Przeznaczenie CAŁOŚĆ.doc

(544 KB) Pobierz

Strona1

 

 

Bellatwilightseries6465618500500.jpg

 

 

 

„Przeznaczenie”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

O wpół do trzeciej w nocy zadzwonił telefon. W pierwszej chwili półprzytomnie pomyślała, że musiało wydarzyć się coś złego. Coś strasznego, co nie mogło czekać do bardziej przyzwoitej godziny. Czyż telefon w środku nocy może zwiastować dobre nowiny?

Przez ułamek sekundy miała chęć nie odbierać.

- Niech dzwoni. Złe wiadomości zaczekają do rana. Ale nie mogła. Nie leżało to w jej naturze. Jakoś nigdy nie potrafiła umknąć przed rzeczywistością.

Z ociąganiem podniosła słuchawkę i zaczekała, aż ktoś się odezwie.

— Wiedziałem, że tam jesteś. — Głęboki, aksamitny glos był zimny. Na jego dźwięk Bella zdrętwiała. Co prawda mówiła sobie, że przecież ma dwadzieścia trzy lata i nie powinna się obawiać Edwarda Cullena, ale stare nawyki trudno wykorzenić. Zawsze przyprawiał ją o chorobliwe zdenerwowanie.

— Czego chcesz? — zapytała, choć od razu wiedziała, dlaczego dzwoni. — Czy zdajesz sobie sprawę, która godzina?

— Wiem dokładnie— rozwiał jej wątpliwości. —A jeśli oczekujesz przeprosin za telefon o tej porze, to muszę cię rozczarować. Nie będzie żadnych przeprosin.

Zastanawiała się, czy przyszło mu w ogóle do głowy, że ona nie lubi być wyrywana ze snu o tak dziwnej godzinie.

Widziała go oczami wyobraźni: wysoki, wyjątkowo przystojny i przy tym bardzo sprytny. Człowiek, który prawdopodobnie nigdy nie doświadczył uczucia zakłopotania. Wątpiła, czy w ogóle pomyślał, że to niezbyt stosowna pora na dzwonienie.

Usiadła na posłaniu.

— Mogłeś poczekać do rana — upomniała go, starając się zachować pozory uprzejmości. Równocześnie wyobrażała sobie Edwarda spadającego ze schodów lub zagubionego w samym sercu pustyni, bez widoków na jakąkolwiek pomoc. — Może według ciebie nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że ktoś o tej godzinie jest na nogach, ale są też ludzie, którzy prowadzą spokojniejszy tryb życia.

— Kakao o dziewiątej i zasypianie twardym snem o wpół do dziesiątej? — W jego głosie dało się wyczuć lekką drwinę.

W Belli zawrzała krew. Bardzo chciała rzucić ciętą ripostę, ale — jak zwykle przy takich okazjach

— nic nie przychodziło jej do głowy. Wzięła więc głęboki oddech i policzyła do dziesięciu. Wiedziała, że nie ma sensu wdawać się w dyskusje z Edwardem Cullenem. On z takich potyczek zawsze wychodził zwycięsko. Najlepszą taktyką było nie dać się sprowokować.

— Tak — odparła cicho — to bardzo przyjemne. Pod warunkiem, że nikt nie zakłóca mi spokoju nocnymi telefonami.

— Ekscytujące — zauważył tym samym ironicznym tonem. — Jestem pełen podziwu dla twojego trybu życia, ale znasz powód, dla którego dzwonię. Gdzie, u licha, jest moja siostra?

— Nie mam pojęcia.

— Żądam, abyś powiedziała mi prawdę, bez wykrętów. Gdzie ona jest?

Rzeczywiście powinna była przygotować sobie bardziej wiarygodną odpowiedź. Od kiedy Alice zaczęła się usamodzielniać, Bella przypuszczała, że jej brat kiedyś tu trafi, domagając się wyjaśnień. W końcu była najlepszą przyjaciółką Alice. Ale kłamstwo nigdy nie przychodziło jej łatwo. Była spokojną, opanowaną dziewczyną, która odkryła, że życie bez intryg jest dużo łatwiejsze.

— Nie mogę tego zdradzić rzuciła w ciszę pełną oczekiwania. — Alice prosiła, żebym nikomu nie mówiła, gdzie jest.

— Tak? Naprawdę?

Edwardzie, Alice nie jest już dzieckiem zaczęła pośpiesznie tłumaczyć, zdając sobie sprawę, że jego wściekłość rośnie z każdą minutą. — Ma dwadzieścia dwa lata. Może głosować, może chodzić do pubów,

może nawet wyjść za mąż, jeśli zechce.

— A więc o to chodzi, prawda?! — ryknął, aż i musiała odsunąć słuchawkę od ucha. — Małżeństwo : Z tym... tym...

— Jak się nie uspokoisz, podskoczy ci ciśnienie

- usiłowała rozładować sytuację.

— Uważaj, żebyś ty za chwilę nie miała nadciśnienia! — wrzasnął. — Jadę do ciebie.

Usłyszała trzask odkładanej słuchawki. Wpatrywała się w telefon z narastającym przerażeniem. Perspektywa zobaczenia rozwścieczonego Edwarda, który będzie usiłował wyciągnąć z niej to, czego nie chciała ujawnić, przyprawiała ją o drżenie. Tymczasem on prawdopodobnie mknął już jaguarem. Myśl o tym natychmiast zmobilizowała Bellę do działania.

Błyskawicznie umyła twarz, zaczesała włosy do tyłu, a następnie naciągnęła na siebie dżinsy i sweter. Poczuła się dziwnie. Jeszcze pół godziny temu smacznie spała, a teraz stała całkiem ubrana i przytomna.

Pomyślała, że to wszystko wina Alice. Czy musiała wtajemniczać ją w swoje plany?

Jednak wcale nie potrafiła się złościć na przyjaciółkę. Znała ją od piętnastu lat i już zdążyła przyzwyczaić się do tego, że Alice jest impulsywna i lubi korzystać z życia.

Bella była całkowitym jej przeciwieństwem:

spokojna i zrównoważona. Prawdopodobnie dlatego ich przyjaźń przetrwała tak długo.

Nawet wyglądem różniły się diametralnie. Alice była niewysoka i bardzo ładna. Miała kruczoczarne włosy, jak Edward, i takie same zielone oczy. Życie upływało jej na zdobywaniu mężczyzn. Często mówiła, że to właśnie wychodzi jej najlepiej.

Bella zaś była wysoka i szczupła. Nie mogła poszczycić się tymi wszystkimi okrągłościami, za którymi przepadają mężczyźni. Miała opadające na ramiona brązowe włosy i spokojne piwne oczy.

Spojrzała w lustro i wydęła wargi. Nie dało się ukryć, me grzeszyła urodą. Ale pogodziła się z tym, a nawet zdarzało się, że była za swój wygląd wdzięczna losowi. Unikała przecież problemów, jakie mesie ze sobą piękna powierzchowność. Ponieważ nie stanowiła zagrożenia dla innych kobiet, miała dużo przyjaciółek. Mężczyźni też dobrze czuli się w jej towarzystwie, bo nie musieli bawić się w swoje gierki. Tym sposobem wiodła spokojne i przyjemne życie.

Jedynie Edward Cullen sprawiał, że przypominała sobie własną niedoskonałość, choć nie był okrutny ani nie odnosił się do niej z ironią. Może dlatego, że przez jego życie przewijały się same piękne kobiety. W jego obecności zawsze czuła się tak, jakby została pobieżnie zlustrowana i nie wytrzymała próby.

W ponurym nastroju czekała na przybycie Edwarda. Siedziała na brzegu krzesła jak pacjent czekający

w kolejce u dentysty. Wiedziała, że zaraz przyjedzie. Oboje mieszkali przecież w Londynie, choć w różnych dzielnicach. Ona miała skromne mieszkanko w Ciapham. Edward zaś mieszkał w solidnym domu w północnym Londynie, gdzie dzięki bujnej zieleni można było zapomnieć, że to jeszcze miasto.

Dom odziedziczył po śmierci rodziców siedem lat temu. Od tego czasu mieszkał tam z Alice i opiekował się nią z tak nieznośną zapobiegliwością, że Belli chciało się śmiać. Alice zaś uważała, że to okropnie

irytujące.

Najpierw usłyszała pisk opon, a później trzy ostre dzwonki. Z rezygnacją nacisnęła przycisk domofonu,

po czym odryglowała drzwi mieszkania.

Edward wniósł ze sobą mroźny powiew zimy. Chłód

tak przylgnął do jego płaszcza, iż wydawało się, że temperatura w pokoju spadła o kilka stopni. Bella

nie mogła oderwać od niego oczu, a zarazem czuła się onieśmielona, jakby nigdy przedtem go nie widziała.

Za każdym razem stwierdzała, że zapomniała, jaki jest przystojny. Zdawał się wypełniać sobą cale mieszkanie, rozsiewając wibrującą, niepokojącą energię, która przywodziła na myśl uwięzione dzikie zwierzę.

— Napijesz się kawy? — zapytała wstając. Przyglądała się, jak zdejmuje płaszcz i zagłębia się w fotelu, zupełnie jakby był mile widzianym gościem.

— A masz coś mocniejszego? — spytał, zatrzymując na niej spojrzenie. — Whisky? Dżin?

- W lodówce powinno być wino. Nigdy nie trzymam w domu zapasów mocnych trunków — powiedziała z przekąsem, chcąc dać mu w ten sposób do zrozumienia, że nie jest tu mile widziany.

— Rozumiem — rzekł lakonicznie Edward, taksując ją takim wzrokiem, jakim zapewne mierzył wszystkie kobiety, niezależnie od wieku i wyglądu. — Nie, nie zawracaj sobie głowy winem. Napiję się kawy. Poproszę o mocną i bardzo słodką. — Potarł oczy palcami.

— Boże, jestem wykończony. Od szóstej rano na nogach. Wróciłem do domu o drugiej trzydzieści tylko po to, żeby znaleźć wiadomość od siostry, że odchodzi nie wiadomo gdzie.

— Ale stresujące życie prowadzisz — powiedziała Bella bez odrobiny współczucia.

Wróciło wpół do trzeciej w nocy? Prawdopodobnie zabawiał się gdzieś w towarzystwie swoich licznych czarujących wielbicielek. Faktycznie musiał być zmęczony, ale tylko dlatego, że niewątpliwie się nie oszczędzał.

Bella niespiesznie poszła do kuchni. Wielokrotnie trzasnęła drzwiczkami szafek w nadziei, że ten hałas w końcu wywoła u Edwarda okropny ból głowy. Po dziesięciu minutach wynurzyła się, niosąc dwa parujące kubki.

— Wiedziałaś o tym, prawda? — zapytał, jak tylko podała mu kawę.

Bella nie odpowiedziała natychmiast. Podeszła do kanapy i usiadła. Podwinęła długie nogi pod siebie i wypiła łyk kawy.

Edward niecierpliwie chrząknął.

- No więc? - ponaglił ją. Przeczesał palcami czarne włosy. — Nie siedź tak! Odpowiedz! Wiesz wszystko o mojej siostrze i jej niedorzecznych planach, prawda?

Bella paczula, jak cały jej spokój gdzieś się ulatnia. Zawsze tak było w obecności Edwarda. Pamiętała, jak doprowadzał ją do pasji, gdy miała naście lat. Tupała wtedy nogami, a on przyglądał się temu wyraźnie usatysfakcjonowany.

Teraz nie mogła tupać nogami, choć miała na to wielką ochotę.

— Jesteś teraz w moim mieszkaniu — powiedziała asekuracyjnie - i będę ci bardzo wdzięczna, jeżeli

przestaniesz mnie zmuszać do odpowiadania na twoje pytania.

— Ja? Zmuszam ciebie? — Edward skrzywił się. — Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Zawsze byłaś trochę przewrażliwiona.

Puściła jego słowa mimo uszu.

— Nie rozumiem, dlaczego zadałeś sobie tyle trudu, żeby tu przyjechać — rzekła, starając się opanować.

— Nie zamierzam dodać nic więcej ponad to, co już powiedziałam.

Bello, do diabła! Dlaczego ją ochraniasz? tylko wiedzieć, gdzie jest. I że nic jej nie grozi.

— Jest bezpieczna. Wierz mi.

— Lepiej nie. Gdzie ona jest?

Przysunął się do niej bliżej. Bella czuła, że jego osobowość przytłaczają. Musiała zmobilizować wszystkie siły, by trzeźwo myśleć.

Ten facet hipnotyzował ją. Umiał odkryć najdoskonalej skrywaną tajemnicę. Patrzył w oczy z siłą, której nie sposób było się oprzeć. Zawsze w końcu dowiadywał się tego, co go interesowało.

Nic dziwnego, że wokół Edwarda roiło się od kobiet. Każda chciała spróbować szczęścia w połowach na największą rybę w morzu.

Ale Bella nie była jedną z tych kobiet. I znała go na tyle długo, by rozgryźć jego taktykę.

Spojrzała na niego i powtórzyła, że miejsce pobytu Alice otoczone jest ścisłą tajemnicą.

— Gdyby chciała, żebyś wiedział dokąd pojechała, napisałaby na kartce — zauważyła z nieodpartą logiką.

Edward obrzucił ją wzrokiem pełnym złości.

— Nie próbuj ze mną swoich sztuczek! Wiesz, że nie zdradziłaby mi swoich planów. Nie wiadomo dlaczego uważa, iż jestem nadopiekuńczy.

Przeniósł wzrok na kubek z kawą, a Bella uśmiechnęła się. Przypomniała sobie czasy, gdy byli młodsi. Edward nigdy nie ustępował, podobnie jak teraz.

Podniósł oczy i dostrzegł jej uśmiech.

— Cieszę się, że cała sprawa wydaje ci się tak zabawna — powiedział ze złością. — Pewnie nie będzie ci zbyt wesoło, gdy Alice znajdzie się w tarapatach. Równie dobrze jak ja wiesz, jaka ona jest. Zawsze buja w obłokach. Idzie przez życie myśląc, że nic złego nie może się jej przytrafić. I pewnego dnia się doigra. W tym świecie nie ma miejsca dla naiwnych.

Bella przyznała Edwardowi rację. Ale miała świadomość, że trzymanie Alice pod kluczem nie jest rozwiązaniem.

Prawda była taka, że Edward Cullen nie radził już sobie ze swoją siostrą. Alice pozostawała głucha na jakiekolwiek próby perswazji. O tak, zawsze uważnie go słuchała i przytakiwała we właściwych momentach. Po czym robiła to, co uważała za stosowne.

— Pozwól jej na pewną samodzielność — rzekła po namyśle. — Alice musi uczyć się na własnych błędach. Jeśli będziesz usiłował kierować jej życiem, zrazisz ją do siebie.

— Czy tak ci powiedziała?

Bella spojrzała na niego z wyrzutem. Czuła się zmęczona tą rozmową, która prowadziła donikąd.

- Mniej więcej - rzekła.

— Podejrzewam, że trzymasz jej stronę? — Podszedł i pochylił się nad nią. Oparł ręce o kanapę po obu stronach Belli. Poczuła się jak w pułapce i zaczęła nerwowo oddychać.

— Musi popełnić własne błędy —wyjąkała, speszona jego bliskością. Marzyła, by odsunął się na bezpieczną odległość. A najlepiej, żeby w ogóle opuścił jej mieszkanie.

— I uważasz, że należy jej pozwolić na ślub z Feliksem Malloy? Z tą odrażającą pijawką, którą interesują w Alice głównie pieniądze? Mani stać z boku i spokojnie patrzeć, jak moja siostra popełnia ten błąd?

Wciąż pochylał się nad nią. Bella stwierdziła, że przestała myśleć.

Odkrycie to przywołało mgliste, niemiłe wspomnienia, gdy jako nastolatka była w Edwardzie beznadziejnie zakochana. Doświadczała wtedy w jego obecności tego samego, oszałamiającego uczucia. Młody Cullen, nie grzeszący taktem, uznał, że jej miłość jest śmieszna. Do dziś dnia czuła niesmak.

Na szczęście to było dawno temu i zdążyła się już wyleczyć z dziewczęcego odurzenia.

— Może nie jest taki zły — wymamrotała bez przekonania, myśląc z niechęcią o najnowszym chłopaku Alice. Spotkała go kilka razy, ale nie odniosła dobrego wrażenia. Rozumiała troskę Edwarda.

— Jest dokładnie taki, na jakiego wygląda — powiedział Edward prostując się. Zaczął niespokojnie chodzić po pokoju. — A nawet gorszy. Jak mogłaś pozwolić, żeby z nim uciekła? Przecież jesteś jej przyjaciółką.

Bella wzdrygnęła się, dotknięta do żywego.

— Ale nie strażniczką — odgryzła się ze złością.

— Pewnie, że jej nie zachęcałam, żeby jechała do... no, nieważne dokąd. Chciałam Alice to wyperswadować, ale mnie nie posłuchała. No cóż, w końcu to jej życie.

Edward patrzył na nią, jakby była jakimś egzotycznym zwierzakiem. Dobrze wiedziała dlaczego. Przyzwyczaił się, że wszyscy mu ulegają. Tego samego oczekiwał teraz. Ta cała rozmowa o wolności wyboru irytowała go, bo wiedział. najlepiej, co jest dobre dla siostry. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nie patrzy na życie jego oczami.

Bella pomyślała, iż najgorsze jest to, że ten facet zawsze ma rację.

— Czy powiesz mi, gdzie jest Alice? — zapytał miękko po chwili milczenia.

— Nigdy się nie poddajesz, prawda? Jesteś jak pies, który znalazł kość.

Po raz pierwszy od chwili gdy wpadł do jej mieszkania, rozluźnił się i uśmiechnął. Taki szeroki, czarujący uśmiech widywała na jego twarzy, gdy był w towarzystwie pięknej kobiety. Zawsze ją zadziwiało, że żadna z nich nie przejrzała tego uśmiechu. Nie dojrzała pod nim bezlitosnego mężczyzny, który przejąwszy po ojcu kulejącą firmę, postawił ją na nogi w ciągu kilku miesięcy i który w środowisku ludzi interesu miał opinię twardziela.

Musiał być bardzo dobrym aktorem, skoro żadna z kobiet tego nie dostrzegła. Czyżby miał nadzieję, że tym uśmiechem rozbroi również ją? Czy naprawdę sądził, że jest aż tak próżna i nastawiona na używanie życia, jak kobiety, które wybierał?

— Przecież znasz mnie, Bello. — Uśmiechnął się znowu.

— Niestety.

— Chyba nie mówisz poważnie. Oprócz mojej siostry, ze wszystkich kobiet ciebie znam najdłużej.

Pomyślała, że to brzmi, jakby była meblem, stojącym od wieków w tym samym miejscu.

— Na twoim miejscu nie szczyciłabym się tym tak bardzo — mruknęła myśląc, że nie słyszy, ale oczywiście usłyszał. Oczy Edwarda zwęziły się, choć uśmiech wciąż błąkał się na ustach.

— To znaczy?

— Po co się chwalić, że zmieniasz kobiety jak rękawiczki?

— Nie zaczynaj prawić kazań! — Spojrzał na nią spode łba.

Przyszło jej do głowy, że pewnie Alice mówi mu to samo. Choć zazwyczaj się nie sprzeciwiała. Może rozwijała w sobie wolę walki? Bella bardzo chciała w to wierzyć. O ile dobrze wiedziała, na świecie było niewiele osób gotowych powiedzieć Edwardowi Cullenowi kilka słów prawdy.

Pieniądze budzą w ludziach niezdrowy strach. A on był wystarczająco bogaty, aby od wielu lat wywoływać ten rodzaj strachu. W jego przypadku bogactwo łączyło się z bystrym, niepokornym intelektem, a to już było fatalne.

— No cóż, masz określoną reputację — wyszeptała słodkim głosem.

— Nie taką, o jaką zabiegam.

— Wybacz, ale jestem innego zdania.

— Doprawdy? — Zmierzył ją przenikliwym spojrzeniem. — Nie wiem, jak możesz być autorytetem w moich sprawach sercowych, skoro nigdy nie miałaś w nich udziału.

Bella zarumieniła się, ale nawet nie drgnęła. Patrzyła na Edwarda w milczeniu, zastanawiając się, jak to możliwe, że kiedyś za nim szalała.

— A właściwie — ciągnął dalej — czy kiedykolwiek byłaś autorytetem w sprawach sercowych? Znam cię od tylu lat, ale nigdy nie przestałaś być zimnym stworzonkiem, które wytrwale wkuwało w szkole i zawsze miało dobrze poukładane w głowie.

Bella miała wielką chęć rzucić w niego lampą. Prosto w głowę. Za kogo on się uważa? Jak śmiesz wypowiadać takie insynuacje pod jej adresem?

— Nie ma w tym nic złego — skwitowała, jednak spokój, który starała się zachować, gdzieś się ulotnił.

— Ale to niezbyt podniecające, prawda?

— Oszczędź mi, proszę, uwag na temat tego, co, twoim zdaniem, jest podniecające w życiu. Jeżeli podniecające ma być skakanie z łóżka do łóżka, tak jak ty to robisz, to dziękuję bardzo.

Zielone oczy Edwarda nabrały figlarnego wyrazu. Czyż nie był zmęczony? W tej chwili nic na to nie wskazywało. Robił wrażenie człowieka doskonale wypoczętego, gotowego do kilkugodzinnej dyskusji. Prawdopodobnie na temat jej spraw sercowych, a właściwie ich braku, co jego zdaniem było bardzo zabawne. Może to ukryty sposób, aby wyciągnąć informację o miejscu pobytu Alice?

— Cóż za określenie pełne potępienia — powiedział.

— Skakanie z łóżka do łóżka? Masz bardzo bujną wyobraźnię. Może i spałem z kilkoma kobietami, ale

z całą pewnością nie mam zwyczaju wskakiwania i wyskakiwania z lóżek. Czy dostanę drugą kawę?

— Podniósł kubek, na który Bella popatrzyła z pogardą.

— Nie. Jestem zmęczona i czas najwyższy, żebyś poszedł. Nie powiem ci, gdzie jest Alice, więc możesz dać sobie spokój.

Przygryzł wargi.

— Jeżeli nie powiesz, osobiście dopilnuję, żeby Feliks Malloy zapłacił za...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin