Orchidea - Sen nocy letniej.doc

(131 KB) Pobierz

 

Tytuł: Sen Nocy Letniej

Autor: Orchidea

Rating: NC – 17

Ostrzeżenia: łagodne i ostre sceny erotyczne, przekleństwa.

 

 

 

Z góry uprzedzam: jest to

opowiadanie na podstawie

komedii szekspirowskiej

,,Sen nocy letniej”, nie

chciałam nikogo kopiować,

ani popełnić plagiatu.

Opowiadanie powstało

w celach czysto rozrywkowych

i nie miała na celu obrażać

niczyich uczuć i przekonań.

 

 

1.

 

- 10 punktów od Gryffindoru, za twoje zuchwalstwo, Potter.

- Ale ja nic nie zrobiłem!

- Sprzeciwiasz się nauczycielowi? No, no, kolejne 5 punktów mniej. Ciekawe jak na to zareaguje twój Dom. Wiesz Potter, że dzisiaj straciłeś już 30 punktów? A za ten… - mężczyzna skrzywił się ironicznie. - …eliksir traci pan dodatkowe 10 punktów. Już blisko 50, robimy postępy, co Potter?

- Ty wstrętny…

- No i wybiło okrągłe 50, panie Potter, moje gratulacje.

 

Czasami myślę, że moje życie to nieudana inscenizacja. Dokładnie zaplanowana przez osoby z mojego otoczenia, a ja czuję się jak zbędny pionek, który improwizuje w całej tej grze. W dodatku robiąc to żałośnie.

Najgorsze, że nie wiem, jaka jest moja rola. Czuję się nie na miejscu, we własnym życiu. Cóż za komedia… Potter za to wydaje się być całkiem świadomy tego co ma robić, jak zaprogramowany robot. Wszystko, byle by mi zrobić na złość i coraz bardziej upokorzyć. Myślę, że zachowanie jego ojca również było zaprogramowane po to, bym po latach mścił się jak prymityw. A nawet, dochodząc do sedna, został potworem, któremu biedny Złoty Chłopiec odpłacał pięknym za nadobne. A teraz... Zemsta Pottera była jeszcze dotkliwsza.

Myślałem, że z końcem jego siódmego roku moja katorga znoszenia widoku, jego rozciągniętej w paskudnym uśmieszku gęby, skończy się i wreszcie zaznam spokoju. Jednak autor mojej komedii zapragnął inaczej, gdyż wolnością cieszyłem się trzy cudowne lata. Tylko trzy.

Nigdy nie zapomnę tego przeklętego poranka, gdy jadłem moje ulubione, do tamtego czasu, śniadanie – tosty z masłem i cynamonem. Teraz patrzę na nie z nieukrywanym obrzydzeniem. To również wina tego przeklętego Pottera, nawet przyjemność z jedzenia musiał mi odebrać…

Ale wracając do głównego wątku mojego wywodu, pełnego żenującego użalania się nad sobą, tego rana w progach Wielkiej Sali stanął ON. Pieprzony Potter z tymi swoimi pieprzonymi okularami i pieprzoną blizną. Z góry przepraszam za wulgaryzmy i ostrzegam, bo pojawi się ich więcej. Tyle, jeśli chodzi o kwestie techniczne.

Ten idiota zmienił się. I to cholernie. Przestał wyglądać jak żałosny dzieciak. Urósł niewiele, nadal był ode mnie sporo niższy, jednak na długości przybyło jego włosom. Były pocieniowane i sięgały mu do ramion. Ich wrodzona, irytująca zdolność do sterczenia sprawiała, że było ich naprawdę dużo, zwłaszcza, że nie mógł narzekać na cienkość włosów, czy ich gęstość, jak ja. Głupi to jednak ma szczęście.

Jego oczy wcale nie zrobiły się mniejsze i mniej zielone. Wydawałoby się, że właśnie w ciągu tych trzech lat dorósł do swojej prawdziwej urody – rzęsy miał tak długie, że dotykały szkieł jego okrągłych okularów. A jak pamiętam, bez okularów jego oczy były jeszcze większe, a rzęsy dłuższe i grubsze.

Twarz przybrała mądrzejszy i zdecydowany wyraz, jej rysy wygładziły się – widać, że już nie żył w ciągłym stresie. Nastoletni trądzik całkiem znikł (nie, żeby miał z nim jakieś większe problemy, nie to co ja…), więc cerę miał śniadą i gładką. Nos idealnie pasował rozmiarami do reszty, a usta, które zwykle wykorzystywał do paskudnego uśmiechu, nauczyły się uśmiechać dużo piękniej i bardziej czarująco. Zęby też miał nieskazitelnie białe i proste. Głupi Potter.

Jedyne, co ja miałem, a on nie, to porządna, męska budowa ciała i siła – swoje zwycięstwo nad Voldemortem zawdzięczał jedynie przebiegłości, pomysłowości i znajomości zaklęć. Gdyby przyszło mu do ręcznej potyczki przegrałby z kretesem. Był drobny, lecz smukły i wysportowany. Idealny na miejsce szukającego. Idealny Potter. Chyba muszę się napić ognistej…

Stał tam w szmaragdowej koszuli, czarnym krawacie, czarnych, wizytowych spodniach i wyjściowych butach. Niby tak oficjalnie, a zarazem cholernie prowokująco. Gdy szedł pewnym krokiem do stołu nauczycielskiego, robił to z gracją jakiej nigdy wcześniej nie miał. Włosy za nim powiewały, a wzrok przeszywał na wskroś. Pomijam fakt, że zakrztusiłem się nieszczęsnym tostem, dając możliwość Dropsowi do naśmiewania się w duchu ze mnie. Niezły z niego sadysta. Zapewniam. Dużo większy, niż ja, czy któryś ze Śmierciożerców.

 

- Witaj Harry! – zawołał radośnie Dumbledore.

- Dzień dobry dyrektorze. – kiwnął z szacunkiem głową zatrzymując się przed stołem, naprzeciw Dumbledore’a.

- Pomyśleć, że musiały minąć trzy lata, byś znów zawitał do Hogwartu. – odrzekł starzec ze swoim przymilnym uśmiechem.

- Hogwart jest moim domem, do którego zawsze chętnie wracam. – chłopak mówił ze swobodą i radością.

- Ach, siadaj, siadaj z nami. – zawołał radośnie dyrektor, a Potter zajął jedyne puste miejsce, przy Snape’ie, który odsunął się z krzesłem jak oparzony. – Moi drodzy uczniowie! – przemówił Dumbledore wzmocnionym magicznie głosem. – Znalazłem kogoś na stanowisko obrony przed czarną magią. Powitajcie profesora Harry’ego Pottera!

 

Tego było już za dużo. Zorientowałem się wtedy, dlaczego Drops odmawiał mi tej posady z takim zadowolonym wyrazem twarzy. O ile wcześniej myślałem, że po prostu lubi mnie gnębić, tak teraz wyszło, że miał dużo lepszy powód do radości – do Hogwartu w wielkim stylu powracał jego ukochany pupilek, a wraz z nim mój koszmar. Na dodatek, ta ociekająca seksem postać usiadła obok mnie, rażąc mnie swoim blaskiem. Ile osób załapało, że to ironia? Wybaczcie, zboczenie nauczycielskie.

Perfidnie spojrzał w moje zirytowane, mroźne oczy i szczerząc się w jakiś dziwny sposób powiedział: Będziemy teraz kolegami po fachu, profesorze Snape. Odrzuciłem tost i dumnie wymaszerowałem z sali, słysząc za plecami chichot Dropsa. Czy mówiłem już, że to sadysta?

Wróciłem do swoich cichych komnat i upiłem się jak świnia, pragnąc nic nie pamiętać. Następnego dnia, jedyne czego chciałem to umrzeć. Kac doskwierał mi niemiłosiernie, a ja nie miałem siły nawet na tyle, by znaleźć eliksir na kaca. Teraz zawsze stawiam kilka butelek na nocnej szafce.

Po tym, jak już mi się udało wstać i wypić eliksir pognałem do przeklętego Dropsa. Zrobiłem mu wywód pełen pretensji i żalów, podobny do tego, który prawię teraz, choć może dużo mniej uprzejmy. Jak na złość, w gabinecie zjawił się Lupin z tą swoją paskudną gębą (serio, nie wiem, co ten kundel Black w nim widzi). Korzystając z okazji na niego też nawrzeszczałem, choć nie bardzo pamiętam już jaki powód wymyśliłem. Potem było coraz gorzej. Okazało się, że Binns wreszcie się zorientował, że umarł i z krzykiem zaszył się w jakimś mrocznym zakątku zamku, pogrążając się w głębokiej depresji. Tyle emocji w tej…istocie chyba nigdy nikt nie widział.

Wracając do akcji…Lupin zgodził się uprzejmie przyjąć stanowisko nauczyciela historii. Dumbledore dogadał się z nowym Ministrem Magii (najlepszym na to stanowisko okazał się być Kingsley, choć z drugiej strony, po Knocie nawet Longbottom byłby dobry…), który pozwolił Lupinowi uczyć w szkole. Nie ma co się dziwić, znał go osobiście, byli razem w Zakonie. Cóż... Ja też, ale nie mogę powiedzieć, bym miał z jego członkami przyjazne stosunki. Ale jakże można mieć, kiedy wszyscy już na wstępie patrzą na ciebie jak na gówno spod buta?

Naprawdę pięknie – pomyślałem wtedy i znowu na nich się wydarłem. Potem wróciłem do lochów, mrożąc po drodze napotkanych nieszczęśliwców spojrzeniem. Od razu zrobiło mi się lżej na sercu. Na obiedzie byłem już spokojny, myśląc, że nic już mnie bardziej nie zszokuje, a liczba nieszczęść na cały rok została już wykorzystana. Spokojnie zabrałem się za zupę pomidorową, gdy do Sali wtargnął spóźniony Potter. W biegu zapinał, tym razem czarną, koszulę. Na sali rozległy się piski – uczennice nie mogły oderwać wzroku od kawałka odsłoniętej klatki piersiowej i mokrych włosów Pottera. Najwyraźniej wyszedł w pośpiechu spod prysznica i w biegu się ubierał.

Jakby tego było mało, Potter musiał się potknąć i wsadzić rękę w środek talerza z moją zupą, przy okazji zrzucając go z nią na moje kolana. Zerwałem się jak oparzony, patrząc krytycznie na moje pobrudzone pomidorową zupa szaty, a potem na wygrzebującego się spod stołu Pottera. Ku mojej wściekłości, jego nie do końca zapięta koszula podwinęła się, ukazując kawałek śniadych pleców chłopaka. Miałem ochotę kopnąć go przy wszystkich w dupę, naprawdę! Tak, by go zabolało i oduczył się pokazywania swojego ciała. Cholernie gorącego, jak mniemam. Odechciało mi się jeść. Ostatecznie zabarykadowałem się do końca weekendu w swoich komnatach, zmuszając skrzaty domowe do przynoszenia mi jedzenia.

W poniedziałek odstresowałem się trochę. Odebrałem punkty Gryffindorowi, zawarczałem na pierwszaków, z których potem kilku zjawiło się u Pomfrey (niech ją piekło pochłonie). Udało mi się nawet zmusić jakiegoś czwartoklasistę do wypicia swojego eliksiru, który miał być na ból głowy, a wyszedł na przeczyszczający. Trochę sobie pewnie chłopak posiedział w toalecie…

Irytującą osobę Pottera widywałem tylko na posiłkach i jeśli miałem pecha, to również na korytarzu. Na swoich lekcjach coraz częściej łapałem uczniów na bujaniu w obłokach i nieraz konfiskowałem sonaty miłosne pod adresem Pottera. Kiedy jakieś dwie uczennice zaczęły dyskutować o tym, jaką bieliznę nosi Potter, nie wytrzymałem. Zażądałem przedwczesnej rady pedagogicznej, bez Pottera. A na niej wygłosiłem tyradę odnośnie tego, że z powodu Pottera uczniowie nie mogą się skupić na nauce i nie tak powinien wyglądać pedagog. Wszyscy oczywiście uwielbiali Pottera – świetnie uczył, lubili go uczniowie (aż za bardzo, nawet chłopcy nie oparli się jego czarowi) do tego był miły i przystojny. Jednak nie mogli obalić mojej tezy, że wygląda zbyt pociągająco na lekcjach – to znaczy, przedstawiłem to trochę inaczej, ale sens miało ten sam. Tak się złożyło, że Potter wszedł niezauważony do pokoju nauczycielskiego, gdzie odbywało się tajne zebranie i usłyszał dostatecznie dużo. Drops , gdy go spostrzegł, poprosił w swoim pokornym i przymilnym stylu, by ubierał się bardziej stosownie, bo dekoncentruje młodzież. A ten głupek co zrobił? Uśmiechnął się tylko i wyszedł.

Następnego dnia przyszedł na śniadanie w stroju, przez który znowuż zakrztusiłem się tostem. Był ubrany… dokładnie tak jak ja! Bluzka z rzędem guzików pod samą brodę, czarna i dopasowana, czarne spodnie, czarne buty i czarny płaszcz. Włosy przylizane brylantyną i dumny, zimny wyraz twarzy, który do niego całkowicie nie pasował. Gdyby wzrok zabijał, leżałby tam martwy jak kłoda. Drops bezwstydnie chichotał, tak jak reszta grona pedagogicznego, jedynie Minerva miała tyle przyzwoitości, by zakryć usta ręką. Mijani na korytarzach uczniowie także chichotali, patrząc mi perfidnie w oczy. Cóż, wtedy miałem ochotę go udusić.

Moja żądza mordu zmieniła się diametralnie, gdzieś koło końca semestru. Szedłem dać Lupinowi eliksir tojadowy. Co prawda, miałem jeszcze dzień, bo pełnia była za dwa dni, ale wolałem mieć ten okropny obowiązek już za sobą.

Gdy przybyłem pod jego komnaty, o dziwo drzwi były uchylone. Zajrzałem za nie cicho. Potter właśnie pomagał usiąść Lupinowi na łóżku. Ten był zlany i ledwo bełkotał. Potter chciał już wyjść, kiedy nagle Lupin podźwignął się chwiejnie na nogi i złapał go w pasie.

 

- Harry, jak ty ładnie pachniesz… - powiedział mężczyzna, wtulając nos w jego szyję.

- Co pan robi?! – chłopak wstrząśnięty odwrócił się przodem do byłego nauczyciela.

- Oj, mów mi Remus… - Lupin ledwo bełkotał, po czym wpił się w usta Harry’ego. Ten zaskoczony chciał go chyba odepchnąć, lecz gdy mężczyzna pogłębił pocałunek, przestał się opierać..

Remus popchnął Harry'ego w dół, na kolana, po czym rozpinając rozporek wyciągnął swojego twardego już penisa i bez ceregieli wepchnął go chłopakowi w usta.

 

Idiota - nie wiedział, że lepiej, gdyby Potter działał z własnej inicjatywy, niż gdy wpycha mu penisa na siłę i brutalnie posuwa - nie, żebym mógł określić różnicę z własnego doświadczenia…

Potraktował Pottera gorzej niż dziwkę. Doszedł w jego ustach, a potem padł na łóżko i zasnął, tak po prostu. Zero taktu, doprawdy.

Potter krztusząc się wypluł to, czym go Lupin tak „hojnie obdarował”. W tamtej chwili było mi go szczerze żal. Naprawdę! Ja też mam ludzkie uczucia, jeśli o to chodzi. Choć wolę to traktować jak zwykłą litość. Wtedy nie ma w tym nic osobistego.

Potem Potter ostrożnie rozebrał Lupina do bielizny, chowając jego męskość i przykrył go kołdrą. Sam także rozebrał się do bokserek i położył u boku Lupina, przytulając się. Widocznie szukał czułości po dość… nieczułym obciąganiu. Co się dziwić?

Zostawiłem eliksir cicho na podłodze i poszedłem do swoich komnat z mętlikiem w głowie. Zachowanie Pottera było takie… dziwne. Przecież został tak bardzo poniżony, a mimo to zadbał o Lupina z taką czułością i jeszcze garnął się do niego. Dla mnie było to niepojęte. Postanowiłem, że pooglądam sobie następnego dnia minę Lupina, gdy wytrzeźwieje i przyjdzie do mnie po eliksir na kaca. Sądzę, że na trzeźwo w życiu by tego nie zrobił, przecież to taki „dusza nie człowiek”, jak to Drops mawiał. A Potter był jego byłym uczniem, synem przyjaciela i chrześniakiem ukochanego. Lupin będzie czuł się okropnie – zaśmiewałem się z satysfakcją w duszy. Mimo wszystko, ten chłopak nadal mnie intrygował.

Na śniadaniu faktycznie, sytuacja była napięta. Lupin wyglądał, jakby ktoś mu śledzionę złapał i ściskał, a Potter miał czerwone oczy i krył twarz we włosach. Widocznie dowiedział się, że Lupin nie zrobił tego bynajmniej z miłości. I dowiedział się też pewnie o związku Lupina z Blackiem. Oboje smętnie grzebali w zupie mlecznej, a ja triumfowałem. Przynajmniej próbowałem, ale coś cholernie wkurzającego nie dawało mi spokoju.

 

- Przyniosłem ci wczoraj eliksir, Lupin. – powiedział uprzejmie, acz jadowicie Snape.

- W…Wczoraj? – zająknął się profesor historii.

- Tak. – przytaknął Snape, zauważając nagłe poblednięcie Lupina i Harry’ego.

- Mogę cię prosić na słówko Severusie? – spytał błagalnie Lupin.

- Oczywiście. – odparł Snape z nieukrywanym, kpiącym uśmieszkiem. Wstał i wyszedł z Sali razem z Remusem, oglądając się jeszcze na Pottera, który ukrył twarz w dłoniach. – Pewnie chcesz wiedzieć ile widziałem. - Lupin przytaknął głową, - Wszystko od momentu, gdy Potter przytargał cię pijanego do pokoju, aż do tego, jak położył się obok ciebie. – skwitował Snape.

- Co ja mu zrobiłem? – jęknął żałośnie. – Zgwałciłem? Harry mówi, że nic, ale myślę, że się wstydzi… Dobry Merlinie, jak ja się strasznie czuję…

- Było nie chlać jak świnia. – warknął Snape. – Najpierw się do niego przyssałeś jak pijawka, a potem kazałeś zrobić loda. O dziwo, Potter nie protestował. Gdy skończył, ty po prostu zasnąłeś, a on rozebrał ciebie i siebie, a potem położył się przy tobie. Choć szczerze nie rozumiem dlaczego. Powinien cię tam zostawić. – Snape ledwo hamował cisnące się mu na usta przekleństwa.

- Uch… - Lunatyk zakrył twarz dłońmi. – Muszę go jeszcze raz przeprosić…

- Na twoim miejscu martwił bym się o to, dlaczego Potter się na to wszystko zgodził. Co zrobisz, jak się okaże, że coś do ciebie czuje? Wie o tym, że jesteś z kundlem?

- Powiedziałem mu, nie wyglądał na zachwyconego… Faktycznie. – Lupin zrobił wielkie oczy z przerażenia. – Jak Harry się we mnie zakochał, to faktycznie kiepsko…

- Cóż, to nie moja sprawa, ja się świetnie bawię, obserwując was. Doskonali Gryfoni w niedoskonałej sytuacji… A już ty, ucieleśnienie dobra robiący TAKIE rzeczy z byłym uczniem… - Snape zacmokał. – Synem przyjaciela, chrześniakiem partnera… - wyliczył swoje wcześniejsze spostrzeżenia. – Myślę, że to było gorzej, niż ślizgońskie. Doprawdy.

- Wiem… - Black z pewnością by odpyskował, jednak Lupin skulił uszy.

 

Potem było przez pewien czas bardzo przyjemnie. Potter nie chodził taki pewny siebie i spokojny. Łatwiej było go zdenerwować, jak za starych, dobrych czasów. Lupin miał za to minę jakby miał się rozpłakać. Naprawdę, wtedy bawiłem się tak dobrze, jak za szkolnych czasów Pottera .

Jednak to co dobre trwa najkrócej, więc wkrótce i oni powrócili do starego stanu. A ja nie miałem już tak dobrego humoru. Potter znowu wydawał się spokojny, choć nie tak pewny siebie, często tęsknie spoglądał w kierunku Lupina. Nie wiedzieć czemu, denerwowały mnie te spojrzenia. Z niewiadomych przyczyn moja psychika żądała, by Potter patrzył tak w MOIM kierunku.

Częściej, niż powinienem, dostrzegałem jego urodę, miękką barwę głosu… A co do zapachu... Potter używał jakiś perfum i choć uczennice były nimi zachwycone, mnie się nie podobały. Chciałem poznać zapach Pottera, ten prawdziwy, bez żadnych wspomagaczy. Ten, o którym mówił Lupin.

Nie wiedząc kiedy, znienawidziłem Lupina bardziej, niż kiedyś jego kolegów, choć zawsze nienawidziłem go najmniej. Nie zorientowałem się także, kiedy Potter przestał mi przeszkadzać, ba, zapragnąłem stale widzieć jego denerwującą niegdyś postać. Nie potrafiłem już się z nim kłócić, ani wymyślać wykwintnych obelg. Nie potrafiłem skupić się na lekcjach, a każdy lepiej wykonany rysunek przedstawiający Pottera, który konfiskowałem, zachowywałem dla siebie zostawiając na widocznym miejscu w swoich komnatach.

W myślach przyłączałem się do tyrad miłosnych uczniów i nie odejmowałem już tylu punktów. Nie chciało mi się jeść, nie chciało mi się pić. Nie miałem ochoty krzyczeć, warczeć, robić eliksirów, rzucać kamieniami w plakat Dropsa…

Minerva pierwsza zorientowała się, że coś ze mną nie tak. Zaczęła nachalnie wypytywać, nasyłać na mnie skrzaty z posiłkami, ba, posunęła się do włamania do moich komnat! Byliśmy przyjaciółmi, a Minerva naprawdę dbała o przyjaciół. Aż za bardzo…

Znalazła rysunki, oraz zdjęcia Pottera (nie wiem skąd je uczniowie mieli, ale je też skonfiskowałem…), co nie było trudne, bo zapełniały moje biurko. Gdy nakryłem ją na grzebaniu w moich rzeczach i zobaczyłem CO takiego trzyma zszokowana w rękach, świat na chwilę się na dla mnie zatrzymał.

Spojrzała na mnie swoimi przeszywającymi, mądrymi oczami z nieodgadniętą miną, po czym po prostu zaczęła się śmiać. Ja o mały włos dostałem, ku*wa mać, zawału, a ona tak się po prostu zaczęła śmiać! Całe moje chwilowe przerażenie minęło i miałem ochotę zamordować ją, którymś z ostrych rzeczy, jakie zebrała w moim mieszkaniu (zapewne myślała, że chcę zostać samobójcą).

 

- Co cię tak śmieszy, na miłość Boską?! – krzyknął Snape.

- Och, Sev… - poklepała go po ramieniu. – Było mi powiedzieć… Nie martwiłabym się tak bardzo…

- O czym, do cholery?!

- Teraz wszystko się zgadza. – założyła ręce na piersi. – Zakochałeś się.

- No braw… Że co?!

- Nie jesz, nie pijesz, bujasz w obłokach, wzdychasz, przestałeś odbierać punkty, nie kłócisz się z Harrym i jeszcze te zdjęcia i rysunki… Zakochałeś się w Harrym.

- Sama siebie posłuchaj. Gadasz jak… - miał na końcu języka „popieprzona”, ale się powstrzymał. – No, sama się zastanów, kobieto, co ty za herezję wygadujesz! Ja w Potterze?!

- Och, ty możesz jeszcze o tym nie wiedzieć. – uśmiechnęła się do niego promiennie. – Ale zaufaj kobiecie. To czyste objawy zadurzenia. Dobrze wiem, że Lily Potter ci się podobała, a teraz to…

- Lily była moją przyjaciółką. – warknął Snape. – A jej syn, to mężczyzna, do tego kopia ojca, z którym, jak wiesz, nie maiłem najlepszych stosunków.

- Dlaczego ty się okłamujesz? Dobrze wiesz, że Harry nie jest swoim ojcem, a James wyrósł na ludzi. No cóż, musisz chyba jeszcze się z tym pogodzić. – zostawiła zdjęcia, rysunki i ostre przedmioty na biurku Snape’a i wyszła.

 

Spotkało was to, iż nie zdawaliście sobie sprawy z tego, że się w kimś zakochaliście póki ktoś wam o tym nie powiedział? Mnie tak. Faktycznie, Lily była moją przyjaciółką i podobała mi się, jednak jej nie kochałem. Czegoś jej brakowało. Okazało się, że ma to jej syn. Co konkretnie, to sam nie wiem.

Na drugi dzień całe grono pedagogiczne, prócz Pottera, gapiło się na mnie na śniadaniu. Widocznie Minerva wykazała się wczoraj w pokoju nauczycielskim swoją dyskrecją. Potter chyba też zauważył, że rzucają mnie i jemu ciągłe spojrzenia, bo spytał mnie, czy ma coś na twarzy. Spojrzałem na jego idealną (przynajmniej dla mnie) twarz i nie powstrzymałem małych rumieńców. Powiedziałem, że nie, ale utonęło to w śmiechu innych nauczycieli. Doprawdy, mieli większą uciechę, niż ja, gdy Black z Jamesem Potterem wpadli do studni na wycieczce krajoznawczej z zielarstwa. Od tamtego czasu zaprzestano organizować wycieczki.

Równie zdenerwowany był Potter, choć on sprawiał wrażenie bardziej zdezorientowanego. Ja natomiast dopadłem Minervę pytając o to, czy przypadkiem nie podzieliła się swoimi herezjami z innymi. Odparła, że zrobiła sondę wśród nauczycieli dotyczącą tego, kto byłby najlepszą parą oraz, że ja i Potter wygraliśmy. I oczywiście nic nikomu nie wyjawiła, bo to osobista sprawa. No i jak tu tą kobietę brać na poważnie, gdy się wie, że jest zdolna do takiej dziecinady? Ale cóż, Minerva zawsze taka była, sroga i poważna dla uczniów, dowcipna i otwarta dla znajomych…

Ja natomiast, coraz bardziej przekonywałem się, że teoria Minervy jest, jak najbardziej trafna. Chciałem patrzeć na Pottera, lecz nie wypadało, a znowu gdy go nie widziałem, zastanawiałem się gdzie jest i co robi, czy mu nic nie grozi, jaki ma humor… Najgorsze w tym wszystkim było to, iż wiedziałem, że on kocha tą przeklętą bestię i za nic na świecie nie mogę mu pokazać, że coś do niego czuję. To by było dopiero śmieszne, a całe grono pedagogiczne dopięłoby swego. Na to nie mogłem pozwolić.

Tak więc, gapiłem się na niego, gdy on gapił się na Lupina, a ten myślał o Blacku. Wesoła gromadka. Jeszcze do szczęścia brakowało, by Black zakochał się we mnie. Co oczywiście samo w sobie było absurdalne, choć jeszcze niespełna rok temu myślałem tak o mnie i Potterze. Cała ta sytuacja była jak z tandetnej komedii romantycznej. Którą zresztą moja opowieść przypomina.

Przyszły wakacje. Myślałem, że to dobrze, że odpocznę od wszystkiego… A tu guzik, ciągle chciałem widzieć Pottera i myślałem o nim i o tym co robi. Popadałem w paranoję. Nigdy nie byłem w nikim zakochany, co nie znaczy, że byłem prawiczkiem, o nie. Wtedy jednak czułem się jak gówniarz. Zamiast podejść do tego, jak poważny dorosły, którym jestem, to wiele razy nocą masturbowałem się jęcząc w poduszkę i pozwalając mojej wyobraźni na przeróżne, wyuzdane wizje. W jednej nawet zgwałciłem Pottera…

Koniec końców, rok szkolny nadszedł, a ja stanąłem w progach Hogwartu z myślą, że udało mi się już opanować i że moje uczucie będzie od teraz ciche i głęboko ukryte.

Na początek pragnę gorąco podziękować za tak miłe i wyrozumiałe komentarze - cieszyłam się jak małe dziecko, które dostało wymarzoną zabawkę :). Wszelkie krytyki wzięłam sobie do serca i będę dążyła do poprawy, jak mi to wyjdzie - zobaczymy.

 

Ostrzegam! W tej notce pojawią się sceny erotyczne, więc jeżeli kogoś gorszy np. Hagrid w tejże sytuacji, to niech nie czyta. To tyle ogłoszeń parafialnych, teraz do dzieła xD.

 

2.

 

Bardziej nad sobą panowałem, nie miałem o nim już tylu zboczonych snów, nie zaspokajałem się tak często i nawet udało mi się przestać myśleć o tym co robi. Ot taka sobie, cicha miłość schowana na dnie serca.

Zachowywałem się normalnie, jadłem jak trzeba, odejmowałem tyle punków ile trzeba, upijałem się kiedy trzeba i wysypiałem… Moje życie toczyło się wolno swoją rutyną. Wyrzuciłem rysunki. Zostawiłem tylko jedno, najładniejsze zdjęcie Pottera, ukrywając je głęboko wśród papierów w szufladzie biurka.

Wszystko było bezpieczne, do czasu. Oczywiście, autor inscenizacji mojego życia znudził się tą stagnacją i postanowił mnie trochę upokorzyć. Zresztą całą tą miłość traktuję jak upokorzenie, bo czy zakochać się w odwiecznym wrogu nie jest strasznym upokorzeniem? To tak, jak czuć przyjemność z gwałtu.

W sobotni wieczór wyszedłem do Hogsmade, z zamiarem upicia się w Świńskim Łbie. Gdy już się tam zjawiłem zdziwiony zauważyłem, że mój Potter, znaczy się… Potter siedzi tam i smętnie patrzy na pustą do połowy szklankę. Nie wyglądał na pijanego, tylko na smutnego. Sprawdzając, czy nikt z grona pedagogicznego nie czai się w pobliżu usiadłem przy stoliku obok niego. Ku mojemu oburzeniu, nie zauważył mnie. Ostatecznie zdecydowałem się przysiąść do niego.

 

- Witam Potter. – powiedział Snape chłodnym i drwiącym głosem. – Długo już się tak modlisz do tej szklanki?

- Spadaj… - jęknął cicho Harry, buntowniczo spuszczając wzrok. – Czego pan chce?

Snape warknął poirytowany. Nie podobało mu się, kiedy Harry mówił do niego „pan”.

- A muszę czegoś chcieć?

- Pan chyba nie robi nic bez korzyści. – zaczął wodzić smukłym palcem po krawędzi szklanki.

- Tym razem postanowiłem po prostu podręczyć cię moją obecnością, tak jak ty mnie dawno temu, gdy byłeś moim uczniem. – powiedział Snape z naciskiem na „dawno”.

- Nie robiłem tego celowo.

- W to nie wątpię. Nie posądzałbym cię o myślenie, a co dopiero planowanie.

- Skończył pan? Jeśli tak, to wolałbym zostać sam.

- A primadonna jak zawsze ma jakieś życzenia.

- Spadaj… pan. – powtórzył dodając cząstkę wkurzającą Snape’a.

- To już słyszałem. – bąknął Snape. – teraz powiedz dlaczego siedzisz tutaj, jak jakaś sierota?

- Przypomnieć panu, że nią jestem?

- Och, wiesz o co mi chodzi i nie łap mnie za słowa, Potter. – warknął trochę zmieszany Snape. – Co się stało?

- A co się nie stało? – Potter najwyraźniej postanowił go zbyć.

- Przeżywasz jakieś załamanie? – Snape drążył dalej.

- Widział nas pan. – stwierdził krótko wzdychając. Musiał być naprawdę zdesperowany, skoro zwierzał się Snape’owi. – To było rok temu. Równo.

- Och… - Snape zamyślił się. – Faktycznie. Ale co w związku z tym? Nigdy nie byłeś zbytnio elokwentny, ale…

- Może właśnie to, że związku nie ma? – Harry pociągnął ze szklanki wpatrując się w jej zawartość.

- Nadal kochasz Lupina?

Harry podniósł na niego duże, zmęczone oczy.

- Skąd pan…?

- Przecież to było widać. – prychnął Snape. – Pozwoliłeś mu na takie traktowanie, a potem położyłeś się koło niego i przytuliłeś. – wzruszył ramionami.

- On kocha Syriusza. A ja nawet nie mogę się o niego starać, bo Syriusz to mój chrzestny - smętnie zatrząsł zawartością szklanki. – Wtedy miałem takie nadzieje…

- Nie idzie się do łóżka z kimś pijanym. – stwierdził mądrze Snape. – Sam coś o tym wiem.

- Przespał się pan z kimś, kto był pijany i miał już kogoś?

- Nie, ten ktoś był mną oczarowany dlatego, bo był pijany. – Snape uśmiechnął się krzywo. – Dokładnie szkolna pielęgniarka.

- Pani Pomfrey?! – Harry zrobił wielkie oczy.

- Jeszcze głośniej, nie wszyscy słyszeli. – warknął Snape.

- Przepraszam… - Harry zmieszał się. – Ale dlaczego pan mi to mówi?

- Cóż, ja wiem o Lupinie, ty o Pomfrey. Swoją drogą, jak się rano obudziła, to spadła z krzykiem z łóżka.

- A kochał ją pan?

- Nie, ale sam fakt, że ktoś był mną zainteresowany zrobił swoje. – Snape jeszcze nigdy nie czuł się tak swobodnie.

- No widzi pan, a ja kocham Lupina… - chłopak miał szklanki w oczach.

- A jesteś pewien? W końcu jesteś jeszcze gówniarzem… To może być tylko zauroczenie.

- Trwające kilka lat?!

- Zauroczenie może być do końca życia. – warknął Snape. – Zastanów się nad tym.

Harry spuścił głowę. Po chwili Snape usłyszał szloch.

- P-przepraszam… - wybełkotał zdejmując okulary, by wytrzeć oczy.

- Nie przeszkadzaj sobie, czasem trzeba.

- A-ale przecież… faceci nie płaczą…!

- Ci, którzy tak myślą i wstydzą się płaczu, są mniej męscy od tych, którzy się go nie boją.

- Pan na pewno nigdy nie płakał. – rzekł z wyrzutem chłopak, jednak łzy powoli spływały po jego policzkach.

- Hm… - powiedział filozoficznie Snape, chichocząc w myślach.

 

Wiara Pottera w mój brak emocji mnie rozbawiła. Otóż, nieraz zdarzyło mi się płakać. Ale lepiej, żeby nikt o tym nie wiedział, nie jestem na tyle dzielny, by o tym mówić. W każdym razie, wróciliśmy razem do Hogwartu, a ja nie mogłem oderwać wzroku od jego cudownych, dużych i wilgotnych od łez oczu. Kiedy nie miał okularów… Wyglądał jeszcze powabniej. Miałem po drodze, więc odprowadziłem go do jego komnat, a on zrobił coś, co przesądziło sprawę. Przytulił się do mnie i powiedział, że mi dziękuje. To była najmilsza rzecz, jakiej w życiu doświadczyłem. Aby nie dać ponieść się emocjom, warknąłem na niego, aby się pilnował. Przeprosił mnie z rumieńcem na twarzy i zniknął za drzwiami.

 

Nie upiłem się, ale moja obsesja wróciła. Będąc tak blisko niego, a jednocześnie tak daleko, dostawałem świra. Pozwoliłem sobie w nocy na sprośne wizje i masturbacje, myśląc o nim i jego ciele. Jakie to było upokarzające, wić się pod własnym dotykiem, mając przed oczami kogoś, kto padłby na zawał gdyby wiedział co robię i w jaki sposób o nim myślę.

 

Tak więc zbliżamy się do końca mojej przemowy. Otóż, którejś nocy snułem się bez celu po korytarzach zamku, z nadzieją natknięcia się na lunatykującego Pottera i możliwość odniesienia go do jego łóżka… Kuszące. Pogrążony w swoich płonnych nadziejach nagle zauważyłem że … Jakimś cudem Black zjawił się w Hogwarcie i rozmawia „po kryjomu” z Lupinem, który patrzy na niego jak na objawienie. Nie podsłuchałem dużo, ale wystarczyło, bym odgadł o co chodzi. Lupin chciał uciec z Syriuszem (kundel nadal nie został oczyszczony z zarzutów) w podróż, by odnaleźć Glizdogona, który zniknął po upadku swojego pana. Cóż, dość romantyczne, to znaczy dla nich, dla mnie to była czysta głupota. Planowali iść do Zakazanego Lasu, do punktu teleportacji.

Ja tymczasem udałem się do Pottera, który z pewnością będzie chciał ich zatrzymać. Dużo trudniej leczy się depresję po takim zawodzie, niż samo zakochanie. Postanowiłem więc iść na łatwiznę. Jestem właśnie pod jego drzwiami, zaraz w nie zapukam.

W tym miejscu kończy się mój wywód, a zaczyna się prawdziwe przedstawienie.

 

- Potter! – Snape dobijał się do drzwi chłopaka.

- Idę! – odpowiedział zachrypnięty głos zza drzwi. – Co jest? – spytał rozczochrany Harry w czarnej piżamie, której koszula była podwinięta.

- Twój wilkołak zamierza uciec z Blackiem. Na twoim miejscu, jeśli go kochasz, pobiegłbym za nimi, by ich powstrzymać.

- Och! – Harry był zszokowany. – Dlaczego pan mi to mówi?

- Nie mam serca z lodu, a poza tym słyszałbym na każdej lekcji wzdychanie uczennic o tym, że ich ukochany nauczyciel jest pogrążony w depresji.

- Dziękuję panu bardzo! – powiedział ucieszony i nie dbając o obecność Snape’a zaczął ściągać koszulę.

- Może byś zamknął drzwi. – burknął Snape.

- Och, nie wiedziałem, że pan tu jeszcze jest… - zdziwił się Harry.

- Idę z tobą, byś nie zrobił nic głupiego. – postanowił Snape. – W końcu to ja ci o tym powiedziałem. – No i nie mogę pozwolić, byś uciekł z nimi… – dodał w myślach.

- No dobrze, to niech pan wejdzie, zamknie drzwi i odwróci się, to zajmie chwilkę. – wymieniał Harry. Snape zrobił co chłopak powiedział z trudem opierając się pokusie podglądania. - Już! – zakrzyknął Harry. Ubrał się w luźne dżinsy i t-shirt.

- Jest zimno, załóż jakiś sweter, albo kurtkę. – przestrzegł go Snape.

- Oj, nie ma czasu! – krzyknął Harry.

- Szybciej byś to zrobił, niż się wykłócał. Narzuć coś na siebie.

- Dobra. – burknął chłopak i ubrał dżinsową kurtkę.

 

*

 

- Siri, jest ciemno, wiesz gdzie to jest? – spytał Remus, przytulając się do boku mężczyzny.

- Nie bardzo… To znaczy, teraz. Poczekajmy do rana. – wyszli na polanę. – O tutaj na przykład. Rzuć parę zaklęć ochronnych, to może nic nas nie zagryzie.

- Dobrze. – Remus wyjął różdżkę i zaczął czarować. Gdy skończył wyjął ze swojego plecaka dwa śpiwory.

 

*

- Spałeś z tym niziołkiem! – zakrzyknął przystojny elf o długich, białych włosach do pasa, z zaplecionymi gdzieniegdzie warkoczykami kończącymi się obrączkami ze srebra. Na odkrytym czole posiadał srebrny diadem z szafirem w środku. Jego oczy kształtu migdałów o pięknej granatowej barwie okolone były długimi, czarnymi rzęsami. Ubrany był w długą, srebrną szatę, układającą się płynnie falami na jego cudownie wyrzeźbionym ciele. Zdobiły ją granatowe hafty wyszywane jedwabną nicią, przedstawiające kwiaty i kolibry. W pasie przewiązany był zdobionym szafirami pasem. Na jego smukłych, bladych palcach nie brakowało srebrnych pierścieni, a na nadgarstkach bransolet, wszystko z szafirami. Odkrytą pierś zdobił srebrny łańcuch ze srebrnym medalionem, na którym wytłoczone były kwieciste ornamenty. W samym jego środku tkwił, oczywiście, szafir. Widać było wyraźnie upodobanie owego elfa do tych kamieni i srebrnego surowca.

- Oj, przesadzasz. – bąknął mniejszy i drobniejszy elf o ciemnej, opalonej cerze. Również miał długie włosy, jednak były one prawie czerwone i opadały długimi falami za pośladki. On także posiadał diadem, jednakże ze złota i z rubinem w środku. Jego oczy były jeszcze piękniejsze niż poprzedniego elfa, bo z racji koloru lśniły jak dwa małe słoneczka. Złota szata elfa kończyła się przed kolanem, ukazując poprzez rozcięcia po bokach zgrabne uda. Czerwone, jedwabne hafty na niej przedstawiały płomie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin