Moore Christopher - Love Story 03 - Gryź, mała, gryź.rtf

(625 KB) Pobierz
Christopher Moore

Christopher Moore

GRYŹ MAŁA, GRYŹ

Przełożył Jacek Drewnowski

WYDAWNICTWO MAG

2010


Tytuł oryginału:

Bite Me. A love story

 

Copyright © 2010 by Christopher Moore

Copyright for the Polish translation © 2010 by Wydawnictwo MAG

 

Redakcja:

Joanna Figlewska

 

Korekta:

Urszula Okrzeja

 

Ilustracje i opracowanie graficzne okładki:

Irek Konior

 

Projekt typograficzny, skład i łamanie:

Tomek Laisar Fruń

 

Wydanie I

 

ISBN 978-83-7480-171-3

 

Wydawca:

Wydawnictwo MAG

ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa

tel./fax (0-22) 813 47 43

e-mail: kurz@mag.com.pl

http://www.mag.com.pl


1

CZEŚĆ, KOTKU

Z PAMIĘTNIKA ABIGAIL VON NORMAL,

zastępczej pani nocy w Greater Bay Area

W mieście San Francisco grasuje duży ogolony kot-wampir o imieniu Chet, i tylko ja, Abby Normal, rezerwowa pani nocy w Greater Bay Area, i mój kochanek z fryzurą rodem z mangi, Pies Fu, stoimy pomiędzy wygłodniałym monstrum a krwawą masakrą ludności. Ale właściwie sprawa nie przedstawia się tak źle, jak mogłoby się wydawać, bo ludność jest w sumie do dupy.

Mimo wszystko, myślę, że ta walka mrocznych mocy, podtrzymywanie lubieżnego, zakazanego romansu, nowa para czerwonych winylowych koturnów „Skankenstein®”, sięgających ud, które muszę z bólem rozchodzić, a także codzienne nakładanie skomplikowanego makijażu, i tak dalej, całkowicie usprawiedliwiają fakt, że oblałam biologię. (Wprowadzenie do okaleczania zakonserwowanych zwłok świstaków, z panem Snavelym, który na pewno zabawia się ze świstakami, kiedy nikt nie patrzy - wiem to z pewnego źródła). Ale spróbujcie to powiedzieć matce, która zasługuje na klątwę i rozczarowanie za to, że obarczyła mnie brzemieniem swojego plugawego genu małych cycków.

Pozwólcie, że udzielę wam informacji, s’il vous plait. Uważajcie, zdziry, będzie test.

Trzy żywoty temu, a może jakoś w zeszłym semestrze, bo, jak mówi piosenka: „życie jest jak rzeka oślizłych wydzielin, kiedy kochasz”, tak czy owak, podczas ferii zimowych Jared i ja szukaliśmy w Walgreens hipoalergicznego tuszu do rzęs, i wtedy spotkaliśmy piękną rudowłosą księżnę Jody i jej małżonka krwi, mojego Mrocznego Pana, wampira Flooda, który się kamuflował, bo włożył dżinsy i flanelową koszulę, by wyglądać jak frajer.

To ja od razu: „Nosferatu”. Szepnęłam do Jareda niczym nocny wiatr w spadłych liściach.

A Jared na to: „Nie łudź się, ty smętna, mała dziwko”.

A ja: „Zamknij swój otwór na fiuta, bo ci spermą jedzie, pozerze”.

Przyjął to jako komplement, i o to mi też chodziło, bo chociaż Jared jest do szpiku kości gejem, tak naprawdę jeszcze z nikim tego nie robił, no, może najwyżej ze swoim ulubionym szczurem, Lucyferem. Ściśle rzecz biorąc, myślę, że Jareda trzeba by uznać za gryzonioseksualistę, gdyby nie problemy techniczne w takim związku. (Widzicie, rozmiar ma znaczenie!).

Uwaga do siebie: powinnam umówić Jareda z panem Snavelym, mogliby sobie pogadać o bzykaniu wiewiórek i tak dalej, a mnie może ominęłaby powtórka z biologii.

Tak czy siak, Jared pasuje jako postać drugoplanowa do tragedii mojego życia, bo ubiera się z ponurym szykiem i bryluje w rozmyślaniach, pogardzie do samego siebie i uczuleniach na produkty kosmetyczne. Próbowałam go nawet namówić, żeby przeszedł na zawodowstwo.

No i wtedy wampir Flood powiedział, żebym spotkała się z nim w klubie, gdzie chciałam się oddać jego mrocznym żądzom, ale odrzucił propozycję z powodu swojej wiecznej miłości do księżnej. Zamiast tego kupił mi cappuccino i zatrudnił mnie jako ich oficjalną pomagierkę. Pomagierka ma za zadanie wynajmować mieszkania, robić pranie i przynosić swoim panom worek ze smakowitym dzieckiem, choć tego ostatniego nigdy nie zrobiłam, bo moi państwo nie lubią dzieci.

No i wampir Flood dał mi pieniądze, a ja wynajęłam tres fajne poddasze w dzielnicy SOMA (powszechnie uważanej za najlepszą dla wampirów, głównie ze względu na nowe budynki i to, że nikt tam nie będzie szukał prastarych istot, sług czystego zła). Ale okazuje się, że był to tylko kawałek od tres fajnego poddasza, na którym wcześniej mieszkali. No i kiedy niosłam im klucz, z nadzieją że przekażą mi mroczny dar nieśmiertelności, podjechała limuzyna, a w niej nawaleni goście w wieku studenckim i pomalowana na niebiesko zdzira z ogromnymi cycami.

I wszyscy do mnie: „Gdzie Flood? Musimy pogadać z Floodem. Wpuść nas do środka”. I w ogóle wyskakują z żądaniami.

A ja na to: „Nic z tego, spadaj, Smerfetko. Nie ma tu żadnego Flooda”.

Wiem! Myślę sobie, niech mnie, kurwa, zombie na sprężynce! Ona była niebieska!

Nie jestem rasistką, więc się zamknijcie. Wyraźnie miała problem z poczuciem własnej wartości, więc nadrabiała olbrzymimi sztucznymi cycami, niebieską farbą do ciała i bzykaniem dla szmalu całego samochodu naspawanych kolesiów. Nie oceniam jej po kolorze skóry. Każdy orze, jak może. Jak miałam klamerki na zębach, przeszłam przez fazę Hello Kitty, która trwała do piętnastki, a Jared twierdzi, że nadal w głębi serca jestem żwawa, ale to nieprawda. Jestem po prostu skomplikowana. Ale więcej o niebieskiej dziwce napiszę później, bo teraz ten Azjata patrzy na zegarek i mówi: „Za późno, słońce już zaszło”. I odjechali. Wtedy ja otworzyłam drzwi na klatkę na poddasze i przede mną stanął Chet, duży ogolony kot-wampir. (Tyle że wtedy nie miałam pojęcia jak się nazywa, i miał na sobie czerwony sweterek, więc nie wiedziałam, że jest ogolony, no i nie był jeszcze wampirem. Ale był duży).

No to ja: „Ej, kiciu, idź sobie”. I poszedł, zostawiając tylko Williama, bezdomnego faceta od dużego ogolonego kota, leżącego na schodach. Myślałam, że nie żyje, przez ten smród, ale okazało się, że tylko stracił przytomność od alkoholu, częściowej utraty krwi i w ogóle. Ale jestem prawie pewna, że teraz już nie żyje, bo później Fu i ja znaleźliśmy jego cuchnące ciuchy na schodach poddasza, pełne szarego pyłu, w jaki zmieniają się ludzie, kiedy wyssie ich wampir.

Na górze mówię: „Na waszych schodach jest trup i duży kotek w swetrze”.

A księżna i Flood na to: „A co tam”.

To ja: „Była też tu limuzyna pełna naspawanych gości, którzy na was polują”.

A oni: „Kurde”.

I wyglądali na bardziej przestraszonych, niż byście się spodziewali po pradawnych istotach, które mają zakazany romans i tak dalej. Ale okazuje się, że nimi nie byli... znaczy, nie są. Znaczy, jasne, ich miłość jest wieczna i są sługami niepojętego zła i w ogóle, ale w ogóle nie są pradawni. Okazuje się, że wampir Flood ma normalnie tylko dziewiętnaście lat, a księżnę zna od jakichś dwóch miesięcy. A ona ma dwadzieścia sześć lat, czyli jest lekko podstarzała, ale nie pradawna. I mimo zaawansowanego wieku, księżna jest piękna, ma długie, totalnie naturalne rude włosy i mleczną cerę, zielone oczy niczym szmaragdowy ogień i boskie ciało, które mogłoby mnie zmienić w totalną lesbę, gdybym nie była już niewolnicą szalonego, Seks-Fu słodkiego męskiego ninja, Psa Fu. (Fu twierdzi, że nie może być ninja, bo jest Chińczykiem, a ninja to Japończycy, ale jest po prostu uparty i kiedy poruszę ten temat, zawsze odgrywa „bardzo rozgniewanego Azjatę”).

No i na poddaszu pana widzę dwa brązowe posągi - jeden przedstawia starego faceta o wyglądzie biznesmena, a drugi wygląda jak księżna, tyle że zupełnie naga albo tylko w trykocie i brązowa.

To mówię: „Jesteś ekshibicjonistką, księżno? Dali do tego słup?”.

A ona: „Pomóż Tommy’emu nosić meble, Wednesday”. Jakby to miało jakiś sens. (Okazuje się, że Wednesday to gotycka postać z jakiegoś starego filmu).

No to później, dzięki swoim wnikliwym badaniom, przenikliwości i tak dalej, dowiedziałam się, że te rzeźby to wcale nie rzeźby. Że księżna przebywała kiedyś w swoim posągu, a wewnątrz posągu starego biznesmena znajduje się prawdziwa pradawna istota, sługa niepojętego zła, nosferatu, który zmienił księżnę w wampirzycę. A wampir Flood, który wtedy wcale jeszcze nie był wampirem, oblał ich oboje brązem, kiedy zapadli w głęboki, dzienny sen umarlaków, czyli najgłębszy sen, jaki umiecie sobie wyobrazić. (Musicie wiedzieć, że dla wampirów nie ma czegoś takiego, jak ziewanie i stopniowe, łagodne zasypianie. Kiedy słońce wstaje nad horyzontem, padają na miejscu jak szmaciane lalki i można ich układać, malować po nich, kłaść im ręce na fiucie i wrzucać fotki do sieci. A oni w ogóle się nie zorientują aż do zachodu słońca, kiedy to błyskawicznie się obudzą i zaczną się zastanawiać, czemu ich intymne części są zielone, a w skrzynce mejlowej mają pełno propozycji z witryny elfickie_kochanie.com).

Wiem. Ha!

Okazuje się, że Flood, wtedy znany jako Tommy, został wybrany przez księżnę jako dzienny pomagier, dostarczyciel krwawych obiadków i facet do bzykania, bo nocami pracował w Safewayu. Potem stary wampir, który przemienił księżnę raptem jakiś tydzień wcześniej, zaczął z nimi zadzierać - mówił, że zabije Tommy’ego i ogólnie namiesza w świecie Jody. No to Flood i jego nocna zmiana naspawanych koleżków z Safewaya (zwanych Zwierzakami) dopadli wampira alfa, który spał w wielkim jachcie w zatoce. Zwinęli z tego jachtu dzieła sztuki warte jakieś bzdyliony, a potem wysadzili łajbę z wampirem w środku, co go dość ostro wkurzyło, ale jak wylazł z wody, to zdrowo mu przypierdolili z kusz harpunowych i takich tam.

Wiem! Niech mnie, kurwa, kucyk z grilla! Wiem! Widać, że, jak pisał w wierszu lord Byron: „Wystarczy dosyć zioła i materiałów wybuchowych, a nawet istota o najbardziej wyrafinowanej i pradawnej mrocznej mocy może być załatwiona przez paru gości na haju”.

Parafrazuję. Może to był Shelley.

No i księżna ratuje starego wampira od usmażenia, ale obiecuje dwóm gliniarzom, że go zabierze i nigdy nie wrócą do miasta. Ale kiedy poszli spać, Flood, który nie mógł znieść straty Jody, zabrał ich na dół, do takich motocyklistów-rzeźbiarzy, i kazał pokryć ich brązem. Ale kiedy próbował wyjaśnić księżnej, czemu to zrobił, wywiercił dziury w brązie przy uszach, a ona zmieniła się w mgłę, wyleciała do pokoju i zrobiła z niego wampira. A to go totalnie zaskoczyło, bo nawet nie wiedział, że ona umie robić te dwie rzeczy (znaczy zmieniać siebie w mgłę, a innych w wampiry).

No więc, oboje byli wampirami, połączonymi wieczną miłością, ale dość marnymi, jeśli chodzi o nocne umiejętności. Wcześniej Jody żywiła się krwią Tommy’ego, ale nie pomyślała, co będą jeść, kiedy on też stanie się wampirem. Więc najpierw poszli do tego bezdomnego, którego nazwiemy Williamem od dużego kota (bo tak go nazywają), bo przesiadywał przy Market Street z Chetem i tabliczką z napisem: JESTEM BIEDNY I MAM DUŻEGO KOTA. No i wypożyczyli tego dużego kota, Cheta, żeby się nim dzielić jako krwawym obiadem. Ale okazało się, że kocia wielkość Cheta to w znacznej części sierść, więc go ogolili, żeby ułatwić proces gryzienia. Cieszę się, że nie byłam jeszcze ich pomagierką, bo chyba wszyscy wiemy, kto wtedy musiałby golić kotka.

Ale nie! To się nie sprawdziło. Nie jestem pewna dlaczego. Lecz William zupełnie się nawalił - do poziomu „gwałtu na randce” - gorzałą, którą kupił za forsę za wypożyczenie kota, no i w końcu pożywili się właśnie nim. I wtedy przyjęli mnie, nową księżniczkę ciemności in spe, w swój poczet (w sensie, że w poczet członków bractwa, a nie do jakiejś galerii portretów).

To ja wkręciłam Tommy’ego w program wymiany igieł, gdzie za sprawą swojej bladej chudości przekonał wszystkich, że jest ćpunem, i dostał strzykawki, którymi nabrali krwi Williama i włożyli ją do lodówki, żeby potem księżna mogła jej używać do kawy. Wychodzi na to, że jeśli wampir ma tolerować normalną żywność, musi w niej być trochę ludzkiej krwi. (Księżna lubi krew do frytek, co jest zarazem tres fajne i totalnie pojebane).

Jak tylko księżna i Flood zakumali, co i jak z tą krwią i żarciem, William od dużego kota sobie poszedł i księżna musiała go poszukać, bo to ona miała większe doświadczenie w nocnych łowach. Tymczasem Flood i ja przenosiliśmy rzeczy z jednego poddasza na drugie. Ale ja musiałam kupić szampon na wszy dla mojej bezużytecznej siostrzyczki Ronnie, którą dopadło robactwo, i Flood posłał mnie wcześniej do domu, żeby oszczędzić mi gniewu matki, bo nie chciał, żeby jego pomagierka dostała szlaban. (Jaki szlachetny gest. Myślę, że właśnie wtedy się w nim zakochałam). Potem zabrał starego wampira w brązie nad wodę, żeby wrzucić go do zatoki, zanim wróci księżna. Było dla mnie jasne, że Tommy ma problem z zazdrością wobec starego wampira i chce się go pozbyć. Tyle że, zanim dotarł nad zatokę, godziny ciemności dobiegły końca, więc musiał zostawić starego wampira na Embarcadero przy Ferry Building i uciekać, żeby przeżyć. W ostatniej chwili obok przejeżdżała limuzyna ze Zwierzakami i tą głupią niebieską dziwką. Zabrali wampira Flooda z ulicy, zanim spaliło go słońce.

Wiem. CJK?

(Gdybyście nie wiedzieli, kiedy piszę CJK, powinniście to czytać: „Co jest, kurwa?”. Tak samo z OMB i OKMB, czyli „O mój Boże” i „O, kurwa, mój Boże”. Tylko kompletny lamer i neptek wychowany na Disney Channel wypowiada litery. Nawet CMBJLD, czyli „Całuj moją białą jak lilia dupę” należy wymawiać jako skrót tylko w obecności zakonnic albo innych ludzi, których gorszy gadanie o całowaniu dupy).

No i Zwierzaki wracają do pracy w Safewayu, ale najpierw przywiązują Flooda do ramy łóżka, a tam niebieska dziwka go torturuje, żeby zmienił ją w wampira. Miała wszystkie pieniądze Zwierzaków za dzieła sztuki tego starego wampira, czyli jakieś sześćset tysięcy dolców, i chciała mieć czas, żeby je wydać, i dlatego pragnęła nieśmiertelności. Ale Flood był zupełnym żółtodziobem. Nigdy nawet nikogo nie zabił i nie zmienił w pył czy coś, więc nie miał pojęcia, jak kogoś przemienić. Księżna nie powiedziała mu, że wybraniec musi się napić krwi wampira, żeby otrzymać mroczny dar. Więc ta niebieska torturowała go do upadłego.

Wiem, co za zdzira.

Tymczasem księżna znalazła gościa od wielkiego kota, a ja znalazłam szampon na wszy, ale nie wiedziałyśmy, gdzie jest Tommy. Lecz księżna była poparzona, bo straciła przytomność na jakichś rurach z gorącą wodą, więc się mną pożywiła, tam, na poddaszu.

Myślę: o kurde, dostanę mroczny dar, a noszę jasnozielone all-starsy, które zupełnie nie pasują komuś, kto ma zostać istotą o niewyobrażalnej mocy. Ale nie, księżna tylko spożyła mój krwawy nektar, żeby wyzdrowieć. Chyba właśnie wtedy się w niej zakochałam. Tak czy siak, poszła popytać o Tommy’ego i ten totalnie stuknięty bezdomny koleś, który uważa się za cesarza San Francisco (prawie zawsze można go zobaczyć na północnym końcu miasta razem z dwoma psami), powiedział, że jeden ze Zwierzaków wypytywał o Flooda.

No to ja: „Ojoj”.

A księżna: „Taa”.

Ledwo się obejrzałam, a już byłyśmy w Safewayu Marina i księżna - w czarnych dżinsach i czerwonej skórzanej kurtce, ale bez szminki - rzuciła w wielką szybę od frontu koszem na śmieci ze stali, wielkim jak lesba od wuefu, a potem weszła przez spadające szkło do środka, wkurwiona jak cholera, i zaczęła kopać im dupy. To było cudowne. Ale nikogo nie zabiła, co okazało się błędem, tak jak - moim skromnym zdaniem - brak szminki. Bo chociaż to heroiczne kopanie dupy było lepsze niż wszystko, co można zobaczyć w prawdziwym życiu, byłoby jeszcze fajniej, gdyby nałożyła czarną szminkę, albo może ciemnobrązową. No i powiedzieli jej, że Tommy jest związany w mieszkaniu Lasha, tego czarnego gościa.

To były ostre bęcki, więc mówię: „Dostaliście niezły wpierdol, skurwiele!”.

Księżna na to: „To miłe. Chodźmy po Tommy’ego”.

Czasami wyłazi z niej zdzira. Tak czy siak, poszłyśmy do mieszkania, gdzie przetrzymywali Tommy’ego, a kiedy tam dotarłyśmy, dalej był przywiązany do ramy łóżka, ale stał przy ścianie, cały goły i pokryty krwią, włącznie z fajfusem. A niebieska dziwka leżała martwa na podłodze.

No to ja: „Ojoj”.

A księżna: „Taa”.

I zaczęła coś tam gadać, że ta niebieska musiała skręcić kark czy coś, bo gdyby Tommy ją wyssał, to zmieniłaby się w pył i nie byłoby ciała. W taksówce do domu było tres niezręcznie, bo wiecie, Flood goły i zakrwawiony, a w dodatku oboje nawijają: „O, kocham cię” i „O, ja też cię kocham”. Ja zachowywałam się trochę jak zdołowana laska emo, bo byłam zazdrosna o oboje - oni mieli tę swoją mroczną i wieczną miłość, a ja zielone all-starsy i Jareda, tego szczurojebcę i przynętę na gejów.

To było fajne. Akcja ratunkowa i tak dalej. Bo znaleźliśmy forsę za dzieła sztuki starego wampira, którą Zwierzaki zapłaciły niebieskiej dziwce, czyli jakieś pół miliona dolarów. Ale potem się dowiedzieliśmy, że niebieska dziwka wcale nie jest martwa, bo przypadkiem wypiła trochę krwi Tommy’ego, gdy pocałowała go podczas tortur, i stała się nosferatu. I przemieniła wszystkich Zwierzaków. Czyli, wiecie, niedobrze. I to nie w dobrym sensie.

A stary wampir jakoś uciekł ze swojej brązowej skorupy i teraz ścigał Tommy’ego i Jody, a nawet mnie. I jeszcze stłukł Williama od dużego kota, podczas gdy Jared i ja patrzyliśmy na to z zaułka po drugiej stronie ulicy.

Wiem! Wszyscy mówiliśmy: „Co jest?”.

No i jest, wiecie, Boże Narodzenie, i Jared i ja oglądamy nocny seans Miasteczka Halloween w Metreonie. Mamy traumę i tak dalej, po tym, jak wampir spuścił baty facetowi od dużego kota, a tu dzwoni księżna. Razem z moim Mrocznym Panem Floodem spotykają się z nami na kawie w chińskim barze, który jako jedyny jest otwarty - Chińczycy totalnie zlewają Boże Narodzenie, bo w tej historii nie ma smoków ani fajerwerków.

Uwaga do siebie: napisać poemat o Bożym Narodzeniu, w którym trzej królowie dają dzieciątku Jezus fajerwerki, smoka i wieprzowinę mu-shu zamiast tego szajsu.

No i po całej nocy, spędzonej na piciu kawy z dodatkiem krwi Jareda i słuchaniu historii starego wampira, którą opowiadali księżna i Flood, wracamy na poddasze, a tam, na schodach, widzimy tego starego wampira, zupełnie gołego.

I on mówi: „Musiałem zrobić pranie. Ten facet nasikał mi na dres”. Miał na sobie totalnie gangsterski żółty dres, kiedy tłukł faceta od dużego kota.

Więc uciekliśmy i musieliśmy ukryć moich panów wśród jakichś krokwi pod Bay Bridge, kiedy o świcie stracili przytomność. Zero ziewania ani nic - po prostu padli martwi. No, niemartwi.

Owinęliśmy ich workami na śmieci i taśmą, a potem zanieśliśmy do kryjówki Jareda w piwnicy przy Noe Valley. (Jego piwniczna kryjówka jest święta - rodzice boją się, że mogliby go nakryć na masturbacji przy gejowskim porno - więc stanowiła bezpieczne miejsce). Tymczasem ja wróciłam na poddasze, żeby nakarmić dużego ogolonego kota Cheta i naciąć staremu wampirowi głowę sztyletem Jareda, dzięki czemu bym zapunktowała u panów, ale okazało się, że źle obliczyłam nadejście zmierzchu. Od kiedy to słońce zachodzi koło piątej? Kurewsko młoda godzina.

Tak czy siak, jak weszłam na schody, usłyszałam starego wampira na górze. No to myślę sobie: „Wtopa”. Potem usłyszałam, że podjeżdża samochód, i wybiegłam, prosto w ramiona blondynki, która okazała się niebieską dziwką, teraz będącą nosferatu, plus trzech jej wampirzych pomagierów, dawnych Zwierzaków. Wiem. „Ojoj”.

Dorwała mnie i już mi miała rozszarpać gardło, kiedy nagle stary wampir złapał ją za kark i odcisnął jej twarz na masce mercedesa.

I nawija: „Łamiesz zasady, dziwko. Nie możesz zmieniać ludzi w wampiry, kiedy ci się podoba”.

Zakręciłam tyłkiem w tańcu zwycięstwa przed blondynką, a wtedy wszyscy zwrócili się przeciwko mnie. Wyciągnęłam sztylet Jareda, ale i tak wiedziałam, że zbiorowo wyssą moje blade ciało, a tu nagle z zaułka wyjeżdża totalnie odlotowa, odpicowana honda i wokół rozbłyska białe światło. I widzę swojego kochanka z fryzurą z mangi, Fu, w ciemnych okularach herosa.

„Wsiadaj” - mówi.

No i wywiózł mnie tym swoim magicznym rydwanem kujona, w którym zamontował ultrafioletowe reflektory, a one totalnie usmażyły wampiry udawanym światłem słonecznym. Wiem! Bzyknęłabym się z nim od razu w tym samochodzie, gdyby nie to, że starałam się utrzymać swoją aurę zdystansowanego, arystokratycznego chłodu. Więc tylko go pocałowałam, a potem strzeliłam z liścia, żeby sobie nie myślał, że jestem jego osobistą zdzirą, chociaż nią byłam. Miałam być.

Okazuje się, że Steve - bo takie imię nosi Pies Fu jako niewolnik za dnia - od jakiegoś miesiąca obserwował mieszkanie księżnej Jody, odkąd się połapał, że jest wampirzycą, bo trochę krwi ofiar starego wampira trafiło do jego laboratorium w Berkeley. Fu to jakiś biotechniczny supergeniusz, a w dodatku prowadzi samochód jak zwariowany ninja.

Potem podrzucił mnie do kawiarni Tulley’s przy Market Street, gdzie spotkałam się z Jaredem i Jody, której udało się wyjść przy rodzicach Jareda. Udawała, że są kochankami, co jest obrzydliwe pod tak wieloma względami, że chyba się trochę zachłysnęłam, kiedy to pisałam. (Jared jest moim rezerwowym NP - najlepszym przyjacielem - ale to zboczony mały szczurojebca, jak czule zwraca się do niego księżna).

No i księżna mówi: „Wracam na poddasze po forsę”.

A ja na to: „Nie, bo stary wampir”.

A ona: „Nie jest moim szefem”. (Czy coś w tym stylu. Parafrazuję).

No to mówię: „Jak sobie chcesz, tylko nakarm Cheta”.

Więc wróciliśmy do Jareda, a kiedy tam dotarliśmy, wampir Flood był cały pokiereszowany, bo próbował łazić głową w dół po ścianie budynku w Castro za jakąś smakowitą drag queen, tak jak Drakula w książce (tyle że w książce to nie jest Castro, a Drakula nie idzie za drag queen).

Uwaga do siebie: jak w końcu zrobią ze mnie nosferatu, nie próbować łazić po ścianach głową w dół.

I wtedy pojawił się mój ninja Fu.

„Nie mogłem cię tu zostawić bez ochrony” - mówi.

A ja na to w duchu: „Zajebiście mnie kręcisz, Fu”, ale publicznie tylko go pocałowałam i elegancko poocierałam się o jego udo. Wszyscy wsiedliśmy do jego odlotowej hondy i wróciliśmy na poddasze.

Gdy dojechaliśmy na miejsce, okna na piętrze były otwarte i Flood słyszał, że stary wampir jest tam z Jody.

Fu zasunął: „Ja pójdę”. I wyciągnął z bagażnika długi płaszcz, pokryty takimi szklanymi pryszczami. Mówi: „Diody ultrafioletowe. Jak światło słońca”.

Metalowe drzwi na dole były zamknięte, więc Flood powiedział: „Ja pójdę”.

Ale Fu na to: „Nie, to cię poparzy”.

Potem jednak zakryli Flooda, włożyli mu rękawiczki, czapkę i maskę gazową, którą Fu nosi przy sobie na wypadek zagrożenia biologicznego czy coś, a na koniec ubrali go w ten płaszcz. Fu dał mu brezent i kij bejsbolowy, no i Flood zaczął zasuwać po ulicy jak po półrurze, wbiegając na budynek po jednej stronie, a potem po drugiej, aż w końcu nogami naprzód wpadł do środka przez okno na górze. Osobiście podejrzewam, że księżna mogłaby tam po prostu doskoczyć, ale ona jest wampirem dłużej od Flooda i więcej umie.

No i potem z okien strzeliło oślepiające białe światło i zanim się obejrzeliśmy, wyleciał przez nie stary wampir, jak płonąca kometa, i gruchnął na ulicę tuż obok nas. Zaraz wstał, cały osmalony, wkurzony i w ogóle, a Fu podniósł swój ultrafioletowy reflektor i mówi: „Spadaj, wampirzy śmieciu”. No i stary wampir zwiał.

Potem wyszedł Flood, niosąc księżnę, która wydawała się o wiele bardziej martwa niż zwykle, i zabraliśmy ich do motelu, żeby ich ukryć, dopóki nie wykombinujemy, co robić. Fu ukradł z laboratorium na uczelni trochę krwi od jakiegoś dawcy i teraz dał ją Floodowi i księżnej, żeby wyzdrowieli.

I mówi: „Wiecie, badałem krew, którą znalazłem na ofiarach, i myśl...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin