dowiedział, ale niemowlęta nadal były w swojej jaskini. W końcu znalazłem go leżącego pod figowcami, na pół przytomnego. Zaciągnąłem go z powrotem do jaskini. Po dwóch godzinach już nie żył.
— Ale najpierw zobaczył go Joseph Cristobal — powiedziałem.Skinął głową.
— Następnego dnia do mego biura przyszła Gladys i opowiedziała mi
0 Joe. Wszyscy pracownicy posiadłości opowiadali jej, że Joe miał halucynacje
1 widział jakiegoś leśnego diabła.
— Tutalo.
— Nie. — Uśmiechnął się. — To także mój wymysł. Tootali jestdawnym określeniem „czerwia", ale nie ma na ten temat żadnego mitu.
— Zasiałeś ziarno — powiedziałem. — Wiec opowieści Joego nikt nietraktował poważnie.
— Joe zawsze był dziwny. Zatopiony w myślach, rozmawiał sam z sobą,zwłaszcza po pijanemu. Mnie interesowały bóle, które odczuwał w klatcepiersiowej. Wyglądało to na anginę pectoris. Jak się okazało, jego arterierzeczywiście były w okropnym stanie. Nie mogłem nic na to poradzić.
— Uważasz, że to co zobaczył, nie miało nic wspólnego z jego śmiercią?
— Możliwe, że jego stan pogorszył się na skutek przerażenia.
— Utrzymywałeś go w przekonaniu, że widział potwora?Zamrugał oczami.
— Kiedy próbowałem z nim rozmawiać, zatykał uszy rękami. Był bardzouparty. Nie schizofrenik, ale może typ schizoidalny?
Nie odpowiedziałem.
— Co miałem robić, synu? Powiedzieć mu, że naprawdę kogoś widział,i narazić na niebezpieczeństwo niemowlęta? To one były dla mnie najważniejsze. Spędzałem z nimi każdą wolną chwilę. Badałem je, znosiłem koce, jedzenie,lekarstwa. Pomimo wszelkich starań stan dwojga z nich stale się pogarszał.Jednak każda przeżyta przez nie noc była zwycięstwem. Barbara dopytywała się,co się ze mną dzieje. Zostawiałem ją nocami... pomogła odrobina środkanasennego, którą wrzucałem jej do wody... Kursowałem tam i z powrotem, nigdynie wiedząc, co zastanę w jaskini. Możesz to sobie wyobrazić?
— Tak — powiedziałem. — I przez wszystkie te lata ani razu nie wyszlina powierzchnię ziemi?
— Bez opieki nigdy. Nie mogą wychodzić na słońce — są niezwyklewrażliwi na światło. Podobnie jak niektórzy pacjenci cierpiący na porfirię, alenie mają porfirii i nigdy nie umiałem odgadnąć, na co właściwie... na czymskończyłem?
Wyglądał na zagubionego.
— Jak kursowałeś tam i z powrotem — podpowiedziała Robin.
— Ach, tak. Zasnąłem z głową na biurku. Obudził mnie głośny ryk.Dobrze znałem ten dźwięk: startował duży samolot transportowy. Po kilkusekundach rozległ się huk wybuchu. Samolot marynarki zatonął w oceanie-Coś było nie w porządku ze zbiornikami paliwa.
Wypadek z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego trzeciego roku. Tego wieczora Hoffman świętował...
— Samolot z pacjentami, odbywającymi kwarantannę - - powiedziałem. — Pozbyli się wszystkich świadków.
— Razem z lekarzami z Waszyngtonu — dodał Moreland. — A takżez trzema marynarzami, którzy pilnowali ambulatorium, i z dwoma sanitariuszami.
— O, Boże — westchnęła Robin.
— Pacjenci i tak by umarli — powiedział Moreland. — Większośćprawdopodobnie była martwa w chwili, gdy ładowano ich do samolotu —podniebny karawan. Jednak lekarze, sanitariusze i załoga samolotu zostalipoświęceni — wszystko w imię Boga i ojczyzny.
— Dlaczego ty nie zostałeś zlikwidowany? — spytała Robin.Złożył dłonie i wbił wzrok w stół.
— Zastanawiałem się wielokrotnie. Chyba dlatego, że sam zapewniłemsobie trochę bezpieczeństwa. W dniu katastrofy zaprosiłem Hoffmana napopijawę. Bez żon, tylko my. Piliśmy wytrawne martini — wtedy jeszczefolgowałem sobie. Powiedziałem mu, że dokładnie wiem, co zrobił, i żesporządziłem szczegółowe sprawozdanie, które złożyłem w bezpiecznymmiejscu wraz z instrukcją, aby je opublikowano, jeśli mnie albo komuśz mojej rodziny stanie się coś złego. I że chcę o całej sprawie zapomnieć.
- Wziął to za dobrą monetę?
— Był to kiepski popis aktorstwa, żywcem wzięty z tych głupichkryminałów, które oglądała Barbara, ale najwyraźniej odniósł skutek. Hoffmanuśmiechnął się i powiedział: ,3iH, masz wybujałą wyobraźnię. Nalej mijeszcze jednego". Wypił i wyszedł. Przez całe miesiące sypiałem z pistoletempod poduszką - - okropny przedmiot, do dziś nienawidzę broni. JednakHoffman nigdy mnie nie ruszył. Chyba uwierzył w to, co mu powiedziałem,
1 uznał, że tak będzie najprościej. Źli ludzie łatwo wierzą, że inni są do nichpodobni. Następnego dnia marynarz przyniósł mi zaklejoną kopertę: zwolnieniez wojska na trzy miesiące przed terminem i akt sprzedaży posiadłości.Doskonała cena na wszystko, łącznie z umeblowaniem. Marynarze przetransportowali nasze rzeczy i przez rok korzystaliśmy z darmowej wody i elektryczności. Zachowywaliśmy pozory, spotykając się w dalszym ciągu na brydżu.
— A on w dalszym ciągu oszukiwał.
— On oszukiwał, a ja udawałem, że tego nie zauważam. Metafora życiacywilizowanego. — Roześmiał się. — A moje prawdziwe życie toczyło sięnocami, gdyż o innej porze nie mogłem się wymknąć bez zwrócenia na siebieuwagi. Jeszcze wtedy nie znałem tunelu. Miałem ukrytą drabinę, po którejprzechodziłem przez mur. Dwoje dzieci zmarło, a potem jeszcze jedno.Pierwszym z nich była dziewczynka o imieniu Emma — tylko ją znałem
2 imienia, bo leczyłem ją jako noworodka, na przepuklinę pępkową. Jej ojciecżartował sobie z tego, jak będzie wyglądała w kostiumie bikini, a jaPowiedziałem, że życzę mu tylko takich problemów... — Z trudem po-
254
255
zbychuk2