Zelazny Saberhagen Czarny Tron.txt

(367 KB) Pobierz
Roger Zelazny, Fred Saberhagen

Czarny Tron

(prze�o�y� Marian Baranowski)
I
S�ysza� jej �piew rozchodz�cy si� gdzie� ponad morzem.
Szed� w szaro�ci ciep�ego poranka poprzez mg��, kt�ra otacza�a go ca�unem 
lepkiej bieli, jaskrawej jak �nieg i wyciszaj�cej niczym gruba zas�ona. Porusza� 
si� ostro�nie. Nie rozr�nia� s��w, kt�re dociera�y z daleka do jego 
�wiadomo�ci. Co� jakby pl�sa�o wok� niego. Stara� si� omija� przeszkody, 
przecinaj�c zaro�la za szko��, niezwyk�ym miejscem, kt�re kiedy� by�o mu znajome 
i tworzy�o tajemniczo�� maj�c� zatrzyma� jego niewykrystalizowan� dusz� na 
nadchodz�cy okres rozwoju. Okres ten znamionowa�a odr�bno��, przej�cie przez co� 
wyj�tkowego, odciskaj�cego �lad na ca�e �ycie, jak blizna albo tatua�.
To nie tylko ten g�os z ciemno�ci dawa� poczucie ostrej rzeczywisto�ci. Sarno 
morze te� go niepokoi�o. Nie powinno by� tak blisko, no i nie w tym kierunku. 
Chyba nie? Nie.
Musi by� gdzie� blisko. Ta pie�� przeszywa�a go i pulsowa�a w �y�ach. Wok� 
panowa� mi�kki, ciep�y, s�onawy dzie�.
Poczu� delikatne dotkni�cie ga��zi na plecach i wilgotne poca�unki li�ci. 
Wycofa� si� spo�r�d drzew, potkn�� i powsta�, w Londynie mg�a jest na porz�dku 
dziennym. Nawet dziecko z Ameryki �atwo sobie daje z ni� rad�. Przyzwyczaja si�, 
przestaje si� jej ba�, rozr�nia rozmyte kszta�ty, nabiera umiej�tno�ci st�pania 
po �liskich chodnikach i wyczuwa st�umione odg�osy otaczaj�cego �wiata.
Porusza� si� na p� przytomnie, d���c do �r�d�a �piewu - poszukiwanie to mog�o 
si� zacz�� jeszcze przed przebudzeniem. Faktycznie wydawa�o si�, �e to wszystko 
jest dalszym ci�giem niezwyk�ego snu.
Pami�ta� przecie�, jak wsta�, ubiera� si�, wychodzi�. By�o to tylko prawie 
interludium. Obecny stan trwa� jeszcze wcze�niej.
Co� jest na brzegu... Pla�a? Brzeg. Co za r�nica. Musi doj�� i odnale��. 
Wiedzia�, �e tam b�dzie. S�ysza� �piew po obu stronach snu. Przemawia� do niego, 
prowadzi� go...
Szed� dalej. Ubranie stawa�o si� coraz bardziej mokre, zaczyna�o klei� si� do 
cia�a, buty przemaka�y. Droga schodzi�a w d�, drzewa oddala�y si�, ale jeszcze 
przebija�y przez mg�� i gdzie� s�ycha� by�o dzwon - na granicy �wiadomo�ci 
stanowi� rzeczywisty kontrapunkt dla nieziemskiej, ulotnej pie�ni. Zszed� w d� 
i od razu poczu� zapach morza. Przyspieszy� kroku. Ju� blisko, blisko...
Droga gwa�townie pi�a si� do g�ry. Us�ysza� krzyki mew, kt�rych ciemne kszta�ty 
przesuwa�y si� po otaczaj�cej go bieli. Poczu� delikatny powiew wiatru, kt�ry 
przyni�s� jeszcze silniejszy zapach morza.
Rozszerzaj�ca si� droga nie by�a ju� tak stroma. Nagle sta�a si� piaszczysta. 
Pod stopami chrz�ci�y te� ma�e, okr�g�e kamyki, kt�re odskakiwa�y na boki przy 
ka�dym kroku. Us�ysza� szum morza. Mewy wci�� si� przekrzykiwa�y. Odg�osy dzwonu 
powoli cich�y.
�piew, nieco g�o�niejszy ni� na pocz�tku, zdawa� si� mimo wszystko bli�szy. 
Pod��a� w jego kierunku, skr�ci� w lewo, przeszed� ko�o przycupni�tej palmy 
kar�owatej, kt�ra w�a�ciwie nie powinna tu wcale rosn��.
Mg�a o�y�a. Zacz�a nap�ywa� od strony wody. Gdzieniegdzie przerzedza�a si� 
i ods�ania�a piasek i kamyki, w innych miejscach k��by mg�y wi�y si� jak 
serpentyna ku ziemi albo tworzy�y groteskowe, kr�tkotrwa�e i ulotne formy.
Podchodzi� bli�ej. Zatrzyma� si�, schyli� i zanurzy� r�ce w wod�. Podni�s� palec 
do ust i poczu� smak soli. Woda by�a s�ona i ciep�a, niczym krew.
Fala dosi�g�a jego st�p. Cofn�� si� i odwr�ci�. Zacz�� i��, ale teraz wiedzia� 
ju� w jakim kierunku. Szed� coraz szybciej, a� zacz�� biec.
Potkn�� si�, szybko podni�s� i szed� dalej. Mo�e przekroczy� jak�� granic� 
i zn�w by� w krainie sn�w. S�ysza� teraz blaszany odg�os dzwonu boi, kt�ra 
wyznacza�a kana� gdzie� w oddali z prawej strony. Morze nie by�o ju� tak ciche. 
Stado wrzaskliwych ptak�w przemkn�o nad jego g�ow�. Na nowo rozbrzmia�y dzwony 
- ich odg�os dochodzi� z ty�u. Wydawa�o si�, �e rozmawiaj� z boj�, ich d�wi�k 
by� regularny, nieco ni�szy.
I zn�w �piew... Po raz pierwszy g�o�niejszy; wydawa� si� bardzo blisko.
Zauwa�y� na swej drodze co� ciemnego. Ma�y pag�rek, wzniesienie albo...
Stara� si� to omin�� i zn�w si� potkn��. �piew umilk�. Dzwony przesta�y bi�. 
Spojrza� na zimne �ciany i puste okna - z piasku wynurzy�a si� warowna budowla, 
naszpikowana wie�yczkami - pos�pna, ciemna, zaczynaj�ca si� rozsypywa�.
Spada� coraz szybciej w jej stron�...
Mg�a zawirowa�a i opad�a. To, co wydawa�o si� odleg�e, by�o prawie w zasi�gu 
r�ki. Ujrza� zamek z piasku zbudowany na brzegu rozlewiska.
Wyci�gni�ta w obronnym odruchu r�ka uderzy�a w �cian�. Wie�a run�a. Wrota 
zosta�y zniszczone.
- Nie! Wstr�ciuchu! Nie!
Zacz�a ok�ada� go ma�ymi pi�stkami po g�owie, plecach i r�kach.
- Przepraszam - powiedzia�. - Nie chcia�em. Upad�em. Pomog� ci. Odbuduj� 
wszystko tak, jak by�o.
-Oj!
Przesta�a go bi�. Podni�s� si� i zacz�� si� jej przygl�da�.
Mia�a bardzo szare oczy i ciemne w�osy opadaj�ce w nie�adzie na czo�o. Jej 
d�onie by�y delikatne. Niebieska sp�dniczka i bia�a bluzka zabrudzone by�y 
piaskiem, zapa�kane, a d� sp�dniczki ca�y przemoczony. Jej usta dygota�y ze 
z�o�ci. Szybko przenosi�a wzrok to na niego, to na zamek. Nie uroni�a jednak 
�adnej �zy.
- Przepraszam - powt�rzy�.
Odwr�ci�a si� od niego, w chwil� p�niej wykona�a gwa�towny ruch bos� stop� 
i zburzy�a kolejn� �cian� oraz kolejn� wie�yczk�.
- Przesta�! - krzykn��, staraj�c si� j� powstrzyma�. -St�j. Nie r�b tego!
- Nie! - powiedzia�a, nie przestaj�c burzy� wie�yczek. Chwyci� j� za r�k�, ale 
zdo�a�a si� wyswobodzi�. Nie przestawa�a kopa� i tratowa� zamku.
- Przesta�, prosz�... - powt�rzy�.
- Dlaczego burzysz zamek tego ch�opca? - us�yszeli g�os, kt�ry nale�a� do kogo� 
stoj�cego z ty�u.
Odwr�cili si�, �eby zobaczy� tego kogo�, kto wy�oni� si� z mg�y.
- Kim jeste�? - spytali prawie jednocze�nie.
- Edgar - odrzek�.
- To ja mam tak na imi� - powiedzia� pierwszy z ch�opc�w, wpatruj�c si� 
w nieznajomego.
Przybysz znieruchomia�. Ch�opcy przygl�dali si� sobie badawczo. Byli bardzo do 
siebie podobni. Kolor w�os�w, oczy, karnacja sk�ry, uk�ad twarzy zdawa�y si� 
identyczne. Mieli takie same mundurki szkolne, barw� g�osu, ruchy, wzrost.
Dziewczynka przesta�a demolowa� sw�j zamek i z niedowierzaniem kr�ci�a g�ow�.
- Jestem Annie - powiedzia�a �agodnym g�osem. -Wygl�dacie jak bracia albo co� 
w tym rodzaju.
- To prawda - potwierdzi� przybysz.
- Czemu niszczy�a� jego zamek? - zapyta� drugi Edgar.
- To jest m�j zamek i on go zburzy� - powiedzia�a. Edgar Drugi u�miechn�� si� do 
Edgara Pierwszego, kt�ry skin�� g�ow� i wzruszy� ramionami.
- Ju� dobrze, a mo�e odbudujemy wszystko razem? - spyta� drugi z ch�opc�w. - 
Za�o�� si�, �e wyjdzie nam to jeszcze lepiej ni� by�o, Annie. U�miechn�a si�.
- w porz�dku - odpar�a. - Bierzmy si� do roboty. Wszyscy ukl�kli na piasku wok� 
zburzonego zamku. Annie wzi�a kawa�ek patyka i zacz�a wytycza� zarysy nowej 
budowli.
- G��wna wie�a b�dzie tutaj - zacz�a. - Chc�, �eby by�o du�o baszt.
Przez chwil� pracowali w milczeniu. Obaj ch�opcy zdj�li buty.
- Edgar...? - zapyta�a.
- S�ucham? - odpowiedzieli obaj ch�opcy. Wszyscy wybuchn�li �miechem.
- Trzeba znale�� jaki� spos�b na to, aby was rozr�nia� - zwr�ci�a si� do 
pierwszego.
- Allan - odrzek�. - Jestem Edgar Allan.
- Ja jestem Perry, Edgar Perry - odpowiedzia� drugi. Ch�opcy zn�w spojrzeli na 
siebie.
- Nigdy ci� tu przedtem nie widzia�em - stwierdzi� Perry. - Jeste� przyjezdny?
- Chodz� do szko�y - odpar� Allan, wskazuj�c g�ow� w stron� urwiska, sk�d 
przyszed�.
- Do jakiej szko�y? - spyta� Perry.
- Manor House School.
Perry zmarszczy� czo�o i pokr�ci� g�ow�.
- Nie znam tej szko�y - powiedzia�. - W�a�ciwie nie wiem nic o tej okolicy. Moja 
szko�a te� nazywa si� Manor, ale nie pami�tam ci� stamt�d. Prawd� m�wi�c, 
zrobi�em sobie ma�y spacer.
Spojrza� na Annie. Odwr�ci�a g�ow� w stron� wzg�rza, o kt�rym m�wi� Allan, jakby 
dopiero teraz zobaczy�a je pierwszy raz.
- Czy ty znasz t� szko��? - zwr�ci� si� do niej.
- Nie znam �adnej z tych szk� - odpowiedzia�a. -Ale to jest moja okolica, to 
znaczy czuj� si� tu, jak u siebie.
- Ciekawe, �e oboje macie ameryka�ski akcent - stwierdzi� Allan.
Spojrzeli na siebie.
- Co w tym dziwnego? - powiedzia�a Annie. - Ty te�.
- Gdzie mieszkasz? - spyta� nagle Perry.
- Charleston - odpowiedzia�a. Przest�powa� z nogi na nog�.
- Jest w tym wszystkim co� niezwyk�ego - powiedzia�. - Mia�em rano sen, zanim tu 
przyszed�em, zanim si� tu znalaz�em...
- Ja te�. -I ja.
- ...jakbym ju� wcze�niej tu by� z kim�: z wami.
- Tak, ja te�.
- Ja tak�e.
- My�l�, �e ju� nie �ni�.
- No, nie.
- Chocia� jest to dziwne - powiedzia� Allan. - Jakby prawdziwe, rzeczywiste, ale 
w jaki� szczeg�lny spos�b.
- Co masz na my�li? - spyta� Perry.
- W�� r�ce do wody - powiedzia� drugi ch�opiec. Perry schyli� si� i dotkn�� 
wody.
- i co?
- Woda morska nigdy nie jest taka ciep�a - odpowiedzia� Allan.
- Woda w tym rozlewisku podgrza�a si�.
- Ale w samym morzu jest to samo - doda� Allan. - Pr�bowa�em ju� wcze�niej.
Perry wsta�, odwr�ci� si� i zacz�� biec w stron� wody. Allan spojrza� na Annie, 
kt�ra si� roze�mia�a. Nagle oboje pobiegli za nim.
Wkr�tce wszyscy chlapali si� w morzu, polewali wod�, �miali rado�nie.
- Masz racj�! - krzycza� Perry. - Nigdy nie by�a taka ciep�a! Czemu tak jest?
Allan wzruszy� ramionami.
- Mo�e gdzie� bardzo mocno �wieci s�o�ce, gdzie� daleko st�d, czego nie wida�. 
P�niej fale przynosz� ciep�� wod�...
- Chyba to nie tak. Mo�e to pr�d, jakby rzeka w morzu.
- Woda jest ciep�a, bo ja tak chcia�am - przerwa�a Annie. Ch�opcy spojrzeli na 
ni�, a ona si� roze�mia�a.
- Uwa�acie, �e to nie sen - powiedzia�a. - Bo to nie jest wasz sen, tylko m�j. 
Wy pami�tacie, jak wstali�cie rano, a ja nie. To jest m�j sen i m�j teren.
- Ale ja jestem naprawd�! Nie jestem ze snu!
- Ja te� jestem naprawd�!
- Po prostu was zaprosi�am.
Ch�opcy wybuchn�li �miechem i ochlapali j� wod�. Za�mia�a si�.
- No, mo�e... - powiedzi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin