AKCJA RUBICON ONE
9999999999999999999
DENNIS JONES AKCJA
RUBICON ONE
Przekład: Sylwia Sobiepan
Wydawnictwo ALFA Warszawa 1993
Tytuł oryginału: Rubicon One
Projekt okładki Anna Pernach
Redaktor
Małgorzata Warowny
Redaktor techniczny Elżbieta Suchocka
© Copyright 1983 by Dennis Jones
For the Polish edition © Copyright 1993 by Wydawnictwo ALFA
ISBN 83-7001-736-3
Wydawnictwo Alfa —Warszawa 1993 Wydanie pierwsze
Skład, druk i oprawa: Zakład Poligraficzny WN „Alfa" Zam. 333/93
Duszanbe, Tadżycka Socjalistyczna Republika Radziecka
7 czerwca
Major Nikołaj Andriejew stał na kamiennym progu budynku łączności, obserwując ruch uliczny przelewający się na tle otynkowanych fasad i zakurzonej zieleni placu Lenina. Wieśniaków było więcej niż zwykle, przeważnie szli na piechotę, inni jechali uczepieni na chybił trafił podwozia i skrzyń rozklekotanych ciężarówek z bawełnianych kołchozów „Wachsz". Gorący wiatr, wiejący Leninowskim Prospektem, owijał im wokół łydek spłowiałe szaty w czerwone, niebieskie lub niebiesko-szare pasy.
Major Andriejew dostrzegł, że na ciężarówkach było niewiele bawełny. Starł kroplę potu z czubka nosa i spojrzał na dwóch tadżyckich chłopów o szczególnie podejrzanym wyglądzie, którzy zniknęli na Leninowskim Prospekcie, kierując się ku Staremu Miastu. Jeden z nich miał na sobie zieloną szarfę.
Zielona, pomyślał major Andriejew. To może coś oznaczać. Zielone szarfy noszono podczas buntu w Karagandzie.
— Czy zwykle w poniedziałek jest taki ruch? — spytał swego towarzysza.
— Widywałem większe tłumy podczas ramadanu — odparł pułkownik Chomienko. Pracował dla KGB; major Andriejew nie był pewien, w jakim charakterze. Podejrzewał, że Chomienko jest szefem kontrwywiadu w tadżyckim okręgu stołecznym. Od swego dowódcy batalionu Andriejew dowiedział się tylko, że pułkownik Chomienko jest ich łącznikiem z miejscowym KGB i milicją MSW.
— A teraz? — naciskał Andriejew.
8 • Dennis Jones
— Trochę za tłoczno jak na dzień targowy — przyznał pułkownik Chomienko. — Trochę. Nie doniesiono
0 niczym wyjątkowym, przynajmniej naszymi zwykłymi kanałami.
Major Andriejew, sam próbując zorganizować siatkę wywiadowczą na północny wschód od Duszanbe, dowiedział się, jak niekomunikatywni mogą być tadżyccy chłopi. Nie bardzo wierzył w „zwykłe kanały" Cho-mienki. Miał też nadzieję, że agent KGB nie wie o jego działalności na tym terenie. Choć na batalionowej liście personelu figurował jako oficer liniowy, Andriejew był jednocześnie majorem GRU, wywiadu wojskowego. Chomienko nie byłby zachwycony, gdyby o tym wiedział — z przyczyn sięgających czasów Stalina i Chrusz-czowa. W 1948 roku Stalin przerzucił część obowiązków GRU na KGB. Dziesięć lat później Chruszczow przeprowadził czystkę wśród wyższych oficerów GRU, zastępując ich funkcjonariuszami KGB. Przez długi czas KGB zachował kontrolę nad GRU, ale po śmierci Andropowa walka o władzę na Kremlu umożliwiła GRU odzyskanie znacznej autonomii. Dwie organizacje stosunkowo dobrze współpracowały na niższych szczeblach, nie okazując, że ich służby rywalizują ze sobą w jakiś zasadniczy sposób. W wyższych kręgach GRU
1 KGB rywalizacja była ostrzejsza, przy czym GRU stale zwalczało próby ponownego wchłonięcia przez KGB. Wskutek tego napięcia miejscowych agentów KGB szczególnie drażniły siatki wywiadowcze GRU, zwłaszcza gdy nie udostępniały zebranych przez siebie informacji.
Major Andriejew nie miał najmniejszego zamiaru dzielić się z pułkownikiem KGB swymi aktualnymi podejrzeniami. Sam ledwo śmiał o nich myśleć.
Chcąc pozbyć się tych myśli zapytał:
— Wiedziałby pan, gdyby coś wisiało w powietrzu?
— Oczywiście — pułkownik Chomienko wydawał się bardzo pewny siebie.
AKCJA RUBICON ONE • 9
— Jak pan sądzi, co wydarzy się o zachodzie słońca? Na wieczornym nabożeństwie?
— No cóż, muezzini nie nawołują z minaretów jak w Afganistanie — rzekł Chomienko. — Modlą się w meczetach, oczywiście, kiedy mogą. Meczet Chadżi był otwarty do zeszłego tygodnia, ale należało go zamknąć na remont. Stanowił publiczne zagrożenie.
Andrejew mógł się domyślić, że remont potrwa dość długo.
— Jaka reakcja?
— Żadna. W tej chwili ludzi bardziej zajmują brzuchy niż dusze. Brakuje żywności.
— Aha — mruknął Andriejew, udając nie zorientowanego w gospodarce żołnierza.
— Jednak — powiedział pułkownik — możemy, tak jak część waszych jednostek, pojawić się dziś wieczorem. Nie ma sensu ryzykować z chuliganami. Może zamknięcie meczetu zostało źle zrozumiane. Chłopi są strasznie ciemni. Modliliby się tam aż budynek runąłby im na głowy, a potem powiedzieliby, że taka była wola Allacha.
— Może powinien pan pozwolić, by zwalił się na nich — odparł Andriejew. Może dałoby się sprawić, by uznali to za znak boskiej dezaprobaty wobec religii.
Chomienko zaśmiał się niepewnie, a potem zmarszczył brwi. Major Andriejew przypomniał sobie, że KGB nie słynie z poczucia humoru i powiedział szybko:
— Zaraz się zobaczę z podpułkownikiem. Jeśli jest trzeźwy, dodał w myślach.
— Będziemy na peryferiach, gotowi do działania, o ile nie chce pan, byśmy natychmiast stawili się w mieście.
— Nie — odparł pułkownik Chomienko. — Taka prowokacja wywołała bunt w Karagandzie. Mam ścisłe rozkazy. Czy był pan w okolicy tych zajść?
— Nie. Batalion został tu przerzucony z Ałma Aty w kwietniu. Ale słyszałem o Karagandzie... — urwał, a potem dodał:
10 • Dennis Jones
— Tak przy okazji, podłączyliśmy polową centralę telefoniczną do waszej sieci milicyjnej. W razie potrzeby może nas pan złapać przez biuro MSW.
— Dobrze — Chomienko spojrzał na zegarek. — Trzecia. Będzie pan za pół godziny z powrotem w swojej kwaterze?
— Na pewno.
— Do północy wzmocnię patrole milicyjne. Jeśli do tej pory utrzyma się spokój, to nic się nie wydarzy.
— Bardzo dobrze. Jednak na wszelki wypadek od północy do rana będziemy trzymać jedną kompanię w pogotowiu.
— Jak pan chce. Niech pan wpadnie jutro, łykniemy sobie.
Major Andriejew skinął głową i zszedł ze schodów do BRDM. Metalowa klamka drzwiczek była tak gorąca, że sparzyła mu dłoń. Wsiadł, kierowca zawrócił i pojechał Leninowskim Prospektem na północ, w kierunku przedmieścia Sari-Asia, za którym znajdowały się kwatery batalionu. Od alei odchodziły na boki małe, kręte uliczki otoczone domami z glinianych cegieł. Budynki były przeznaczone do rozbiórki, ale nadal zamieszkane. Jaskrawo kontrastowały z jednolitymi białymi urzędami i pomnikami przy alei. Andriejew nie lubił uliczek Starego Miasta — trudno by się tam walczyło.
Punktem koncentracji batalionu było zakurzone pole na północnym krańcu Duszanbe. Namioty trzech kompanii piechoty i kompanii pomocniczej stały stłoczone na skrawku cienia kilku uschniętych drzew w zachodniej części pola. Park maszyn, gdzie sterczały na swoich miejscach czarne wozy bojowe BMP z przysadzistymi brzydkimi wieżyczkami, znajdował się w pełnym słońcu. Stanowisko dowodzenia umieszczono w małym budynku obok największego z drzew.
Andriejew wysiadł z BRDM i wszedł do budynku. Dom miał tylko dwa pokoje, w większym zainstalowano centrum łączności batalionu. Z sąsiedniego, mniej
AKCJA RUBICON ONE • 11
szego pomieszczenia dochodziło chrapanie. Rybałko, kapitan dowodzący kompanią pomocniczą, podniósł wzrok znad metalowego stołu zawalonego mapami. Major Andriejew pytająco wskazał głową na drugi pokój.
Kapitan Rybałko podniósł do ust wyimaginowany kieliszek i udał, że pije. Potem dał znak Andriejewowi, by wyszli na zewnątrz. Szeregowiec obsługujący radiostację spojrzał na nich, po czym szybko zajął się z powrotem swoją aparaturą.
— O co chodzi — spytał Rybałko na dworze.
— Po prostu bądź gotów. Może będziemy musieli szybko zadziałać, pojawią się kłopoty w mieście. A tu jaka sytuacja?
— Wody nie wystarczy. Kapitan Bałan wziął oddział z pierwszej kompanii i ruszył po wodę. Będą kłopoty?
— KGB tak nie sądzi.
— To dobrze.
— Mogą się mylić. Gdzie są Czigorin i Poliarkow?
— Nadzorują konserwację BWP.
Major Andriejew z racji swej rangi oficera liniowego i doświadczenia z walk w Afganistanie, był de facto dowódcą batalionu, ilekroć podpułkownik się upił.
— W porządku — powiedział. — W razie kłopotów wezwą nas. Do północy dwie kompanie — pierwsza i druga — będą gotowe do wyjścia. Potem drugą można zluzować. Trzecia przez ten czas odpoczywa w obwodzie. Czwarta, twoja kompania pomocnicza, broni bazy, jeśli zajdzie taka konieczność i tak nie będziemy potrzebowali ciężkich moździerzy w mieście.
— Działamy, jakbyśmy byli na terenie wroga?
— Możemy być.
Kapitan Rybałko, który nie służył w Afganistanie, nie skomentował tego. Andriejew poczuł się nieswojo i zastanowił, czy nie przesadza. Ale właśnie w Afganistanie odkrył, że jednostki, które podejmowały zbyt mało środków ostrożności, znajdowały się w daleko
12 • Dennis Jones
większym niebezpieczeństwie niż te, które robiły zbyt wiele.
— Jak sądzisz, kiedy się obudzi? — spytał, mając na myśli podpułkownika.
— Chyba wkrótce. Śpi od południa.
— Jest tu gdzieś kapitan Suczkow?
Poza obowiązkowymi szkoleniami politycznymi oficer polityczny batalionu rzadko bywał obecny. Nie bardzo go lubiano.
— Gdy go ostatnio widziałem, siedział pod drzewem przy drodze.
— Odnaleź go, proszę. Wolę, żeby to on obudził pułkownika, nie ja. Musimy ułożyć plan na wieczór. Jak najszybciej trzeba wszystko objaśnić żołnierzom.
Kapitan Rybałko wiedział, że dowódca przyczepi się do kilku szczegółów taktyki zaproponowanej przez Andriejewa, a potem zostawi cały plan tak, jak major ułożył. Rozdrażnienie spowodowane kacem spadnie na nieszczęsnego kapitana Suczkowa. Dwaj mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
— Pójdę po Suczkowa — powiedział Rybałko. Andriejew wrócił do budynku po plan Duszanbe.
O siódmej wieczorem podpułkownik leczył ból głowy, siedząc na drewnianym krześle w drzwiach budynku dowodzenia. Miał tylko 35 lat, ale niewyspany wyglądał starzej. Andriejew i kapitan Rybałko usiedli na kamiennych schodach obok niego.
— Ściemnia się — stwierdził podpułkownik.
Czarne pasmo gór na północnym zachodzie wrzynało się twardą linią w rozżarzone niebo. Słońce właśnie schowało się za najwyższe szczyty. Powietrze było już dużo chłodniejsze, choć spieczona ziemia wciąż dyszała wchłoniętym za dnia żarem. Andriejew zastanawiał się, jaka pogoda jest w domu w Smoleńsku i chciał tam być.
— Czy nie powinniśmy robić czegoś konstruktywnego — spytał kapitan Suczkow, stojąc w otwartych drzwiach za trzema oficerami.
AKCJA RUBICON ONE • 13
— Co pan proponuje? — podjął dowódca batalionu.
— No cóż...
W budynku zadzwonił telefon. Odebrał go kapitan Poliarkow. Wysunął głowę na zewnątrz i oznajmił:
— KGB chce z panem rozmawiać, podpułkowniku. Dowódca wszedł do domu. Andriejew zmusił się do
odprężenia, po czym ruszył za nim. Kapitan Rybałko deptał mu po piętach. Dowódca batalionu stał przy stole, wodząc palcem po planie Duszanbe, gdy rozmówca trzeszczał mu do ucha.
— Dobra — powiedział w końcu. — Będziemy tam za dwadzieścia minut. Czy milicja poradzi sobie przez ten czas? — Skrzywił się. — W porządku pospieszymy się. Odłożył słuchawkę.
— Tłum idzie w kierunku placu Lenina — zwrócił się do oficerów. Chłopi z gór, studenci, nędzarze ze Starego Miasta. Z tego mrowiska wyszli na Leninowski Prospekt około dwudziestu minut temu. Kilku usiłowało dostać się do meczetu Chadźi — milicja ich zawróciła. Potem zaczęli rzucać kamieniami i mimo wszystko wdarli się do meczetu. Milicja wycofuje się w kierunku placu Lenina. Pojedziemy prosto tam. Pierwsza kompania Leninowskim Prospektem. Druga wyląduje przy pomniku Sanreddina, ruszy z Drużby Narodów i zajdzie ich z boku od ulicy Komsomolskiej. Odepchniemy ich w kierunku rzeki. Gdy się rozproszą, zajmiecie pozycje wyznaczone po południu. Chodźmy.
Mrok gęstniał, gdy bojowe wozy piechoty pierwszej kompanii ruszyły z łoskotem drogą do Duszanbe. Za nimi jechały dwa BWP dowództwa batalionu, a dalej wozy drugiej kompanii. Przy pomniku Sanreddina będący na czele BWP zwolnił, kolumna także, aż pojazdy dzieliło od siebie tylko o dziesięć metrów. Zwalniały nadal, aż poruszały się z szybkością dobrego piechura. Na drodze nie było ruchu i wozy, podążając na południe, sformowały podwójną kolumnę. Głuche dudnienie z rur wydechowych niosło się tam i z powrotem wśród
14 • Dennis Jones
górujących ponad nimi, otynkowanych budynków. Większość okien była zaciemniona.
Major Andriejew, jadący w szóstym wozie lewej kolumny, badawczo przyjrzał się ulicy z luku dowódcy, gdy kierowca skręcał w lewo, w Drużby Narodów, za BWP pułkownika. Przemieszczali się po ciemku, światło latarni wydawało się słabe i kapryśne w bladej poświacie zachodu słońca. Gąsienice wzniecały tumany kurzu, który długo wisiał w powietrzu, zanim opadł.
Wóz dowódcy batalionu skręcił w prawo w ulicę Komsomolską. Kierowca Andriejew pojechał dalej, do następnego dużego skrzyżowania, gdzie skręcił. Za nim podążyły wozy trzeciej kompanii.
— Stanęliśmy sto metrów przed placem Lenina — zabrzmiał w hełmofonie Andriejewa głos podpułkownika. — Jesteście już na miejscu, majorze?
Andriejew poczekał chwilę aż kierowca zwolnił.
— Tak, teraz jesteśmy.
— Pierwsza kompania, meldować.
Kapitan Bałan, jadący pierwszym BWP Leninowskim Prospektem, zgłosił się przez radio.
— Jesteśmy przy Ogrodzie Botanicznym. Przed nami około dwustu ludzi zgromadzonych przed meczetem. Obserwują nas.
— Majorze Andriejew, co u pana?
— Widzę stąd, że na ulicy zebrał się duży tłum. Zapalili kilka pochodni.
— To samo tutaj. Tłum pewnie przyszedł tu spod meczetu. Dobra. Kapitanie Bałan, jeśli grupa przed meczetem nic nie robi, niech ją pan ominie i wesprze nas przy wjeździe na plac Lenina. Druga kompania ruszy powoli i zacznie ich rozpędzać. Nie wjeżdżajcie w żadne boczne uliczki. Zaczynamy od wyparcia ich z placu.
— Ruszaj — powiedział Andriejew do kierowcy, którego głowa sterczała z prawego luku jak kula armatnia.
AKCJA RUBICON ONE • 15
— Jedź powoli, żeby mogli zejść nam z drogi. Strzelcy rozpoczną ogień na mój rozkaz, ale nad ich głowami.
Usłyszał szczęk, gdy strzelcy, osłonięci do piersi w przedziale bojowym, załadowali broń. Rycząc silnikiem wóz ruszył z łoskotem Leninowskim Prospektem, prowadząc za sobą następne. Kilku ludzi z tłumu gwałtownie wymachiwało w stronę nadjeżdżających pojazdów. Wielu uciekło, większość jednak została. Gdy na rogu wozy skręciły w aleję, grad kamieni zagrzechotał z łoskotem na pancerzu BWP.
— Zamykać? — spytał artylerzysta ze swego stanowiska w wieżyczce 73-milimetrowego działa.
— Na rozkaz — warknął Andriejew. Większy kamień, pewnie brukowiec, uderzył w wieżyczkę z głośnym brzękiem.
— Dobra. Zamykaj.
Artylerzysta i strzelcy wsunęli się na swoje miejsca i zatrzasnęli luki. Kierowca zerknął na Andriejewa, wzruszył ramionami i podniósł się. Ryzyko oberwania kamieniem było mniejsze od napięcia przy prowadzeniu wozu, widząc jedynie tyle, co przez peryskopy.
— Jesteśmy na Leninowskim Prospekcie — w heł-mofonach rozległ się głos podpułkownika. ...
zbitym