125.doc

(31 KB) Pobierz

dowiedział, ale niemowlęta nadal były w swojej jaskini. W końcu znalazłem go leżącego pod figowcami, na pół przytomnego. Zaciągnąłem go z powrotem do jaskini. Po dwóch godzinach już nie żył.

      Ale najpierw zobaczył go Joseph Cristobal — powiedziałem.
Skinął głową.

      Następnego dnia do mego biura przyszła Gladys i opowiedziała mi

 

0 Joe. Wszyscy pracownicy posiadłości opowiadali jej, że Joe miał halucynacje

1 widział jakiegoś leśnego diabła.

              Tutalo.

      Nie. — Uśmiechnął się. — To także mój wymysł. Tootali jest
dawnym określeniem „czerwia", ale nie ma na ten temat żadnego mitu.

      Zasiałeś ziarno — powiedziałem. — Wiec opowieści Joego nikt nie
traktował poważnie.

      Joe zawsze był dziwny. Zatopiony w myślach, rozmawiał sam z sobą,
zwłaszcza po pijanemu. Mnie interesowały bóle, które odczuwał w klatce
piersiowej. Wyglądało to na anginę pectoris. Jak się okazało, jego arterie
rzeczywiście były w okropnym stanie. Nie mogłem nic na to poradzić.

      Uważasz, że to co zobaczył, nie miało nic wspólnego z jego śmiercią?

      Możliwe, że jego stan pogorszył się na skutek przerażenia.

              Utrzymywałeś go w przekonaniu, że widział potwora?
Zamrugał oczami.

              Kiedy próbowałem z nim rozmawiać, zatykał uszy rękami. Był bardzo
uparty. Nie schizofrenik, ale może typ schizoidalny?

Nie odpowiedziałem.

     Co miałem robić, synu? Powiedzieć mu, że naprawdę kogoś widział,
i narazić na niebezpieczeństwo niemowlęta? To one były dla mnie najważniej­
sze. Spędzałem z nimi każdą wolną chwilę. Badałem je, znosiłem koce, jedzenie,
lekarstwa. Pomimo wszelkich starań stan dwojga z nich stale się pogarszał.
Jednak każda przeżyta przez nie noc była zwycięstwem. Barbara dopytywała się,
co się ze mną dzieje. Zostawiałem ją nocami... pomogła odrobina środka
nasennego, którą wrzucałem jej do wody... Kursowałem tam i z powrotem, nigdy
nie wiedząc, co zastanę w jaskini. Możesz to sobie wyobrazić?

     Tak — powiedziałem. — I przez wszystkie te lata ani razu nie wyszli
na powierzchnię ziemi?

     Bez opieki nigdy. Nie mogą wychodzić na słońce — są niezwykle
wrażliwi na światło. Podobnie jak niektórzy pacjenci cierpiący na porfirię, ale
nie mają porfirii i nigdy nie umiałem odgadnąć, na co właściwie... na czym
skończyłem?

Wyglądał na zagubionego.

     Jak kursowałeś tam i z powrotem — podpowiedziała Robin.

     Ach, tak. Zasnąłem z głową na biurku. Obudził mnie głośny ryk.
Dobrze znałem ten dźwięk: startował duży samolot transportowy. Po kilku
sekundach rozległ się huk wybuchu. Samolot marynarki zatonął w oceanie-
Coś było nie w porządku ze zbiornikami paliwa.


Wypadek z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego trzeciego roku. Tego wieczora Hoffman świętował...

    Samolot z pacjentami, odbywającymi kwarantannę - - powiedzia­
łem. — Pozbyli się wszystkich świadków.

    Razem z lekarzami z Waszyngtonu — dodał Moreland. — A także
z trzema marynarzami, którzy pilnowali ambulatorium, i z dwoma sanitariu­
szami.

    O, Boże — westchnęła Robin.

    Pacjenci i tak by umarli — powiedział Moreland. — Większość
prawdopodobnie była martwa w chwili, gdy ładowano ich do samolotu —
podniebny karawan. Jednak lekarze, sanitariusze i załoga samolotu zostali
poświęceni — wszystko w imię Boga i ojczyzny.

              Dlaczego ty nie zostałeś zlikwidowany? — spytała Robin.
Złożył dłonie i wbił wzrok w stół.

              Zastanawiałem się wielokrotnie. Chyba dlatego, że sam zapewniłem
sobie trochę bezpieczeństwa. W dniu katastrofy zaprosiłem Hoffmana na
popijawę. Bez żon, tylko my. Piliśmy wytrawne martini — wtedy jeszcze
folgowałem sobie. Powiedziałem mu, że dokładnie wiem, co zrobił, i że
sporządziłem szczegółowe sprawozdanie, które złożyłem w bezpiecznym
miejscu wraz z instrukcją, aby je opublikowano, jeśli mnie albo komuś
z mojej rodziny stanie się coś złego. I że chcę o całej sprawie zapomnieć.

- Wziął to za dobrą monetę?

              Był to kiepski popis aktorstwa, żywcem wzięty z tych głupich
kryminałów, które oglądała Barbara, ale najwyraźniej odniósł skutek. Hoffman
uśmiechnął się i powiedział: ,3iH, masz wybujałą wyobraźnię. Nalej mi
jeszcze jednego". Wypił i wyszedł. Przez całe miesiące sypiałem z pistoletem
pod poduszką - - okropny przedmiot, do dziś nienawidzę broni. Jednak
Hoffman nigdy mnie nie ruszył. Chyba uwierzył w to, co mu powiedziałem,

1              uznał, że tak będzie najprościej. Źli ludzie łatwo wierzą, że inni są do nich
podobni. Następnego dnia marynarz przyniósł mi zaklejoną kopertę: zwolnienie
z wojska na trzy miesiące przed terminem i akt sprzedaży posiadłości.
Doskonała cena na wszystko, łącznie z umeblowaniem. Marynarze przetrans­
portowali nasze rzeczy i przez rok korzystaliśmy z darmowej wody i elekt­
ryczności. Zachowywaliśmy pozory, spotykając się w dalszym ciągu na brydżu.

       A on w dalszym ciągu oszukiwał.

       On oszukiwał, a ja udawałem, że tego nie zauważam. Metafora życia
cywilizowanego. — Roześmiał się. — A moje prawdziwe życie toczyło się
nocami, gdyż o innej porze nie mogłem się wymknąć bez zwrócenia na siebie
uwagi. Jeszcze wtedy nie znałem tunelu. Miałem ukrytą drabinę, po której
przechodziłem przez mur. Dwoje dzieci zmarło, a potem jeszcze jedno.
Pierwszym z nich była dziewczynka o imieniu Emma — tylko ją znałem

2              imienia, bo leczyłem ją jako noworodka, na przepuklinę pępkową. Jej ojciec
żartował sobie z tego, jak będzie  wyglądała w kostiumie bikini, a ja
Powiedziałem, że życzę mu tylko takich problemów... — Z trudem po-


 


254


255

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin