Auel Jean - Dzieci Ziemi 06 - Kraina jaskiń.doc

(3716 KB) Pobierz

Jean M. Auel

KRAINA JASKIŃ

The Land of Painted Caves /#6 Earth's Children ®Series

Przekład

Ewa Helińska

Michał Jakuszewski


Tę książkę dedykuję RAEANN,

pierworodnej, ale najmniej jak dotąd chwalonej,

choć na zawsze ukochanej, oraz

FRANKOWI,

który zawsze stoi u jej boku, a także AMELII

i BRET, ALECII i EMORY,

Cudownej młodzieży.

Nic, tylko was kochać


Podziękowania

Pragnę wyrazić wdzięczność wielu ludziom, którzy umożliwili mi napisanie cyklu „Dzieci Ziemi". Chciałabym raz jeszcze podziękować dwóm francuskim archeologom, którzy w ciągu tych wszystkich lat służyli mi szczególną pomocą. Są to doktor Jean Philippe Rigaud i doktor Jean Clottes. Obaj pomogli mi w zrozumieniu i wyobrażeniu sobie prehistorycznej epoki, w której rozgrywa się akcja moich książek.

Pomoc doktora Rigaud była dla mnie szczególnie cenna, gdy po raz pierwszy odwiedziłam Francję celem zebrania materiału. Nie przestawał mi też pomagać w następnych latach. Szczególnie wielką przyjemność sprawiła mi zorganizowana przez niego wizyta w kamiennym schronieniu w Gorge d'Enfer, które po dziś dzień wygląda prawie tak samo jak w epoce kamiennej: głęboka, osłonięta przestrzeń otwarta od przodu, równe klepisko, kamienny sufit oraz naturalne źródło w głębi. Łatwo mi było zrozumieć, jak wygodnie się tam żyło. Doceniam też fakt, że doktor Rigaud z chęcią przekazywał reporterom i innym przedstawicielom mediów ważne, interesujące informacje o prehistorycznych zabytkach w okolicy Les Eyzles de Tayac, w czasie odbywającej się tam międzynarodowej premiery piątego tomu cyklu, Kamiennych sadyb.

Jestem też bardzo wdzięczna Jeanowi Clottes’owi, który umożliwił Rayowi i mnie odwiedzenie wielu jaskiń w południowej Francji, wypełnionych pięknymi malowidłami. Szczególnie zapadła mi w pamięć wizyta w jaskiniach położonych na ziemiach hrabiego Roberta Begouen w dolinie Volp - l'Enlene, Trois Freres i Tuc d'Audoubert. Tamtejsze malowidła są często opisywane i reprodukowane w rozmaitych źródłach, ale możliwość ujrzenia tych wspaniałych dzieł sztuki w ich naturalnym środowisku, w towarzystwie doktora Clottes’a i hrabiego Begouen, była dla mnie wspaniałym przeżyciem. Robert Begouen zasługuje z tego powodu na najserdeczniejsze podziękowania. To jego dziadek z dwoma braćmi pierwsi zbadali jaskinie i wprowadzili zwyczaj ich konserwacji, podtrzymywany po dziś dzień. Nikt nie może odwiedzać jaskiń bez pozwolenia hrabiego Begouen, a z reguły konieczne jest również jego towarzystwo.

Odwiedziliśmy z doktorem Clottes’em wiele innych jaskiń, w tym również Gargas, jedną z moich ulubionych. Jest w niej wiele odcisków dłoni, w tym również dłoni dziecka, a także nisza - wystarczająco duża, by mogła do niej wejść dorosła osoba - całkowicie pomalowana na czerwono farbą produkowaną z miejscowej ochry. Jestem przekonana, że Gargas była kobiecą jaskinią. Czułam się w niej jak w macicy Ziemi. Najbardziej wdzięczna jestem jednak za wizytę w nadzwyczajnej Grotte Chauvet. Choć doktor Clottes był zbyt chory, by mógł nam towarzyszyć, załatwił, by Jean Marie Chauvet - odkrywca jaskini, na cześć którego ją nazwano - oraz Dominique Baffier - jej kurator - pokazali mi to nadzwyczajne miejsce. Towarzyszył nam też pracujący tam młody człowiek, który pomógł mi sforsować trudniejsze odcinki jaskini.

To było bardzo wzruszające doświadczenie, którego nigdy nie zapomnę. Swoimi mądrymi i klarownymi wyjaśnieniami pan Chauvet i doktor Baffier zasłużyli na moją wdzięczność. Do środka jaskini weszliśmy przez otwór w suficie, znacznie poszerzony od czasów, gdy pan Chauvet i jego koledzy odkryli wejście. Umieszczono tam drabinę przytwierdzoną do skalnej ściany. Oryginalne wejście zasypała przed wieloma tysiącleciami osuwająca się ziemia. Moi towarzysze opowiedzieli mi o niektórych zmianach, do jakich doszło w ciągu trzydziestu pięciu tysięcy lat, od czasu, gdy pierwsi artyści stworzyli wspaniałe obrazy.

Dodatkowo chciałabym też podziękować Nicholasowi Conardowi, mieszkającemu w Niemczech Amerykaninowi, który kieruje katedrą archeologii na uniwersytecie w Tybindze, za możliwość odwiedzenia kilku jaskiń położonych w Niemczech nad Dunajem. Pokazał mi on również kilka artefaktów wyrzeźbionych z kłów mamuta ponad trzydzieści tysięcy lat temu. Były wśród nich figurki mamutów, piękny ptak w locie, znaleziony w dwóch częściach w odstępie kilku lat, oraz zdumiewająca postać pół lwa, pół człowieka. Jego ostatnim znaleziskiem jest przedstawiająca kobietę figurka utrzymana w takim samym stylu jak inne pochodzące z tej ery, odkryte we Francji, Hiszpanii, Austrii, Niemczech oraz Czechach, ale wykonana w niepowtarzalny sposób.

Pragnę też podziękować doktorowi Lawrence'owi Guy Straussowi, który pomógł nam załatwić wizyty w wielu jaskiniach i innych miejscach oraz często towarzyszył nam podczas podróży do Europy. Podróżując, obejrzeliśmy wiele ciekawych miejsc. Jednym z najatrakcyjniejszych było Abrigo do Lagar Velho w Portugalii, gdzie odkryto szczątki „dziecka z Lapedo". Jego szkielet jest dowodem na krzyżowanie się neandertalczyków z współczesnymi anatomicznie ludźmi. Wszelkie dyskusje z doktorem Straussem na temat ludzi z epoki lodowej były zarówno pouczające, jak i fascynujące.

Miałam też okazję rozmawiać z wieloma innymi archeologami, paleoantropologami oraz specjalistami z innych dziedzin, oraz zadawać im pytania na temat owej szczególnej epoki naszej prehistorii, w której przez wiele tysiącleci Europę zamieszkiwały dwa gatunki ludzi. Doceniam to, że chętnie mi odpowiadali i snuli spekulacje na temat życia w owych czasach.

Chciałabym też przekazać wyrazy szczególnej wdzięczności francuskiemu Ministerstwu Kultury za wydanie książki dla mnie nieocenionej: L'Art des Cavernes: Atlas de Grottes Ornées Paléolithiques Francaises (Ministčre de la Culture, Paris 1984). Zawiera ona bardzo szczegółowe opisy, w tym również plany, zdjęcia oraz rysunki, a także wyjaśniające komentarze dotyczące większości ozdobionych obrazami i płaskorzeźbami jaskiń we Francji, znanych od 1984 roku. Nie opisuje ona jaskini Cosquer - wejście do niej znajduje się poniżej poziomu Morza Śródziemnego - ani Chauvet, ponieważ obie odkryto dopiero po 1990 roku.

Zwiedziłam wiele jaskiń, niektóre z nich wielokrotnie, i świetnie pamiętam ich aurę, nastrój towarzyszący oglądaniu niezwykłych dzieł sztuki namalowanych na ścianach, ale nie jestem w stanie sobie przypomnieć, jaki obraz znajduje się najbliżej wejścia, na której ścianie i jak daleko w głębi jaskini go namalowano, ani w którą stronę był zwrócony. Odpowiedzi znalazłam w tej książce. Jedyny problem polegał oczywiście na tym, że napisano ją po francusku, a choć z biegiem lat nauczyłam się trochę tego języka, moja znajomość z pewnością nie jest wystarczająca.

Dlatego jestem bardzo wdzięczna mojej przyjaciółce Claudine Fisher, konsulowi honorowemu Francji w Oregonie, profesorowi języka francuskiego oraz kierownikowi wydziału studiów kanadyjskich w Portland State University. Urodziła się we Francji i francuski jest jej ojczystym językiem, z łatwością więc przetłumaczyła informacje dotyczące wszystkich interesujących mnie jaskiń. Wymagało to mnóstwa pracy. Jednakże bez pomocy Claudine nie mogłabym napisać tej książki. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem jej wdzięczna. Pomogła mi też w wielu innych sprawach, a do tego jest wspaniałą przyjaciółką.

Chciałabym też podziękować kilku innym przyjaciołom, którzy zgodzili się przeczytać długi, niezbyt wygładzony tekst i przedstawić swoje uwagi. Są to: Karen Auel Feuer, Kendall Auel, Cathy Humble, Deanna Sterett, Gin DeCamp, Claudine Fisher oraz Ray Auel.

Pragnę również wyrazić pośmiertnie wdzięczność doktorowi Janowi Jellnkowi z Czechosłowacji, obecnie Republiki Czeskiej, który pomógł mi na wiele sposobów - poczynając od listów, które wymienialiśmy, poprzez liczne okazje, gdy zwiedzaliśmy z Rayem paleolityczne wykopaliska nieopodal Brna, aż po czas, gdy odwiedził nas z żoną Kvetą w Oregonie. Jego pomoc była nieoceniona. Zawsze był uprzejmy i chętnie służył mi swym czasem oraz wiedzą. Jego odejście jest wielką stratą.

Miałam wielkie szczęście, że moją redaktorką została Betty Prashker. Jej uwagi zawsze są celne. Potrafi uczynić moje najlepsze próby jeszcze lepszymi. Dziękuję.

Zawsze będę wdzięczna tej, która była ze mną od samego początku, mojej cudownej agentce, Jean Naggar. Z każdą książką doceniam ją bardziej. Pragnę też podziękować Jennifer Weltz, wspólniczce Jean z Jean V. Naggar Literary Agency. Obie dokonały cudów z moimi książkami. Dzięki nim zostały one przetłumaczone na wiele języków i są dostępne na całym świecie.

Delores Rooney Pander przez dziewiętnaście lat była moją sekretarką i osobistą asystentką. Niestety, choroba zmusiła ją do przejścia na rentę. Chciałabym jej podziękować za wieloletni trud. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo na kimś polegamy, dopóki nas nie opuści. Brak mi nie tylko jej pomocy, lecz również naszych rozmów i dyskusji. Z biegiem lat stała się dla mnie dobrą przyjaciółką. (Delores zmarła na raka w 2010 roku).

No i przede wszystkim dziękuję mojemu mężowi, Rayowi, który zawsze był przy mnie. Wyrazy niezmiernej miłości i wdzięczności.


1

Grupa wędrowców podążała ścieżką, biegnącą między czystym, migoczącym nurtem Rzeki Traw a poznaczonym czarnymi pasmami białym klifem z piaskowca. Zmierzali ku prawemu brzegowi. Wąska dróżka rozwidlała się przed nimi, zakręcając ku brodowi, gdzie nurt rozlewał się szeroko na płyciźnie, pieniąc się wokół wystających z wody skał.

Nagle młoda kobieta idąca na czele grupy zatrzymała się i otworzyła szeroko oczy. Stała bez ruchu, wpatrując się w coś przed sobą.

- Patrzcie! Tam! - syknęła przepełnionym strachem szeptem. - To lwy!

Joharran, również podążający na czele grupy, uniósł rękę, sygnalizując, by reszta się zatrzymała. Tuż przed rozwidleniem drogi, w trawie buszowały płowe lwy jaskiniowe. Trawa stanowiła tak skuteczny kamuflaż, że gdyby nie ostry wzrok Thefony, ludzie musieliby podejść bliżej, aby dostrzec drapieżniki. Młoda kobieta z Trzeciej Jaskini miała niezwykle dobry wzrok. Choć była jeszcze młoda, już doceniono jej umiejętność wyraźnego wyłapywania jednym tylko spojrzeniem dalekich obiektów. Wcześnie dostrzeżono u niej wrodzony talent i rozpoczęto szkolenie; była wtedy jeszcze małą dziewczynką. Teraz stanowiła ich najlepszą czujkę.

Ayla i Jondalar, idący na tyłach i prowadzący trzy konie, podnieśli wzrok, chcąc zobaczyć, co opóźniło marsz.

- Ciekawe, dlaczego się zatrzymaliśmy - odezwał się Jondalar, a jego czoło zmarszczyło się w znajomym wyrazie zafrasowania.

Ayla uważnie obserwowała wodza i otaczających go ludzi. Instynktownie otoczyła ramieniem ciepłe zawiniątko, niesione przy piersi w miękkiej skórzanej chuście. Jonayla niedawno została nakarmiona i spała, ale poruszyła się lekko pod matczynym dotykiem. Ayla miała niesamowitą umiejętność czytania z ruchu ciała, dzięki czemu potrafiła odgadnąć, co się dzieje. Nauczyła się tego za młodu, gdy żyła z Klanem. Wiedziała, że Joharran niepokoił się, a Thefona była wprost przerażona.

Ayla miała również niesamowicie ostry wzrok. Słyszała dźwięki powyżej zakresu dostępnego zwykłym ludziom i odczuwała głębokie tony poniżej. Wyróżniał ją ostry zmysł smaku i zapachu, ale ponieważ nigdy się z nikim nie porównywała, nie zdawała sobie sprawy z niezwykłości swojej percepcji. Urodziła się z niesłychaną czułością wszystkich zmysłów, co bez wątpienia pomogło jej przetrwać, gdy w wieku pięciu lat straciła rodziców. Sama siebie wyszkoliła, rozwijając naturalne umiejętności, latami studiując zachowanie zwierząt, głównie drapieżników, i ucząc się sztuki polowania.

Wszyscy zamarli w bezruchu, a ona rozpoznała nikłe, ale znajome pomruki lwów. Wyłapała niesiony wietrzykiem charakterystyczny zapach i zauważyła, że kilkoro ludzi patrzy przed siebie. Nagle wyraźnie dostrzegła dzikie koty, które dotąd skrywała trawa. Widziała dwa lwiątka i trzy lub cztery dorosłe lwy jaskiniowe. Ruszyła przed siebie, sięgając jedną dłonią po miotacz oszczepów, przypięty w pętli przy pasie, a drugą po włócznię, spoczywającą w pochwie na plecach.

- Dokąd idziesz? - spytał Jondalar.

Zatrzymała się.

- Przed nami są lwy - odparła bez tchu.

Jondalar wreszcie również je zauważył i natychmiast sięgnął po broń.

- Zostań tu z Jonaylą. Ja tam pójdę.

Ayla zerknęła w dół na śpiące niemowlę, a potem podniosła na niego wzrok.

- Jondalarze, świetnie radzisz sobie z miotaczem, ale tam są co najmniej dwa lwiątka i trzy dorosłe lwy. Być może jest ich nawet więcej. Jeśli lwy uznają, że młode znalazły się w niebezpieczeństwie i zdecydują się na atak, będziesz potrzebował pomocy. Wiesz przecież, że świetnie rzucam.

Znów zmarszczył brwi, rozmyślając. Potem skinął głową.

- Dobrze... Ale stój za mną. - Kątem oka dostrzegł ruch i zerknął za siebie. - Co jest z tymi końmi?

- Wiedzą, że w pobliżu znalazły się lwy. Przyjrzyj się im.

Wszystkie trzy konie, łącznie ze źrebakiem, wpatrywały się przed siebie, najwyraźniej świadome bliskości wielkich kotów. Jondalar znów zmarszczył brwi.

- Nic się z nimi nie stanie? Zwłaszcza z małą Siwą?

- Wiedzą, że mają nie wchodzić w drogę lwom, ale nie widzę Wilka - odparła Ayla. - Gwizdnę na niego.

- Nie musisz - rzekł Jondalar, wskazując palcem w innym kierunku. - On też musiał coś wyczuć. Patrz, biegnie do nas.

Ayla obróciła się i ujrzała pędzącego do niej wilka. Zwierzę było wspaniałe, większe od swoich pobratymców, ale rana po walce z innymi wilkami sprawiła, że miał oklapnięte ucho, co nadawało mu zawadiacki wygląd. Kobieta wykonała szczególny gest, którego zazwyczaj używała podczas wspólnych polowań. Wilk wiedział, że ma zostać w pobliżu i zwracać na nią szczególną uwagę. Para mijała ludzi przed sobą, spiesznie podążając do czoła grupy, próbując nie wywołać niepotrzebnego zamieszania i jak najmniej rzucać się w oczy.

- Cieszę się, że cię widzę - powiedział cicho Joharran na widok brata i Ayli, którzy cicho pojawili się w towarzystwie wilka, dzierżąc w dłoniach miotacze oszczepów.

- Czy wiesz, ile ich jest? - spytała Ayla.

- Więcej, niż myślałam - odparła Thefona, próbując sprawiać wrażenie spokojnej i nie pokazać, jak bardzo się boi. - Kiedy je zobaczyłam po raz pierwszy, uznałam, że może jest ich trzy lub cztery, ale krążą wśród traw. Teraz sądzę, że może ich być dziesięć lub więcej. To duże stado.

- Są też pewne siebie - stwierdził Joharran.

- Skąd wiesz? - zapytała Thefona.

- Ignorują nas.

Jondalar zdawał sobie sprawę z tego, jak wielką wiedzę posiada jego partnerka na temat wielkich kotów.

- Ayla zna lwy jaskiniowe - rzekł. - Może powinniśmy zapytać ją, co sądzi na ich temat.

- Joharran ma rację. Wiedzą, że tu jesteśmy. Wiedzą też, ile ich jest w stadzie i ilu jest nas - stwierdziła Ayla, a potem dodała: - Być może uważają, że jesteśmy stadem jakichś zwierząt, koni lub turów. Mogą myśleć, że uda im się odseparować słabszego członka stada. Chyba są nowe w tej okolicy.

- Dlaczego tak uważasz? - zapytał Joharran. Zawsze zdumiewała go rozległa wiedza Ayli na temat czworonożnych myśliwych, ale z jakiegoś powodu w takich momentach mocniej uświadamiał sobie, z jak dziwnym akcentem mówiła kobieta.

- Nie znają nas, dlatego są takie pewne siebie - ciągnęła Ayla. - Gdyby były stadem żyjącym w pobliżu ludzi, ktoś by zapewne już na nie zapolował, a co za tym idzie, nie byłyby takie beztroskie.

- Cóż, może powinniśmy przysporzyć im nieco trosk - mruknął Jondalar.

Joharran zmarszczył brwi w sposób tak podobny do swojego wyższego, choć młodszego brata, że Ayla miała ochotę się uśmiechnąć. Tylko że sytuacja akurat nie była zbyt wesoła.

- Może mądrzej byłoby je ominąć - zasugerował ciemnowłosy wódz.

- Nie sądzę - zaprotestowała Ayla, spuszczając głowę. Wciąż trudno jej przychodziło publiczne sprzeciwienie się mężczyźnie, zwłaszcza wodzowi. Choć wiedziała, że wśród Zelandonich było to zachowanie w pełni akceptowalne - w końcu czasami przywódcami były kobiety, wliczając w to matkę Joharrana i Jondalara - ale nie było to tolerowane wśród Klanu, ludzi, którzy ją wychowali.

- Czemu nie? - zapytał Joharran.

- Te lwy znalazły się zbyt blisko siedziby Trzeciej Jaskini - odparła cicho. - Zawsze wokół nas będą się kręciły lwy, ale jeśli poczują się swobodnie, mogą uznać, że warto tutaj wracać na odpoczynek, a każdy człowiek, zwłaszcza dzieci lub starsi, stanie się w ich oczach zdobyczą. Mogą stanowić zagrożenie dla ludzi mieszkających przy Skale Dwóch Rzek i innych Jaskiń w pobliżu, łącznie z Dziewiątą.

Joharran głęboko zaczerpnął tchu, a potem spojrzał na jasnowłosego brata.

- Twoja kobieta ma rację, Jondalarze, tak jak i ty. Może nadszedł czas, by lwy dowiedziały się, że nikt nie pozwoli im zadomowić się w pobliżu naszych siedzib.

- To będzie świetna okazja do użycia miotaczy oszczepów. Zapolujemy na nie z bezpieczniejszej odległości. Paru myśliwych ćwiczyło już rzucanie - rzekł Jondalar. Właśnie ze względu na takie sytuacje chciał wrócić do domu i zaprezentować wszystkim wynalezioną przez siebie broń. - Może nawet nie zabijemy żadnego z lwów, po prostu zranimy parę osobników i damy im nauczkę, aby trzymały się od nas z daleka.

- Jondalarze... - szepnęła Ayla. Chciała wyrazić sprzeciw albo przynajmniej dać mu do myślenia. Znów wbiła wzrok w ziemię, a następnie spojrzała wprost na niego. Nie bała się wypowiedzieć przed nim swojego zdania, ale chciała przemówić z szacunkiem. - To prawda, że miotacz oszczepów jest bardzo dobrą bronią. Dzięki niemu można rzucać oszczepem ze znacznie większej odległości niż w przypadku miotania z ręki. Dzięki temu jest bezpieczniej. Ale bezpieczniej nie znaczy bezpiecznie. Ranne zwierzę staje się nieprzewidywalne, a jeśli ma siłę i szybkość lwa jaskiniowego, zranionego i bardzo cierpiącego, jest zdolne do wszystkiego. Jeśli zdecydujesz się na użycie tej broni przeciw lwom, nie powinna służyć tylko temu, by je zranić. Powinna zabijać.

- Ma rację, Jondalarze - stwierdził Joharran.

Jondalar popatrzył na brata, a potem uśmiechnął się z zakłopotaniem.

- Tak, rzeczywiście ją ma, ale choć są takie niebezpieczne, nie cierpię zabijać tych zwierząt, jeśli nie muszę. Są piękne i zwinne. Poruszają się z takim wdziękiem. Nie mają w sobie strachu. Ich siła dodaje im pewności siebie. - Zerknął na Aylę z błyskiem dumy i miłości w oku. - Zawsze uważałem, że totem Lwa Jaskiniowego będzie odpowiedni dla mojej kobiety. - Zmieszał się tym pokazem silnych uczuć, które do niej żywił. Na jego policzkach pojawił się cień rumieńca. - Ale naprawdę uważam, że nadszedł czas, aby oszczepnicy z miotaczami wkroczyli do akcji.

Joharran zauważył, że większość wędrowców zbliżyła się do nich.

- Ilu z nas umie się tym posługiwać? - spytał brata.

- Hm, ty, ja i, oczywiście, Ayla - odrzekł Jondalar, patrząc na grupę. - Rushemar sporo ćwiczył i zaczął naprawdę nieźle rzucać. Solaban był zajęty wykonywaniem rączek do narzędzi z kości słoniowej dla paru osób i nie praktykował zbyt wiele, ale wie co nieco o rzucaniu.

- Joharranie, parę razy próbowałam rzucać oszczepem za pomocą miotacza. Nie mam własnego i nie szło mi zbyt dobrze - przyznała Thefona - ale umiem ciskać bronią z ręki.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin