Kowszewicz Malwina - Nigdy dość.pdf

(867 KB) Pobierz
230568185 UNPDF
m a I w i n a
kowszewicz
WARSZAWA 2007
NIGDY DOŚĆ
Copyright © Malwina Kowszewicz 2007
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros
A. Kuryłowicz 2007
Redakcja: Barbara Nowak/Joanna Morawska
Zdjęcia autorki na okładce: Patrycja Woy-Wojciechowska
Projekt graficzny okładki: Andrzej Kuryłowicz
ISBN 978-83-7359-445-6
Dystrybucja
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk
Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.
t./f. 022-535-0557, 022-721-3011/7007/7009
Sprzedaż wysyłkowa - księgarnie internetowe
WYDAWNICTWO ALBATROS
ANDRZEJ KURYŁOWICZ
Wiktorii Wiedeńskiej 7/24, 02-954 Warszawa
Wydanie I
Skład: Laguna
Druk: OpolGraf S.A., Opole
230568185.003.png 230568185.004.png
Mężowi
wtorek
10.05
Tak.
To znaczy nie!
Nic powinnam mu tego mówić, choć paraliżował mnie brak miłości, gdy powtarzał,
jak bardzo mnie kocha. Nie powinnam tak długo milczeć, nie powinnam krzyczeć, że
wsiądę do auta, by rozbić się na pierwszym słupie. Nie powinnam go pokochać, nie
powinnam nawet wypić z nim kawy, a co dopiero — być. A jednak...
Nie powinnam być z mężczyzną, którym można się cieszyć tylko w samotności...
Przy którym traci się klasę, wdzięk, a zyskuje wyłącznie doświadczenie.
Nie powinnam być z kimś, o kim nie wiedziałam, jaki był piętnaście lat temu, gdzie
jest teraz i co zrobi za pięć minut. Nie powinnam...
A ty?
To do mnie. Często byłam pytana, choć moje zdanie wcale się nie liczyło. Nie znaczy to, że go
nie miałam. Brakowało mi tylko mocnego postanowienia, że powinnam
je mówić głośno. A jednak Ola, redaktor naczelna miesięcznika o dumnej nazwie „Ouuups”,
najmodniejszego magazynu w promieniu pięciuset kilometrów, czekała na moją odpowiedź.
— Ja, Olu? — zdziwiłam się.
Olu, Aleksandro, Oleńko... Olka przynosiła zaszczyt
swojemu imieniu, w którym było coś dostojnego, a nawet
królewskiego, choć nosiło je niewiele królowych. Była jak
kolia z dwudziestoczterokaratowego złota wysadzana brylantami i inkrustowana kawałkami
różowego plastiku. To
jedna z tych kobiet czarodziejek, przy których mężczyźni
mieli trudności z przypomnieniem sobie drogi do domu
i łatwość natychmiastowego zapominania o wszystkim, co
do tej pory przytrafiło im się w życiu. Żona? Dzieci?
Wywiadówka najmłodszego synka? Jakie to miało znaczenie przy kimś takim jak ona? Na pytanie:
„co o niej myślisz?”, znali tylko jedną odpowiedź: „chcę się z nią ożenić”. Oczywiście
natychmiast. Nie muszę więc chyba dodawać, że to właśnie przez nich Ola nie wyszła za mąż, ale
nie róbmy z tego dramatu, bo miała jeszcze dużo czasu na wybranie sukni ślubnej, urodzenie
dzieci, naukę pieczenia mazurków wielkanocnych i ozdabiania ich karmelową polewą i
migdałami.
Ola była pożądana jak pokój z widokiem (oczywiście na szczęście), jak radość ze spełnienia
marzeń o głównej wygranej (nie znałam tego rodzaju uciechy, bo nigdy niczego nie wygrałam, ale
od czego miałam wyobraźnię). Świetnie by wyglądała na banknocie o nominale miliona euro —
każdy chciałby jej dotknąć, a co dopiero posiąść.
Nienaganna od wysokich obcasów po błyszczące loki na głowie.
Seksowna przez duże S.
230568185.005.png
Kobieca przez gigantyczne K.
Nie chciałabym wypaść na lizusa, który prawi same komplementy, ale Olka nie tylko dla mnie
była niezwykła. Została po prostu stworzona do kierowania magazynem „Ouuups”, który od
pierwszej do ostatniej strony opowiadał o tym, czego pragnęła każda z nas. Olę wyróżniał
subtelny i wyrafinowany smak, a jednak wydawała się uniwersalna w wielu sytuacjach, można
było nawet powiedzieć, że do każdej pasowała. Dobrze prezentowała się w roli romantycznej,
dramatycznej i odlotowo śmiesznej, choć twierdzenie, że była miłośniczką zwariowanych
komedii i dołujących tragedii bez wyjścia z sobą jako ich bohaterką, należałoby uznać za
przesadzone.
Właśnie trwało kolegium w gabinecie, na którego drzwiach wisiała mała błyszcząca tabliczka z
napisem wyrytym delikatną kursywą: „Redaktor naczelna magazynu »Ouuups«„. Wymyślałyśmy
tematy do kolejnego numeru. Ola siedziała prosto, jakby była przywiązana w pasie do oparcia
czerwonego fotela, i wpatrywała się we mnie nienagannie pomalowanym okiem. Wzbudzała mój
zachwyt, nie tylko dlatego, że los obdarzył ją twarzą Aniston i umysłem pierwszych zdobywców
Dzikiego Zachodu. Była też modna. Po jej ubraniu każdy mógł się w mig zorientować, że na
ostatnim pokazie Versace „beż okazał się absolutnie wszechobecny”. A dobrze dobrane kolory —
wiadomo! — są w stanie odmienić twoje życie. „Bo beż, kochanie, elegancko cię zakrywa, ale
robi to na tyle delikatnie, że czujesz, jakbyś była lekko obnażona” — ta dobra stara prawda mojej
babci pozostawała wciąż aktualna, jakbym ją wycięła z ostatniego numeru magazynu „Ouuups”.
Hitem sezonu dla kobiet wciąż był beż.
Ola odgarnęła beżowy kosmyk włosów, tak gruby jak mój cały kucyk, z beżowego kardiganu i
sięgnęła po papierosa cieńszego niż najchudszy penis opisany w historii. Po czym wypuściła
seksownie dymek i spokojnym, głębokim głosem dodała:
— Tak, ty, Julio. I nie siedź tak, jakbyś pokazywała mi środkowy palec.
— Środkowy? To zbyt daleko idące przypuszczenie... raczej serdeczny? — zdziwiłam się
szczerze, bo przecież tylko siedziałam sobie cichutko w kąciku i chłonęłam atmosferę redakcji
jak śródziemnomorska gąbka, a więc chyba miałam prawo lekko się osunąć, czy też, ot tak,
łagodnie spłynąć sobie z krzesła.
O czym to one rozmawiały, podczas gdy ja w myślach przejeżdżałam czołgiem przez swoje
życie, próbowałam uporządkować wspomnienia i tak bardzo pragnęłam zostawić tylko te słowa, w
które umiałam wierzyć.
Nie wiedziałam, o czym mówiły. To znaczy mogłam przypuszczać, że znowu wymyślały
tematy i szukały dla naszych czytelniczek silnych emocji i wzruszeń, drogi do szczerej przyjaźni,
szczęśliwej miłości, czyli tego, czego każdej z nas w tej redakcji coraz bardziej brakowało w
życiu.
10.28
— Julio, mówiłam o planach strategicznych „Ouuups” —
wprowadziła mnie w temat spotkania Ola.
Z uwielbieniem patrzyła na swoje pracowniczki, nawet te, które minęły się z powołaniem, ale
na siłę próbowały udowodnić sobie i światu, że tu jest ich miejsce.
W tym magazynie, w tym pokoju.
230568185.006.png
— Może na to konto wymyślimy Międzynarodowy Dzień
Gry Wstępnej? Tak pięknie pasowałby do tekstu, który będę
teraz pisała — zaproponowała Marta, redaktorka działu
seksu. — Julka, wymyśl coś — dodała.
Znowu ona? Gdybym tak naprawdę mogła coś wymyślić i jeszcze znaleźć chociaż jedną
osobę, której chciałabym to powiedzieć — to by było coś. Ale w sprawie Międzynarodowego
Dnia Gry Wstępnej miałam w głowie pustkę. A jednak czułam presję, żeby coś powiedzieć, bo
dziewczyny wpatrywały się we mnie z takim wyczekiwaniem i przejęciem, jakby były
statystkami w filmie Polowanie na Czerwony Październik .
— No, Julka! — ponagliła mnie Martusia.
Kochane stworzenie ta Marta, choć uparte. Kiedy była zła, nuciła pod nosem „Bejbe, bejbe,
zamknij oczy”, co brzmiało jak refren piosenki, której zdecydowanie nigdy nie słyszałam, poza jej
wykonaniem. Marta to najniższa z nas, zaledwie sto pięćdziesiąt dziewięć centymetrów wzrostu.
Ale wielka duchem. Skakała na bungee i jeździła na obozy kajakarskie. W jej towarzystwie żadna
mysz nie była straszna.
Miłośniczka literatury fantasy. Nad jej biurkiem wisiało zdjęcie jakiegoś włochatego potwora
zamiast gołego popiersia Brada Pitta.
Znawczyni kuchni bałkańskiej.
Specjalistka od seksu.
Autorka maksym: „Każdy jest panem swoich genitaliów”.
Właścicielka kolekcji płaskich pantofli z lakierowanej skóry z okuciami. Nieskomplikowane
maniery i pogarda dla klasyki.
Umiłowanie seksu pod kontrolą.
Ale dlaczego bez orgazmu?!
— Doskonały pomysł, jestem za! — ucieszyła się Ola.
— Świetnie, to może pierwszego listopada? — zamamrotała pod nosem Marta.
Ale wyskoczyła z tą żałosną datą. A jeszcze niedawno była taka radosna. No cóż, ludzie się
zmieniają po trzydziestce...
— Może lepszy byłby pierwszy czerwca? — zasugerowałam.
Dzień Gry Wstępnej?! Wiedziałam, że teraz lepiej się nie odzywać, bo to tak, jakbym
zaplanowała sama na siebie zamach. To niby też teraz modne, ale sorry , bez mojego udziału.
Zaczęłam szybko kombinować, jaki dzień byłby dobry na tę uwerturę. Już wiem! Każdy! A
dlaczego nie ustanowić dnia blondynki? Bruneta albo bikini... albo, za przeproszeniem, stringów,
myślałam sobie cichutko. I zachwycałam się głośno tak rewolucyjną inicjatywą w kalendarzu. W
końcu wymyśliła ją redaktorka, która jest ekspertem od seksu w naszym magazynie. Wyobraziłam
sobie nagle, jak spotykam się w tym dniu z moim ukochanym (tylko gdzie on jest? Jaki diabeł go
nakrył ogonem?), i wiem już, że muszę zdążyć przed północą, bo to polecenie służbowe, z
którego będę musiała stworzyć raport.
— Julia, jak ustalicie z Martą datę, to wpiszemy do
kalendarza, dobrze? — zrobiła dzióbek Ola, naczelna „Ou-
uups”.
10.45
Wyjęłam kalendarzyk i wkroczyłam do akcji.
230568185.001.png
— Może coś z sześćdziesiąt dziewięć? — zaproponowałam, myśląc o dziewiątym listopada.
— E, to takie banalne — przerwała mi Marta. — A poza
tym nie wiesz, że nie ma tylu dni w miesiącu? Jest tylko
trzy-dzieś-ci, Julka.
Święta Marta patrzyła na mnie z takim oburzeniem, jakby za moimi plecami ujrzała sforę
nagich dzieciaków, każde z procą w ręce, wykrzykujących brzydkie słowa. Górowała nade mną
uporem, dystynkcją i przymiotami charakteru, nie dało się ukryć. No i umiejętnością liczenia do
trzydziestu.
— Martuś? — jęknęłam. — To kiedy ma być to DGW?
— A może trzynastego? To taki dzień, w którym nic się nie chce, pechowy i w ogóle —
zasugerowała.
— Świetny pomysł! — przytaknęła Aśka.
Łatwo dawało się ją zadowolić.
Była taka uprzejma.
I wtedy mnie olśniło — Marta i Aśka były, a jeśli nie, to musiały zostać, lesbijkami! Aśka
samotna, niby kręci i poznaje facetów przez Internet, ale co to za randki? A Marta — cicha woda
brzegi rwie. Postanowiłam się przeciwstawić tej banalnej dacie, której obie się uczepiły, jakby
następnego dnia po niej miał nastąpić koniec świata.
— A może...
Tu się zawiesiłam. Przez chwilę próbowałam sobie przypomnieć, kiedy mam dni płodne,
dziewiątego czy szóstego, a zresztą, co za różnica.
— Wiem! Dziewiątego listopada gra wstępna na szóstkę!
Ależ byłam mądra.
Całe życie marzyłam, żeby zostać zatrudniona jako znawczyni gry wstępnej.
I udało się. Yes! Yes, yes, yes!
— Świetny pomysł — usłyszałam.
I tak w kalendarzu powstała nowa wyjątkowa data, której przyczyną byłam ja.
11.28
Kiedy w normalnym świecie czarni kelnerzy podawali chłodne trunki na słonecznej plaży, ja
miałam krótką przerwę w kolegium. Stałam przy windzie z papierosem i myślałam: „Dzień Gry
Wstępnej, też mi coś”.
Zadzwoniłam do Jana, żeby to z nim przegadać. W końcu ceniłam go nie tylko za to, kim był
przedtem w moim życiu, ale i za to, kim stał się od chwili, gdy się rozstaliśmy.
— Julka! Wolę już dzień świra, dzień totalnego orgazmu,
dzień powszechnego miłowania, dzień zwykłego p..., ale
nie to...
I wtedy wszystko zrozumiałam.
Lody były modne w tym sezonie, ale tylko zimne...
11.41
— Wiecie, że w tym roku co trzecia z nas będzie miała
romans?
Tymi słowami przywitała nas Janka, specjalistka od mody.
230568185.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin