Mężczyzna w brązowym garniturze (The Man in the Brown Suit, Mystery of the Mill House) - Agatha Christie - Ebook.rtf

(548 KB) Pobierz
Mężczyzna w brązowym garniturze

AGATHA CHRISTIE

 

 

 

Mężczyzna w brązowym garniturze

 

(tłum. Beata Długajczyk)

Tytuł oryginału: „The Man in the Brown Suit”


PROLOG

 

Nadina, rosyjska tancerka, która szturmem zdobyła Paryż, stała teraz w burzy niemilknących oklasków i kłaniała się rozentuzjazmowanej publiczności. Mrużyła przy tym swoje wąskie, czarne oczy i unosiła w górę kąciki szkarłatnych, mocno zaciśniętych warg. Brawa zachwyconych Francuzów nie umilkły nawet wówczas, gdy kurtyna opadła z szelestem, zakrywając wyszukaną dekorację w odcieniach czerwieni, błękitu i purpury. Tancerka, spowita w zwoje niebieskich i pomarańczowych draperii, opuściła scenę. Brodaty impresario z zapałem chwycił ją w ramiona.

- Wspaniale, petite, po prostu wspaniale - wykrzykiwał. - Dzisiejszego wieczoru przeszłaś samą siebie. - Z galanterią ucałował ją w oba policzki.

Nadina, przyzwyczajona do hołdów, przyjęła ten gest dość obojętnie. Garderobę artystki wypełniały niedbale poustawiane bukiety okazałych kwiatów, na wieszakach wisiały wyszukane kostiumy o futurystycznym kroju. Gorące powietrze przesycone było wonią kwiatów, duszącym zapachem perfum i innych pachnideł. Garderobiana Jeanne podbiegła do swojej pani, zasypując ją pochlebstwami. Ten potok wymowy przerwało pukanie do drzwi. Jeanne poszła otworzyć i po chwili wróciła z wizytówką w dłoni.

- Madame, czy pani przyjmie?

Tancerka niechętnie wyciągnęła rękę, gdy jednak przeczytała „hrabia Sergiusz Pawłowicz”, ożywiła się wyraźnie.

- Tak, przyjmę go. Jeanne, szybko, mój złocisty peniuar. Gdy hrabia wejdzie, możesz odejść.

- Bien, madame.

Jeanne podała peniuar, delikatny zwój szyfonu w kolorze dojrzałej kukurydzy, ozdobiony gronostajem. Nadina narzuciła go na ramiona i usiadła, uśmiechając się do siebie, podczas gdy jej długie palce wystukiwały powolny rytm na szklance stojącej na toaletce.

Hrabia wszedł niemal natychmiast, skwapliwie korzystając z przywileju, jakiego mu udzielono. Był średniego wzrostu, bardzo szczupły, bardzo elegancki i bardzo blady. Sprawiał wrażenie znudzonego. Właściwie gdyby nie jego wyszukane maniery, byłby postacią zupełnie bezbarwną, nie zwracającą większej uwagi. Teraz pochylił się nad ręką tancerki z wystudiowaną uprzejmością.

- Madame, to dla mnie wielka przyjemność.

Tyle tylko udało się usłyszeć Jeanne, zanim opuściła garderobę. W uśmiechu Nadiny pojawiła się subtelna zmiana.

- Jesteśmy wprawdzie rodakami, ale nie przypuszczam, abyśmy chcieli rozmawiać po rosyjsku - zauważyła.

- Zwłaszcza że żadne z nas nie zna ani słowa w rym języku - odparł jej gość.

Dalsza rozmowa toczyła się po angielsku. Bez wątpienia był to ojczysty język hrabiego. Gość tancerki zapomniał też jakby o swoich wyszukanych manierach. W rzeczywistości hrabia zaczynał karierę w londyńskim music-hallu.

- Odniosłaś dzisiaj wielki sukces - zaczął. - Przyjmij gratulacje.

- Mimo to nie jestem spokojna - odparła tancerka. - Moja pozycja nie jest już taka jak niegdyś. Te wszystkie pogłoski, jakie zrodziły się podczas wojny, nigdy naprawdę nie ucichły. Jestem pod stałą obserwacją.

- Ale przecież nigdy nie oskarżono cię o szpiegostwo.

- Plany, jakie zwykle układa nasz szef, są zbyt dobre, aby to kiedykolwiek miało nastąpić.

- A więc za zdrowie Pułkownika - powiedział hrabia uśmiechając się. - Jednak czy to nie zdumiewające, że Pułkownik wybiera się na emeryturę? Na emeryturę! Zupełnie niczym lekarz, rzeźnik, hydraulik czy...

- Czy też biznesmen - dokończyła Nadina. - Właściwie nie powinniśmy się temu dziwić. Przecież Pułkownik jest właśnie biznesmenem. Kieruje zbrodnią, tak jak ktoś inny kierowałby fabryką obuwia. Nie angażując się w nic osobiście, zaplanował i zrealizował cały szereg przestępstw, i to we wszystkich dziedzinach swojej... hm... profesji. Kradzieże kosztowności, fałszerstwa, szpiegostwo, bardzo opłacalne w czasie wojny, sabotaż, dyskretne zabójstwa. Doprawdy niewiele znam spraw, których by się nie podejmował. A najmądrzejsze jest to, że wie, kiedy skończyć. Gra zaczyna być zbyt niebezpieczna? Więc dobrze, wycofuję się na emeryturę - i to z ogromną fortuną.

- Hm, dla nas natomiast jest to raczej denerwujące - powiedział hrabia z pewnym powątpiewaniem. - Zostajemy bez zajęcia.

- Musisz przyznać, że do tej pory byliśmy sowicie opłacani.

Szyderczy ton w głosie Nadiny sprawił, że hrabia popatrzył na nią ostro. Tancerka uśmiechała się do siebie. Hrabia poczuł się zaintrygowany, jednak kontynuował dyplomatycznie.

- O tak, Pułkownik miał hojną rękę. Temu zresztą zawdzięcza większość swoich sukcesów. Temu oraz umiejętności znalezienia zawsze odpowiedniego kozła ofiarnego. Tak, Pułkownik to wielki umysł. Wyznawca zasady „jeśli chcesz zrobić coś bezpiecznie, nigdy nie rób tego osobiście”. Na tym polegała jego metoda. On zawsze dysponował dowodami przeciwko nam, natomiast nikt z nas nie miał nigdy nic na niego.

Zrobił króciutką przerwę, jakby oczekując zaprzeczenia, tancerka jednak siedziała w milczeniu. Na jej wargach igrał tajemniczy uśmiech.

- Nikt z nas - zadumał się hrabia. - A czy ty wiesz, że Pułkownik jest przesądny? Kiedyś, och, dobrych parę lat temu, udał się do wróżki. Przepowiedziała mu, że będzie odnosił w życiu same sukcesy, jednak w końcu wpadnie, i to przez kobietę.

Tancerka popatrzyła na niego z zainteresowaniem.

- Powiadasz, że przez kobietę? To dziwne, bardzo dziwne. Hrabia uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

- Teraz, kiedy przechodzi w stan spoczynku, pewnie się ożeni. Z jakąś młodą, uroczą damą z towarzystwa, która zacznie wydawać jego miliony o wiele szybciej, niż on je zdobywał.

Nadina potrząsnęła głową.

- Nie, nie, o tym nie może być mowy. Posłuchaj, przyjacielu. Jutro jadę do Londynu.

- A twój kontrakt?

- Będę nieobecna tylko przez jedną noc. Pojadę incognito, niczym członek rodziny królewskiej. Nikt nie będzie wiedział, że opuszczałam Francję. Jak myślisz, dlaczego to robię?

- Z pewnością nie dla przyjemności, zwłaszcza o tej porze roku. Ta obrzydliwa, styczniowa mgła. Masz na widoku jakiś korzystny interes, co?

- Właśnie.

Tancerka podniosła się z miejsca i stanęła przed hrabią. Z każdej linii jej ciała, z każdego gestu biła arogancja i duma.

- Mówiłeś, że nikt z nas nie ma nic na szefa. Myliłeś się. Ja, kobieta, miałam na tyle rozumu i odwagi - tak, odwagi - by go przechytrzyć. Pamiętasz diamenty De Beerów?

- Coś sobie przypominam. To ta sprawa w Kimberley tuż przed wybuchem wojny? Osobiście nie miałem z tym nic wspólnego i nigdy nie słyszałem o żadnych szczegółach. Z pewnych powodów sprawę zatuszowano, prawda? Zdobycz była niezła.

- Kamienie były warte sto tysięcy funtów. Braliśmy w tym udział we dwójkę - ja i jeszcze ktoś. Oczywiście pod rozkazami Pułkownika. Właśnie wtedy dostrzegłam swoją szansę. Plan zakładał, że diamenty De Beerów zostaną zastąpione diamentami przywiezionymi z Ameryki Południowej przez dwóch eksploatatorów, którzy właśnie przyjechali do Kimberley. Oczywiście podejrzenia musiały paść na nich.

- Bardzo mądrze - zaopiniował hrabia tonem pełnym aprobaty.

- Pułkownik zawsze był bardzo mądry. Cóż, wykonałam swoją część zadania, ale zrobiłam coś jeszcze, czego Pułkownik nie przewidywał w swoim planie. Zatrzymałam kilka południowoamerykańskich kamieni. Jeden czy dwa z nich są zupełnie unikalne i łatwo dało się dowieść, że nigdy nie przeszły przez ręce De Beerów. Będąc w posiadaniu tych kamieni, mam jednocześnie bicz na naszego szanownego szefa. Mam też dowód na to, że ci dwaj młodzi ludzie, na których padły podejrzenia, są niewinni. Dotychczas nie zrobiłam żadnego użytku z tej broni, jednak byłam zadowolona, mając ją w zanadrzu. Ale teraz sytuacja się zmieniła. Teraz zażądam zapłaty i moja cena będzie znaczna. Powiedziałabym, wręcz ogromna.

- Zdumiewające - odezwał się hrabia. - Czy wozisz te diamenty wszędzie ze sobą?

Jego oczy wędrowały dyskretnie po zabałaganionym pomieszczeniu.

Nadina roześmiała się łagodnie.

- Nie, nie. Nic z tego. Nie jestem przecież głupia. Diamenty są bezpiecznie schowane, w miejscu gdzie nikomu by się nie śniło ich szukać.

- Nigdy nie uważałem cię za głupią, moja droga, ale ośmielę się stwierdzić, że sporo ryzykujesz. Pułkownik nie należy do ludzi łatwo ulegających szantażowi.

- Nie boję się go. - Tancerka roześmiała się. - W swoim życiu obawiałam się tylko jednego człowieka, a on już nie żyje.

Hrabia popatrzył na nią zaciekawiony.

- Miejmy nadzieję, że nic nie przywróci go do życia - powiedział lekko.

- Co masz na myśli?! - Nadina niemal krzyknęła.

- Chciałem tylko powiedzieć, że jego zmartwychwstanie byłoby dla ciebie mocno niewygodne - wyjaśnił. - Taki głupi żart.

Nadina odetchnęła z ulgą.

- Och, on naprawdę nie żyje. Zginął w czasie wojny. Ten mężczyzna kochał mnie kiedyś.

- W Południowej Afryce? - zapytał hrabia lekceważącym tonem.

- Tak, skoro już o to pytasz. W Południowej Afryce.

- Zdaje się, że to twój kraj rodzinny?

Nadina przytaknęła. Jej gość podniósł się z miejsca i sięgnął po kapelusz.

- No dobrze - powiedział - pewnie sama najlepiej wiesz, co robisz, ale ja na twoim miejscu znacznie bardziej obawiałbym się Pułkownika niż jakiegoś zawiedzionego kochanka. Pułkownika łatwo nie docenić.

Roześmiała się pogardliwie.

- Tak mówisz, jakbym przez te wszystkie lata nie zdołała go jeszcze poznać.

- Właśnie się zastanawiam, czy zdołałaś - odparł łagodnie. - Mocno się nad tym zastanawiam.

- Och, przecież nie jestem głupia. I nie działam sama.

Jutro do Southampton zawija statek z Południowej Afryki. Na jego pokładzie znajduje się człowiek, który przybywa na moje wezwanie i który wypełnia moje polecenia. Pułkownik będzie miał do czynienia i z nim, i ze mną.

- Czy to jest roztropne?

- To niezbędne.

- Jesteś pewna tego człowieka?

Przez twarz tancerki przemknął dziwny uśmieszek.

- Zupełnie pewna. On jest może nieudolny, ale całkowicie godny zaufania. - Urwała, a potem dodała zupełnie innym tonem: - Tak się składa, że to mój mąż.


I

 

Wszyscy namawiali mnie, abym opisała tę historię. Nalegali i ci najznamienitsi (na przykład lord Nasby), i ci mniej ważni, jak nasza dawna służąca Emily, którą spotkałam podczas mojego ostatniego pobytu w Anglii. („Proszę pomyśleć, panienko, jaką przepiękną książkę mogłaby panienka napisać. Przecież ta historia jest zupełnie jak z filmu.”)

Muszę przyznać, że posiadam wszelkie kwalifikacje, aby sprostać temu zadaniu. Byłam zamieszana w całą sprawę od samego początku, przez cały czas znajdowałam się w centrum wydarzeń, wreszcie triumfalnie doprowadziłam ją do końca. Ponadto tak się szczęśliwie złożyło, że te epizody, których nie mogłabym opisać na podstawie własnych przeżyć, doskonale uzupełnia dziennik sir Eustachego Pedlera. Sir Pedler bardzo uprzejmie pozwolił mi wykorzystać swoje zapiski.

A więc do dzieła. Anna Beddingfeld zaczyna opowieść o swoich przygodach.

Zawsze marzyłam o przygodach. Moje życie było tak przeraźliwie, nużąco monotonne. Mój ojciec, profesor Beddingfeld, uchodził za jeden z największych w Anglii autorytetów, jeżeli idzie o człowieka paleolitycznego. Był doprawdy geniuszem, każdy musiał to przyznać. Myślami przebywał ciągle w epoce paleolitu, a fakt, że jego ciało musiało egzystować w czasach współczesnych, był dla niego źródłem wszelkich niedogodności. Papa nie zwracał uwagi na współczesnych, nawet człowiekiem neolitycznym pogardzał, twierdząc, że to zwykły hodowca bydła. Prawdziwy entuzjazm papy wzbudzała dopiero kultura mustierska.

Niestety, nie można się całkowicie uwolnić od człowieka współczesnego. Życie zmusza nas do obcowania zarówno z rzeźnikiem, jak i z piekarzem, mleczarzem oraz sprzedawcą ze sklepu z warzywami.

Moja matka umarła, gdy byłam małym dzieckiem, a mając ojca całkowicie pogrążonego w przeszłości, sama musiałam stawić czoło praktycznej stronie życia. Szczerze mówiąc, nienawidziłam człowieka paleolitycznego, niezależnie od tego, czy reprezentował kulturę oryniacką, mustierska, szelską czy jakąkolwiek inną. Chociaż pomagałam papie w redagowaniu jego wielkiego dzieła. Człowiek neandertalski i jego przodkowie, neandertalczycy napełniali mnie odrazą i fakt, że wymarli tak dawno temu, zawsze uważałam za wyjątkowo szczęśliwą okoliczność.

Pojęcia nie mam, czy papa domyślał się moich uczuć. Prawdopodobnie nie. Zresztą nawet gdyby się domyślał, to i tak nie przywiązywałby do tego najmniejszej wagi. Opinie innych ludzi nigdy go nie interesowały. Myślę, że na tym właśnie polegała jego wielkość. Ojciec żył w całkowitym oderwaniu od codziennych problemów. Przykładnie zjadał to, co przed nim postawiono, jednak fakt, że za żywność się płaci, zawsze zdawał się go zdumiewać. Przez całe życie cierpieliśmy na brak gotówki. Sława ojca nie zaowocowała pieniędzmi. Aczkolwiek był członkiem wszystkich liczących się towarzystw naukowych i opublikował mnóstwo prac, był zupełnie nie znany szerszej publiczności. Grube, mądre książki papy były oczywiście cennymi przyczynkami do sumy ogólnoludzkiej wiedzy, nie stanowiły jednak żadnej atrakcji dla przeciętnego odbiorcy. Raz tylko papie udało się znaleźć w centrum uwagi publicznej. Wygłosił mianowicie odczyt w pewnym towarzystwie naukowym na temat młodych szympansów. Stwierdził wówczas, że młode osobniki z rodzaju ludzkiego posiadają wiele cech małp człekokształtnych, podczas gdy młode szympansy wykazują spore podobieństwo do ludzi, o wiele większe niż dorosłe osobniki tego gatunku. To zaś dowodzi, że podczas gdy stopień pokrewieństwa naszych przodków z małpami był znacznie bliższy niż nasz, z szympansami jest wręcz odwrotnie. Przodkowie szympansów reprezentowali wyższy szczebel rozwoju niż współczesny gatunek tych małp. Innymi słowy, szympansy są degeneratami.

Popularna gazeta „Daily Budget”, bez przerwy goniąca za sensacją, natychmiast to podchwyciła, drukując krzyczące nagłówki: „CZY TO MY POCHODZIMY OD MAŁP, CZY TEŻ MAŁPY OD NAS? ZNANY PROFESOR TWIERDZI, ŻE SZYMPANS TO ZDEGENEROWANY CZŁOWIEK.” Wkrótce pojawił się u papy dziennikarz z propozycją napisania serii popularnych artykułów na ten temat. Rzadko widywałam papę tak rozgniewanego jak wówczas. Bez ceregieli wyrzucił dziennikarza z domu, ku mojemu cichemu żalowi, gdyż akurat w tym momencie szczególnie dotkliwie odczuwaliśmy brak gotówki. Przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy nie pobiec za młodym człowiekiem i nie oznajmić mu, że ojciec zmienił zdanie w sprawie artykułów. W rzeczywistości mogłam z powodzeniem napisać je sama, a prawdopodobieństwo, że ojciec się o tym dowie, było niewielkie, gdyż papa nie czytywał „Daily Budget”. Jednak po namyśle odrzuciłam tę pokusę jako zbyt ryzykowną. Natomiast włożyłam swój najlepszy kapelusz i udałam się do wioski na rozmowę z naszym, jakże słusznie poirytowanym, właścicielem sklepiku.

Dziennikarz z „Daily Budget” był jedynym młodym człowiekiem, jaki kiedykolwiek odwiedził nasz dom. Bywało, że zazdrościłam Emily, naszej małej służącej, która zaręczyła się z jakimś marynarzem i spędzała z nim każdą wolną chwilę. Gdy zaś marynarz był nieobecny, chodziła z młodym człowiekiem ze sklepu z warzywami albo z pomocnikiem aptekarza, wszystko zaś po to, „aby nie wyjść z wprawy”, jak zwykła mawiać. Z żalem konstatowałam wtedy, że ja nie mam nikogo, z kim mogłabym „nie wychodzić z wprawy”. Wszyscy przyjaciele papy byli w wieku profesorskim i najczęściej nosili brody. Raz zdarzyło się co prawda, że profesor Paterson z uczuciem przygarnął mnie do siebie, powiedział, że mam „zgrabną, drobną kibić”, i usiłował pocałować. Kibić! W dzisiejszych czasach kobiety nie miewają kibici. Słówko to wyszło z mody już wtedy, gdy leżałam w kołysce. Profesor Paterson jednak pochodził z zupełnie innej epoki.

Tęskniłam do przygody, do wielkiej miłości, do romantycznych przeżyć, tymczasem skazana byłam na najbardziej prozaiczną egzystencję. Wypożyczalnia książek w naszej wiosce oferowała mnóstwo rozlatujących się na strzępy, tanich powieści. Ich lektura stanowiła dla mnie namiastkę prawdziwej miłości i prawdziwej przygody. Zasypiając marzyłam o silnych, małomównych Rodezyjczykach, o mężczyznach, którzy „kładli swoich wrogów jednym ciosem”. W naszej wiosce nie było doprawdy nikogo, kto chociażby wyglądał na zdolnego położyć swojego wroga, jeśli już nie jednym, to nawet kilkoma ciosami.

Mieliśmy też kino, gdzie co tydzień wyświetlano kolejny odcinek „Pameli w niebezpieczeństwie”. Pamela była nieustraszoną młodą kobietą. Nic nie mogło jej pokonać. Walcząc z przestępcami, skakała z samolotów, pływała łodziami podwodnymi, wspinała się na szczyty drapaczy chmur i nigdy nie spadł jej włos z głowy. Szczerze mówiąc, nie była specjalnie sprytna i za każdym razem wpadała w ręce szefa mafii, temu jednak nawet nie przyszło na myśl, aby pozbyć się jej w najprostszy w świecie sposób, zadając silny cios w głowę. Zamiast tego skazywał ją na śmierć w podziemnej komorze gazowej albo wymyślał jakieś inne skomplikowane metody, tak że przystojny bohater zawsze zdołał ją oswobodzić na początku kolejnego odcinka. Po wyjściu z kina chodziłam z głową w chmurach, a po powrocie do domu zastawałam na przykład list z gazowni grożący odcięciem gazu z powodu nie zapłaconego rachunku.

A jednak - mimo że nie przeczuwałam tego - każda chwila przybliżała mnie do prawdziwej przygody.

Przypuszczam, że większość ludzi nigdy nie słyszała nawet o wykopaniu w Broken Hill w Rodezji Północnej prehistorycznej czaszki. Pewnego ranka, gdy zeszłam na dół, zastałam papę w stanie najwyższego podniecenia. Zaraz też zaczął mi tłumaczyć znaczenie tego znaleziska.

- Czy ty to rozumiesz, Anno? Tak, bez wątpienia są pewne podobieństwa do czaszki z Jawy - ale powierzchowne, zupełnie powierzchowne. Nareszcie dowód na to, co zawsze twierdziłem, a mianowicie, że przodkowie neandertalczyków pochodzili z Afryki. Dlaczego zakładać, że czaszka z Gibraltaru ma być najstarszym znaleziskiem wśród czaszek neandertalskich? Powtarzam, kolebką neandertalczyków była Afryka. Przywędrowali do Europy...

- Nie smaruj śledzia marmoladą, papo. - Łagodnie, ale stanowczo powstrzymałam ojcowską rękę. - A więc co mówiłeś?

- Przywędrowali do Europy...

W tym momencie przerwał, gdyż omal nie zadławił się ością.

- Musimy działać natychmiast - oznajmił, wstając po skończonym posiłku. - Nie mamy chwili do stracenia. Musimy być zaraz na miejscu. Z pewnością w sąsiedztwie znajdują się i inne bezcenne znaleziska. Jestem niezmiernie ciekaw, czy narzędzia będą typowe dla kultury mustierskiej. Pewnie odnajdziemy również szczątki prehistorycznych wołów, lecz nie sądzę, by można tam było spotkać także pozostałości włochatych nosorożców. Tak, do Rodezji podąży teraz zapewne cała armia paleoantropologów. Musimy tam być pierwsi. Anno, natychmiast pisz do Cooka.

- A co z pieniędzmi, papo? - napomknęłam delikatnie. Ojciec popatrzył na mnie oczyma pełnymi wyrzutu. - Twój punkt widzenia napełnia mnie głębokim smutkiem, moje dziecko. Jak możesz być tak małostkowa? Nie wolno skąpić, gdy w grę wchodzi nauka!

- Obawiam się, że to Cook może okazać się skąpy. Ojciec sprawiał wrażenie zasmuconego.

- Przecież zapłacisz im gotówką.

- Ale my nie mamy pieniędzy. Ojciec był już mocno poirytowany.

- Moje dziecko, nie będę sobie zaprzątał głowy tymi wszystkimi trywialnymi szczegółami. Jest przecież bank - właśnie wczoraj dostałem list od dyrektora. Pisał coś o dwudziestu siedmiu funtach, które posiadam.

- Raczej jest to kwota, o jaką przekroczyliśmy rachunek.

- Czekaj, mam! Napisz do mojego wydawcy. Pokiwałam głową z powątpiewaniem. Książki papy przynosiły mu raczej rozgłos niż pieniądze. Ale myśl o wyjeździe do Rodezji zachwyciła mnie. „Silni, małomówni mężczyźni” - wyszeptałam w ekstazie. Nagle coś w wyglądzie ojca przykuło moją uwagę.

- Masz na sobie nieodpowiednie buty, papo. Zdejmij te brązowe i włóż czarne. I nie zapomnij o szaliku. Na dworze jest bardzo zimno.

W kilka chwil później papa wyszedł, już w odpowiednich butach i starannie opatulony szalikiem.

Wrócił dopiero późnym wieczorem i z przerażeniem zobaczyłam, że nie ma na sobie ani palta, ani szalika.

- Ależ Anno, zdjąłem palto przed wejściem do jaskini. Wiesz przecież, ile tam błota.

Pokiwałam głową, przypominając sobie, jak ojciec wrócił kiedyś dosłownie od stóp do głów oblepiony tłustą, plejstoceńską gliną.

Głównym powodem, dla którego zamieszkaliśmy w Little Hampsley, było sąsiedztwo Grot Hampsley, jaskiń grzebalnych obfitujących w znaleziska kultury oryniackiej. W wiosce założono niewielkie muzeum, a papa i kustosz muzeum spędzali większą część swojego czasu w podziemnych korytarzach, poszukując szczątków włochatych nosorożców i niedźwiedzi jaskiniowych.

Przez cały wieczór papa bardzo silnie kaszlał. Następnego ranka okazało się, że ma gorączkę. Wezwałam lekarza.

Biedny papa, nigdy nie wykorzystał swojej szansy. Okazało się, że ma obustronne zapalenie płuc. Zmarł cztery dni później.


II

 

Wszyscy byli dla mnie bardzo życzliwi. Odczuwałam żal i oszołomienie, ale nie byłam pogrążona w głębokim bólu. Papa nigdy mnie nie kochał, wiem o tym doskonale. Gdyby darzył mnie miłością, wtedy i ja bym go kochała. Między nami nie było jednak tego uczucia. Po prostu należeliśmy do siebie, opiekowałam się nim i skrycie podziwiałam jego wiedzę i bezkompromisowe oddanie nauce. Bolało mnie, że zmarł w takim właśnie momencie, kiedy otwierały się przed nim nowe perspektywy. Byłabym szczęśliwa, mogąc go pochować w jaskini, wśród malowideł przedstawiających renifery i pośród narzędzi z krzemienia, jednak opinia publiczna domagała się stosownego nagrobka (z marmurową płytą) na brzydkim miejscowym cmentarzu. Słowa pociechy ze strony pastora, wygłoszone w najlepszej wierze, absolutnie nie trafiły do mojego serca.

Upłynęło nieco czasu, zanim sobie uświadomiłam, że nareszcie zyskałam to, o czym zawsze marzyłam - wolność. Byłam sierotą, w dodatku biedną jak mysz kościelna, jednak zdobyłam wolność. Pomyślałam o ogromnej życzliwości otaczających mnie ludzi. Pastor robił, co mógł, aby mnie przekonać, że jego żonie niezbędna jest towarzyszka. Nasza filigranowa bibliotekarka nagle doszła do wniosku, że nie może pracować bez pomocnicy. W końcu odwiedził mnie doktor. Po wielu nieudanych próbach wytłumaczenia, dlaczego właściwie nie przysłał mi rachunku, wśród pochrząkiwań i pomruków wydusił wreszcie z siebie propozycję małżeństwa.

Byłam zdumiona. Doktor zbliżał się już do czterdziestki, był mały i korpulentny. W niczym nie przypominał bohatera filmu „Pamela w niebezpieczeństwie”, a jeszcze mniej silnego, małomównego Rodezyjczyka. Zastanawiałam się przez chwilę, a potem zapytałam, dlaczego właściwie pragnie mnie poślubić. To go wyraźnie zmieszało. Wymamrotał, że dla lekarza z jego praktyką żona byłaby wielką pomocą. Sytuacja stawała się coraz mniej romantyczna, a jednak przez chwilę coś mnie pchało do przyjęcia tej propozycji. Oto ofiarowano mi poczucie bezpieczeństwa. Bezpieczeństwo i wygodny dom. Myśląc o tym teraz, dochodzę do wniosku, że byłam niesprawiedliwa wobec tego małego człowieka. Z pewnością szczerze mnie kochał, jednak źle pojęta delikatność nie pozwoliła mu użyć tego argumentu. Moje umiłowanie romantyzmu zwyciężyło.

- Czyni mi pan wielki zaszczyt - powiedziałam - jednak ten związek jest niemożliwy. Nigdy nie poślubię człowieka, którego nie będę kochała do szaleństwa.

- A czy?...

- Nie - odparłam szczerze.

- Doktor westchnął.

- Ale, moja droga, co pani zamierza teraz robić?

- Zwiedzać świat i przeżyć wiele przygód - oświadczyłam bez wahania.

- Ależ panno Anno, pani ciągle jest jeszcze dzieckiem. Pani nie zdaje sobie sprawy...

- Ze wszystkich trudności? Ależ wręcz przeciwnie, panie doktorze. Nie jestem sentymentalną gąską. Jestem trzeźwo myślącą, chciwą sekutnicą. Gdybym za pana wyszła, szybko i by się pan o tym przekonał.

- Chciałbym, aby pani jeszcze się zastanowiła.

- Nie mogę.

Westchnął ponownie.

- W takim razie mam inną propozycję. Moja ciotka mieszkająca w Walii poszukuje młodej damy do towarzystwa. Czy to by pani odpowiadało?

- Nie, panie doktorze. Wyjeżdżam do Londynu. Jeśli coś ma mnie w życiu spotkać, to właśnie w Londynie. Będę miała oczy szeroko otwarte i zobaczy pan, że coś znajdę. Następnym razem dojdą pana wieści o mnie z Chin albo z Timbuktu.

Jako następny odwiedził mnie pan Flemming z Londynu, doradca prawny papy. Przyjechał specjalnie po to, aby się ze mną zobaczyć. Sam zagorzały paleoantropolog, był wielkim admiratorem dzieł mojego ojca. Pan Flemming był wysoki, szczupły, miał pociągłą twarz i siwiejące skronie. Na mój widok podniósł się z miejsca i ująwszy moje ręce w swoje dłonie potrząsnął nimi z uczuciem.

- Moje dziecko, moje drogie dziecko.

Naprawdę nie zrobiłam tego celowo, ale pod wpływem jego słów zaczęłam się zachowywać jak pogrążona w bólu sierota. Ten człowiek wręcz mnie zahipnotyzował. Był łagodny, dobrotliwy i ojcowski, i bez wątpienia traktował mnie jak niedoświadczone dziewczę, postawione nagle twarzą w twarz z nieprzyjemnościami tego świata. Od razu poczułam, że nie miałoby sensu usiłować wyprowadzić go z błędu. Jak się później okazało, postąpiłam słusznie.

- Moje drogie dziecko, jak myślisz, czy będziesz w stanie mnie teraz wysłuchać? Spróbuję wyjaśnić ci kilka problemów.

- O tak.

- Twój ojciec, jak zapewne wiesz, był wielkim człowiekiem. Potomność to doceni. Jednak zupełnie nie znał się na interesach.

O tym wiedziałam równie dobrze, jeśli nie lepiej niż sam pan Flemming, ale powstrzymałam się od powiedzenia tego na głos. Prawnik mówił dalej:

- Nie sądzę, abyś rozumiała się na tych sprawach, postaram się jednak wyłożyć ci je tak przystępnie, jak tylko potrafię.

Tłumaczył mi wszystko bardzo długo i zupełnie niepotrzebnie. Wniosek był następujący: pozostałam z sumą osiemdziesięciu siedmiu funtów, siedemnastu szylingów i czterech pensów, która to kwota absolutnie nie wydawała mi się satysfakcjonująca. Z pewnym drżeniem czekałam na dalszy ciąg. Obawiałam się, że pan Flemming będzie miał ciotkę w Szkocji, która akurat poszuk...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin