Giżycki Kamil - W puszczach i sawannach Kamerunu.pdf

(435 KB) Pobierz
KAMIL GIŻYCKI
W PUSZCZACH I SAWANNACH KAMERUNU
l
Na dużą, cienistą werandę obszernego bungalowu* [Bungalow (ang., czyt.: banglou)
-
parterowy dom o lekkiej konstrukcji, z wystającym dachem i werandami,
rozpowszechniony
w Indiach, Azji Wschodniej i Afryce, używany głównie przez Europejczyków.]
wbiegła z
głębi domu zaróżowiona dziewczynka. Spod ręcznika okręconego na kształt turbanu
wokół
głowy wymykały się kosmyki mokrych jeszcze, jasnych włosów, a całą jej smukłą
postać
otulał miękki płaszcz kąpielowy, sięgający nieomal do drobnych stóp. Ujrzawszy
na stole
nakrycia do śniadania, szybko chwyciła kromkę chleba, posmarowała ją grubo
dżemem i
jedząc ze smakiem, stanęła przy oknie zasnutym cieniutką siatką, zabezpieczającą
wnętrze
przed muchami i innymi owadami. Spojrzawszy na ogród, wydała okrzyk zachwytu.
Tuż
prawie za oknem rosły fioletowym kwieciem osypane duże krzaki bougainville*
[Bougainville (franc., czyt.: bugęwij) - kolczasty krzew tropikalny.], a nieco
dalej, na tle
ciemnej zieleni drzew chlebowych* [Drzewo chlebowe - drzewo z rodziny
morwowatych,
rosnące w krajach tropikalnych. Owoce, o przeciętnej wadze 2 kg, służą tubylcom
jako
pożywienie, pień daje żółtawe, lekkie drewno, używane do wyrobu łodzi
(dłubanek), naczyń i
sprzętów domowych.] i kola* [Kola - drzewo rosnące w Afryce zachodniej; rodzi
tzw.
orzeszki koła, używane w przemyśle spożywczym i leczniczym.], stała samotnie
ogromna,
kopulasta poinciana* [Poinciana - drzewo rosnące w krajach tropikalnych,
odznaczające się
ogromnymi, jaskrawoczerwonymi lub pomarańczowo-żółtymi kwiatami.], tak dokładnie
pokryta szkarłatnymi kwiatami, że nie widać było spod nich konarów ani gałęzi.
Drzewo
sprawiało wrażenie, jakby całe płonęło, i ten widok tak dziewczynkę oczarował,
że nawet nie
usłyszała, jak na werandę wszedł wysoki, barczysty chłopak. Śmiejąc się
łobuzersko chwycił
ją w objęcia, ucałował w oba policzki, zakręcił w powietrzu i sadzając odrobinę
przestraszoną
przy stole, zawołał:
- Witaj, Dzika, szczęśliwa maskotko firmy „S. Goraj i W. Rawicz”, najlepszych w
Afryce łowców dzikich zwierząt! Dobrze, że już wreszcie wyrwałaś się z tego
okropnego
pensjonatu dla grzecznych dziewcząt w Kairze...
- Jacek - przerwała śmiejąc się dziewczynka - jesteś wstrętne chłopaczysko, boś
mnie
przeraził, a rano nie raczyłeś przyjechać na lotnisko!
- Ależ, dziewczyno, dzisiaj o świcie musiałem wyjechać do Mbalmajo, by tam w
pierwszych promieniach słonecznych sfilmować żniwa bananowe na plantacji pana
Merlina,
który nam odstąpił ten właśnie bungalow - trzepał wesoło Jacek. - A potem nie
jadłem nawet
śniadania, tylko gnałem jak szalony do Jaunde, aby ciebie zobaczyć. Na lotnisku
witali cię
przecież obaj nasi ojcowie...
- Oczywiście! Był mój tatuś i pan Goraj. Ale też nie mieli czasu, wsadzili mnie
do
auta, przywieźli i zaraz pojechali do miasta załatwić jakieś pilne sprawy. A ja
właśnie
zaczęłam jeść śniadanie, kiedy zobaczyłam tę prześliczną poincianę... i po
prostu dech mi
zaparło z wrażenia.
- To rzeczywiście jedno z najpiękniejszych drzew tego gatunku, jakie dotychczas
widziałem. Nakręciłem z niego chyba ze sto metrów barwnej taśmy... Ale przecież
ty nic nie
masz do picia! Ach, co za gapa ze mnie! Zaraz powiem Mbua, żeby przyniósł
gorącej kawy. -
Wybiegł z werandy i już po chwili słychać było jego głos z ogrodu, gdzie
znajdowały się
zabudowania gospodarcze.
Dzika korzystając z nieobecności Jacka skoczyła do swego pokoju i kiedy chłopiec
powrócił na werandę - ukazała się przy stole ubrana już w białą sukienkę, z
włosami
opadającymi w dwóch grubych warkoczach na plecy. Mbua, młody chłopak ze szczepu
Jaunde, przyniósł imbryk aromatycznej kawy, rozlał ją do filiżanek, zręcznie
otworzył puszkę
mleka, a następnie bezszelestnie wycofał się z werandy. Dzieci jadły z apetytem,
rozmawiając
o Kamerunie, który miał być terenem łowów ich ojców. Jacek zaspokoiwszy naprędce
głód,
rozparł się wygodnie w krześle i informował Dzikę:
- Dzisiaj nasi ojcowie mają wyznaczoną audiencję u ministra rolnictwa, pana
Ateba, u
którego chcą uzyskać pozwolenie na schwytanie i wywóz młodego goryla. Pan Ateba
mówi
doskonale po francusku, zresztą studiował we Francji, myślę więc, że sprawę
załatwią
pomyślnie, nie wiadomo tylko, czy uda się nam złapać tę małpę. Siedzimy w
Kamerunie już
dwa tygodnie, miałem więc dość czasu i sposobności, by wybadać miejscowych
myśliwych.
Wszyscy twierdzą zgodnie: goryla zabić nietrudno, ale żywcem złapać... tego nikt
jeszcze nie
próbował!
- Przecież my mamy środki usypiające.
- Mówiłem o tym, ale myśliwi kręcili głowami i zapewniali mnie ze goryl łatwo
porozrywa najmocniejsze nawet więzy pokaleczy ludzi i połamie każdą klatkę
- Niedawno czytałam, że na terenie Rio Muni złapano białe gorylątko, które ma
niebieskie oczy. Chyba to jest albinos? Jeśli tam udało się ludziom schwytać
żywego goryla,
to i nam się uda. A swoją drogą pierwszy raz dowiedziałam się o istnieniu
białych goryli.
- Bo jest to chyba jedyny okaz na świecie. Co prawda gerezy białoogonowe*
[Gereza
białoogonowa - gatunek małpy afrykańskiej, odznaczającej się bardzo obfitym,
białym,
jedwabistym futrem.] nierzadko rodzą się z białą jak śnieg sierścią, ale
przecież gerezy to nie
goryle. Ach, żeby nam się taka gratka trafiła! Ale chętnie zgodzę się na
czarnego, burego czy
rudego goryla... byle tylko w ogóle złapać! Podobno trzeba wynająć Pigmejów
Babinga, gdyż
oni najlepiej potrafią tropić te ogromne zwierzęta, które tu w Kamerunie
przewyższają
wzrostem nawet najwyższych Murzynów, a w barach mają przeszło metr szerokości...
- Jestem pewna, że nasze pociski z narkozą okażą się dość silne, by uśpić goryla
-
odparła Dzika.
- No, ty na pewno nie będziesz strzelać do goryli! Na sam widok takiego potwora
zemdlałabyś ze strachu. Ale, ale, czy wiesz, czemu Kamerun zawdzięcza swoją
zupełnie nie
afrykańską nazwę?
Dzika spojrzała na Jacka z wyraźnym zdumieniem, a po chwili wycedziła
pogardliwym tonem:
- Pensjonat dla grzecznych dziewcząt, jak nazywasz moją szkołę, posiada
najbogatszy
w Afryce zbiór starych map, szkiców, rysunków i atlasów geograficznych. W tym
zbiorze
znajduje się kopia mapy sporządzonej w 1486 roku przez geografa Martina Behaima
podczas
odkrywczej wyprawy Portugalczyków wzdłuż zachodniego wybrzeża Afryki. Między
innymi
są na niej także i kontury wybrzeża Kamerunu. A mocno wyblakły dopisek głosi, że
wódz
floty portugalskiej, Diego Cao, wpłynąwszy wraz ze swymi marynarzami w ujście
rzeki
Ambasz, ujrzał ku swemu zdumieniu nieprzeliczoną ilość małych i dużych krabów,
które
kłębiły się w wodzie i na brzegach na kształt jakiejś potwornej masy, i nazwał
rzekę Rio dos
Camaroes, co znaczy po polsku: „Rzeka Krabów”. A później nazwano Kamerunem cały
kraj
leżący nad zatoką Biafra, a także najwyższą górę w tym kraju.
- Czy tę najwyższą górę również odkrył Diego Cao? - chytrze zapytał Jacek.
- Myślisz, że nie wiem, kto pierwszy wspomina o górze Kamerun?! - zawołała
dziewczynka nieco urażona. - Odkrył ją jeszcze w starożytności, około 525 roku
przed naszą
erą, Kartagińczyk Hannon penetrując swymi okrętami zachodnie wybrzeże Afryki.
Była
wtedy czynnym wulkanem i Hannon, ujrzawszy w nocy ogień i kłęby dymu
wydobywające
się z jej wnętrza, uznał ją za siedlisko bogów. Mamy w naszej szkole gliniane
tabliczki, na
których Hannon to wszystko opisał.
- Ślicznie, Dzika! Ale czy z tymi tabliczkami Hannona to prawda? Czy wasza
szkoła
może posiadać taki skarb?
- Tabliczki znajdują się w gablocie z grubego szkła i przechowuje się je
rzeczywiście
jak bezcenny skarb, ale pokazywano nam je parokrotnie! - upierała się
dziewczynka.
Jacek zamyślił się na chwilę, a potem rzekł:
- Szkoda, że wcześniej o tym nie wiedziałem, może bym przyjechał do Kairu i
sfotografował te tabliczki...
- Ach, Jacek, zapomniałam ci powiedzieć, jak wielką sensację wywołały twoje
filmy z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin