowieka, a i to wynikało raczej z ludzkiej niewiedzy. Flor nie był w stanie wyjaśnić smokowi powodów, dla których powinien wzbudzać grozę wśród dzierżawców, panów, jaki wśród rzemieślników. Czuł jednak, że zdziwienie i obawa, malujące się na twarzach zbliżających się ludzi, sprawiają mu przyjemność.

   - Pozdrowienia od Faxa, Pana Dalekich Rubieży, dla spiżowego jeźdźca. Jest on do waszej dyspozycji. - Mężczyźni zasalutowali z szacunkiem.

   Użycie w pozdrowieniu bezosobowej formuły mogło świadczyć zarazem o skrupulatności pozdrawiającego, jak i o zamaskowanej zniewadze. Dla F'lara było to potwierdzenie jego wcześniejszego mniemania o Faxie, więc zignorował skrytą obelgę. Zauważył także, że informacje o chciwości Faxa nie były przesadzone. Bystre oczy mężczyzn błądziły chciwie po każdym szczególe ubioru F'lara, a gdy spoczęły na misternie grawerowanej rękojeści miecza, towarzyszyło temu lekkie zmarszczenie brwi.

   F'lar z kolei zauważył kilka drogocennych pierścieni błyszczących na palcach lewej ręki Faxa, podczas gdy prawe przedramię suwerena było lekko uniesione ku górze w nawyku charakterystycznym dla zawodowego szermierza. Tunika wykonana z bogatego materiału była poplamiona i niezbyt świeża. Mężczyzna nosił skórzane wysokie buty. Stał w rozkroku, lekko kołysząc się na stopach.

  Takiego człowieka nie wolno lekceważyć - pomyślał F'lar - należy być czujnym wobec zdobywcy pięciu posiadłości. A swoją drogą, tak wielka zachłanność była czymś zdumiewającym. Co więcej, wżenił się w szóstą ...i legalnie, choć w dziwnych okolicznościach, odziedziczył siódmą. Miał opinię hulaki i rozpustnika. Wśród tych siedmiu posiadłości F'lar chciał dokonać Poszukiwań. R'gul poleci na południe, by przeprowadzić je także wśród tamtejszych leniwych, choć ślicznych kobiet. Obecnie Weyr potrzebuje przede wszystkim silnej kobiety. Jora była zupełnie bezużyteczna dla Nemorth. F'lar chciał znaleźć zdecydowaną i inteligentną kobietę, która zostanie nową władczynią Weyr.

   - Udajemy się na Poszukiwania - F'lar cicho cedził słowa - i zwracamy się z prośbą o gościnę w twojej posiadłości, lordzie Fax.

   Na wieść o Poszukiwaniach oczy Faxa zrobiły się większe, porzucił nagle bezosobowe zwroty, jakimi wcześniej zwracał się do F'lara.

   - Doszły mnie słuchy, że Jora nie żyje - rzekł Fax. - A zatem Nemorth składa królewskie jajo, hmm? - Ciągnął dalej, podczas gdy jego oczy szybko przebiegały po szyku skrzydła, odnotowując karność jeźdźców i groźny wygląd smoków.

   F'lar nie zamierzał w żaden sposób przydawać Faxowi powagi zlekceważył, więc jego pytanie.

   - A więc panie... - głos Faxa zawisł w powietrzu, podczas gdy głowa lekceważąco skłoniła się w kierunku jeźdźca na smoku.

   Przez moment, który nie trwał dłużej niż uderzenie serca, F'lar starał się rozstrzygnąć, czy czasem człowiek ten rozmyślnie nie prowokuje go rzucanymi subtelnie zniewagami. Przecież każdy na Pernie zna imiona spiżowych jeźdźców tak samo dobrze, jak imię królowej smoków i władczyni Weyr. Mimo tych gorączkowych myśli twarz F'lara pozostawała kamienna.

   Leniwym krokiem, niepozbawionym arogancji, z szeregu wyszedł F'nor. Podszedł wolno do Mnementha. Niedbale położył rękę na pysku smoka i odezwał się do Faxa.

   - Spiżowy jeździec, lord F'lar, żąda kwatery dla siebie. Ja, F'nor, brunatny jeździec, pragnę być ulokowany wraz z pozostałymi. Skrzydło składa się z dwunastu jeźdźców.

   F'lar słuchał z zadowoleniem, gdyż F'nor podkreślił siłę skrzydła. Dla postronnego świadka jego słowa mogły świadczyć jedynie o ignorancji Faxa w tych sprawach.

   - Lordzie F'lar - wycedził Fax przez zęby, jednocześnie zmuszając się do śmiechu - Dalekie Rubieże są zaszczycone objęciem ich Poszukiwaniami.

   - Nie zapomnimy tego Dalekim Rubieżom - z uśmiechem odpowiedział F'lar - szczególnie, gdy jedna z mieszkanek tych ziem zasili Weyr.

   - Ku jego wiecznej chwale - równie uprzejmie odpowiedział Fax - w dawnych czasach wiele szlachetnych władczyń Weyr pochodziło z moich dóbr.

   - Z pańskich dóbr? - Uprzejmie uśmiechnął się F'lar, podkreślając w pytaniu liczbę mnogą. - Aha, rozumiem, jest pan obecnie władcą Ruatha, czyż nie? Tak, z tej posiadłości wyszło wiele kobiet, które stały się mieszkankami Weyr.

   Nerwowy grymas przemknął po twarzy Faxa, szybko jednak został wyparty wymuszonym uśmiechem. Odsunął się na bok i uprzejmym gestem zaprosił F'lara, by wszedł do rezydencji.

   Dowódca żołnierzy Faxa wydał rozkaz. Żołnierze uformowali błyskawicznie dwuszereg, aż ich podkute żelazem buciory skrzesały iskry na bruku.

   Na niewypowiedziany rozkaz smoki uniosły się nad ziemią, wywołując wiry powietrza i kłęby kurzu. F'lar nonszalancko kroczył wzdłuż witających go szeregów wojska. Zgromadzeni ludzie z przerażeniem patrzyli ku górze, gdzie szybowały bestie. Z wysokiej wieży rozległ się przerażający wrzask, gdy Mnementh znalazł się naprzeciw obserwatora, który się tam ulokował. Skrzydła smoka wtłaczały nasycone fosforem powietrze na wewnętrzny dziedziniec. Olbrzym manewrował swym cielskiem, by wylądować w niewygodnym miejscu.

   Na pozór nieczuły na konsternację i przerażenie, jakie wywołały smoki, w rzeczywistości był rozbawiony i zadowolony z efektu, jaki wywierały. Dzierżawcy potrzebowali takiej nauczki. Winni pamiętać, że mają do czynienia nie tylko z jeźdźcami, zwykłymi śmiertelnikami, których można zamordować, ale przede wszystkim ze smokami. Dawny szacunek, jakim darzono ludzi związanych ze smoczym gatunkiem, musi odrodzić się na nowo.

   - Dwór właśnie wstał od stołu, lordzie F'lar, zatem...

   - Proszę przekazać wyrazy szacunku dla pańskiej małżonki - odparł F'lar. Z nieukrywaną satysfakcją zauważył, jak to ceremonialne życzenie wywołało nowy grymas na twarzy Faxa.

   F'lar bawił się przez cały czas znakomicie. Nie było go jeszcze na świecie, gdy odbyło się ostatnie Poszukiwnie. Nie było udane, gdyż doprowadziło do wyboru niezdarnej Jory. Zapoznał się jednak z relacjami z jeszcze wcześniejszych Poszukiwań spisanymi na starych zwojach. Zawierały one subtelne sposoby umożliwiające pokrzyżowanie planów tym dzierżawcom, którzy ukrywali swe kobiety, gdy pojawiali się jeźdźcy smoków.

   - Czy nie chcielibyście obejrzeć swych kwater? - rzekł Fax.

   F'lar, strzepując nieistniejący pyłek ze swego rękawa, odmówił ruchem głowy.

   - Najpierw obowiązek - rzekł i wzruszył ramionami.

   - Oczywiście - prawie, że warknął Fax i żwawo ruszył przed siebie, gniewnie trzaskając podkutymi butami.

   F'lar i F'nor wolno podążyli ku wejściu. Potężne podwójne wrota z metalowymi ćwiekami i kasetonami prowadziły do wielkiej izby wykutej w skale. Służba nerwowo krzątała się, co rusz upuszczając i tłukąc jakieś naczynie. Gdy jeźdźcy wchodzili do środka, Fax już był w najdalszym krańcu izby i stał niecierpliwie przy otwartych, wykonanych z kamiennych płytek drzwiach, które były jedynym wejściem do pozostałych pomieszczeń. Jak wszystkie posiadłości, tak i ta, wykuta była głęboko w skale. W okresie zagrożeń było to doskonałe schronienie dla mieszkańców.

   - Nieźle jadają - mruknął F'nor na widok resztek pożywienia pozostawionego na stole.

   - Na pewno lepiej niż mieszkańcy Weyr - sucho odpowiedział F'lar zasłaniając dłonią usta, by nie usłyszeli ich przechodzący służący, którzy uginali się pod ciężarem tacy, z na wpół zjedzoną olbrzymią sztuką mięsa.

   - Wygląda na młode i delikatne mięso - mówił dalej F'nor - podczas gdy nam podrzucają żylaste.

   - Masz rację.

   - Tak, piękna izba - głośno rzekł F'nor, gdy dotarli wreszcie do niecierpliwie czekającego na nich Faxa. F'nor rozmyślnie zwrócił się do niego plecami i zaczął rozglądać się po ozdobionej flagami izbie. Wskazał F'larowi głęboko osadzone w szczelinach skalnych okna, zwrócił uwagę na ciężkie, wykonane z brązu okiennice, poprzez które było widać jaskrawe niebo.

   - Skierowane są na wschód, tak jak powinny być. Ta nowa izba w posiadłości Telgar, wyobraź sobie, skierowana jest ku południu. Powiedz mi lordzie Fax, czy stosujesz się do tradycji, która nakazuje utrzymywać straż do świtu?

   Fax marszcząc brwi starał się pojąć zamysł F'nora skryty w pytaniu.

   - O każdej porze dnia na wieży znajduje się straż.

   - A czy straż od wschodu także?

   Oczy Faxa gwałtownie skierowały się ku oknom, a następnie z powrotem prześliznęły się po twarzach jeźdźców.

   - Straże są przy każdym dojściu do holdu - odparł ostro.

   - Rozumiem, na dojściach - powtórzył F'lar i spojrzał na F’nora potakując głową.

 

   - A gdzie jeszcze mają być? - zaniepokojony Fax próbował uzyskać informacje od jeźdźców, spoglądając to na jednego, to na drugiego.

   - Muszę zapytać pana o harfiarza. Ma pan biegłego harfiarza w swojej posiadłości?

   - Oczywiście. Nawet kilku - wymawiając to Fax wyprostował swe ramiona.

   - Lord Fax jest panem na jeszcze sześciu posiadłościach przypomniał swemu dowódcy F'nor.

   - Oczywiście - potwierdził F'lar z udawanym roztargnieniem - jak dobrze ujrzeć, choć jedną posiadłość, w której przestrzega się starożytnych praw. Jest wielu, którzy porzucają bezpieczne lite skały i poszerzają schronienie do niebezpiecznych rozmiarów. Nie mogę im tego darować.

   - To oni ryzykują, lordzie F'lar, a inni mają z ich ryzyka zyski - Fax parsknął szyderczo.

   - Zyski? W jaki sposób?

   - Pobudowany na powierzchni hold jest łatwy do zdobycia. Ten człowiek nie zwykł rzucać słów na wiatr - pomyślał F'lar. Nawet w okresie pokoju nie zaniedbał żadnych obowiązków, nie zapomniał o trzymaniu silnych straży pod bronią. Posiadłość swą utrzymywał w stanie gotowości bojowej, bynajmniej nie z powodu szacunku dla tradycji, ile z roztropności. Opłacał harfiarza nie, dlatego, że tak mówiły starożytne prawa, ale by udowodnić innym swą mądrość i roztropność. Dopuścił jednak do zniszczenia dołów ochronnych i pozwolił, by je zarosła trawa. Uważał, że nie są potrzebne. Wprawdzie obdarzył jeźdźców szacunkiem, ale jednocześnie nie omieszkał obrzucać ich misternie konstruowanymi obelgami. Taki człowiek był bardzo niebezpieczny.

   Pomieszczenia kobiet zostały przeniesione z wewnętrznych korytarzy do tych, które przylegały do ściany urwiska. Przez trzy głęboko wykute w skale, potrójne okna przedostawały się promienie słoneczne. F'lar zauważył, że wykonane z brązu zawiasy, na których osadzono okna, były dobrze naoliwione, a parapety miały przepisową długość włóczni, jak nakazywały prawa. Fax nie umniejszył grubości ścian ochronnych.

   Komnata ozdobiona była tradycyjnymi scenami przedstawiającymi kobiety podczas rozmaitych prac domowych. Po dwóch stronach komnaty znajdowały się drzwi, które prowadziły do mniejszych sypialni. Na znak dany przez Faxa z pomieszczeń tych zaczęły wychodzić kobiety. Na jego skinięcie podeszła odziana w błękitny strój kobieta, o włosach przeplatanych białymi pasmami. Była w ciąży. Podeszła bojaźliwie, zatrzymując się o kilka stóp od swego pana.

   - Lady z Crom, matka moich dziedziców - rzucił oschłym głosem.

   - Pani... - F'lar zawiesił głos oczekując, aż poda swe imię. Kobieta spojrzała bojaźliwym wzrokiem na Faxa, szukając u niego przyzwolenia.

   - Gamma - warknął szorstko Fax.

   W odpowiedzi F'lar, szarmanckim gestem, pokłonił się kobiecie i rzekł:

   - Lady Gammo, jeźdźcy z Weyr są na Poszukiwaniach i proszą o gościnę.

   - Lordzie F'lar - cicho rzekła Lady Gamma - jesteś tu mile widziany.

   Nie uszła uwadze jeźdźca niepewność w głosie lady. Uśmiechnął się do niej serdeczniej niż wymagała tego etykieta. Spojrzał na towarzyszące jej kobiety i pomyślał, że Fax sypiał z wieloma i często. Niektórych z nich lady Gamma pozbyłaby się na pewno szybko, gdyby tylko mogła.

   Fax szybko mamrotał imiona pozostałych kobiet, ale F'lar uprzejmie nalegał, by wyraźnie i wolno powtórzył mu je ponownie. Na myśl, że Faxowi zależało na ukryciu kobiet F'nor uśmiechnął się. F'lar miał zamiar porozmawiać później z nim o przedstawionych im kobietach, ale już na pierwszy rzut oka widać było, że nie ma wśród nich żadnej godnej zabrania do Weyr. W całym orszaku nie było żadnej, którą by można było nazwać damą. Nawet, jeśli kiedyś tu trafiła, to i tak dawno by już przestała nią być. Nie ulegało wątpliwości, że Fax potrzebował kobiet do płodzenia dziedziców, a nie do admirowania. Niektóre z nich nie używały wody przez całą zimę, co widać było po ilości wonnego oleju zjełczałego w ich włosach. Ze wszystkich kobiet, o ile F'lar widział wszystkie, tylko lady Gamma dbała o siebie, ale i ona nie była już pierwszej młodości.

   Po wymianie grzeczności Fax poprowadził niezbyt mile widzianych gości do kwater. Pomieszczenie F'lara znajdowało się poniżej zamieszkiwanych przez kobiety i nie ulegało wątpliwości, że było godne jeźdźca. F'nor podążył do pomieszczeń zajmowanych przez pozostałych. W pomieszczeniu przydzielonym F'larowi ściany przyozdobione były draperiami, na których umieszczono obrazy przedstawiające krwawe bitwy, pojedynki, smoki w locie i płonący smoczy kamień; była tu przedstawiona cała historia Permu.

   - Całkiem przyjemne pomieszczenie - stwierdził F'lar zdejmując rękawiczki i tunikę wykonaną ze skóry whera i niedbale rzucając ją na stół. - Muszę odwiedzić swoich żołnierzy i dojrzeć bestii. Proszę o zgodę na swobodne poruszanie się po posiadłości.

   Niezbyt chętnie, ale w końcu Fax wyraził zgodę na to, co było tradycyjnym przywilejem gości.

   - Nie będę dłużej pana zajmował, lordzie. Jak sądzę jest pan bardzo zajęty zarządzaniem siedmioma posiadłościami - i władczym gestem F'lar odprawił Faxa. Odczekał chwilę, by się upewnić, że Fax odszedł i ruszył ku wielkiej sieni.

   Krzątająca się dotąd służba siedziała na kozłach, zerkając na przybyszów. Zmęczone twarze, zniszczone ręce, schorowani; wyglądali na tych, kim byli - na służbę, której całe życie wypełniała ciężka i brudna praca.

   F'nor i pozostali jeźdźcy zamieszkali w opuszczonym pośpiesznie przez służbę baraku. Smoki przycupnęły na skalistej grani nad holdem. Wybrały takie miejsce, by całą okolicę mieć na oku. Nakarmiono je nim opuścili Weyr. Każdy jeździec trzymał smoka w stanie pogotowia. Poszukiwania miały przebiegać bez żadnych incydentów.

   Do izby wszedł F'lar. Na jego widok wszyscy powstali.

   - Żadnych niespodzianek ani kłopotów. Musicie jednak być czujni - rzucił lakonicznie. - Powrót o zachodzie słońca. Każdy z was przywiezie imię kandydatki nadającej się do zabrania do Weyr. - Gdy mówił, zauważył na twarzy F'nora uśmiech. Jeździec przypomniał sobie, że Fax starał się nie wymawiać pewnych nazwisk. - Lista ma być przedstawiona zgodnie z przynależnością do cechów i zgodnie z właściwą kolejnością. Jeźdźcy potaknęli. Ich błyszczące z emocji oczy mówiły, że byli pewni sukcesu Poszukiwań. Jednak to, co widział F'lar mocno przytłumiło jego początkowy optymizm. Zgodnie z wszelką logiką kwiat Dalekich Rubieży powinien zamieszkiwać główny hold Faxa - ale tak nie było. Mimo iż pozostało jeszcze do zlustrowania wiele dużych gospodarstw, nie wspominając jeszcze o pozostałych sześciu holdach, to jednak...

   Bez słowa F'lar i F'nor opuścili barak. Pozostali podążyli za nimi. Wychodzili parami lub pojedynczo, by lustrować gospodarstwa i fermy. Przebywanie poza Weyr sprawiało im radość. Były czasy, gdy goszczeni byli wszędzie z wszelkimi należnymi im honorami. Niezależnie czy był to położony na południu Fort, czy na północy Igen. To, że ten obyczaj podupadł było namacalnym dowodem upadku szacunku wobec Weyr... F'lar poprzysiągł sobie zmienić to.

   Kroniki, jakie przechowywała każda władczyni Weyr, były namacalnym dowodem stopniowego upadku w ciągu ostatnich setek Obrotów. F'lar, był jednym z tych nielicznych mieszkańców Pernu, którzy wierzyli zarówno kronikom, jak i balladom. Sytuacja mogła się wkrótce diametralnie zmienić, jeśli wierzyć starym przepowiedniom.

   F'lar był przekonany, że każde z praw obowiązujących w Weyr ma swoje uzasadnienie. I to począwszy od Pierwszego Naznaczenia, a skończywszy na smoczym kamieniu; od pozbawionych traw pól do kamiennych rynien; od niepozornych faktów, takich jak kontrolowanie apetytów smoków, po ograniczoną liczbę mieszkańców Weyr. Dlaczego jednak pięć pozostałych Weyrów zostało opuszczonych, tego F'lar nie był w stanie zrozumieć. Daremnie rozmyślał, czy w opuszczonych Weyrach pozostawiono zakurzone i rozsypujące się zapiski. Musi to sprawdzić w trakcie następnego patrolu. Na pewno odpowiedzi nie znajdzie w Weyr Benden.

   - Pracują dobrze, choć bez entuzjazmu - stwierdził F'nor zwracając uwagę F'larowi na ruch w gospodarstwach.

   Schodzili wyżłobionym zboczem z holdu, ku właściwej osadzie. Zbliżali się do szerokiej drogi, obramowanej kamiennymi domkami, a kończącej się okazałymi kamiennymi gospodarstwami. Uwadze F'lara nie uszły zatkane mchem rynny na dachach i winorośl oplatająca ściany. Było to ewidentne zaniedbanie elementarnych zasad bezpieczeństwa. Uprawianie roślin w pobliżu pomieszczeń zamieszkiwanych przez ludzi było zakazane.

   - Plotki rozchodzą się szybko - stwierdził F'nor, wskazując na szybko biegnącego w kitlu piekarza, który na ich widok wymamrotał pozdrowienie - nigdzie nie widać kobiet.

   - Słuszna uwaga. O tej porze kobiety powinny przebywać na zewnątrz domostw, robiąc zakupy albo piorąc bieliznę w rzece dzień był bowiem słoneczny - czy też obrabiając pole.

   - Zazwyczaj mile nas przyjmowano - zauważył ironicznie F'nor.

   - Najpierw odwiedźmy cech tkaczy. Jeśli pamięć mnie nie myli...

   - A zawsze tak jest... - wtrącił F'nor. Nie wykorzystywał na ogół swego pokrewieństwa ze spiżowym jeźdźcem, choć w rozmowie z nim był bardziej swobodny. F'lar w relacjach z innymi utrzymywał dystans. Dowodził zdyscyplinowanym skrzydłem, a i jeźdźcy starali się dostać pod jego komendę. Jego skrzydło zawsze wyróżniało się w manewrach. Nikt nie pozostał w pomiędzy, by zniknąć na zawsze, a i żaden smok z jego skrzydła nie chorował i nie pozbawił jeźdźca części siebie, skazując go na wieczne wygnanie i kalectwo.

   - To L'tol tu osiadł - kontynuował F'lar.

   - L'tol?

   - Zielony jeździec ze skrzydła S'lela. Pamiętasz?

   Źle wyliczony skręt w czasie wiosennych gier zaniósł L'tola i jego smoka wprost pod pełny fosfiny wyziew z pyska brunatnego Tuentha S'lela. L'tol został zrzucony ze smoka, gdy ten próbował umknąć przed ogniem. Inny jeździec próbował złapać go, ale zielony smok ze zwichniętym lewym skrzydłem i popalonym ciałem zaczadził się wyziewami fosfiny.

   - L'tol przydałby się nam w trakcie Poszukiwań - stwierdził F'nor, gdy podchodzili do wykonanych ze spiżu drzwi cechu tkaczy. Zatrzymali się na progu, by przyzwyczaić wzrok do przyćmionego światła we wnętrzu. Żary poumieszczane były we wgłębieniach ścian, zwisały też kiściami nad większymi warsztatami tkackimi, na których tkane były najpiękniejsze gobeliny i tkaniny, przez prawdziwych mistrzów w swoim zawodzie. Panowała tu atmosfera spokoju i ładu.

   Nim wzrok ich zaadaptował się do panującego we wnętrzu pomieszczeń mroku, zbliżyła się do nich jakaś postać, która grzecznie, choć stanowczo nakazała im podążyć za sobą. Poproszeni zostali do małego pomieszczenia na prawo od wejścia, oddzielonego od głównej hali kurtyną. Gdy przewodnik ich odwrócił się, zobaczyli jego twarz. Było w niej coś, co nieomylnie świadczyło, że był niegdyś jeźdźcem. Twarz jego była poorana bruzdami i bliznami po oparzeniach. Oczy pełne były jakiejś dziwnej tęsknoty. Mrugał nimi stale.

   - Teraz nazywają mnie Lytol - powiedział ochrypłym głosem. F'lar skinął potakująco głową.

   - Ty jesteś F'lar - ciągnął dalej - a ty F'nor. Podobni jesteście do swoich ojców.

   F'lar raz jeszcze potaknął głową.

   Lytol przełknął ślinę. Obecność jeźdźców boleśnie uświadomiła mu gorycz jego wygnania. Próbował uśmiechać się.

   - Czy to prawda, że Jora nie żyje? - Lytol spytał głosem pełnym zainteresowania.

   F'lar skinął głową.

   Lytol skrzywił się gorzko.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin