ROZDZIAŁY 27-32.pdf

(327 KB) Pobierz
27 - 32
Źle spałam tej nocy.
Po powrocie do domu cały czas
myślałam o włamaniu do Instytutu,
ale bardzo się bałam.
Naprawdę się bałam...
Świadoma tego, jak wyglądam po nieprzespanej nocy, w
szkole najpierw odwiedziłam łazienkę.
Podeszłam do lustra wiszącego nad umywalką, tuż przy oknie.
Rzeczywiście nie był to cudowny widok. Max pewnie1 już to
zauważył.
Wyjęłam podkład z przegródki plecaka i zaczęłam tuszować
worki pod oczami.
- Źle spałaś? - cicho wypowiedziane pytanie sprawiło,
że aż podskoczyłam i wypuściłam z ręki tubkę z fluidem.
Odwróciłam się. Przede mną oparty o drzwi stał Car los.
Musiał tu być, zanim przyszłam, i ukryć się za drzwiami.
Klamka poruszyła się od drugiej strony i usłyszeliśmy
stłumiony głos jakiejś dziewczyny, która prychnęła głośno, że
łazienka znowu jest zamknięta... Carlos całym ciężarem
opierał się o drzwi, blokując wejście dla innych.
- Czy to jakieś zboczenie? Ciągle cię spotykam w
damskich toaletach! - warknęłam, wracając do poprawiania
urody. - Czego chcesz?
No, wyglądałam już trochę lepiej.
- Chcę wyjaśnienia - odparł. - O co tu chodzi? Kim wy
jesteście?
Zamarłam. Odwróciłam się do niego zdumiona.
200398158.001.png
- Jak to, kim jesteśmy? - spytałam.
- Wiem, że często spotykacie się w lesie.
Obserwowałem
cię. Regularnie wychodzisz z domu przez swoje okno...
Carlos mnie śledził! To nienormalne! Nagle zrozumiałam, że ja
zachowywałam się tak samo w zeszłym roku... A więc to...
całkowicie normalne postępowanie. Carlos jest normalny! A
ja?
- O nic, co dotyczyłoby ciebie - odpowiedziałam i ruszy¬
łam w stronę drzwi, chcąc się jak najszybciej stąd wydostać.
Ale drzwi blokował Carlos.
- A właśnie, że to mnie dotyczy - powiedział twardo. -
Wyjaśnij.
To już nie była prośba, to był rozkaz.
Przypomniałam sobie bajeczkę, którą opowiedział mi w
zeszłym roku Max. Nie podejrzewałam, żeby Carlos się na nią
złapał, bo w końcu był tak samo upierdliwy jak ja wtedy, ale...
kto wie?
- Carlos, my się po prostu spotykamy, żeby pogadać.
Jesteśmy paczką znajomych. Raz w miesiącu robimy sobie
ognisko i gadamy do świtu albo robimy imprezę podobną
do przyjęcia sportowców nad jeziorem. Tylko że my robimy
to we własnym gronie.
Przez jego twarz przebiegł cień zwątpienia.
- Naprawdę? - spytał z niepewną miną.
- Tak - odparłam i sięgnęłam dłonią do klamki.
- Nie wiem czemu, ale ci nie wierzę. Ja ci pomogę. Nie
martw się. Wszystkim się zajmę - powiedział z zaciętą miną
i wypuścił mnie z łazienki.
No, to fajnie...
Co on się tak do mnie przypiął?! Nie może sobie znaleźć
innego obiektu uwielbienia?
Wyobraziłam sobie, co by zrobił Max, gdyby się dowie-dział o
tej scenie w toalecie. Wtedy z całą pewnością nic zdołałby
powstrzymać ataku furii.
- Cześć, Margo - usłyszałam za sobą głos, który znałam
i którego szczerze nienawidziłam.
To była oczywiście Carol.
Czyja od rana muszę mieć dzisiaj takiego pecha?! Niech mi to
ktoś wyjaśni, bo nie rozumiem...
- Cześć - warknęłam, idąc dalej.
Ale ona poszła za mną. Była jak rzep z tą różnicą, że rzepa
dość łatwo można się pozbyć.
- Carlos cię szukał - powiedziała niewinnie. -I... znalazł?
- A co cię to obchodzi? - odparłam i wskoczyłam do
klasy.
Na szczęście nie miała teraz ze mną lekcji. Usiadłam obok
Ivette, która od razu zaczęła dokładnie opowiadać mi o tym, o
czym wczoraj rozmawiała z Akim. Koszmar...
Kilka godzin później siedziałam w stołówce obok Maksa. To
głupie, ale on wyglądał jeszcze gorzej niż ja. Praktycznie
przysypiał mi na ramieniu. Ale czemu się tu dziwić? W końcu
prowadził życie na dwie zmiany. Przez cały dzień musiał być
przytomny, bo chodził do szkoły, a noce zarywał, włócząc się
po pobliskich lasach jako wilk. Usiłował trochę odsypiać
popołudniami, ale to było dla niego za mało. Już ponad
miesiąc tak funkcjonował i widać było, że jest wyczerpany.
Wyjrzałam przez okno w stołówce.
- Nie zanosi się na deszcz - powiedziałam.
Aki rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie.
- Taaa... - odparł inteligentnie.
Wyczułam w jego głosie napięcie. Aki się bał. Bał się tego, że
deszcz nie nadchodził i że nie zdążymy przeprowadzić naszej
misji. A wtedy? Hasta la msta, baby.
Tak minęło kilka dni. Nocami prześladowały mnie senne
koszmary, natomiast za dnia koszmary rzeczywistości. Aki
coraz bardziej się denerwował. Każdego ranka witało nas
bezchmurne niebo... Aż do soboty...
Bo w sobotę całe niebo pokryły stalowe chmury.
Już miałam wyjść z domu, żeby razem z Maksem po-jechać na
basen, gdy zadzwoniła moja komórka.
To był Aki.
- Dzisiaj to zrobimy, jeśli w nocy będzie padać - powie¬
dział bez żadnych wstępów.
- A jeśli nie będzie? - spytałam.
- To mamy kłopot - mruknął. - Jutro może być za
późno...
- Na co za późno?
- Mogą zmienić zabezpieczenia albo rozstawić
dodatkowych strażników - odparł. - Musimy je zdobyć - mówił
półsłówkami, wciąż bojąc się podsłuchu.
- Je? - zdziwiłam się. - Myślałam, że idziemy tylko po
jedną, dla Maksa.
- A co z pozostałymi? Może też będą chcieli znowu być
tylko ludźmi?
Przez chwilę milczeliśmy. Wyczułam w jego głosie napięcie.
Denerwował się tak jak ja.
- Sądzisz, że się uda?
- Nie mam pojęcia - odparł tylko i usłyszałam, jak zapalił
silnik. - Zadzwonię do ciebie wieczorem, to się umówimy.
- Jasne...
Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że Aki powie mi, że
wszystko będzie dobrze...
Po południu wpadł do mnie Max. Ostatnio co dzień o tej
porze przychodził do mnie, żeby odespać. Jego rodzice zrobili
się podejrzliwi. Mama martwiła się, dlaczego wciąż tyle śpi, a
mimo to chodzi niewyspany. Toteż po lekcjach spał
u mnie. Moich rodziców i tak nigdy wtedy nie było, wiec nikt
nie zadawał niewygodnych pytań.
Tego ranka wyjechali na jakąś ważną konferencję do Nowego
Jorku i mieli wrócić dopiero w niedzielę. Mogłam więc
spokojnie wyjść z domu bez obawy, że ich obudzę.
Siedziałam przy biurku, czekając na telefon od Akiego.
Patrzyłam na Maksa, który spał rozwalony na moim łóżku.
Leżał na boku, z jedną ręką podłożoną pod głowę. Jego twarz
z lekko rozchylonymi ustami wyrażała błogi spokój. Pszeniczne
włosy opadły mu na oczy, a w uchu błyszczu! srebrny kieł.
Rzęsy rzucały cień na policzki. Ciszę w pokoju przerywał
jedynie jego spokojny oddech i... odgłos deszczu za oknem.
Właśnie skończyłam pisać kartkę, którą chciałam nu wszelki
wypadek zostawić rodzicom, gdybym z jakiegoś powodu nie
zdołała wrócić. Napisałam, że jestem w Instytucie i pewnie
jest ze mną źle, skoro ją czytają...
Usłyszałam warkot silnika. Na sąsiedni podjazd wjechał
samochód. To pewnie matka Maksa. Zawsze przyjeżdżała o tej
porze, żeby zrobić kolację przed powrotem męża. To była ich
rodzinna tradycja i w każdą sobotę Max jej pomagał.
Wstałam i podeszłam do niego. Spał bardzo głęboko. Od-
garnęłam mu włosy z czoła i pocałowałam w policzek.
Poruszył się i otworzył oczy.
- Będziesz musiał już iść - powiedziałam.
- Już? -jęknął.
Otworzyłam okno, wpuszczając do środka powiew wiatru
zmieszany z kroplami deszczu. Max poprawił pościel, która
zmiął swoim ciężarem, a potem przytulił się do mnie.
- Ech, pewnie ci przeszkadzam? - szepnął mi we włosy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin