Hoduję ten ból
Rafał Wojaczek
Hoduję ten ból po to pewnie by spisać ten wiersz na skrawku dobrze wygarbowanej skóry mojej matki A jak krzyczała, gdy ją obdzierano Do żywego miejsca a potem delikatnie by nie uszkodzić cienkiej siatki wrażliwości odejmowano mięso Jest taki chiński sposób trzeba przyznać: dobrze obmyślony***
złodziej nadziei, ponury świt
papierosa gdyby chociaż zatlił;
słońce wetknął między chmur wargi,
to bym zgodziła się: niech drwi
z krwi na darmo leżącej na wznak,
smutnej niczym wczesnoranny asfalt
zakazanej szosy lub tafla
chronionego akwenu, jak
odstawiony bilarodowy stół;
lecz on sobie niczego nie robi
ze sprzeciwu i znów przynosi
przepełniony rozpaczy wór
BALLADA O LĘKU
Zbliża się do nas
lęk: ma twarz
ze śniegu zielonego jak fosfor lub kość
spróchniałego drzewa.
Wkłada nam do ust
dłoń i już
jemy ją wysysając jakby z sopla sok
idący do serca.
Daje nam swej pić
krwi i szpik
mózgu wyjeść musimy mu z czaszki aż dno
o zęby zazgrzyta.
Wiemy, że to jest
krew, co nie
przyjmie się w naszych żyłach, żeby mogły nią
do woli oddychać.
szpik jak krew
trujący: po nim nasze trzewia będą w głos
zawodziły: zdrada!
Ale lęk jak ból
nie być już
nie może: nas bez niego nie ma i on
bez nas nie przeraża.
-DAŁ SIĘ NABRAĆ NA JĘZYK,
KTÓREGO NIE BYŁO-
Nie widziałam, nie słyszałam, ze snu wstałam
- och, głupia!
- Może jednak trochę mądra,
Że naga, co? Jak senna myśl...
- Cóż, snu sauna
Nie tylko skór garbarnią jest, lecz
umysłów!
- Nie widziałam,
Jak się rodził w tym języku.
Nie słyszałam także krzyku kiedy leżał
W kołysce
słowa
śmierć... go wymyśliła?
Gdyż milczał, wiem, jak potem też
gdy już przeżył
Stuwargową różę nie do całowania.
- Karatową różę
Nie do wyrażania?
Wielkogłowa łza pamięci nieprzekupnej
Jednak bolała;
lecz śmierć wciąż się śmiała,
Że nabrał się tak głupio na mdłe
- ba!
- nudne
Ciało gwiazdy, która zgasła, nim coś zdołał.
-Więc choć naga,
Czy naprawdę taka mądra?
Przecież ze snu wstałam: miłość niedosłowna
Ale prawdziwa, bo treść
jego śmierci.
Nie zwięzły rym, nie giętki rytm czy tok gładki,
Lecz naczynia
netto = Nikła?
- Pełna łaski!
·
Ich prawem była własna śmierć
Musiano płozy prędko skleić z drew Już ułożonych w stosy całopalne. Gówniarze w kitlach higienicznych, w maskach Gazowych trupy na płozy pokładli. Nam dzwonki dalej nielojalnej krwi Kazały pokryć się po wnękach murów. Klnąc pospolicie tamci zaprzęgnięci Do trupich sanek ciągnęli na ugór. Myśmy wrócili w nieba naszych domów, Od gazów wzdęte obłoki pościeli. Jeszcze w zimnym śnie materaca jest Kształt towarzyski ciepło wyciśnięty, Ale nie woła, że czeka kolacja. Już próbujemy miedzianego smaku Nieobecności ich na naszych wargach, A dłońmi z siebie wymuszamy żal, Gdy w dali, jakby rozpękały drzewa, Huk: zmarzłe ciała zmarzła krew rozrywa
I fala w naszych mózgach wyłupuje Szramę jak siłą rozerwany srom.
Musisz się zawsze róży bać, która ustamiJest rany, co się wewnątrz ciebie wciąż rozkrwawiaBo, choć szukam, językiem cię nie umiem, naga:Powiedz mi, że się boisz, uwierzę, że jesteś.Że jesteś w sobie, ciału swojemu przytomna- ciało jest okiennicą, skąd wiatr płochym gestembezwiednej dłoni wypchnąć może szybę krwi- już w sąsiednim powiecie opadnie zamieciąognia, co noworodkom wypala oczy,a oślepłe z rozpaczy matki wyłysieją.Więc powiedz, żebym chociaż włosami usłyszał.Niech chociaż skóra prędkim szeptem dreszczu powieWargom, czy jeszcze mieszkasz w tej grząskiej osobie;Nim jeszcze nie przeciekłem przez nią całkiem, powiedz.
Początek formularza
BALLADA O PRAWDZIWEJ KRWI
nie ciemna ani plemienna
niepobożna krew się czołga
nie podległa gazom watom
plastrom bandażom księżycom
niezależna od postrzałów
ran ciętych szarpanych kłutych
bielmooka lecz widząca
jasno owa siostra słońca
nie miesięczna nieustanna
niczym niepohamowana
nie struga nie rzeka nawet
nie mierzyć jej oceanem
nie kobieca i nie męska
ani czarna krew dziewczęca
nie tętnicza ani żylna
nie sterylna ani krwawa
bezbolesna i nie w wiadrze
nie w szpitalu ani w rzeźni
nie na polu bitwy także
nie na żadnym prześcieradle
bowiem nie ta oswojona
krew co w klatce pulsu mieszka
regulaminowi serca
posłuszna oraz wymierna
nie ta która cieknie z wargi
przegryzionej przy orgazmie
nie ta którą wieprze broczą
na użytek kaszanki
także nie almanachowa
krew błękitna nie plebejska
nie aryjska nie żydowska
niewinna czy chrystusowa
nie dekoracyjna cyfra
ozdobnik z cudzego snu
ukradziony przez poetę
na użytek poematu
ale krew co bez sztandaru
taborów i awangardy
bez posłów listów żelaznych
czy uwierzytelniających
bez wywiadu kontrwywiadu
oraz wojowniczych not
bez reklamy prasy sławy
lekarza i markietanki
co to ustalony front
nie wiedząc lecz wiedząc: pełzać
nieprzetartym duktem nieba
trzeba nieprzerwanie wciąż
więc czołgając się cierpliwie
bo cóż ją obchodzi czas
żywiąc się igliwiem gwiazd
poszerza swoją dziedzinę
GWIAZDA
I znów jesteś bogatsza ode mnie - o tę śmierć
którą Ci wymyśliłem i już się stała ważna:
w zalążkach twoich piąstek dojrzewają chrabąszcze.
I jesteś ironiczna jak piszący się wiersz
a ja mam dłonie smutne jak opuszczone gniazda
i każda cząstka myśli znów Ciebie żywą zmyśla .
I próbuję z warg zlizać nie chcianą szorstką rosę
- rdza mówi językowi i język "nie" powtarza.
Dłonie nie moje... Nagle gwiazda przez dłoń przecieka.
I choć zamknąłem oczy ugina się powieka
więc wiem już, że ta gwiazda jest Twoją krwią, co rośnie
aż do nieba, najdłuższe spojrzenie Twego serca.
KOCHANKA POWIESZONEGO
Kochanka powieszonego
patrzy mu do oczu
przygląda się sobie
w jego śnie.
w kucki przy jego głowie
rodzi małe
z czarną twarzą.
kochanka powieszonego
z czarną twarzą
z bólu
dziecko wpół rozrywa
własną pierś ssie
Paznokciami
po sobie.
umiera w jego śnie.
KONIEC ŚWIATA
To mogło być we wtorek albo w piątek
Niewykluczone też że w poniedziałek lub w środę
A również dobrze w czwartek sobotę czy niedzielę
W styczniu lecz także w lipcu zgódźmy się
Że to przecież nie jest takie ważne
W roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym
Zdaje się - którymś rano lub o zmierzchu
W samo południe albo o północy
W pogodę słoneczną może w deszcz może w czas zamieci
Na własnym pasku powiesił się
Na czymś stosownym czy nie na rurze od bojlera
Dwudziestoiluśtamletni skończony alkoholik
Rafał Wojaczek syn
Edwarda i Elżbiety z domu Sobeckiej
KRZYŻ
Ja jestem poziomaTy jesteś pionowyTy jesteś góraJa jestem dolinaJa jestem ZiemiaTy jesteś SłońceJa jestem tarczaTy jesteś mieczJa jestem ranaTy jesteś bólJa jestem nocTy jesteś BógTy jesteś ogieńJa jestem wodaJa jestem naga Ty jesteś we mnieJa jestem poziomaAle nie zawszeTy jesteś pionowyAle do czasuJa jestem pionowaGóra orgazmuTy jesteś pionowyPrzy mnie
NIE MA JUŻ NIC
Jest dobre wyjście spać Jest dobre wyjście jeść Jest dobre wyjście pić wódkę pić papierosy palić kochać żyć tak to wszystko jest dobre wyjście .............................. ..............................
Zrób coś, abym rozebrać się mogła jeszcze bardziejOstatni listek wstydu już dawno odrzuciłamI najcieńsze wspomnienie sukienki także zmyłamI choć kogoś nagiego bardziej ode mnie nagiejNa pewno mieć nie mogłeś, zrób coś, bym uwierzyła Zrób coś abym otworzyć się mogła jeszcze bardziejJuż w ostatni por skóry tak dawno mi wniknąłeśŻe nie wierzę, iż kiedy� jeszcze nie być tam mogłeśI choć nie wierzę, by mógł być ktoś bardziej otwartyDla Ciebie niż ja jestem, zrób coś, otwórz mnie, rozbierz
Musi być ktoś, kogo nie znam, ale kto zawładnąłMną: moim życiem, śmiercią tą kartką
Nie śpięlecz On też nie śpiSłuchamlecz On też słuchaCzekamlecz On też czekaJa cierpliwylecz i On cierpliwyOddychamlecz On też oddychaWidzę Go ...
nattalia