R.6 Ostatni rok w Chicago.doc

(204 KB) Pobierz
R

R.6  Ostatni rok w Chicago

PWB.

Czy, los mnie nie lubi? Co to ma być, kara czy nagroda?

Edward żyje, a na dodatek jest wampirem. Co za ironia… Nie wiem czy się cieszyć czy martwic tym, że mnie nie pamięta. Z drugiej zaś strony będzie się pytał, i zasługuje na to by wiedzieć, tylko jak zareaguje?

A może nie mówić mu nic. Powiedzieć, że byłam jego sąsiadką i widziałam go parę razy…

Że też musiałam go spotkać w tedy w swoim życiu, kiedy już wszystko sobie poukładałam, i to jeszcze jako człowieka… No ale on przynajmniej był bezinteresowny. Oh… Ale to będzie takie nie zręczne… Przecież nie powiem mu po prostu: Hej Edward, to ja Bella. Znaliśmy się. Wiesz? Ty byłeś człowiekiem a ja wampirem, ale nie szkodzi, bo I tak się lubiliśmy, a przed swoją rzekomą śmiercią

STOP!!! Nawet myślenie o tym jest dla mnie kłopotliwe.

Panie, kimkolwiek jesteś daj mi jakiś znak…

Powiedzieć, czy nie powiedzieć

Powiedzieć, czy nie powiedzieć

Powiedzieć, czy…

Cholera! Jest i przyprowadził auto. No tak, jak by nie chciał rozmawiać, zrobił by to później….

Oh mogłam dać mu kluczyki od BMW. Głupia, głupia

Nie głupia, po prostu Bella!!!

Świetnie, nawet moje własne myśli ze mnie drwią! Jak tak dalej pójdzie, to zapoczątkuje zjawisko zwane: „ wampirza choroba psychiczna

Kiedy prosiłam o znak, spodziewałam się spadającej gwiazdy, albo jakiegoś motylka…

Ale nie! Jest za to Edward, który właśnie wszedł do mojej sypialni!

Jak dalej będę leżała i patrzyła w niebo, to może pomyśli, że mnie nie ma, albo że śpięTak wmawiaj sobie!!! Czyli, jednak powiedzieć…

Edward usiadł koło mnie, oddał mój wisiorek i spytał. Więc teraz nie mam odwrotu.

- Sądzę, że powinieneś wiedzieć, ale za nim to nastąpi chce ci coś pokazać. Potem możesz zadąć mi nurtujące Cię pytania. Daj tylko mi chwilę. –

Wróciłam do swojego pokoju, podniosłam wieko szkatułki i wyjęłam z niej pierścionek. Podeszłam do Edwarda i usiadłam naprzeciwko niego.

- Czy, to ci coś przypomina? – Wyciągnęłam dłoń z pierścionkiem w jego stronę. Edward przyglądał mu się uważnie, na jego twarzy malowała się wyraźna konsternacja.

- Wygląda dziwnie znajomo, ale nadal go nie kojarzę. Wnioskuję, że jednak powinienem. – Spojrzał na mnie unosząc brew.

- Owszem. – Przytaknęłam. – Rozmawiałam z Eleazarem o właściwościach mojej tarczy. Potwierdził moją hipotezę. Nie pamiętasz mnie, bo to także rodzaj obrony. Kiedy zniknęłam z twojego życia, pamięć o mnie stała się bardziej ulotna, niż o każdej innej istocie. W efekcie może minąć krótszy okres czasu, bym mogła wrócić, w stare miejsca, bo ludzie już nas mnie po prostu nie pamiętają. Nie będę wzbudzać podejrzeń, ani się nikomu kojarzyć. Nie myślałam jednak, że to także odnosi się do muzyki, czy choćby przedmiotów.

Co do twojego życia, chyba będzie lepiej, jeżeli ci to po prostu pokarzę. Nie ruszaj się. -Powiedziałam i zeszłam na dół do Gabriela.

- Powiesz mu. – Raczej stwierdził, niż zapytał.

- Tak. Myślę, że mimo wszystko Edward ma prawo wiedzieć. Chce mu to pokazać, swoimi oczami. Gabriel, nakładam na ciebie tarczę. Uważaj, bo przez jakiś czas ściągane ją z siebie. A potem… Zobaczymy co potem.

- Bella, Jesteś pewna? – Spytał kiedy wchodziłam na schody. Odwróciłam się do niego na stopniu.

- Nie. Nie jestem, ale teraz to i tak nie ma znaczenia.

Gabriel skinął głową. Wszelki komentarz był zbędny, i tak wiedziałam co miał na myśli.

Z powrotem znalazłam się koło Edwarda. Dotknęłam jego dłoni, kiedy chciałam zacząć swój pokaz, z mojego iPoda, zaczęła cichutko rozbrzmiewać, pewna piosenka[1]

O Ironio!!! Jak ten tekst pasował, do tego, co miałam mu pokazać

 

11 czerwca 1917

Nadałam telegram, braciom, iż niedługo wrócę do Europy. Tak się za nimi stęskniłam. Minęło siedemnaście lat, od kiedy ostatni raz postawiłam stopę na starym kontynencie. Stanęłam przed witryną sklepową i zobaczyłam swoje odbicie. Tak… Siedemnaście lat, a ja wciąż jestem taka sama. Czym się różne? Natłokiem kolejnych myśli w głowie i ubiorem. Mierzyłam się wzrokiem. Widziałam bladą modą kobietę, w jasnym kapeluszu, z pod którego wystawał nisko spleciony kok. Ubraną w jasny żakiet i długą suknię przetykaną złotą nicią.[2] Trzymającą w dłoni torbę podróżną i futerał na skrzypce.

Ludzie szepczą „turystka”, mówią „ nie powinna chodnic sama po ulicach Chicago” Oh gdyby wiedzieli, że więcej niebezpieczeństwa grozi im z mojej strony, niż mnie, nawet gdybym zapędziła się w najciemniejsze zaułki tego miasta. Hmm… Rzeczywiście, chyba jednak powinnam zejść z widoku. Z braku lepszego pomysłu udałam się w stronę Michigan[3] Woda zawsze mnie uspokajała. Usiadłam na jednej z ławek umieszczonych na promenadzie i patrzyłam na spokojne jezioro. Byłam tak pogrążona we własnych myślach, że nawet nie zwróciłam uwagi, że zaczyna zmierzchać. Oczywiście czułam zapach ludzi przechodzących w pobliżu, ale nie zwróciłam uwagi, że pewna woń jest coraz silniejsza i ktoś zbliżył się do mnie, póki nie poczułam ciepłego dotyku dłoni na swoim ramieniu.

- Czy wszystko w porządku? – Usłyszałam delikatny baryton, tuż przy moim uchu. Odwróciłam się gwałtownie i spotkałam właściciela pary szmaragdowych oczu, patrzących na mnie z uwagą. Zamrugałam kilkakrotnie, po to by zobaczyć, że koło mnie usiadł urodziwy młodzieniec, o bladej nieskazitelnej urodzie, hipnotyzującym spojrzeniu i burzy kasztanowych włosów w lekkim, urokliwym nieładzie.

- Słucham? – tylko tyle mogłam z siebie wydusić. Jeszcze w życiu nie poczułam się tak dziwnie przy zwykłym człowieku.  Jego zapach, jego wzrok, i ten głos… Czułam się jak bym była odurzona. Co ze mną nie tak? Przecież to tylko człowiek, jeden z wielu…

- Spytałem, czy wszystko porządku, jest pani bardzo blada i wyglądała pani, jak by zobaczyła ducha. – Patrzył na mnie z przejęciem i troską odzwierciedloną w jego głosie.

- Tak. Dziękuję – odpowiedziałam w nadziei, że skinie głową na zgodę, da mi święty spokój i odejdzie. Tylko czy tego chciałam? Nagle wyraz jego twarzy, zmienił się z zatroskanego, na oburzony, jak by dostał ode mnie z twarz. Jak bym była jego protegowaną, która nie posłuchała jego rady… Zacisnął mocno szczękę, wyprężył się i przemówił, spokojnym lecz dosadnym tonem :

- Młode damy nie powinny, chodzić same po mieście, - Zerknął na zegarek - tym bardziej o tej porze! To nie odpowiedzialne! - No nie! Za kogo on się ma, żeby mi prawic morały!

- Jak pan widzi, ja nie chodzę tylko siedzę. Z resztą skąd pan wie, czy jestem tu sama? – Zripostowałam, ale chłopak nie zwrócił na to uwagi tylko kontynuował.

- Obserwowałem, panią jakiś czas. Pani jest tu sama i proszę nie zaprzeczać. To nie jest bezpieczne, nie powinna pani tak robić!

- Nie powinnam, też rozmawiać, z nieznajomymi, więc proszę mnie do tego nie zmuszać! – Chłopak wygiął figlarnie brew i stanął przede mną. – W takim razie trzeba to zmienić. Nazywam się Edward Anthony Masen. – Powiedział skłaniając się lekko, by ująć moją dłoń i złożyć na niej delikatny pocałunek. Zauważyłam, że zwrócił uwagę na zimno bijące z mojej skóry, jednak nie dał tego po sobie poznać. Potem wyprostował się i posłał mi zapierający dech w piersiach uśmiech…. O ironio, przecież ja i tak nie muszę oddychać.

- Isabella Swan. – odpowiedziałam wstając z miejsca.

-Więc Isabello…

- Bello. - Poprawiłam

- Słucham?

- Wystarczy Bella. – Wyjaśniłam.

- Więc Bello – Edward znowu zaczął. – Nie powinnaś chodzić, sama po mieście o tej porze. Pozwól mi odprowadzić, się do domu. Twoi bliscy na pewno się o ciebie martwią.

- Nie mam bliskich. – Edward spojrzał na mnie z konsternacją wymalowaną na twarzy. – W Chicago nie mam bliskich. – Dopowiedziałam. W końcu, jak by nie było to prawda, Will i Gabriel są pewnie teraz w Londynie.

- W takim razie, co tutaj robisz?

- Jestem tu… Przejazdem. – A to, że trwa on w tym mieście ok. dwóch lat, to tylko drobny szczegół. Dodałam w myślach.

- Rozumiem. – Pokiwał głową zwracając uwagę na torbę leżącą przy mojej nodze. – Tak, czy inaczej nie powinnaś tu być sama o tej porze. Masz chyba jakieś schronienie, prawda? Pozwól mi cię odprowadzić. – Nie ustępował. Ile on może mieć lat, siedemnaście, osiemnaście? Także nie powinno go tu być.

- Jak sam właśnie stwierdziłeś, jest późno. Ciebie także nie powinno tu być, twoja rodzina na pewno na ciebie czeka. – Spojrzał na mnie wyginając brew.

- Ja to co innego. Ja jestem mężczyzną. – Co, za… Jak słowo daje, gdybym nie była na polowaniu, to chyba bym go… - Po za tym, - ciągnął – skoro jesteś tu przejazdem, być może nie zdajesz sobie sprawy z tego, jakie niebezpieczeństwa mogą czyhać na ciebie. Pozwól więc sobie towarzyszyć. – Zakończył protekcjonalnym tonem. Z dumnym wyrazem twarzy.No nie! Co on sobie wyobraża, że kim jest!?

- Myślisz, że kim ty jesteś, by tak do mnie mówić?! Nie znasz mnie, nic o mnie nie wiesz. Ja nie jestem twoją protegowaną, byś zwracał się do mnie takim tonem.! – Uniosłam się, być może za bardzo, ale zasłużył sobie. Edward patrzył na mnie jak oniemiały. - Dziękuję, ci bardzo za troskę, ale jak dotąd radziłam sobie sama i w tym wypadku także sobie poradzę. – Powiedziałam już spokojniej, by nie zwracać na siebie jeszcze większej uwagi przechodniów. Zauważyłam, jak coś pękło w jego spojrzeniu, a rysy twarzy zrobiły się łagodniejsze. W tej chwil właśnie jego wzrok stał się… smutny? Ale dlaczego? Miałam wrażenie, iż właśnie on uważał, że to jego zadanie, by chronić mnie. W tym momencie, zrobiło mi się go żal. Co się dzieje? Żal mi człowieka? Zwykłego człowieka… A może nie zwykłego…? Było w nim coś takiego….

- Hm, przepraszam. Nie powinnam była się tak unosić. Zazwyczaj nie zachowuję się tak niegrzecznie. - Chłopak spojrzał na mnie w szoku, mrugnął parokrotnie poczym uśmiechnął się tak, że miałam ochotę zbudować wokół szklaną bańkę i zatrzymać ten moment na wieczność.

- Nie. To ja przepraszam. Masz rację. Nie powinienem zwracać się do ciebie takim tonem i choć, nie zmieniłem zdania i nadal twierdzę, że nie powinnaś tu być sama o tej porze, to zachowałem się niegrzecznie. Nie tak mnie wychowano. Jeszcze raz przepraszam. Więc, w ramach przeprosin daj się odprowadzić.

- Oh, jaki ty jesteś nieustępliwy. Zdążyłeś mnie przeprosić, a teraz znów wracasz do tego samego. – Skrzyżowałam dłonie na klatce piersiowej.

- Przeprosiłem za niegrzeczny ton którego użyłem, nie za poglądy. – Uśmiechnął się łobuzersko. Dlaczego on tak nalega? To znaczy, dobrze jest spotkać młodego, dobrze wychowanego człowieka, ale przecież ja spokojnie poradzę sobie sama. Ale on o tym nie wie głupia idiotko! Dla niego, jesteś bezbronną młodą kobietą, a nie zaprawioną w boju wampirzycą! O, więc mój rozsądek, wrócił z urlopu. Jak miło… - Pomyślałam sarkastycznie. Edward patrzył na mnie z nadzieją czekając, aż podejmę decyzję, a ja biłam się z kolejnym natłokiem myśli zastanawiając sio lepsze : Odmówić, mieć święty spokój i zwrócić na siebie niepotrzebną uwagę, kusząc przygodnych rzezimieszków, czy przyjąć ofertę tego chłopaka, zachowując pozory i skazując się na jego zapach, przez który, dla jego dobra nie mogę oddychać. Po analizowaniu wszystkich za i przeciw, co trwało dla mnie jak wietrzność, a dla niego parę sekund, zdecydowałam się na tą drugą opcję. W końcu trzeba zachować pozory… nie po to usilnie staram się wtapiać w tłum i zachować resztki człowieczeństwa, żeby wykraczać po za normy swoim zachowaniem.- Usilnie starałam sama siebie przekonać, o powodach dla których podięłam tą decyzję, ale  zdecydowanie opornie mi to wyszło. Tak..  wmawiaj sobie dalej.huczał głos w mojej głowie. – Przyznaj się, że intryguje cie ten chłopiec, przynajmniej sama sobie nie wciskaj kitu! Zignorowałam głos rozsądku, który wrócił z wakacji i postanowił być przeciwko mnie, za to postanowiłam iż nie byłabym sobą gdybym się z nim nie podroczyła.

- A dlaczego, tak usilnie narzucasz mi swoje towarzystwo? Jaką mam pewność, że z twojej strony nic mi nie grozi? – spytałam unosząc brew. Edward wytrzeszczył na mnie oczy, jak by został spoliczkowany… Ups, chyba przesadziłam…

- Nie chciałem narzucać swojego towarzystwa. Chciałem zrobić to, co uznałem za słuszne – tłumaczył się, a jego wzrok znów stał się mętny i smutny. Cholera, a dlaczego to tak mi przeszkadza?- Bo on cię interesuje. On cię do siebie przyciąga. Dlatego! – Głos w mojej głowie, postanowił mnie oświecić. Ale przecież to tylko człowiek, tylko pył na wietrze.

- Ale ty też nim kiedyś byłaś, nie urodziłaś się wampirem. Ocknij się wreszcie! Patrzyłam mu w oczy i wiedziałam, że nie mogę postąpić inaczej.

- Oj, przepraszam, nie chciałam. Widocznie mój żart nie jest tak kąśliwy w moich stronach. I jak się ma Gabriela za towarzysza - dodałam w myślach, Jednocześnie posyłając mu przepraszający uśmiech.

- Nie wątpię - Wszeptał do siebie, poczym już na głos przyjął moje przeprosiny jednocześnie oferując mi swoje ramie. Chciałam chwycić torbę i skrzypce jednak wyprzedził mnie biorąc je w swoje dłonie. Zauważył moją minę więc dodał nonszalancko.

- To niedorzeczne, by kobieta nosiła ciężary, jeżeli jest w moim towarzystwie. Wykazałbym się brakiem manier gdybym na to pozwolił. – Powiedział, poczym zmierzył mnie wzrokiem, a na jego twarzy wykwitł łobuzerski uśmiech, a brew powędrowała do góry – A co? w twoich stronach, nie ma gentelmanów, którzy są zaznajomieni  z dobrymi manierami?

Touché[4] – Roześmiałam się. – Owszem, w moich stronach są gentelmani, cóż, ale dawno tam nie byłam.

- Idziemy?

- Idziemy. - Zgodziłam się dotykając tak jego ramienia, by nie wyczuł, zbytnio temperatury mojego ciała.

- Nie jesteś Stąd.- Stwierdził, - Na pewno nie z tej części Stanów.  Zdradza cię akcent. Można wiedzieć, dlaczego znalazłaś się w Chicago?

- Już mówiłam, jestem tu przejazdem.

- A dokąd zmierzasz?

- Do domu. – Dwa słowa, a znaczyły dla mnie tak wiele. Jak na zawołanie, moją głowę wypełnił obraz moich braci i z całego serca pragnęłam dołączyć do nich.

- Rozumiem. – Chłopak pokiwał głową. Spojrzałam na niego i postanowiłam zmienić temat, by nie drążył więcej.

- Co to za nuty? Uczysz się grac? – Spytałam zwracając uwagę na czarny notes który miał pod pachą.

- To? To nic takiego. Uczę dzieci znajomych moich rodziców na gry pianinie.

- Mogę zobaczyć te nuty? – Uśmiechnęłam się przybierając zachęcający wyraz twarzy. Edward bił się z myślami, w końcu podał mi zeszyt. Były tam nuty od prostych przygrywek, przez muzykę klasyczną, mój wzrok przyciągnęła jednak kartka z jego starannym pismem i nutami do nieznanej mi kompozycji. Całość tworzyła bardzo ładną melodię. Musiałam przyznać, że chłopak ma talent. – Ładna kompozycja – przyznałam na głos – twoja? – Edward wytrzeszczył na mnie oczy w szoku i wtedy zrozumiałam, że trochę się zapędziłam, kto normalny tylko zerknął na kartkę i miał już w głowie ułożoną melodię? Albo jest się geniuszem, albo kretynem, który kłamie… Postanowiłam ratować sytuację.

- Nie patrz tak na mnie, gram na skrzypcach nie od dziś, potrafię odczytać nuty. – Uśmiechnęłam się lekko. Edward oprzytomniał, zabrał swój zeszyt z moich rąk i zamknął z trzaskiem.

- To… To nic, to takie tam… Nie skończone… nie..

- Edward – przerwałam mu – nie musisz się tłumaczyć. Po za tym, własna twórczość nie jest powodem do wstydu, szczególnie, jeżeli ma się pojęcie o tym co się robi. – Chłopak uśmiechem przyjął moje słowa.

- Mogę cię o coś zapytać? – odezwał się po chwili milczenia.

- Pytaj, najwyżej nie odpowiem- zażartowałam.

- Skąd przyjechałaś?

- Z Montrealu – odpowiedziałam mechanicznie. W końcu to było ostatnie miejsce w którym mieszkałam, zanim znalazłam się w Stanach.

- Nie brzmisz jak Kanadyjka.- Spojrzał na mnie.

- Nie jestem nią.

- Powiedziałaś przecież, że przyjechałaś z Montrealu.

- Owszem, ponieważ zapytałeś skąd przyjechałam. Zadawaj konkretne pytania Edward. Zapytałeś skąd przyjechałam, a nie skąd pochodzę, więc odpowiedziałam ci zgodnie z prawdą:  przyjechałam do Chicago z Montrealu. – Odpowiedziałam lekko poirytowana.

- Jesteś niezwykłą damą. Nie zwracasz uwagi na potencjalnie niebezpieczeństwa, jesteś inteligentna, zagadkowa, podróżujesz sama… Nie zachowujesz się jak zwykła kobieta.

- To źle? – Nagle jego słowa uprzytomniły mi, że rzeczywiście zwracam na siebie zbyt dużą uwagę. Nie powinnam tak robić.

- Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – W pewnym sensie to jest… imponujące. Nie spotkałem jeszcze kogoś tak interesującego jak ty.

- Cóż, nie pomyśl, że jestem zuchwała, ale nie sądzę, że spotkasz jeszcze kogoś takiego jak ja.. No bo ile wampirów, może spacerować sobie po Chicago. – Pomyślałam.

- W każdym razie nie życzę ci tego. – Spojrzałam na niego uważnie i miałam nadzieję, że zrozumie moje słowa. – Jesteśmy na miejscu tu się zatrzymałam. Dziękuję za pomoc i towarzystwo Edwardzie Masen. – Powiedziałam wyciągając ręce po swoje rzeczy, jednak Edward ani drgnął.

- Poczekaj, co miałaś na myśli mówiąc, że nie życzysz mi spotkania kogoś takiego jak ty?

- Nie wszystko jest takie jakie się wydaje. Wydajesz się być dobrym człowiekiem, dlatego mam nadzieję, że spotkają cię same dobre rzeczy. Moje towarzystwo niestety nie może się do nich zaliczać. I po co ja dodałam to „niestety” ? – No domyśl się mój droga! – mój umysł odparł sarkastycznie.

- Długo tu zostaniesz? Czy jest szansa, że spotkam cię jeszcze? – Chłopak spojrzał na mnie z taką wiarą i nadzieją w oczach, zupełnie ignorując moją wypowiedź. Jego wzrok był tak hipnotyzujący, że znów miałam ochotę zatrzymać świat w miejscu, wysiąść i nieustannie patrzeć na niego z boku.

I z przerażeniem, musiałam przyznać, że choć ledwo się przy nim kontrolowałam, to nie mogłam mu odmówić.

- Być może. Nigdy nic nie wiadomo.  – Odpowiedziałam tylko. Bałam się wypowiedzieć na głos, to co działo się w mojej wyobraźni. – Powinnam już iść. Jeszcze raz dziękuję. – ponownie wyciągnęłam ręce po swoje rzeczy.

- W takim razie mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. – Edward uśmiechnął się promiennie poczym schylił się by złożyć pocałunek na mojej dłoni - Dobranoc Isabello Swan. – Powiedział uśmiechając się lekko, kiedy zwrócił mi moją własność. – I nie żałuję spotkania z tobą. – Mrugnął do mnie, poczym odwrócił się i poszedł w swoją stronę.

- Dobranoc Edwardzie.

Jak najszybciej skierowałam się do recepcji odbierając klucz, bałam się, że jeszcze chwila a mogłam pójść za nim. Co na pewno nie skończyło by się dobrze dla mnie, a tym bardziej dla niego. Usłyszałam pomruki ludzi, z niewybrednymi komentarzami na mój temat, ale kiedy macha się plikiem banknotów, od razu puszczają swoje zastrzeżenia w niepamięć.

Jakie to trywialne...

Uwięziona w czterech ścianach swojego apartamentu, znów poddałam się natłokowi myśli, które tym razem krążyły wokół niego. Edward Masen

Inteligentny, urodziwy błyskotliwy młodzieniec, ale przede wszystkim ludzki chłopiec. Nie chłopiec, mężczyzna. Ale przecież to i tak nie ma znaczenia. Dlaczego myśl o nim tak brutalnie wkradła się do mojego umysłu…

- Bo ci się podoba!- podpowiada mój umysł.

- Nonsens! We mnie nie ma już takich uczuć. – warknęłam sama do siebie.

-Jesteś tego pewna? Nie będziesz póki się przekonasz… A zrobisz to, bo już się wahasz. Ty chcesz jeszcze tu zostać. Ty chcesz go poznać. Chcesz się trzymać od niego z daleka, chcesz by poznał kogoś równego sobie, chcesz by był szczęśliwy, CHCESZ tego wszystkiego właśnie dlatego, że zależy ci na nim! I jesteś zła, nie na słowa swojego wewnętrznego głosu, tylko na siebie, bo nie możesz temu zaprzeczyć!!! Mogłaś, rozwiązać tą sprawę od razu na promenadzie. On ranił cię swoim zapachem, dlaczego nie skończyłaś z nim? Przecież to nie był dla ciebie żaden problem. Nie musiałaś od razu pic jego krwi, wystarczyłoby, żebyś sprawiła, by jego serce przestało bić, ale ty się katowałaś by tego nie zrobić. To było dla ciebie niemal bolesne, a jednak wytrzymałaś. I już wiesz co teraz zrobisz. Zostaniesz w tym mieście. Nie zaprzeczaj własnym myślą. Nie oszukuj sama siebie!

Po dłużących się godzinach, bezsensownego krążenia po pokoju, patrzenia w niebo za oknem i próby zaprzeczania temu co podpowiadał mi umysł, postanowiłam jednak zostać w mieście.

- Tylko na parę dni – wmawiałam sobie. – By znaleźć jego słaby punkt, by wyleczyć się z tej niedorzecznej obsesji. Tyle czasu nie było mnie w domu...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin