Gaaak - Karmazynowa stal.doc

(76 KB) Pobierz

Tytuł: Karmazynowa Stal

Tytuł oryginału: Crimson Steel

Autor: Gaaak

Tłumacz: Agee (1 częsć)/ Elfikowa

Beta: piorunia / Angel / unbelievable

Pairing: HP/SS

Ostrzeżenia: treści erotyczne, drastyczne

 

 

Obserwowałem cię dokładnie, kiedy w pierwszy dzień roku szkolnego szedłeś do Wielkiej Sali. Przy wejściu kłębiły się setki uczniów, a mimo to od razu cię rozpoznałem. Dziwne, czyż nie? Stałeś tam, trochę oddalony od swoich gryfońskich przyjaciół. Mówili coś do ciebie, lecz ty zaciskałeś usta. Wzruszałeś czasem ramionami w zwięzłej odpowiedzi na ich pytania. Wyglądałeś na tak załamanego, tak wykończonego, ale tak niewinnego.

Gdy dyrektor wygłaszał swoje powierzchowne przemówienie, patrzyłeś na niego ze złością, zwężając oczy. Twoje usta układały się w nieznacznym, szyderczym uśmiechu.

Nie miałem pojęcia, co zaszło między tobą, a nim, że straciłeś do niego zaufanie. Czy to było wtedy...? Gdy umarł twój ojciec chrzestny? Och tak, wiele słyszałem, wiem o wszystkim. Nawet o tym, że zostałeś ze swoimi mugolskimi krewnymi do końca lata, wiem, że nie odwiedziłeś Weasleyów, jak to zwykle bywało, mimo iż miałeś na to pozwolenie.

 

Ty głupi, głupi chłopaku! Nie potrafiłeś zrozumieć, że wszystko sam spowodowałeś, w szalonym pędzie porywając się z motyką na słońce? Może robiłeś to świadomie.

Bliżej przyglądając się sytuacji, uświadomiłem sobie, że trzymasz dystans do swoich rówieśników, czując nad nimi przewagę.

Och nie, winisz się za to, prawda? I słusznie. To, co się stało, w dużej mierze jest twoją winą. Jednakże, prawdę powiedziawszy, odpowiedzialność nie leży wyłącznie na twoich młodych ramionach.

Może gdybyś był świadomy, że kontaktowałem się z twoim chrzestnym i, że on nie był w niebezpieczeństwie, może ciągle byłby z nami. Dla mnie to niewielka strata, oczywiście, ale smutne jest całe to straszliwe cierpienie widoczne w twoich oczach po stracie jedynej bliskiej ci rodziny.

 

Czy nienawidzisz siebie? Czy nie spałeś przez pół nocy, wracając pamięcią do tych wszystkich wydarzeń, tylko po to, żeby w końcu zapaść w nękający koszmarami sen, który i tak nie dał ci odpoczynku?

Oczywiście, że tak. To wszystko było wypisane na twojej twarzy, przyciągając zatroskane spojrzenia.

Złość praktycznie emanowała z ciebie, skierowana na cały świat, a szczególnie na samego siebie. Rozpoznałem zgorzkniałość, urazę, furię. To było spojrzenie, które widziałem za każdym razem, kiedy spoglądałem w lustro. Jeżeli za bardzo się nie myliłem, w co wątpię, spojrzenie to było przebaczeniem, którego szukałeś. Chciałbym być tym jedynym, który ci je może dać. Chciałbym być jedynym, który da ci to, na co zasługujesz.

 

***

 

Po raz pierwszy w życiu bałem się wracać do Hogwartu. Nie mogłem znieść widoku znajomych twarzy i tego wszystkiego po raz kolejny. Bolesnych wspomnień tego, co uczyniłem. Nie, że nie myślę o tym w każdej minucie, tak czy owak. Szwendałem się po stacji King’s Cross, czekając na ostatni możliwy moment do wbiegnięcia na peron dziewiąty i trzy czwarte. Usiadłem w tym samym wagonie, co Neville, Luna i Ginny, udając, że czytam, by nie mieć obowiązku z nimi rozmawiać. Całe szczęście, że ta trójka również nie czuła takiej potrzeby.

 

Nie mam pojęcia, dlaczego przyglądałeś mi się przez całą ucztę. Jakbyś był szpiegiem. O czym ty do diabła myślałeś? Byłeś szczęśliwy, kiedy Syriusz umarł? Mimo wszystko, nienawidziłeś go. Lub może życzyłeś sobie, abym również umarł?

 

Byłem roztargniony z powodu przemówienia Dumbledor'a. Coś głupiego jak zwykle. Patrząc teraz na niego, nie wiem jak mogłem mu tak bardzo ufać.

On wciąż jest największym czarodziejem, jakiego znam, ale... okłamał mnie.

Cóż, może nie okłamał, ale nie powiedział mi całej prawdy. A ja zasługiwałem na to, by ją znać! Powinienem wcześniej o wszystkim wiedzieć.

 

Uczta była widowiskowa, tak jak można się było tego spodziewać. Lecz nie byłem w stanie jeść. Nie mogłem przestać myśleć o Syriuszu, o tym, co zrobiłem. Powinienem był z tobą porozmawiać, a nie tak uciekać. Wciągnąłem też resztę w niebezpieczeństwo... i... Zabiłem Syriusza... Zabiłem go.

 

Nienawidziłem tego, że wszyscy ciągle byli zdolni do śmiechu i żartów. Czy wiesz, że Gryfoni ciągle rozmawiali o ostatnim popisie Freda i George`a? Dyskutowali o rzeczach, które chcieliby od nich kupić. Ron i Ginny, będąc Weasleyami, znajdowali się w centrum uwagi. Ron był oczywiście szczęśliwy. Nienawidziłem wszystkich za to, że byli zdolni do radości. Nienawidziłem tego, że ja nie. Powinienem być. Znajdowałem się daleko od Dursleyów - w Hogwarcie, wśród przyjaciół, ale ja po prostu nie potrafiłem się śmiać. Nie zasługiwałem na to, by tu być. Wśród tych wszystkich rozpromienionych, radosnych ludzi.

 

Ron, Hermiona, Ginny i Neville ostrożnie podchodzili do rozmowy o Syriuszu. Lub o czymś z nim związanym. Oni nawet nie komentowali braku kontaktu ze mną tego lata. Remus wybaczył mi spowodowanie śmierci jego najlepszego przyjaciela. Nie byłem pewny, czy mnie o to obwiniał. A powinien. To była w końcu moja wina, że był wtedy w Departamencie Tajemnic. Dumbledore i członkowie Zakonu nie wydawali się być na mnie obrażeni.

 

Może oni mi wybaczyli. Ale ja nie. Jakbym mógł?

 

Nie zauważyłem nawet, kiedy uczta dobiegła końca, aż wszyscy zaczęli się zbierać w hałaśliwych grupach. Nie mogłem tego wytrzymać. Dostawałem bólu głowy od tego całego hałasu. Zaczynałem rozumieć, dlaczego tak bardzo lubisz lochy. Tam pewnie byłoby przynajmniej spokojnie. Kiedy zaczynałem myśleć o lochach, czułem oczy, które wypalały we mnie dziurę. Odwzajemniłem twoje spojrzenie niemal wyzywająco, przed ponownym dołączeniem do Rona i Neville`a.

 

Nigdy się do tego nikomu nie przyznałem, ale twoje niewzruszone spojrzenie odebrało mi pewność siebie. Przewiduje coś, co jeszcze nie nadeszło.

 

Rozdział II

 

Harry powrócił do szkolnej rutyny i zachowywał się normalnie. Jednakże była jedna istotna różnica – bardzo rzadko się odzywał. Miał zostać kapitanem drużyny, ale odrzucił propozycję i zaproponował to stanowisko Ronowi. Chciał całkowicie porzucić grę w Quidditcha, lecz przyjaciel mu na to nie pozwolił. Zgodził się jedynie, by Ginny Weasley przejęła chwilowo jego obowiązki. Nalegał jednak, by chłopak nadal z nimi ćwiczył i Harry dostosował się, choć w środku był temu przeciwny.

Jego zachowanie całkowicie się zmieniło. Nie czuł się dobrze wśród przyjaciół. Tak naprawdę uważał za łatwiejsze przebywanie z Nevillem i Luną Lovegood, ponieważ nie pytali go wciąż, czy wszystko z nim w porządku. Spędzał tak wiele czasu z Krukonką, że po szkole zaczęły krążyć pogłoski, jakoby byli parą.

 

Nawet na lekcjach był powściągliwy. Na eliksirach profesor Snape mógł zakpić z niego w najbardziej okrutny sposób, a on odpowiadał tylko: „Tak, sir”, „Nie, sir”, albo „Przepraszam, sir”. Wszystkich wprawiało to w konsternację, delikatnie mówiąc. Rok temu bywał gwałtowny i łatwo wpadał w złość, wybuchał przy najmniejszej prowokacji. Teraz ktokolwiek mógł obrazić każdego, zaczynając od Harry’ego, a na Gryfonach kończąc, a chłopak co najwyżej piorunował go wzrokiem i zaszczycał uśmieszkiem godnym Malfoya. Oczywiście w dobry dzień. W zły po prostu to ignorował.

 

Wszyscy się o niego niepokoili: Ron, Hermiona, profesor McGonagall, Dumbledore, Hagrid i większość Gryfonów. Zadziwiające było jednak to, że nikt nie był zmartwiony tak bardzo jak Snape. Mężczyzna potajemnie obserwował Harry’ego, który nigdy nie przejmował się jego ukradkowymi spojrzeniami.

Mistrz Eliksirów zauważył coś, czego nie dostrzegli inni, głównie dlatego, że nikt nie doświadczył takiego przygnębienia i goryczy - nawet Draco Malfoy, który wmawiał wszystkim wokół, że jest smutny i udręczony.

Snape odczytywał emocje Harry’ego z taką łatwością, jakby czytał pismo o eliksirach. Patrząc na niego obawiał się tylko, że chłopak może okazać się czarnoksiężnikiem (prawdopodobnie potężniejszym niż Voldemort kiedykolwiek miał nadzieję być), lecz także, że stanie się taki jak on sam: zimny, powściągliwy, rozgoryczony, cyniczny i nieczuły. To było wszystko to, czym Harry nie był nigdy wcześniej.

Mężczyzna był zdeterminowany, by do tego nie dopuścić. Gdyby mógł ochronić większą część swoich podopiecznych przed Czarnym Panem, na pewno mógłby też bardziej bronić Harry’ego przed nim samym. Musiał przyznać, że nie dał rady pomóc kilku Ślizgonom, ale nie mógłby zawieść Harry’ego Pottera.

 

***

 

Wszedłem do swojej klasy z powodzeniem uciszając pustą paplaninę studentów. Szósty rok Slytherinu i Gryffindoru – moje własne, osobiste piekło. Jakakolwiek klasa Gryffindoru była piekłem, ale żadna nie była tak godna potępienia jak ta, w której był Harry Potter.

Jak przewidziałem, Złoty Chłopiec Dumbledore’a siedział cicho, czekając na lekcję, która minęła nadzwyczaj spokojnie. Pannie Granger udało się zapobiec stworzeniu przez Longbottoma spektakularnej eksplozji.

- Panie Potter.

Chłopak podniósł głowę, patrząc z obojętnym wyrazem twarzy, lecz w jego oczach kryło się zmieszanie.

- Tak, sir?

- Szlaban o ósmej w moim gabinecie.

- Dobrze, sir.

Planowałem ostro rozprawić się z Potterem, przesłuchać go w czasie szlabanu.

Chłopak nie zrobił niczego złego, oczywiście poza oddychaniem. Pod wpływem Veritaserum przyznałbym nawet, że jego mikstura mieściła się w dopuszczalnych granicach.

Potter powinien natychmiast użyć tych argumentów, a nie zgodzić się, ulec. Cholerny bachor wpadał w rozpacz i przygnębienie zbyt szybko. Na początku roku potrafił przynajmniej okazywać jakieś uczucia, a teraz wydawał się zimny i bezduszny. Jeśli dodać do tego jego zaciętość, można uzyskać prostą drogę do katastrofy. Tak, jestem głosem doświadczenia…

 

O wpół do ósmej byłem gotowy do szlabanu. Usiadłem za biurkiem i próbowałem ocenić horror, jakim były eseje z eliksirów trzeciego roku Ravenclawu. Były dni, w których nie mogłem się zdecydować, co było gorsze: „wiem-to-wszystko” Krukonów, łatwowierność Puchonów czy lekkomyślność Gryfonów? Do czasu sprawdzenia połowy prac doszedłem do wniosku, że Krukoni są zdecydowanie najgorsi. Byli całkowicie pozbawieni kreatywności. Nawet Puchowi dostarczali czasem dobrego humoru w żałosnych usprawiedliwieniach ich prac.

Byłem tak pochłonięty sprawdzaniem esejów, że prawie nie usłyszałem cichego pukania.

 

Rozdział III

 

Nie jestem pewny, czym zasłużyłem sobie na szlaban. Przypuszczam, że zasługuję na znacznie więcej niż to. Spieprzyłem sprawę. Zawsze udawało mi się coś zepsuć, ale w końcu wszystko kończyło się dobrze. Tym razem nie widzę żadnego wyjścia z tego bagna. Muszę zabić Voldemorta i mam nadzieję, że przy okazji sam zginę. Zgaduję, że Snape jest jedynym, który wie, że zasługuję na karę albo, że jest przynajmniej skłonny do wymierzenia jej.

 

Z dormitorium Gryffindoru wyszedłem za dziesięć ósma. Czułem ulgę, zostawiając tam Rona i Hermionę. Tych dwoje chciało być razem w przyszłości, ale zostawali przy mnie z jakiegoś dziwnego poczucia obowiązku. Nie przejmowałem się za bardzo, kiedy uparli się pytać co dziesięć minut, czy wszystko ze mną w porządku. Zastanawiałem się, jak zareagowaliby, gdybym nagle wstał i wykrzyczał: „Nie, nie jest w porządku!”. Chciałbym zobaczyć konsternację na ich twarzach.

Idę spacerem do lochów z nadzieją, że Snape ma masę kotłów do czyszczenia. Wolę krwawiące knykcie od pełnych współczucia spojrzeń. Zaraz, szlaban jest w gabinecie Snape’a! Och, dobrze, na pewno tam też znajdzie się dużo okropnych rzeczy do zrobienia.

Gdy wybija ósma, pukam do drzwi gabinetu.

- Wejść.

Wykonuję polecenie i wpadam w konsternację, zauważając, że całe pomieszczenie jest czyste. Żadnej zakurzonej podłogi do zamiatania, żadnych słoików pełnych wzbudzających wstręt składników eliksirów do oznaczania. Może kara odbędzie się gdzie indziej? Snape wskazuje krzesło przed kominkiem, na którym siadam. Najwyraźniej zamierza usiąść naprzeciw mnie. Niesie tacę z dzbankiem do herbaty i dwiema filiżankami.

- Cukru?

Przez jeden bezsensowny moment myślę, że powiedział to z czułością. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że trzyma szczypce.

- Um… Tak, sir.

- Śmietanki?

- Nie. Um, dziękuję?

Nalewa sobie herbaty. Dwie kostki cukru, bez śmietanki. Jestem wdzięczny, że odmówiłem – prawdopodobnie ją zatruł. Patrzę podejrzliwie na swoją filiżankę.

- Nie, panie Potter, nie zatrułem niczego. Możesz być pewien, że jeśli kiedykolwiek zdecyduję się na otrucie ciebie, będę bardziej dyskretny.

Podnoszę wzrok pewien, że zobaczę, jak Snape uśmiecha się z wyższością. Nie robi tego i muszę przyznać, że wytrąciło mnie to z równowagi. Naprawdę jest uprzejmy! Zwrócił swoją uwagę na szachy, na stole między nami, gdy jego królowa szachowała rycerza. Zabrał biały pionek

- Twój ruch, Potter.

Rzucam okiem na planszę. Jeśli oczekuje, że będziemy grać w szachy…

- Co ze szlabanem, profesorze?

Rzuca mi długie i przenikliwe spojrzenie.

- Lubisz grać w szachy?

- Eee, nie za bardzo.

- Domyśliłem się. Ta gra jest dobrą rozrywką tylko dla osób, które posiadają trochę inteligencji i potrafią myśleć logicznie. Oczywiście ty ich nie lubisz, więc to jest twoja kara. Nie jest zbyt ciężka, ale będę miał satysfakcję patrząc, jak wielki Harry Potter przegrywa. Twój ruch.

Próbuję skoncentrować się na grze i przesuwam mojego króla. Według tego, co mówił Ron, to był klasyczny ruch. Jestem zdeterminowany, by rzucić mu wyzwanie. Nie zamierzam przegrać tak łatwo!

 

***

 

Harry przegrał po dwunastu ruchach.

Spiorunował Snape’a wzrokiem, jakby to była jego wina. W pewnym sensie tak właśnie było. Mężczyzna początkowo był raczej zaskoczony. Spodziewał się pobić chłopaka w ośmiu ruchach, ale najwidoczniej Potter nie jest tak beznadziejny, jak początkowo myślał. Weasley prawdopodobnie nauczył go niejednej taktyki.

Snape podał Harry’emu rękę, a na jego wargach pojawił się uśmiech.

- Przyzwoicie zagrane, Potter.

Chłopak stwierdził, że profesor z pewnością postradał rozum. Słowa mężczyzny zabrzmiałyby prawie jak komplement, gdyby nie ten uśmiech. Harry pomyślał, że to na pewno była jakaś zagrywka. Z wahaniem chwycił dłoń Snape’a i zaskoczony stwierdził, że był to ciepły i mocny uścisk.

- Możesz odejść, Potter.

Harry wpatrywał się w Mistrza Eliksirów przez chwilę, po czym wstał i wyszedł. W drodze powrotnej do Wieży Gryffindoru zdał sobie sprawę, że całkiem dobrze bawił się przez te pół godziny. W prawdzie siedzenie przez chwilę w spokoju było całkiem przyjemne, nawet jeśli towarzyszył mu Snape. Przynajmniej mężczyzna nie troszczył się o niego tak bardzo jak inni.

W połowie drogi Harry skierował swoje kroki na Wieżę Astronomiczną. O tej porze nie było tam żadnych obściskujących się par, a chłopak nie sądził, by trafił na jakąś klasę, szczególnie, że na dworze było parno. Nie miał nastroju na oglądanie twarzy Gryfonów, zresztą wszyscy myśleli, że ma szlaban ze Snape’em. Postanowił, że wróci do Wieży dużo później. Usiadł przy oknie i ze smutkiem wpatrywał się w niebo.

 

Severus sączył swoją herbatę, wpatrując się w ogień i kontemplując. Wiedział doskonale, że Harry będzie włóczył się po zamku, lecz nie miał żadnych powodów, żeby go zatrzymać. I tak nie mógł tego zrobić przed godziną policyjną, zresztą nie miał ochoty na polowanie na uczniów.

Gdy Harry podał mu rękę, trzymał ją dłużej niż to było konieczne i mężczyzna wiedział już, że chłopak czuję potrzebę przynależenia. Zdawał sobie sprawę, że Potter potrzebuje jakiejś kotwicy. Miał silne postanowienie, by dać Harry’emu oczyszczenie z win i zapewnić mu to, czego pragnął.

Rzucił okiem na krzesło naprzeciw siebie. Jego spojrzenie wyrażało smutek.

Naprawdę dawno pił herbatę z kimś innym niż Dumbledore. Minęło wiele czasu, kiedy ktoś siedział na tym krześle lub grał z nim w szachy. Nawet lubił towarzystwo i pokój wydawał mu się strasznie pusty bez Harry’ego.

Snape otrząsnął się ze swojej zadumy i prychnął na samego siebie ze wstrętem. Mięknął na starość. Wyrzucił myśli o Złotym Chłopcu Gryffindoru ze swojego umysłu i wrócił do oceniania prac.

 

 

 

 

 

Rozdział IV

 

Przyszedł czas na cotygodniowe zebranie rady pedagogicznej. Zazwyczaj boję się tych spotkań, ponieważ jestem zmuszony do wysłuchiwania opowieści o wykroczeniach Ślizgonów. Jednak ostatnio rozmowy dotyczą wyłącznie zachowania Pottera i jego obojętności.

 

To spotkanie niczym nie różni się od innych. Rozmawiamy o studentach, zaczynając od pierwszych klas, aż w końcu przychodzi czas na szósty rok. Nauczyciele milczą przez kilka chwil, czekając, by ktoś zaczął dyskusję. Najczęściej pada na McGonagall albo na mnie ze względu na to, że mamy najwięcej do powiedzenia. Zwykle rozpoczynamy od ataku na Malfoya lub Pottera. Tym razem czekam na ruch Minerwy, która mnie nie zawodzi. Ku mojemu zaskoczeniu nie ma żadnych zażaleń na Draco.

- Widać niewielką poprawę u pana Pottera. - Rzuca mi spojrzenie, w którym czai się wyzwanie do odpowiedzi. Milczę. – Jego wzrok nie jest już taki obojętny. Chociaż wciąż odmawia powiedzenia więcej niż dwóch słów i ciężko się z nim porozumieć. Próbowałam z nim rozmawiać, ale tylko patrzył na mnie i nie odpowiadał.

Uśmiecham się na to stwierdzenie. Sprawiłem, że Potter powiedział cokolwiek, podczas gdy Minerwie się to nie udało. Mentalnie przyznaję Slytherinowi dziesięć punktów.

McGonagall piorunuje mnie wzrokiem i kontynuuje:

- Jego praca uległa niewielkiej poprawie. Bardziej uważa na lekcjach i wkłada więcej wysiłku w wykonywanie zadań.

Inni nauczyciele mruczą zgodnie i każdy dodaje swoje dwa knuty. Oczywiście, stary nietoperz musiał trzykrotnie przewidzieć śmierć Pottera zanim zakończyło się spotkanie. Jeśli ktokolwiek był zaskoczony tym, że nie miałem nic do powiedzenia na temat Pottera, nie pokazał tego. Jestem zadowolony z raportów w jego sprawie. Postęp, jakkolwiek powolny, jest krokiem na przód. Chłopak wciąż ma udręczone spojrzenie. Nie mogę oczekiwać, że zmieni się w ciągu jednej nocy, ale obserwowałem go uważniej niż kiedykolwiek, szukając jakiegoś znaku, że się nie obwinia. Nie znalazłem go.

Ale jestem prawdziwym Ślizgonem i osiągnę swój cel!

 

Weekend spędzam na swoich zwykłych zadaniach: ocenianiu prac, planowaniu lekcji, warzeniu eliksirów, badaniach. Jednak tym razem mam dodatek do mojej rutyny. Konfiskuję kopię „Quidditcha na przestrzeni dziejów”. Odbieram ją Gryfonowi, ponieważ nie potrzebuję żadnego usprawiedliwienia poza „Jestem draniem.” Przeglądam ją dokładnie. To nie jest najlepszy wybór, ale przynajmniej nie musiałem wypożyczać kopii z biblioteki. Wolałbym pięciokrotnie oberwać zaklęciem Cruciatus. Myśl, że Rolanda dostałaby dreszczy, gdyby usłyszała moje usprawiedliwienie dla wypożyczenia tej książki, skłoniła mnie do zmiany zdania. Lepsze byłoby dziesięciokrotne Crucio.

 

Do końca weekendu nauczyłem się o Quidditchu więcej niż kiedykolwiek chciałem wiedzieć. Zrobiłem to dla tego chłopaka, a nawet go nie lubię! W ten poniedziałek jestem w naprawdę podłym nastroju. Myśl, że zmarnowałem swój cenny czas, studiując fakty o sporcie dla bezmyślnych kretynów, takich jak Potter i Weasley, sprawia, że patrzę na nich spode łba, wchodząc do klasy.

W czasie lekcji, kiedy nie jeden, nie dwa, ale trzy kotły wybuchają, sam jestem bliski eksplodowania. Jedyna dobra rzecz to fakt, że żaden z nich nie należał do Ślizgonów. Chociaż nieważne, czy były ich, czy też nie, to właśnie oni są odpowiedzialni za te cholerne wybuchy. Odejmuję osiemdziesiąt punktów Gryffindorowi. Zadziwiające, ale ani jednego Potterowi, który skończył swój eliksir, uprzątnął stanowisko i czekał, aż będzie mógł wyjść. Z jakiegoś powodu drażni mnie fakt, że przyrządził swoją miksturę poprawnie. Decyduję się na ukojenie swoich nerwów.

- Longbottom, szlaban z Filchem! Weasley, szlaban z Hagridem! Finningan, szlaban z… z… z Trelawney! Potter! Mój gabinet o ósmej!

Czuję się zdecydowanie lepiej, wracając do swojego biurka, gdy zatrzymuje mnie jego głos.

- Za co, profesorze?

Odwracam się, by zobaczyć niecierpliwy wzrok Pottera. Cała klasa, wliczając w to Ślizgonów, wpatruje się w niego. To cholernie cudowne! Pierwszy raz w tym roku chłopak odzywa się dobrowolnie przy klasie i to musi coś znaczyć. Kwestionuje mój autorytet. Szydzę z niego i wypluwam moim najzimniejszym głosem:

- Za chęć do życia.

W klasie wybucha zgiełk. Slytherin zanosi się śmiechem, Gryffindor głośno protestuje. Nie zwracam na nich uwagi, rzucając Gryfonowi moje najgorsze spojrzenie za to, że rzucił mi wyzwanie, a on wpatruje się we mnie uporczywie. Uczniowie uspokajają się stopniowo i znów patrzą na Pottera, który nie porusza nawet najmniejszym mięśniem. Wolno podnosi prawą brew.

- Tak, sir.

Mrugam. Co to ma być? Jestem zaskoczony brakiem gwałtowności w jego głosie, dopóki nie zdaję sobie sprawy, że trafiłem w sedno. Potter żałuje, że dał się sprowokować. Wyczytuję to z wyrazu jego twarzy.

Jest ujmujący.

 

***

 

Jest tylko kwestią czasu, kiedy ktoś zda sobie sprawę, że nie zasługuję, by żyć. Gdyby nie ja, tylu ludzi żyłoby do dzisiaj, wliczając w to Syriusza. Powinienem był umrzeć.

Spędzam większość transmutacji na myśleniu o tym. McGonagall wciąż patrzy w moim kierunku, ale nie mówi ani słowa. Dlaczego uważa, że powinienem umieć przemienić swoje pióro w boa*? Nie widzę w tym sensu. Mam paradować z pierzastym boa? Gdyby kazała nam zamienić pióra w noże, to byłoby dużo bardziej przydatne.

 

Po południu wszystkie klasy zbierają się na meczu Quidditcha. Gryffindor kontra Hufflepuff. Mówię Ronowi, że nie czuję się na siłach, by grać. Ponadto Ginny ćwiczyła więcej ode mnie. Próbuje mnie przekonać, ale widzę, że czuje ulgę, gdy stanowczo odmawiam. Byłem naprawdę beznadziejny na treningach. Nie idę na mecz. Siadam za to przy oknie w dormitorium, słuchając komentarzy Deana i okrzyków widzów. Zdaje się, że Hufflepuff prowadzi. Ich ścigający są całkiem nieźli w tym roku, przynajmniej tak słyszałem. Nigdy nie widziałem, jak grali.

Wracam myślami do Snape’a. Do tego, jak czułem się pewny, silny i bezpieczny, gdy ściskał moją dłoń. Naprawdę nie mogę się doczekać przebywania z nim po raz kolejny. Oczywiście nie powiedziałbym tego, gdyby zrobił mi prawdziwy szlaban. Na pewno uśpił moją czujność, by następnie wyprowadzić mnie z równowagi. Ale czuję się bezpieczny w jego obecności. Akceptowany takim, jakim jestem, a nie przez to, co reprezentuję.

Z zamyślenia wyrywają mnie krzyki, dochodzące z Pokoju Wspólnego i domyślam się, że Gryffindor wygrał. Och, cudownie. Daję nura w pościel tuż przed tym, jak chłopcy wchodzą do dormitorium i udaję, że śpię.

Zostaję w łóżku przez resztę popołudnia, wstając przed szlabanem. Opuściłem lunch i obiad. Kiedy dochodzę do gabinetu Snape’a, jestem naprawdę głodny. Przypuszczam, że włamię się później do kuchni.

Czeka na mnie z szachami i herbatą. Jest też talerz pełen kanapek i mój żołądek zaczyna wydawać pomruki. Snape uśmiecha się z wyższością i wskazuje na naczynie.

- Mali chłopcy muszą jeść.

„Mali”? Drań! W porządku, jestem niski i chudy, ale nie tak mizerny jak Malfoy! Jestem zajęty szukaniem ciętej riposty. Snape nalewa „naszą” herbatę (cukier i żadnej śmietanki), a jego królowa szachuje rycerza. Czy on zawsze zaczyna od tego ruchu?

- Twoja kolej.

Wywracam oczami. Oczywiście, że teraz ja. Spoglądam na planszę.

- Gryffindor grał dzisiaj całkiem nieźle. Mają dobrą drużynę. Zapewne najlepszą od lat.

Nie odpowiadam, przesuwając moją królową tak, że też szachuje rycerza.

- Faktycznie, dziewczyna Weasleyów jest dobrym szukającym. Najlepszym, jakiego widziałem przez ostatnie lata.

Tak, zdecydowanie próbuje mnie zdenerwować. Usiłuję zrobić to samo, ignorując go. Snape kontynuuje, nie wykonując swojego ruchu.

- Przypomina mi Fredericka Plumptona z Puddlemere United** z początku dwudziestego wieku. Pobił rekord w najszybszym schwytaniu Złotego Znicza. Zrobił to w trzy sekundy.

Prycham i zaczynam chichotać, a on patrzy na mnie pytająco.

- To Roderick Plumpton, szukający Tajfunów z Tutshill***, a rekord wynosi trzy i pół sekundy. I skąd możesz wiedzieć, jak grał, skoro nawet nie widziałeś meczu? Roderick przeszedł na emeryturę zanim się urodziłeś. I wtedy jeszcze nie było omnikularów.

Uśmiecham się z wyższością na widok jego zdegustowanej miny. Oczekuję, że będzie się jakoś bronił i nie zawodzi mnie.

- Oczywiście, panie Potter, gdybyś poświęcił więcej uwagi nauczycielom niż na studiowanie faktów o tej głupiej, nieprzydatnej grze, może miałbyś lepsze wyniki.

- Może tak, ale profesorowie nie są w połowie tak interesujący jak Quidditch. I to nie jest głupia, nieprzydatna gra. Wymaga znacznie więcej niż po prostu dobrych umiejętności lotniczych!

 

________

*Gdyby ktoś miał wątpliwości, nie chodzi tu o węża Boa, tylko o takie pierzaste boa na szyję. Przynajmniej na to wskazywała nazwa z małej litery i to "pierzaste boa" w kolejnym zdaniu.

**Puddlemere United – drużyna Quidditcha, do której dołączył Olivier Wood jako rezerwowy po ukończeniu Hogwartu. Została założona w 1163r. i jest jedną z najstarszych brytyjskich drużyn. Ich szaty są granatowe, ozdobione dwoma złotymi, skrzyżowanymi pałkami wodnymi.

*** Tajfuny z Tutshill - Tajfuny mają błękitne szaty z podwójnym granatowym T na piersi i plecach. Drużyna została założona w 1520 roku, a swój najświetniejszy okres przeżywała na początku XX wieku, kiedy dowodzona przez swojego kapitana, szukającego Rodryka Plumptona. Rodryk Plumpton grał dwadzieścia dwa razy w reprezentacji Anglii jako szukający. Należy do niego rekord w szybkości schwytania znicza: uczynił to w trzy i pół sekundy po gwizdku rozpoczynającym mecz. Źródło: harry-potter.net.pl

 

Rozdział V

 

Snape i Potter kontynuowali partię szachów. Harry mówił o zaletach Quidditcha, dotyczących biegłości i strategii. Mężczyzna odpierał każdą jego wypowiedź. Nawet nie zdawali sobie sprawy, że zagrali kilka rund i Mistrz Eliksirów wygrał każdą z nich. Ich debata stawała się coraz bardziej zagorzała. Potter był ożywiony pierwszy raz od dłuższego czasu. Opowiadał o Quidditchu z ogromną pasją i Snape zauważył, że chłopak jest całkowicie inny niż dotychczas. Chłodny, obojętny wyraz twarzy został zastąpiony przez emocje. Jego oczy błyszczały, a twarz zarumieniła się.

 

Harry nigdy nie widział swojego profesora, mówiącego w ten sposób. Mężczyzna zawsze piorunował wszystkich wzrokiem, uśmiechał się szyderczo i chłodno, albo krzyczał w gniewie. Chłopak nigdy nie widział jego twarzy w trakcie intelektualnej dyskusji i pomyślał, że profesor Snape nigdy nie wyglądał bardziej ludzko.

 

Byli przy szóstej rozgrywce i nieświadomie przysunęli się do siebie ponad szachownicą. Siedzieli na krańcach swoich miejsc, wciąż zaciekle dyskutując.

- Quidditch dał mi wiele korzyści! Gdyby nie moje odruchy, które, gdyby to uszło twojej uwadze, rozwinęły się dzięki tym głupim meczom, zostałbym kilkakrotnie zamordowany. Oczywiście chciałbyś, żeby to się zdarzyło. Od zawsze życzysz mi śmierci!

 

Obaj piorunowali się wzrokiem. Harry oddychał z trudem, jego pierś falowała, oczy błyszczały z wściekłości, twarz poczerwieniała, a usta miał lekko rozchylone. Snape przyglądał mu się, doznając znajomego uczucia w lędźwiach. Zanim zdołał się powstrzymać, zmniejszył odległość między nimi i wymruczał:

- Nie chcę, żebyś umarł.

Po czym przywarł do warg Harry’ego. Chłopak rozchylił usta i Snape wsunął język do środka, niespiesznie badając ich wnętrze. Ręka mężczyzny, jak gdyby miała własną wolę, uniosła się i chwyciła kurczowo głowę Pottera, wsuwając palce w jedwabiste włosy i wywołując cichy jęk.

 

Kiedy Harry jęknął, Snape przerwał pocałunek i cofnął się gwałtownie. Przez chwilę, która zdawała się być wiecznością, wpatrywali się w siebie z wybałuszonymi oczyma, nieznacznie dysząc. Nagle Potter mrugnął i oblizał wargi, zmuszając się do spojrzenia na szachownicę. Czuł na sobie wzrok mężczyzny, gdy przesuwał swojego gońca. Popatrzył na niego, zauważając pełne żaru spojrzenie, otworzył usta i wyszeptał:

- Szach mat.

 

***

 

Na Merlina, co ja zrobiłem?! Pocałowałem ucznia! Harry’ego Cholernego Pottera! Nie cierpię go! Nigdy nie powinienem był tego zrobić, nigdy nie powinienem był dać mu szlabanu! Nie, powinienem, ale z Filchem!

Inne obrazy pojawiły się w moim umyśle. Albusa, zwalniającym mnie z pracy. Prasy, która będzie miała możliwość poużywania sobie. Mnie samego, ukamienowanego i przeklętego na śmierć. Pottera, wijącego się pode mną. Nie! Wcale nie pomyślałem o nim w moim łóżku, a już na pewno nie o nagim!

 

Nie pragnę go. Jestem jak najbardziej pewny, że nie ma w nim nic atrakcyjnego.

Pokusa nie znika. Wciąż mam przed oczami tego małego złośliwca z rozchylonymi wargami, błagającymi o to, by je pożreć. Wygląda wręcz smakowicie.

 

Pragnę go. Chowam twarz w dłoniach i jęczę. Od kiedy to pożądam moich uczniów?

Moment, robię mu przysługę, trzymając go przy swoim boku. To oczywiste, że mu pomagam. Jeśli nie, skąd wzięłaby się ta zmiana nastawienia? Wystarczy spojrzeć, jaki był żywy, jaki namiętny. Och, wyglądał tak ponętnie i smakowicie.

 

Chcę go mieć. Zatrzymać. Chłopak zasługuje na kogoś, przy kim może czuć się odprężony. Wydaje mi się, że dobrze mu ze mną. Potrzebuje kogoś, z kim może spędzić cały wieczór. Kogoś, kto może zapewnić mu spokój ducha.

Ale nie może być z kimś, kto się o niego nie troszczy. Zasługuje na kogoś, kto może dać mu swoje serce i to nie jest stary, zmęczony profesor.

 

Dzięki Merlinowi, że nie mam już więcej zajęć z szóstymi klasami w tym tygodniu. Unikam Pottera, nie chcąc spotkać tego świdrującego spojrzenia. Podczas posiłków koncentruję się na talerzu, odpuszczając sobie nawet rzucanie Gryfonom ostrych spojrzeń. Wiem, że zerka na mnie od czasu do czasu. Mogę wyczuć spojrzenie tych zielonych oczu.

 

Jestem przerażony zbliżającą się lekcją eliksirów z szóstym rokiem Slytherinu i Gryffindoru bardziej niż kiedykolwiek. Wolałbym być na spotkaniu śmierciożerców. Jaka szkoda, że nie mogę pozwolić sobie na taki luksus.

 

Pierwszy raz w życiu czuję się niepewnie, wchodząc do klasy. Warczę na uczniów bardziej niż zazwyczaj i odejmuję Slytherinowi punkty. Przyznaję, było ich zaledwie pięć w porównaniu do sześćdziesięciu, które odjąłem Gryffindorowi, ale to i tak nietypowe jak na moje standardy.

 

Nie odzywam się do Pottera ani słowem, odmawiając również patrzenia w jego kierunku. Czuję na sobie jego przeszywający wzrok. To zarówno pobudzające i przerażające. Powinienem wstydzić się sam siebie, ale to nie powstrzymuje mnie przed pragnieniem posmakowania go w każdym calu, na zewnątrz i w środku.

 

Rozdział VI

 

„Szach mat.”

 

Wstaję i wychodzę, a on wciąż mnie lekceważy. Nie mówi nic, żeby mnie zatrzymać. Zbliża się godzina policyjna, jednak nie mam ochoty na powrót do dormitorium. Chcę pójść na Więżę Astronomiczną, ale na pewno jest tam teraz jakaś para. Poza tym mam duże szanse wpaść na nauczycieli, włócząc się po zamku. Wracam do Wieży Gryffindoru i opadam na łóżko, ignorując współlokatorów.

 

Do diabła! Co to, do cholery, było? Mam na myśli to, że Snape mnie pocałował i, co gorsza, że mi się podobało. Dlaczego ze wszystkich rzeczy na świecie musiał mi się spodobać właśnie pocałunek z nim?!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin