Hill Livingston Grace - Bilżej serca 04 - Świadek.pdf

(696 KB) Pobierz
The best man
Cyril
Gordon spędził przy biurku nie więcej niż dziesięć
minut, przeglądając poranną pocztę, gdy szef wezwał go, aby
natychmiast stawił się w jego gabinecie.
Szef miał przenikliwe, niebieskie oczy i krzaczaste brwi.
Nigdy nie rzucał słów na wiatr, a te nieliczne, które wypowia­
dał, miały większą wagę niż wypowiadane przez kogokolwiek
innego w Waszyngtonie.
Spojrzał na wchodzącego, skinął głową, co można było
uznać za powitanie i powiedział:
- Gordon, czy jesteś w stanie wsiąść za 32 minuty do po­
ciągu i pojechać do Nowego Jorku?
Młody człowiek zdążył już przywyknąć do dziwnych pytań
szefa; mimo to wstrzymał oddech i przebiegł w myślach plan
dnia.
- Wydaje mi się, że tak, sir... o ile to konieczne - zawahał się.
- Absolutnie konieczne - odparł szef krótko, jak gdyby
uważał sprawę za zamkniętą.
- Ale to tylko pół godziny! - wykrzyknął Gordon z prze­
rażeniem. - Jak mam zdążyć do domu, a stamtąd na stację?
Czy nie ma jakiegoś późniejszego pociągu?
- Późniejszy się nie nadaje. Zawiadom służącego przez tele­
fon, żeby spakował twoje rzeczy i za dwadzieścia minut czekał
na stacji. Potrzebne ci wieczorowe ubranie. Czy na twojego
służącego można liczyć?
W tonie szefa było coś, co nie pozwoliło Gordonowi wysu­
wać dalszych obiekcji.
- Naturalnie! - odrzekł zwykłym, rzeczowym tonem i pod­
szedł do telefonu. Powoli otrząsnął się z oszołomienia.
- Wieczorowe ubranie? -zapytał, jak gdyby się przesłyszał.
- Tak, wieczorowe ubranie - brzmiała krótka odpowiedź
- a na dzień wszystko to, czego potrzebuje szanujący się
mężczyzna na urlopie. Rozumiesz, turysta.
Gordon wyczuł, że to ważna, zapewne tajna misja i że ob­
darzono go zaufaniem. Był nowy w wywiadzie i chciał utrzy­
mać się w łaskach szefa. Pospiesznie wykręcił numer własnego
telefonu i wydał służącemu polecenia głosem pełnym energii
i zdecydowania, co sprawiło, że zmarszczki wokół ust szefa
nieco się wygładziły, a jego wzrok wyrażał zadowolenie.
Spojrzawszy na zegarek, Gordon powiedział służącemu,
którym tramwajem ma pojechać na stację. Szef zauważył, że
było to dwa kursy wcześniej niż wydawało się konieczne i nie­
mal niedostrzegalnie skinął głową na znak pochwały. Jego
spojrzenie było pełne satysfakcji.
- Teraz, sir - rzekł Gordon, odkładając słuchawkę - czekam
na rozkazy.
- Pojedziesz do Nowego Jorku i weźmiesz taksówkę do
hotelu „Cosmopolis". Pokój został zarezerwowany telegra­
ficznie. Nazywasz się John Burnham. Nazwę hotelu i numer
pokoju masz w tej notatce. Będzie na ciebie czekało zaprosze­
nie na kolację dzisiejszego wieczora u niejakiego Holmana,
który jest przekonany, że jesteś specjalistą w łamaniu szyfrów.
Nasi ludzie spotkali go godzinę temu w pociągu i załatwili ci to
zaproszenie. On naturalnie nie wiedział, dla kogo pracują. Już
próbował dodzwonić się do ciebie do hotelu. Wie, że masz
przyjechać dziś po południu. Oto list polecający dla ciebie od
jego znajomego. Naszym ludziom i to się udało. Oczywiście
list jest autentyczny.
Wczorajszej nocy jednemu z naszych agentów ukradziono
zaszyfrowaną wiadomość wagi państwowej, zanim jeszcze zo­
stała odczytana. Obecnie ma ją Holman, który ufa, że będziesz
umiał ją odczytać dla niego i kilku innych osób, które będą na
kolacji. Chcą ją wykorzystać dla własnych celów. Masz prze­
chwycić tę wiadomość i dostarczyć ją tutaj najszybciej, jak to
możliwe. W tej kopercie masz inny zaszyfrowany tekst na
6
takim samym papierze wraz z tłumaczeniem, na wypadek, gdy­
byś musiał zamienić kartki. Sam ocenisz sytuację. Najważniejsze
jest, żebyś wydostał papier i jak najszybciej wrócił z nim^utaj.
Gdy tylko odkryją jego brak, twoje życie będzie w niebezpie­
czeństwie. Za wszelką cenę chroń siebie i wiadomość! Pamiętaj,
młodzieńcze, i wiadomość! To wiele znaczy dla całego kraju.
W kopercie są też pieniądze - powinny ci wystarczyć. Jeśli
będziesz miał kłopoty, dzwoń lub wyślij telegram pod podany
adres. Gdybyś potrzebował więcej pieniędzy, kontakt jest ten
sam. Bilet jest już kupiony. Wysłałem po niego Clarksona,
spotkacie się w pociągu. Gdybyś odkrył, że czegoś zapo­
mniałeś, on się tym zajmie. Swoją pocztę weź ze sobą, a wszys­
tkie zlecenia przekaż sekretarce telegraficznie. To chyba wszy­
stko. Aha, dziś podczas kolacji zostaniesz poproszony do tele­
fonu. Zadzwoni do ciebie ktoś z naszych ludzi. Jeżeli będą
jakieś problemy, to może dać ci okazję do wyrwania się z opre­
sji, a nas zorientuje w sytuacji. Przy drzwiach czeka samochód,
który zawiezie cię na stację. Gdyby twój służący nie zdążył
z bagażem, kup wszystko co trzeba w Nowym Jorku. Nie
pozwól, żeby cokolwiek odciągnęło cię od zadania lub zatrzy­
mało! To sprawa życia i śmierci! Życzę ci szczęścia!
Szef wyciągnął dużą dłoń, zadziwiająco ciepłą i miękką.
Młody człowiek uścisnął ją, czując, że został wrzucony na
głęboką wodę.
Cicho opuścił gabinet, odprowadzany przenikliwym wzro­
kiem starego szefa, który dobrze rozumiał mieszaninę podnie­
cenia i strachu rozsadzającą serce Gordona. A jednak ten
młodzik się nie zawahał, nie zastanawiał, czy przyjąć wyzwa­
nie, gdy już dowiedział się, o co chodzi. Nadaje się. Upora się
z tą robotą. Gdy była mowa o niebezpieczeństwie, nawet po­
wieka mu nie drgnęła. Szef czuł, że Gordon nie zdradziłby
nawet w obliczu śmierci.
Służący wpadł na stację w chwilę po Gordonie. Clarkson
z biletem już czekał. Gordon miał jeszcze czas na napisanie
wiadomości dla Julii Bentley, której perfumowany bilecik
przeczytał w drodze. Pragnęła się z nim zobaczyć dziś wieczo­
rem. Sam nie wiedział, czy jest zmartwiony, czy zadowolony
z konieczności odmowy. Zaczęło mu się wydawać, że mógłby
kiedyś poprosić ją o rękę, o ile przestanie skłócać go z innymi,
a on sam zdecyduje się ostatecznie złożyć swoją wolność
w ręce kobiety.
Kupił gazetę i rozsiadł się wygodnie w salonce, ale nie potra­
fił się skupić na czytaniu. Tajemnicze zadanie pochłonęło
wszystkie jego myśli. Wyjął kopertę z instrukcjami i kolejny
raz wszystko powtórzył, z ciekawością oglądając zaszyfrowaną
wiadomość i jej tłumaczenie, które zresztą nic mu nie mówiło.
Szef miał zwyczaj zachowywać wszystko dla siebie i wyjaśniać
tylko to, co chciał, w chwili, którą uważał za odpowiednią. To,
że agent nie był nigdy w pełni świadomy ważności zadania,
było bez wątpienia bezpieczniejsze i dla niego samego, i dla
przesyłki.
Gordon skrupulatnie notował wszystkie słowa szefa i teraz
porównał notatki z instrukcjami z koperty, ułożył plan postępo­
wania w Nowym Jorku i próbował znaleźć sposób na odzys­
kanie skradzionej wiadomości. Nie wymyślił nic szczególnego,
więc postanowił, że zrobi to, co wyda się najodpowiedniejsze
w danej chwili. Potem wpadło mu do głowy, że wszystkie listy
i inne papiery, które mogłyby go zdradzić, należałoby wyjąć
z kieszeni płaszcza i zamknąć w walizce. Być może będzie
musiał zostawić gdzieś płaszcz, więc lepiej nie zostawiać wraz
z nim żadnych śladów.
W pewnym momencie przypomniał sobie Julię Bentley.
Zaczął się zastanawiać, czy chce się jej oświadczyć, czy też
nie. Domyślał się, jaka byłaby odpowiedź. Dziewczyna dała
mu już wyraźnie do zrozumienia, że woli go od wszystkich
swych adoratorów, choć bawiło ją ciągłe ubieganie się o jej
względy. W końcu, póki jest panną, ma do tego prawo. Nic
w tym złego. Jest piękna i wszystkim się podoba. Do tego
pochodzi z dobrej rodziny i ma własny kapitalik. Wszyscy
uważali ich za dobraną parę. Chyba już nadszedł czas, żeby się
ożenić i mieć prawdziwy dom, cokolwiek by to znaczyło. Gor­
don nie znał prawdziwego domu, czegoś więcej niż ciche ka­
walerskie mieszkanie, w którym służący utrzymywał porządek
i do którego posiłki przysyłano na zamówienie. Odziedziczył
dość pieniędzy, żeby żyć lepiej niż wygodnie, a poza tym
mocno zaangażował się w pracę i to mu wystarczało.
8
Jeżeli jednak kiedykolwiek ma się ożenić, to jest na to naj­
wyższy czas. Ale czy na pewno z Julią? Jakoś myśl o powrocie
po męczącym dniu pracy właśnie do niej nie wydawała mu się
atrakcyjna. Zawsze chciałaby wychodzić na te nie kończące się
przyjęcia, spektakle i tańce, ciągle żądałaby jego uwagi. Była
błyskotliwa, ładna i dobrze ubrana, ale nigdy nie byli ze sobą
naprawdę blisko.
Kolejne pytania przesuwały się przez jego myśli jak krajob­
razy za oknem. Gdyby został w Waszyngtonie, spędziłby
wieczór z Julią, jak prosiła w swym bileciku, i prawdopodobnie
zostałby jeszcze na ciche pół godziny po wyjściu pozostałych
gości, jak to ostatnio bywało, próbując się przekonać, czy mu
na niej zależy.
Przypuśćmy, że są małżeństwem i że ona siedzi teraz u jego
boku. Czy jego serce zabiłoby mocniej z radości, że ta piękna
dziewczyna należy do niego? Spojrzał w kierunku sąsiedniego
fotela, próbując wyobrazić sobie, że zmęczona, gruba, stara
kobieta z podwójnym podbródkiem, ubrana w pretensjonalny
czerwony kapelusik to Julia. Ale próba się nie powiodła.
Odwrócił się i spróbował raz jeszcze, patrząc na puste miejsce.
Teraz poszło lepiej, ale mimo to żaden dreszcz radości nie
przeszył jego wnętrza. Wciąż przychodziły mu na myśl jakieś
denerwujące szczegóły. Na przykład wygląd Julii, gdy się iry­
tuje. Czy to przeszkadza prawdziwie zakochanemu? Sposób,
w jaki wydawała polecenia stangretowi. Czy do męża też
będzie się zwracać takim tonem? Jej uśmiech był czarujący, ale
ze zmarszczonym czołem było jej co najmniej nie do twarzy.
Starał się utrzymać złudzenie jej obecności. Kupił jedno z jej
ulubionych czasopism i wyobraził sobie, że przeczytał Julii
jakieś opowiadanie. Z łatwością mógł określić, przy których
zdaniach przymknęłaby oczy z dezaprobatą. Z góry wiedział,
jak skomentowałaby zachowanie bohaterki. Opowiadanie nie
było wysokich lotów i poczuł znużenie, więc odłożył gazetę,
żeby pójść do wagonu restauracyjnego.
Zanim skończył obiad, doszedł do wniosku, że choć Julia
teraz uważa, iż pragnie wyjść za niego, w rzeczywistości nie
znosiłaby wspólnego życia lepiej niż on. Czy zazwyczaj tak
wygląda małżeństwo? Czy ludzie tracą cały swój urok i po
Zgłoś jeśli naruszono regulamin