Anne McCaffrey - Statek 3 - Statek, ktory poszukiwał.rtf

(657 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

ANNE McCAFFREY

MERCEDES LACKEY

 

 

 

STATEK KTÓRY

POSZUKIWAŁ

( Przełożył: Andrzej Łukaszewicz )


POWRÓT MIĘŚNIOWCA - ŁADOWNIA - ROZBAWIENIE

 

Powodowany czymś, co było mieszaniną natchnienia i szaleństwa, włączył silniki hamujące. Ślizgowiec zatrzymał się w połowie obrotu; siła odśrodkowa cisnęła Alexem w bok, na pasy bezpieczeństwa oraz wyrzuciła szakala na sam koniec pojazdu i w ogóle z sań. Zwierzę poleciało w kierunku sfory, robiąc przy tym co najmniej tuzin koziołków.

Pojazd pomknął w stronę Tii; w tym czasie ona otworzyła wnękę ładunkową i włączyła pole siłowe. Miała nadzieję, że Alex zdoła na czas wyhamować, by nie uderzyć w tylną ścianę. Wiedziała, że nierówno lecący ślizgowiec bardzo łatwo mógł otrzeć się o coś, wchodząc z taką szybkością w pole siłowe.

Nawet nie zwolnił, gdy zahaczył o drzwi ładowni. Tia zamknęła je tuż za nim. Nie zwracając na to uwagi, Alex zmniejszył moc silników; pojazd wytracał prędkość, sunąc brzuchem po podłożu, co wywołało deszcz iskier. Zboczył z kierunku lądowania i uderzył w tył ładowni. Przytomny manewr Alexa, wspierany działaniem pola siłowego, osłabił jednak impet uderzenia do tego stopnia, że ślizgowiec lekko tylko wgniótł ścianę wychwytującą. Jeszcze raz Alex zawisł na pasach bezpieczeństwa. Na bokach i z tyłu ślizgu widoczne były ślady zębów próbujących go zatrzymać szakali.

Alex siedział przez chwilę nieruchomo, ciężko dysząc. Sensory Tii nie sygnalizowały jakichś obrażeń, więc postanowiła poczekać, aż złapie oddech.

Kiedy wreszcie podniósł głowę, Tia z uwagą przyjrzała się jego twarzy. Pokrywał ją rozpalony rumieniec, ale nie było na niej widać oznak szoku lub bólu.

- Cóż - powiedziała spokojnym i zrównoważonym głosem. - Zdaje się, że wiesz, jak zrobić na kimś wrażenie.

Zamrugał oczami - zaraz potem opadł swobodnie na fotel i szczerze się roześmiał.

 


CZĘŚĆ PIERWSZA

 

Rubinowe światło comu pulsowało, gdy Hypatia Cade oderwała się od lekcji. Przed oczami siedmiolatki wciąż tańczyły równania kwadratowe, zwróciła jednak uwagę, że pulsacja comu nie była taka jak zwykle. Urządzenie zatem nie nagrywało wiadomości ani nie sygnalizowało próby połączenia się z nią rodziców. Błyski były parzyste i powtarzały się w regularnych odstępach czasu. Znaczyło to, że ktoś był na orbicie i czekał, aż Hypatia odpowie na wezwanie.

Pojawienie się kogoś na górze oznaczało niespodziewane przybycie jakiegoś statku - Tia na pamięć znała rozkład przylotów. Wszystkie wizyty wahadłowców były bowiem dokładnie zaplanowane, a AI rozpoczynał swój codzienny raport przy śniadaniu właśnie od przypomnienia ewentualnych odwiedzin. Tia poczuła dreszcz emocji i postanowiła jak najszybciej odpowiedzieć. Zdecydowała, że nie będzie traciła czasu na powiadomienie rodziców. Zresztą, to nie mógł być jakiś nagły wypadek, gdyż wtedy AI na pewno przerwałby jej lekcję.

Przetarła oczy, by wymazać obraz tańczących zmiennych, i podsunęła swój stołeczek pod tablicę kontrolną comu. Mogła teraz z łatwością dosięgnąć wszystkich przycisków sterujących. Z godną podziwu sprawnością dostroiła com, rozgrzała przekaźniki i włączyła linię.

- Grupa poszukiwawcza C - 121 - powiedziała, zwracając uwagę na dykcję, ponieważ mikrofon był stary i często gubił słowa wypowiadane niewyraźnie. - Grupa poszukiwawcza C - 121, powtarzam. Linia wolna. Odbiór.

Odliczyła nerwowo cztery sekundy, które musiały upłynąć, by dotarła do niej odpowiedź. Jedna przeciwprostokątna, dwie przeciwprostokątne, trzy przeciwprostokątne, cztery przeciwprostokątne. Kto to może być? Nie zapowiedziane wizyty nieczęsto tu się zdarzały. Tia zdawała sobie sprawę, że mogło to być coś niebezpiecznego. W swoim młodym życiu słyszała wiele opowieści o napaściach na bezbronne stacje archeologiczne. Nie mogła zatem odrzucić takiej możliwości. Chociaż na terenie wykopalisk na Salomon - Kildaire rzadko można było znaleźć przedmioty cenione przez kolekcjonerów zabytków, to czy złodzieje musieli o tym wiedzieć? Gdyby ktoś taki się pojawił, miała natychmiast zanurkować do ukrytego tunelu ewakuacyjnego, który wyprowadziłby ją z kopuły do schronu poza wykopaliskami. Była to pierwsza rzecz, o której dowiedziała się od matki i ojca, gdy tylko kopuła została wzniesiona...

- Tutaj kurier TM - 370. Tio, moja droga, czy to ty? Nie bój się, kochana, odbywamy właśnie niezbyt pilną misję, a że było nam po drodze, więc przywieźliśmy wcześniej waszą pocztę. Odbiór.

Mocny, kontraltowy głos był trochę zniekształcony przez nie najnowsze już głośniki, mimo to sprawił Tii wielką radość. Zaczęła lekko podskakiwać na swoim stołeczku, nie mogąc ukryć podniecenia.

- Moira! Tak, tak, to ja! Ale... - Jej radość trochę przygasła. Kiedy ostatnio Moira tu zawitała, jej kod wywoławczy brzmiał CM, nie TM. - Moiro, co się stało z Charliem? - Jej głos stał się jakby poważniejszy. - Czyżbyś przestraszyła kolejnego mięśniowca? Wstydź się! Nie pamiętasz już, co ci mówiono, gdy wyrzuciłaś Ariego?! Uh - odbiór.

Cztery sekundy; wieczność.

- Moja droga, ja go wcale nie przestraszyłam - odpowiedziała Moira, jednak Tia wyczuła w jej głosie nutkę poczucia winy. - Zdecydował się ożenić, wychować potomstwo, osiąść naboje jak szczur lądowy. Nie martw się, ten będzie już ostatni jestem tego pewna. Tomas i ja pasujemy do siebie doskonale. Odbiór.

- To samo mówiłaś o Charliem - przypomniała ponuro Tia. - I o Arim, i Lilianie, Julesie, i...

Moira przerwała jej tę nie kończącą się wyliczankę.

- Zapal, proszę, światła lądowania. Dokończymy naszą dyskusję, gdy wyląduję. - Jej głos stał się bardziej stanowczy. - Poza tym przywiozłam ci prezent urodzinowy. Dlatego nie mogłam tu nie wstąpić. Odbiór.

Tak jakby prezent urodzinowy zdołał powstrzymać ją przed wymienianiem kolejnych chybionych prób Moiry z mięśniowcami! Cóż - może troszeczkę.

Zapaliła światła lądowiska, po czym, czując lekką dumę, wykonała pozostałe czynności niezbędne do lądowania. Ustawiła reflektory, włączyła monitory pomocnicze, następnie poleciła AI, by nawiązał łączność z systemem nawigacyjnym Moiry. Gdyby Moira przybyła tu parę miesięcy temu, musiałaby wylądować bez niczyjej pomocy. Dzisiaj jednak Tia doskonale wiedziała, co ma robić.

Dziewczynka przysunęła się bliżej mikrofonu.

- Wszystko sprawdzone i gotowe do rozpoczęcia ostatniej fazy lądowania, Moiro. Ciekawe, co też mi przywiozłaś? Odbiór.

- Och, ty mała spryciaro! - wykrzyknęła Moira głosem pełnym zachwytu. - Uruchomiłaś cały system. Sporo się nauczyłaś od naszego ostatniego spotkania! Dziękuję ci, moja droga, a o tym, co ci przywiozłam, dowiesz się, gdy już będę na dole. Bez odbioru.

No cóż, próbowała. Zeskoczyła ze swojego stołka, pozwalając, aby AI i zewnętrzne systemy nawigacyjne przejęli kontrolę nad wprowadzeniem statku mózgowego do bazy. Moira nie oddawała nikomu sterów, jeżeli to nie było konieczne. Stanowiło to jedną z przyczyn jej odwiecznych problemów z mięśniowcami. Nie ufała im, gdy mieli prowadzić i do tego zupełnie się z tym nie kryła. Szczególnie Ariemu było to nie w smak. Za wszelką cenę chciał udowodnić, że równie dobrze czuje się za sterami AM - 370. Doszło nawet do tego, że próbował uniemożliwić jej kontrolę nad statkiem.

Teraz trzeba było podjąć następną decyzję: czy powinna się ubrać i pójść zawiadomić rodziców? Złapanie ich przez com nie było takie proste; prawdopodobnie nie mieli przy sobie osobistych nadajników. A jeżeli nawet je mieli, to nie oczekiwali żadnego wezwania. Nie był to nagły wypadek i z pewnością nie byliby zadowoleni, gdyby przerwała im jakąś istotną pracę, na przykład dokumentację znalezisk czy żmudne oznaczanie ich wieku. Nie pomógłby nawet fakt, że statkiem, który przyleciał, była Moira.

Poza tym Moira nie wspomniała o niczym, co byłoby dla nich istotne. Z pewnością nie poruszałaby tak błahych tematów, jak zmiana mięśniowców czy prezent urodzinowy, gdyby miała do przekazania coś naprawdę ważnego. Tia zerknęła na zegar; do przerwy na lunch nie zostało więcej niż pół godziny. Wiedziała, że dla jej rodziców, Poty Andropolous - Cade (doktora nauk biosądowniczych, ksenologii, archeologii) i jej męża Braddona Maartensa - Cade'a (doktora nauk geologicznych, fizyki astralnej i licencjonowanego astrologatora), punktualność była sprawą podstawową. Dokładnie o godzinie siódmej każdego ranka, niezależnie od miejsca pobytu, rodzina Cade'ów spożywała śniadanie. Punktualnie o dwunastej rodzice wracali do kopuły, by wspólnie z Tią zjeść lunch. AI miał dopilnować, żeby o szesnastej Tia zjadła coś na przekąskę. Natomiast o dziewiętnastej powracali na wspólną kolację.

Zatem za trzydzieści minut Pota i Braddon przybędą do kopuły. Moira nie mogła wylądować później niż za dwadzieścia minut. Gość ze statku powinien zatem zjawić się tu jeszcze przed nimi.

Tia krzątała się po pokoju gościnnym kopuły, zbierając swoje książki i łamigłówki, wyrównując poduszki na sofie, zapalając lampy i holoskop, który wyświetlał falujące niebieskie drzewa na tle zielonej laguny na Myconie, gdzie poznali się jej rodzice. Poleciła AI, by zaparzył kawę. Pominęła przy tym program przygotowania lunchu, włączając system V - l, który Braddon zainstalował, by mogła przyjmować gości. Sama wybrała muzykę; żywszą część Suity Arkenstone, która według niej najbardziej pasowała do sytuacji.

Ponieważ skończyła przygotowania, a nikt się jeszcze nie pojawił, czekała. Czekanie było czymś, czego nauczyła się bardzo wcześnie. Sądziła, że umie to robić bezbłędnie, gdyż sporo miała takich “pustych" chwil w swoim młodym życiu. Czas dziecka archeologów przepełniony był czekaniem, zazwyczaj samotnym, co czyniło je o wiele bardziej samodzielnym.

Tia nie znała innych dzieci, nie miała kolegów w swoim wieku. Rodzice zazwyczaj prowadzili prace wykopaliskowe tylko we dwoje, gdyż specjalizowali się w stanowiskach pierwszej klasy; gdy takich nie było, prowadzili wykopaliska drugiej klasy. Nigdy natomiast nie uczestniczyli w pracach trzeciej klasy. A tam właśnie znajdowały się setki ludzi wraz ze swymi rodzinami. Nieczęsto się też zdarzało, by inni naukowcy w wieku jej rodziców, pracujący na stanowiskach drugiej klasy, mieli siedmioletnie dzieci.

Wiedziała, że to, iż rodzice zabierali ją na każdą wyprawę, było uważane za postępowanie dość ekscentryczne - zwłaszcza że była tak małym dzieckiem. Większość małżeństw pracujących z dala od domu zostawiała swe pociechy u krewnych lub wysyłała je do szkół z internatami.

Tia słuchała toczących się wkoło rozmów dorosłych, a oni nie zwracali na nią uwagi, sądząc, że niczego nie rozumie. Sporo się dzięki temu nauczyła; prawdopodobnie dużo więcej niż rodzice mogli przypuszczać.

Wielokrotnie podsłyszała twierdzenie, iż była efektem czegoś nie przemyślanego. Kiedy indziej dotarło do jej uszu słowo “wpadka".

Bardzo dobrze rozumiała, co znaczyły owe komentarze. Kiedy ostatnim razem ktoś znów się tak wyraził, stwierdziła, że ma już dosyć tego wszystkiego.

Zdarzyło się to na przyjęciu, podczas przeglądania pism naukowych. Podeszła prosto do kobiety, która zadała tego rodzaju pytanie, i rzetelnie ją poinformowała, że ona, Tia, była zaplanowana bardzo “uważnie". Braddon i Pota uzgodnili wspólnie, iż dziecko nie będzie kolidowało z ich karierami, jeżeli zdecydują się na nie w odpowiednim momencie. Zatem urodziła się, gdy jej rodzice mieli już ustaloną renomę w świecie nauki. Była zaplanowana od samego początku; od decyzji, że się urodzi, po każdy detal z nią związany; od miniaturowego nadmuchiwanego pojemnika, który służył jej za kołyskę, zanim zaczęła raczkować, przez pneumatyczny namiot, który był jej dziecięcym pokoikiem, po wybór AI, który najlepiej spełniał podwójną funkcję nauczyciela i opiekuna.

Nieszczęsna kobieta, która zadała pytanie, zaczerwieniła się po same uszy i nie wiedziała, co powiedzieć. Pozostali próbowali zatrzeć niekorzystne wrażenie, śmiejąc się i tłumacząc jednocześnie, iż dziecko właśnie powtarzało to, co usłyszało w rozmowie dorosłych i z pewnością nie rozumie ani jednego słowa.

Jednak chwilę potem Tia, posługując się etnologicznym nazewnictwem czterech różnych gatunków, włączając w to homo sapiens, udowodniła bezpodstawność uwag swego przedmówcy.

Następnie, w czasie gdy całe towarzystwo nie było w stanie wykrztusić ani słowa, odwróciła się do oniemiałej kobiety. Poradziła jej, by zamiast zajmować się cudzymi sprawami, pomyślała o swoim potomstwie, bo jak tak dalej pójdzie, może nie zdążyć przed menopauzą.

Tia dosłownie zamknęła usta wszystkim w tej części pokoju. Gdy później gospodarz przyjęcia skarżył się na nią, nie żałowała ani jednego słowa.

- Ona była niegrzeczna i złośliwa - powiedziała.

Kiedy gospodarz zaprotestował, że uwagi nie były przeznaczone dla niej, Tia odrzekła mu z niezaprzeczalną logiką:

- Wiec nie powinna tego mówić tak głośno. Robienie niegrzecznych uwag za czyimiś plecami jest gorsze, niż powiedzenie czegoś niemiłego prosto w oczy.

Braddon, zmuszany do rozprawienia się ze swoją córką, niedbale wzruszył ramionami i stwierdził tylko:

- Ostrzegałem cię. A ty mi nie wierzyłeś.

Tia nigdy nie dowiedziała się, przed czym właściwie tato ostrzegał doktora Juliusa.

Od tamtego zdarzenia uwagi o tym, że była “nie zaplanowana" czy też “przypadkowa", przynajmniej w jej obecności, skończyły się. Mimo to, ludzi wciąż niepokoiła jej przedwczesna dojrzałość oraz to, że nie miała wielu okazji do zabawy ze swoimi rówieśnikami.

Tak naprawdę jednak Tia nie dbała o to, że nie znała dzieci, z którymi mogłaby się bawić. Pobierała najlepsze lekcje w znanym jej wszechświecie dzięki centrum bazy danych; miała również AI, z którym mogła rozmawiać, mnóstwo rzeczy do zabawy, a także nieograniczoną swobodę w decydowaniu o swoich zajęciach; oczywiście, gdy tylko lekcje były odrobione. A co najważniejsze - miała mamę i tatę, którzy spędzali z nią o wiele więcej czasu, niż większość rodziców poświęca swym dzieciom. Wiedziała o tym z książkowych statystyk dotyczących opieki nad dziećmi, jak i od Sokratesa z AI, który wszędzie z nimi podróżował. Rodzice nigdy nie byli znudzeni jej pytaniami i rozmawiali z nią zawsze, niezależnie od jej wieku. Jeżeli czegoś nie rozumiała, wystarczyło jedno jej słowo, by zaraz tłumaczyli wszystko i powtarzali aż do znudzenia. Gdy praca przy wykopaliskach nie angażowała ich bez reszty, zabierali ją ze sobą. Nigdy nie słyszała, by jakiekolwiek dziecko przebywało z rodzicami w ich miejscu pracy. Jedyne, co mogła im zarzucić, to fakt, że czasem tłumaczyli jej coś zbyt dokładnie. Doskonale pamiętała moment, w którym zaczęła pytać: “dlaczego?" przy każdej okazji. Sokrates powiedział jej, że to pytanie jest etapem, przez który każde dziecko musi przejść - zazwyczaj po to, by zwrócić na siebie uwagę dorosłych. Ale Pota i Braddon brali ją bardzo dosłownie...

AI stwierdził niedawno, że jej etap “dlaczego?" był chyba rekordowo krótki. Stało się tak, ponieważ rodzice odpowiadali na każde jej pytanie, wdając się w najdrobniejsze szczegóły. Gdy byli pewni, że wszystko rozumie, nie miała już właściwie o co pytać.

Po miesiącu “dlaczego?" przestało ją bawić, więc zajęła się innymi rzeczami.

Zupełnie nie tęskniła za innymi dziećmi. Kiedy się z nimi spotykała, traktowała je z przezornością antropologa odkrywającego nowe, potencjalnie groźne gatunki. Uczucie to narastało do tego stopnia, że inne dzieci zaczęły się jej jawić jako nudne kreatury. Ich zainteresowania, ich światy były bardzo ubogie, ich zasób słownictwa był ledwie cząstką tego, którym posługiwała się Tia. Poza tym większość z nich nie miała najmniejszego pojęcia o grze w szachy.

Mama opowiadała w towarzystwie historię, jak to pewnego razu dwuletnia Tia do tego stopnia oszołomiła jedną ze swoich dorosłych rozmówczyń, że ta aż zamilkła. W pomieszczeniu, w którym przebywały, stały na stoliku piękne, zabytkowe szachy. Mała przez pół godziny wpatrywała się w nie błagalnym wzrokiem, zanim kobieta zorientowała się, o co jej chodzi.

Tia także doskonale pamiętała to wydarzenie. Kobieta wzięła do ręki pięknie rzeźbionego skoczka i zaczęła poruszać nim przed oczami Tii.

- Widzisz konika? - rzekła przymilnie. - Czyż nie jest śliczny?

W tym momencie Tia wstała urażona, wyprostowała się dumnie i spojrzała kobiecie prosto w oczy.

- To nie jest konik - oznajmiła chłodno i wyraźnie. - To jest skoczek. Porusza się po literze L. I mama mówi, że jest to figura często pośw... pwś... puwś...

W tym momencie przyszła jej z pomocą mama.

- Poświęcana? - podpowiedziała. - To znaczy “poddawana".

Tia skinęła główką, promieniejąc wdzięcznością.

- Bardzo często poddawana, zaraz po pionkach. - Następnie spojrzawszy na kobietę dodała: - Które bynajmniej nie są małymi ludzikami!

Kobieta skryła się w kącie i nie opuściła go, dopóki Tia i jej rodzice pozostawali w pokoju. Rozbawiony tą sytuacją przełożony mamy zdjął ze stolika szachy i zagrał z Tia partię. Oczywiście wygrał, ale Tia pokazała, że w istocie szachy nie są jej obce. Mężczyzna był pod takim wrażeniem, iż zabrał ją ze sobą na taras, gdzie razem rozpoznawali gatunki żerujących tam ptaków.

Wtedy właśnie odkryła, że istnieją dwa sposoby zwracania uwagi dorosłych: albo poprzez wprowadzanie ich w zachwyt, albo poprzez gorszenie. Moira należała do tych oczarowanych, w przeciwieństwie do większości jej mięśniowców. Jedynie Charlie był tu wyjątkiem i dlatego Tia sądziła, że właśnie on pozostanie na statku mózgowym. Poza tym nie miał nic przeciwko temu, by wygrywała z nim w szachy.

Westchnęła. Prawdopodobnie nowy mięśniowiec będzie należał do tego drugiego rodzaju ludzi.

- Twój gość jest na lądowisku - powiedział AI, wyrywając ją z zamyślenia. - Ma na imię Tomas. Moira prosiła, żebyś włączyła przeze mnie powierzchniową linię radiową, by mogła z tobą porozmawiać, w czasie gdy Tomas pomaszeruje w kierunku kopuły.

- Zrób to Sokratesie - rzekła do AI.

Oto cały problem z AI: jeżeli nie dostanie wyraźnego polecenia, to trzeba mu wszystko potwierdzać, zanim cokolwiek zrobi. W podobnej sytuacji człowiek z kapsuły dobrze wiedziałby, jakie czynności należy wykonać.

- Tomas ma twój prezent urodzinowy - powiedziała po chwili Moira. - Mam nadzieję, że ci się spodoba.

- To znaczy, czy on mi się spodoba? - odpowiedziała sprytnie. - Masz nadzieję, że go nie przestraszę.

- Powiedzmy, że użyję cię jako papierka lakmusowego, dobrze? - spytała Moira. - I pamiętaj, kochanie - Charlie naprawdę zakochał się w ziemskim pyle. Odkąd poznał Michiko, loty kosmiczne przestały go bawić. - Westchnęła. - Jakież to było romantyczne. Prawdziwa miłość w stylu Romea i Julii, taka, o jakiej rzadko się już słyszy. Michiko jest czarującą, małą laleczką - naprawdę nie mogę go o nic winić. Właściwie... częściowo to jest też twoja wina. Tak był tobą zafascynowany, że mówił już tylko o tym, jak bardzo chciałby mieć dziecko podobne do ciebie. Cóż, Michiko namówiła Centralę, by znalazła mu pracę na ziemi, a na jego miejsce zaproponowano mi Tomasa, i to bez żadnej grzywny, gdyż tym razem to nie ja byłam sprawczynią całego zamieszania.

- Płacenie za odpadających mięśniowców jest chyba twoim odwiecznym problemem - zaczęła Tia, gdy wewnętrzne drzwi dla przylatujących rozsunęły się i ktoś w antyciśnieniowym kombinezonie przeszedł przez próg, trzymając w ręku pudełko i hełm.

Tia z dezaprobatą spojrzała na jego hełm; zdjął go w łączniku, gdy tylko ciśnienie zostało wyrównane. To nie był najlepszy pomysł. Łączniki znane były bowiem z nieszczelności, szczególnie te stare, które znajdowały się w eksploratoriach pierwszej klasy. Tak wiec na samym początku musiała postawić mu punkt w kolumnie minusów. Powierzchowność jednak miał miłą, co łagodziło pierwsze wrażenie. Jego okrągła, opalona twarz otoczona była kruczoczarnymi włosami, miał jasnobrązowe, budzące zaufanie oczy i szerokie usta. Tak więc jego wygląd wywarł na dziewczynce korzystne wrażenie.

Dość szybko wszedł do środka.

- Cześć, Tomas - powiedziała bez emocji. - Nie powinieneś zdejmować hełmu w łączniku, wiesz? Należało poczekać, aż wewnętrzna śluza zostanie zasunięta.

- Ona ma rację, Tomas. - Głos Moiry zabrzmiał z tablicy comu. - Te wykopy pierwszej klasy zawsze miały najgorsze wyposażenie. Wszystko tu jest stare, a niektóre urządzenia z pewnością nie są niezawodne. Zabezpieczenia śluz puszczają bez przerwy.

- Ostatni raz coś takiego wydarzyło się miesiąc temu, kiedy wchodziłam do środka - potwierdziła słowa Moiry Tia. - Mama przez wiele godzin instalowała nowe zabezpieczenia, a mimo to nie była z nich do końca zadowolona.

Tom zaczął się powoli wycofywać, a w jego oczach można było zauważyć wyraz głębokiego zdziwienia. Prawdopodobnie chciał zapytać, gdzie są jej rodzice. Nie spodziewał się powitania zaczynającego się od wykładu na temat bezpiecznego korzystania z kombinezonu antyciśnieniowego.

- Och! - To było wszystko, co zdołał wykrztusić. - Ach, dziękuję, będę o tym pamiętał w przyszłości.

- Nie ma za co - odrzekła. - Moi rodzice są na terenie wykopalisk. Wybacz zatem, że nie mogą się w tej chwili z tobą spotkać.

- Powinnam was sobie przedstawić. - Usłyszeli głos Moiry z comu. - Tomas, to jest Hypatia Cade. Jej matką jest doktor Pota Andropolous - Cade, natomiast jej ojcem - doktor Braddon Maartens - Cade. Tia, to jest Tomas Delacorte - Ibanez. - Miło mi cię poznać, Tomas - odpowiedziała z wyszukaną grzecznością. - Mama i tata będą tutaj za - spojrzała na swój zegarek - dziesięć minut. Może zanim się zjawią, napijesz się świeżej kawy i coś zjesz?

Znów wydawał się cofać w kierunku wyjścia.

- Proszę o kawę - powiedział po chwili. - Jeśli będziesz tak dobra.

Obserwowała go z kuchni. Tomas w tym czasie zdjął skafander i gdy wróciła z filiżanką kawy oraz z czymś do zjedzenia, musiała w duchu przyznać, że był bardzo przystojny w obcisłym, skórzanym kombinezonie pokładowym. Nie był jednak wyjątkiem, wszyscy mięśniowcy Moiry byli dobrze zbudowani. To była także część problemu; Moira miała skłonności do ich wyboru na podstawie wyglądu, dopiero później zwracała uwagę na ich osobowość.

Przyjął kawę i jedzenie z lekkim zakłopotaniem, tak jakby zdecydował się traktować dziewczynkę jako rodzaj nieznanego, nowego doznania. Ona ledwo mogła powstrzymać się od śmiechu.

- To bardzo niezwykłe imię - powiedział po niezręcznie długiej przerwie. - Hypatia, czy nie tak?

- Tak - odparła. - Dano mi tak na imię na cześć ostatniej opiekunki wielkiej biblioteki aleksandryjskiej na planecie Terra.

Tia zauważyła, że nieobce są mu historyczne imiona i fakty. Tak więc, w przeciwieństwie do swojego poprzednika Julia, nie był kompletnym ignorantem, jeżeli chodziło o historię.

- Ach, to mogło być wtedy, kiedy spalili ją Rzymianie, za czasów Kleopatry - zaczął.

Przerwała mu, kręcąc głową.

- Nie, biblioteka nie została wtedy zniszczona. Przetrwała aż do czasów Konstantyna - kontynuowała, rozkoszując się swoją ulubioną opowieścią i przekazując ją dokładnie tak, jak usłyszała ją od Poty i jak zapisana była w historycznym centrum bazy danych. - Działo się to, gdy sfora brudnych chrześcijańskich fanatyków zdobyła bibliotekę, której opiekunką była Hypatia. Nakłonili ich do tego ludzie zwący siebie prorokami i świętymi, a pragnący, aby spłonęła do cna, gdyż zawierała “pogańskie książki, kłamstwa i herezje". Kiedy Hypatia próbowała ich powstrzymać, została zamordowana - ukamienowana i stratowana na śmierć.

- Och - rzekł słabo Tomas zupełnie zaskoczony; wydawał się szukać czegoś odpowiedniego do powiedzenia i wybrał pierwszą myśl, która mu przyszła do głowy. - Uch, dlaczego nazwałaś ich “brudnymi chrześcijanami"?

- Bo tacy byli - odpowiedziała zniecierpliwiona. - Byli fanatykami, w większości wyrzutkami lub pustelnikami, którzy przyrzekli się nie kąpać, gdyż kąpiel była domeną Rzymian i pogan. - Tia udała, że wącha. - Przypuszczam, że nie przeszkadzało im to, iż przy tej okazji stwarzali doskonałe warunki do życia pchłom, a ich ciała wprost cuchnęły. Nie wspomnę o chorobach!

- Przypuszczam, że byli zaślepieni swoim fanatyzmem - stwierdził nieśmiało Tomas.

- Uważam, iż Hypatia była bardzo odważna, lecz trochę za mało sprytna - kończyła Tia. - Nie sądzę, bym na jej miejscu stała bezczynnie i pozwoliła rzucać w siebie kamieniami. Uciekłabym albo pozamykałabym wrota - lub coś w tym rodzaju.

- Cóż, może nie miała wyboru - powiedział ostrożnie Tomas. - Myślę, że w takiej chwili nie była w stanie zatrzymać tych ludzi i było zbyt późno, żeby uciec.

Tia skinęła powoli głową i pomyślała o ciężkich aleksandryjskich szatach, w których na pewno nie można było swobodnie biegać.

- Sądzę, że masz rację - zgodziła się. - Odkąd pamiętam, trudno było mi pogodzić się zmyślą, że Ona była głupia.

Tomas roześmiał się.

- To znaczy - nie mogłaś pogodzić się z faktem, że kobieta, na której cześć dano ci imię, była głupia? Doskonale cię rozumiem. O wiele przyjemniej jest nosić imię bohatera, który był odważny, bo nie miał innego wyjścia, niż kogoś, kto był za mało przebiegły, by uniknąć kłopotów.

Tia roześmiała się szczerze i zrozumiała, że polubi To - masa. Zauważyła, że choć początkowo nie wiedział, jak ją traktować, to jednak szybko zaczął z nią rozmawiać jak z kimś równym sobie, inteligentnym i wrażliwym.

Najwyraźniej Moira też to spostrzegła, bo kiedy mówiła, jej głos był o wiele spokojniejszy.

- Tomas, czyżbyś o czymś zapomniał? Przecież przywiozłeś Tii jej spóźniony prezent urodzinowy.

- Rzeczywiście zapomniałem! - wykrzyknął. - Wybacz mi, Tia!

Podał jej pudełko, a ona musiała bardzo uważać, by nie porwać go natychmiast, jak z pewnością zrobiłoby małe dziecko.

- Dziękuję ci, Moira - powiedziała w kierunku tablicy comu. - Nic nie szkodzi, że spóźniony. Wiesz dobrze, iż sprawiłaś mi wielką radość.

- Jesteś po prostu zbyt dobrze wychowana, by okazać swoje uczucia - zaśmiała się Moira. - No dalej, otwórz prezent!

Tia ostrożnie zdjęła klamry kurierskiej skrzynki, by ujrzeć pod spodem kolorowe opakowanie. W środku znajdowało się coś o nieregularnych kształtach...

...Nie wytrzymała dłużej i dopadła do prezentu jak każde zwyczajne dziecko.

- Och! - wykrzyknęła, gdy dotarła do ukrytej zabawki. Schwyciła ją bez słowa i uniosła do góry, przyglądając się jej w jasnym świetle kopuły.

- Podoba ci się? - spytała niespokojnie Moira. - To znaczy, wiem, że o to prosiłaś, ale rośniesz tak szybko; bałam się, że dostaniesz go za późno.

- Kocham go! - wykrzyknęła Tia, ściskając mocno jasnoniebieskiego misia i tuląc policzek do jego miękkiego futerka. - Och, Moiro, ja go po prostu kocham!

- Cóż, niełatwo było go zdobyć; pozwól, że ci o tym opowiemy. - I Moira zaczęła opowiadać z ożywieniem, a szeroki uśmiech na twarzy Tomasa stał się jeszcze szerszy. - Wy, delikatnicy, jesteście w ciągłym ruchu; musiałam znaleźć misia, który odpowiadałby określonym wymaganiom; takiego, który wytrzymałby wszelkie próby. Musisz wiedzieć, że w ogóle niełatwo jest znaleźć pluszowego misia w tej części kosmosu. Chyba po prostu wyszły z mody. Nie przeszkadza ci to, że jest niebieski?

- Lubię niebieski kolor - rzekła uszczęśliwiona Tia.

- A czy może być taki puszysty? To był pomysł Tomasa.

- Dziękuję ci - zwróciła się do mięśniowca. - Jest cudowny w dotyku.

- Miałem kudłatego psa, kiedy byłem w twoim wieku - wyjaśnił. - Gdy Moira powiedziała, że chcesz misia podobnego do tego, jakim ona się bawiła, zanim została człowiekiem z kapsuły, pomyślałem sobie, że ten oto kolega będzie lepszy niż jakikolwiek inny miś.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin